Marysia

I

I że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak brzmiało ostatnie zdanie mojego świadomego życia. Od tamtej pory śnię. Imam się różnych robót, na czele z pracą przodującą obecnie. Przetrwaniem. Mieszkam na ulicy razem z ludźmi mojego ukochanego miasta. Unikamy mundurów, unikami niechcianego cienia, mówimy szeptem, myślimy w zakazanym języku. W języku polskim. Dzisiaj dreptam po ziemi będącej niegdyś wszystkim co bliskie mojemu wygasłemu już sercu. Jest rok 2030. Mało ważne. Wtorek. Zupełnie nieważne. Mała iskierka tliła się we mnie, gdy żyła jeszcze Marysia. Gdy żyła jeszcze. Szliśmy za rękę pośród umierających ludzi. Pośród żołnierzy wpychających swoje brudne nasienie w polskie kobiety. Razem widzieliśmy śmierć ojca Marysi, widzieliśmy samobójstwo mojego brata. Samobójstwo mojego brata. Siedzieliśmy wtedy w opustoszałym mieszkaniu i wspominaliśmy. Wspominaliśmy pogrzeb mojego ojca i pseudofilozoficzne monologi w moim wydaniu. Biegliśmy od smutków po radości, od pogrzebów po wesela, od placów zabaw, po nieudane miłosne przygody. Biegliśmy, gdy on, Bartosz, wyhamował. Wskoczył do teraźniejszości. Strzelił. Musieliśmy go zostawić. Martwego. Dźwięk broni uniemożliwił nam rozczulanie się nad moim zmarłym przodownikiem ziemskim. Moim starszym kumplem. Dźwięk broni uprzytomnił Kacapa. Uciekliśmy, wycierając z policzka płynące łzy. Szliśmy za rękę, gdy moja mama opowiadała o gwałcie na ulicy Tuwima. Rosjanin podszedł do niej, ukłonił się wraz z bezzębnym uśmiechem i przywarł do siebie jak zużyty przedmiot. Do zdarzenia doszło na mojej ukochanej ławce. Szliśmy za ręce, aż doszliśmy do pijanych umundurowanych mężczyzn. Wzięli Marysię. Wzięli też mnie, skazując moje ciało na samotność. Serce zmarło na miejscu. Zgon stwierdziła wojna. Idę już sam, nie trzymając mojej wybranki. Wtorek. Zmierzam do Pani Aldony. Po chleb. Pani Aldona pełni funkcję anioła. Dba o takich jak ja. Nie rozumiem, dlaczego. Nie walczę. Nie jestem użyteczny. Empatii, ludzkich odruchów, już nie ma. Gdybym walczył, zrozumiałbym jej gest. Ale bez niej, bez służby ojczyźnie, jestem nikim. Jestem nikim, ale mam chleb. Chleb od Pani Aldony. Idę zrujnowanym miastem. Stałem się częścią historii, choć przecież miałem być jedynie jej nieznaczącym elementem. Jestem jej nieznaczącym elementem. Jestem młodym mężczyzną, wrzuconym w wir wydarzeń. Moje osobiste lęki i tragedie, zostaną wsunięte do worka kilku zdań w podręcznikach do historii. W moim kraju, jeżeli ten będzie w ogóle istniał, malował się będę jako ofiara. Oczywiście nie z nazwiska. Wtedy i wtedy zmarło x cywilów. W kraju rosyjskim, też będę istniał, widoczny stanę się jako podmiot ludzki, atakujący propagandą złych i szkodliwych myśli, wspaniałości rosyjskiej matki. Idę. Zaczepia mnie młodszy ode mnie mężczyzna. Przystaję. Nie mam ochoty rozmawiać. Jestem dziełem krzyku i przypadku. Miałem Marysię. Mam wypiętego Boga. Przystaję.

¬– Nasi wczoraj Rusków odparli. Warszawa stoi, Warszawa nasza jeszcze – krzyczy entuzjastycznie.

– Nie ma naszych, my jesteśmy – odpowiadam. Nie stać mnie na solidarność. Jestem wściekły na każdy istniejący naród. Chciałbym ciszy i zdarcia każdego napisu na murach. Chciałbym wymazać świat i złapać za rękę Marysię.

– Tyś głupi, błaźnie. Pewnie słowniczek rosyjskiego pod łóżkiem trzymasz. My ich wypierdolimy stąd, słyszysz? Nie będzie Ruska na polskiej ziemi, słyszysz?

– Ludzki słowniczek mam. Nie pod łóżkiem. Łóżka nie mam. Pozwól mi iść dalej. Chcesz walczyć, walcz. Najprawdopodobniej zginiesz lub przeżyjesz bez duszy. Ja też nie liczę na życie. Ale nie dam się zrobić pachołkiem. Mogę umierać, nie mogę się łudzić, słyszysz? – zadaję pytanie jego tonem. Odchodzi wyklinając mnie od ruskich agentów. Wzdycham. Czy zabiłbym Rosjanina? Tak, każdego. Czy wymówię kiedykolwiek, jakiekolwiek narodowe hasło? Nie. Nienawidzę wojny. Gdybym jednak miał czego bronić, robiłbym to. Robiłbym to z krzykiem w sercu. Robiłbym to, aby uchronić ogień miłości i bliskich mi miejsc. Nienawidzę wojny, nacjonalizmu i wszelkich bezmózgich odmian odpadów ludzkich, które doprowadziły moje życie do ruiny. Czy walczyłbym? Tak. Schowajmy do kieszeni pogadanki o ojczyźnie. Walczyłbym o swój dom. W tym momencie nie mam domu. W tym momencie los „ojczyzny” jest mi obojętny. Czy chcę umrzeć? Tak. Czy będę walczył o życie? Tak. Nie umiem tego wytłumaczyć. Będę walczył przez instynkt przetrwania. Nie mieszajmy do tego ludzkich odruchów. Takowych już nie ma. Może nigdy nie było.

Wchodzę do budki Pani Aldony. Pani Aldona prowadzi sklep. Pani Aldona oddaje się rosyjskim żołnierzom. Jest to warunek przeżycia. Za czasów normalnego świata, Pani Aldona była uśmiechniętą kobietą. Miała męża, śpiewała w okolicznym teatrze, prowadziła swój sklepik i była szczęśliwa. Szczęśliwa spokojem ducha. Rozmawialiśmy czasem. Znosiła trudy tamtego życia, które usilnie wpychałem jej do głowy. Dzielna kobieta. Jej mąż zginął pierwszego dnia, od wejścia żołnierzy Putina do Gorlic. Pani Basia nie rozpaczała. To mądra kobieta. Nie porywa się na niemożliwe. Na samym początku zachodzili do jej sklepu i używali sobie ze strachu właścicielki. Później kradli bieliznę, dzieląc się nią później z braćmi tej samej krwi. Ostatnim krokiem stało się ciało Pani Aldony. Używali sobie jej zawsze, gdy w sklepie znajdował się Polak. Jeden z nich blokował wejście, drugi szeptał Polakowi hasła o wyższości rosyjskiej, trzeci brał sobie Panią Aldonę za żonę. Tak mówił tym prymitywnym polskim, czyli rosyjskim. Kilka razy trafiło na mnie. Czy mogłem coś zrobić. Mogłem tam zginąć. Koniec refleksji. Zdychać chcę. Zdychać się nie odważę.

– Dzień dobry – witam się chłodnym tonem. Witam się jak z każdym. Inaczej nie umiem. Już nie.

– Cześć, Kacperku. Ostatni bochenek. Trzymałam dla ciebie.

Kiwam głową w podziękowaniu. Nie wypowiem słowa dziękuję. Za dużo waży.

– Słyszałeś o Warszawie? Podobno udało im się odeprzeć atak. Może jeszcze…

– Niech się Pani nie łudzi, Pani Aldono. Poza wojną nie ma świata. Wojna śpi grzecznie i czeka. Może na nią trafisz, może nie. Gdy cię zastanie, połyka bez litości. Nie ma już wtedy podziału na rzeczywistość pierwszą i drugą. Jest cisza. Możemy odpierać ataki, możemy wygrać tę zasraną wojnę…, to znaczy oni mogą wygrać, żołnierze polscy. Nas już nie ma, Pani Aldono. Bogaci będą. Dla bogatych nie ma wojen. Ludzkie życie jest nic niewarte. No chyba, że ukąpie się je w banknocie z królami naszymi. Do widzenia, Pani Aldono.

Czy to wyrzuty sumienia? Po co mówiłem to wszystko. Ta kobieta ma dość zmartwień. Niech żyje nadzieją. Siadam na brudnej kanapie w opuszczonym budynku. Gryzę chleb. Popijam starym winem. Leżało. Wziąłem. Ta kobieta ma dość zmartwień. Pamiętam pierwsze, jakim podzieliła się ze mną Marysia. Gryzę chleb, popijam winem. Myślę o tym, co spotkało mój kraj. Myślę o wojnie, która zazwyczaj drzemie.

Następne częściMarysia II Marysia III Marysia IV

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Dalia 2 miesiące temu
    Oby takie scenariusze były wyłącznie tematem opowiadań, powieści i filmów... przerażające.
    Podoba mi się, więc zostawiam 5. Tą "1" się nie przejmuj. Zauważyłam na tym portalu, co najmniej kilku trolli, którym wydaje się, że pozjadali wszystkie rozumy i w ten sposób chyba leczą swoje kompleksy :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania