Poprzednie częściMarysia

Marysia II

II

Nie zdałam. To pierwsze co wtedy usłyszałem. To był ważny egzamin, Marysia uczyła się do niego przez dłuższy czas. Pokroiła mi serce łzą, jaką dostrzegłem, gdy stała przede mną w progu mieszkania. Zaprosiłem ją do środka i przytuliłem, szczerze chcąc obdarzyć ją ciepłem mojego ciała. Ciepłem bijącego serca. Mało wtedy mówiliśmy. Cieszyliśmy się obecnością. To często wystarczy. Obecność, ciepło, świadomość, że ktoś jest. Z głośników leciał Fisz, a ja wspomnianą obecnością, starałem się wyplewić smutek z serca Marysi. Skutecznie. Niepewność uleciała, egzamin odszedł na dalszy plan – przecież istnieje cudny termin poprawkowy – a my raczyliśmy gardła wytrawnym winem. Byliśmy. Po Fiszu obejrzeliśmy piękny film. „Róża”, Wojtka Smarzowskiego. Seans się skończył, wyszeptaliśmy kilka zdań o trudnej miłości ukazanej na ekranie, wymyliśmy naczynia po kolacji, położyliśmy się na podłodze i milczeliśmy wpatrzeni w sufit. Myśleliśmy o możliwościach, jakie daje świat. Marysia studiowała architekturę – przejdzie przez poprawkowy termin, na bank – ja tułałem się po zakamarkach wyobraźni, jednocześnie romansując z odpowiedzialnością. Jakieś pieniądze miałem, ale przede wszystkim miałem serce, Marysia umie pocieszyć, nie wątp człeku wiarą miłości obdarzony. Nasz przyszły dom, w założeniu, miał być wypełniony szczekaniem psów, miałczeniem kotów, pieluchami bobasów, muzyką, filmem, książkami i wsparciem. Marysia fantazjowała o rozmieszczeniu pomieszczeń, o przestronnym salonie, o tym, że będę miał swój garaż, w którym majsterkując, być może, powoli wrócę na ziemię. Ja szeptałem o domku dla lalek naszej córeczki, o tym jaką wspaniałą mamą będzie drobniutka panienka leżąca obok mnie, w mieszkaniu mojej mamy. Sięgaliśmy przyszłości, pogodzeni z przeszłością, upaprani miłością teraźniejszości. Marysia miała charakter osoby kochającej dramatyczne rozpaczanie. Zazwyczaj. Gdy sięgał ją mój wzrok, wszelkie troski, jak widać w powyższych zdaniach, odchodziły pokornie do szufladki z napisem: „Wypierdalaj, mam przepiękny dzień, z urodziwym dżentelmen, dotkniętym średnio udanym wąsem i wyśmienicie wymalowanych charakterkiem.” O mnie mowa. Zasnęliśmy wtuleni w siebie. Na dywanie. Świat krzyczał o łóżku. Ja krzyczałem o Marysi. Gdy byłem młodszy, pragnąłem miłości idealistycznej. Chciałem romansu z uczuciem. Dziewczyna była drugorzędna. Tym miała zająć się wyobraźnia. Miałem być bohaterem wielkiej miłosnej powieści, miałem być w centrum uwagi, miałem fruwać. Skrzywdziłem przez to kilka kobiet. Żadna przecież nie mogła równać się wymaganiom, stawianym przez umysł początkującego czytelnika, cisnącego w wyobraźnie piękne zdania o miłości. Gdy spotkałem Marysię, pokochałem sposób, w jaki myła naczynia. W jaki robiła pranie, w jaki mówiła R, w jaki niewymalowana tłumaczyła mi złożoność ludzkiej psychiki. Cud nad Wisłą. Dla uzmysłowienia powagi sytuacji, moją przemianę porównać można do Glinika Gorlice grającego w ekstraklasie. Niemożliwe. Słyszysz, Marysiu? Twój mało rozgarnięty partner, mówi, że coś jest niemożliwe. Śmiechu warte, rzekłaby zapewne.

Wstaliśmy wcześnie rano. Moja mama była na delegacji, więc zabawa w dorosłość trwała w najlepsze. Marysia przygotowała śniadanie, ja, jak przystało na mężczyznę kochającego damę, ubrałem się na prędko w dresy i koszulkę „dobrze wiesz”, pobiegłem do kwiaciarni i jako pierwszy klient, za moje ostatnie oszczędności, to akurat mało dorosłe, kupiłem bukiet kwiatów. Po powrocie, wręczyłem je uroczyście drugiej połówce i usiedliśmy do jajecznicy. Wypisz wymaluj miłość. Ta przyziemna, Werterze drogi, raperze romansujący z Leśmianem.

– Egzamin poprawkowy mam za tydzień. Słowo harcerza, że zdam – obiecała Marysia ze słodyczą w głosie.

– Oczywiście mam do czynienia z etatową harcerką. – Uśmiechnąłem się w odpowiedzi.

– Początkującą. No, prawie początkującą. Przynajmniej nie wypomnisz mi kłamstwa.

– Nie będę musiał. Zdasz, musisz zdać, ja nam nie zaprojektuję mieszkania. Mogę, owszem, pobawić się w wizualizację naszego w nim życia, ale takie czysto techniczne rzeczy, to zostawić muszę poważnym ludziom. Wiesz, jak jest.

– Oczywiście. Mądrość łączy się z beztroską. Inteligencja poszukuje gadatliwego chłopczyka, bo inaczej Boga by sięgnęła i gdzie w tym zabawa.

– Oczywista oczywistość. Każdy szanujący się pisarz o tym pisał. Gdzie to bez takiej wiedzy w świat ruszać, gdzie to.

Na razie ruszyliśmy do parku. Dreptaliśmy po liściach i obserwowaliśmy proces nadchodzącej zimy. Obiecałem Marysi, że ulepię jej bałwana, który troszkę ją odciąży, bowiem stać ma się w założeniu moim przyjacielem. Oczywiście, wiem, należy spotykać się z mądrzejszymi od siebie – Marysia – ale ktoś na porównywalnym poziomie też się przyda – bałwan. Marysia przyznała mi rację. Dreptaliśmy. Tyle i aż tyle. Ja, Marysia i nasze miasto. Nasze życie. Nasze, to przede wszystkim.

Przy moście prowadzącym do wyjścia, zaczepił nas mały chłopiec. Zapytał, czy nie widzieliśmy jego dwóch kolegów. Nie opisał ich wyglądu. Z dziecięcą naiwnością, liczył, że wskazówki przez niego podane wystarczą. Uśmiechnęliśmy się. Marysia zapytała, czy mógłby opisać ich dokładniej. Chłopiec rozgadał się, mieszając literkę R z literką L. Ostatecznie doszliśmy do porozumienia. Dwójka dżentelmenów, usilnie poszukiwanych przez naszego drobnego bohatera, siedziała w altance, racząc uszy zakazanymi melodiami, płynącymi z głośnika. Chłopiec grzecznie podziękował, ukłonił się i ruszył do swej zagubionej kompanii. Takiego życia pragnęliśmy. Szczęście, nadzieja, czasem ból, lecz zawsze uczucia na piedestale. Ja, Marysia i świat.

Następne częściMarysia III Marysia IV Marysia V

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania