Marysia V
V
Słyszę szepty. Podskakujemy przez nierówności drogi. Zmierzamy do obozu, wywnioskowałem po haśle o pracy. Nie boję się, już nie. Po wzburzeniu, jakie owładnęło moje ciało, po niepohamowanej chęci życia, została cisza i pustka. Jakieś echo, tamtych wydarzeń, które przecież miały miejsce chwilę temu. Rozglądam się po ciężarówce. Jest brudna, w oczy jarzy mi światło z marnej żarówki. Ciało atakuje chłód. Nie wiem, czy to faktyczne zimno, czy może reakcja organizmu. Zwracam uwagę na mężczyznę, który mówi coś na głos, do siebie. Na sobie ma małą, podartą koszulkę. Twarz przysłania mu nieprzystrzyżona broda. Sprawia wrażenie człowieka wydartego z rzeczywistości siłami nieczystymi. Siłami wojny. Sprawia wrażenie, śmieję się w duchu. My wszyscy jesteśmy wrakami, szczątkami tamtej rzeczywistości. Sprawiać wrażenie może człowiek, żyjący na powierzchni. My pływamy z rekinami, żywimy się jakimś drobnym zalążkiem nadziei. Sprawia wrażenie…, durny jestem. Trzymam się starych haseł. Kacperek chciałby podywagować nad moralnością ludzi, nad tym, co powoduje ich zachowanie, nad tym czy ważniejsze jest posiadanie od bycia. Kacperek chciałby, ale Kacperek jest w starej ciężarówce, w której śmierdzi śmiercią. Wszyscy ci mężczyźni chcieliby, ale tych mężczyzn już nie ma. Już nie. Wracam myślami do mężczyzny. Przysłuchuję się. Nie z ciekawości. Chcę usłyszeć ludzki głos. Nie mogę żyć tylko swoimi myślami. Nie mogę. Nie liczę, że zasłuchane informacje wywołają we mnie jakieś emocje. Nie. Nie liczę na nic.
– I fabrykę miałem, nie że swoją, nie, pracownikiem w fabryce byłem. Tam, takie proste rzeczy. Się coś wytoczyło, się przy frezarce coś zrobiło. Takie tam. Ale swoje życie miałem. Z pracy to lubiłem kilku gości. Poza pracą, to żonę miałem i córeczkę. No, zadowolony byłem. Po prostu. Pamiętam, jak raz mi się udało, no tę, innowację wprowadzić. Się czułem potrzebny wtedy. Potrzebny. No i premia wpadła. Córeczka dostała ode mnie piękny domek dla lalek. Te łzy szczęścia na jej twarzyczce. Ważne to było. Ja to zawsze żyłem dla życia, tak pragmatycznie, nie że hulanka, ale wtedy to się zatrzymałem. Tak jakbym baterii w zegarku nie wymienił. Tak stanąłem i wiedziałem, że po to Bozia nam to życie dała. A raz to taki żart zrobiliśmy koledze. Pomazaliśmy mu całą maszynę czarną farbą, a to taki był człowiek co porządek lubił i w ogóle według planu wszystko chciał. No i wkurwił się wtedy niemiłosiernie. My mu, że to nie my, że nie, na pewno, ale że widzieliśmy kto to zrobił. Padło na Heńka, a Heniek to miał wtedy taką koszulę ubraną co nasz kierownik. Więc kolega zdenerwowany farbę wziął i koszuli poszedł szukać. Znalazł kierownika siedzącego tyłem do niego. I ten kolega – Wiesiu się nazywał – wylał tę farbę całą na kierownika. O, co śmiechu wtedy było, co było. A jak Kasi – żonie mojej – się oświadczałem. O, jak serce się radowało wtedy. Pojechaliśmy w góry. Wynająłem stolik w takiej pięknej restauracji w Zakopanem. Oj, ile ja na to wszystko zbierałem. Ale dla Kasi? Dla Kasi warto było. Piękne to życie miałem, tak sobie myślę. A nawet kiedyś to mistrzem miałem zostać. No, ale ja to chciałem bardziej dla rodziny się poświęcić. Biedniej, bo biedniej, ale z ciepłem takim rodzinnym, wiecie. I się wojna zaczęła. Ja to niby mogłem dalej pracować. Ale dla Ruska. Wiecie, ja naprawdę dla rodziny mógłbym zrobić bardzo dużo, ale to kurwa moja ziemia jest. Mój dziadek od Ruska zginął. Mój ojciec. I mi ten Rusek Polskę zabrał. – Cieknie mu łza po policzku. – No nie mogłem, po prostu. Kasia długo wtedy płakała. Mówiła, że w ten sposób przeżyjemy, że nam lepiej będzie. Ona na przemian płakała i mówiła, a ja milczałem. Nie mogłem. Po prostu. Paliłem papierosa i widziałem oczami wyobraźni wszystkich kolegów, pracujących dla wroga, mówiących wrogim językiem. A z drugiej strony córkę moją widziałem. A później je wywieźli. Z dnia na dzień. Wzięli i wywieźli. I coś pękło. I coś się skończyło. A dobre życie miałem. A dobre.
Zamilkł. Zerkałem na niego podczas drogi. Trząsł się w dziwny sposób. Czy to w ogóle ludzkie dylematy? Czy to się mieści w jakichkolwiek kategoriach? Dobre życie miał, powtarzałem sobie w myślach. Podświadomie czekałem na kolejne wyznanie. Chciałem głosu człowieka. Pragnąłem przerwania ciszy słowami. Nie doczekałem się. Wszyscy patrzyliśmy w ziemię. Były pracownik fabryki maszyn zaczął odmawiać różaniec. Ciężarówka zahamowała. W tle usłyszeliśmy głosy rosyjskich żołnierzy. Ktoś zapłakał. Ktoś zawył zwierzęcym rykiem. Ktoś wstał i schował twarz w dłoniach. Jesteśmy. My jesteśmy, Boga nie ma.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania