Maska
Nosisz ją każdego dnia, jak drugą skórę, kamuflując blizny
Gdy wokół śmiech, ty również obojętnie w rechot wpadasz pusty
Gdy łez potoki wylewają – łkasz pośród zatroskanej ciżby
Lecz próżno szukać wilgoci na powierzchni żałobnej chusty
Idziesz sam, utykając lekko, w bezimiennym, gwarnym ludzi tłumie
Obdarowany uśmiechem szydery, judaszowymi pocałunkami
Czy ktoś cię tu kocha? Czy ktoś chociaż jedną bliznę rozumie?
Zajęty papierosem, kieliszkiem, fotelem, i ziemskich gwiazd sprawami.
Masz już ochotę przestać udawać, zedrzeć świerzbiący całun
Odsłonić rany czasu, kratery marzeń, sińce minionych zim
W końcu iść dostojnie, bez fałszywej maski, lecz pomału
Przestać być niewolnikiem formy, umowy i błazeńskich min.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania