Maska

Nosisz ją każdego dnia, jak drugą skórę, kamuflując blizny

Gdy wokół śmiech, ty również obojętnie w rechot wpadasz pusty

Gdy łez potoki wylewają – łkasz pośród zatroskanej ciżby

Lecz próżno szukać wilgoci na powierzchni żałobnej chusty

 

Idziesz sam, utykając lekko, w bezimiennym, gwarnym ludzi tłumie

Obdarowany uśmiechem szydery, judaszowymi pocałunkami

Czy ktoś cię tu kocha? Czy ktoś chociaż jedną bliznę rozumie?

Zajęty papierosem, kieliszkiem, fotelem, i ziemskich gwiazd sprawami.

 

Masz już ochotę przestać udawać, zedrzeć świerzbiący całun

Odsłonić rany czasu, kratery marzeń, sińce minionych zim

W końcu iść dostojnie, bez fałszywej maski, lecz pomału

Przestać być niewolnikiem formy, umowy i błazeńskich min.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania