Maski Cienia

Rozdział Pierwszy: Nowy Świt

Godzina 12:44

Na zakurzonym stoliku nocnym tykał stary, obskurny budzik, pokryty warstwą brudu, jak reszta zapomnianego pokoju. W tle słychać było zakłócony szum radia, które nadawało nieczytelną, chaotyczną muzykę. Ściany tego ciasnego, zniszczonego pomieszczenia pokryte były popękaną czarną tapetą, której strzępy wisiały, jakby chwile dzieliły je od całkowitego oderwania. Okna były zabite deskami i kartonami, trzymanymi na miejscu przez resztki starej taśmy, przez które światło już dawno przestało wpadać. W mroku, na podłodze, walały się śmieci i porozrzucane ubrania, jakby nikt nie próbował już dbać o porządek.

Na łóżku leżała postać. Mężczyzna poderwał się nagle, jak wyrwany z koszmaru. Jego dłonie zacisnęły się na skroniach, a oddech był urywany, drżący. Siedział skulony, spocony, z szeroko otwartymi oczami, które wpatrywały się w pustkę, a ręce trzęsły się niekontrolowanie. Znowu to samo...szeptał, z nadzieją, że ten cykl kiedyś się skończy.

Za oknem rozbrzmiało wycie syreny.

Mężczyzna miał wygiętą sylwetkę, jego dłonie były nienaturalnie długie, a oczy unikały lustra stojącego na zakurzonej półce, jakby nie chciał konfrontować się z własnym odbiciem.

Koszmary o ciemnych, duszących tunelach, gdzie czaiły się cienie, wracały z każdą myślą. Gdy zbliżał się do drzwi, czuł, jak traci kontrolę nad własnym ciałem. Przystanął, zaczerpnął głęboko powietrza, jakby chciał przywrócić sobie trzeźwość umysłu.

Gdy znajdował się przed drzwiami

Sięgnął po coś co przypominało maskę zwierzęcia.

W końcu otworzył drzwi, stanął w korytarzu, który prowadzi do jeszcze bardziej ponurych zakamarków tego zrujnowanego miejsca.

Jak echo jego własnych niepokojów. Muszę stąd uciec - pomyślał

Założył maskę szczura...

 

Korytarz, do którego wkroczył, był wąski, niemal duszny, a ściany, poplamione krwią, emanowały zapachem wilgoci oraz zarodników.

Z sufitu zwisały luźno kable, czasem iskrzące, jakby każda chwila mogła odłączyć je od źródła energii.

Podłoga skrzypiała pod jego ciężarem, a w kątach korytarza walały się zgniecione puszki, igły i śmieci, pozostawione przez innych desperatów.

Światło, które wpadało przez małe, brudne okno na końcu korytarza, tylko podkreślało jego rozpaczliwy, postapokaliptyczny wygląd. Miejsce to wydawało się odcięte od świata zewnętrznego, jakby czas stanął tu w miejscu.

Przechodząc przez korytarz, w głowie wciąż miał obrazy swoich koszmarów. Ciemne tunele, w których czaiły się cienie, i głosy, które go wołały, wciągały go w coraz głębszą otchłań.

To tylko strach ..

Każde drzwi, które mijał, były w stanie ruiny. Niektóre uchylone, wydawały z siebie dźwięki, przypominające ledwie słyszalne szepty, które snuły opowieści o tym, co mogło wydarzyć się za ich progiem. Zza ścian dochodził ciągły dźwięk syreny, który zdawał się wnikać w jego myśli, burząc resztki spokoju.

Wychodząc na zewnątrz zauważył bezwzględną walkę o życie.

Dwie postacie, każda nosząca maskę dzika.

Maski, które nosili, nie tylko zakrywały twarze tych osób ale także były symbolem ich zwierzęcego instynktu przetrwania.

Oddechy unosiły się w chłodnej, wilgotnej atmosferze, przesyconej zapachem trucizny.

Każdy z nich miał w ręku improwizowaną broń, jeden trzymał kawałek zardzewiałego pręta, drugi natomiast chwycił za stary nóż.

W ich oczach, widocznych tylko przez szczeliny w maskach, czaił się strach, determinacja oraz dzika furia.

Przemoc stała się codziennością, a ta walka była nie tylko o jedzenie czy wodę, ale o zachowanie resztek człowieczeństwa w brutalnym świecie.

Gdzie znajdowałem się ja.

Pierwszy ruszył naprzód, zacisnął pręt w dłoni. Jego kroki były pewne, a ruchy zwinne jak u dzikiego zwierzęcia.

Z zamiarem uderzenia, szarżował w stronę przeciwnika.

Drugi, nie tracąc zimnej krwi, ominął atak, nóż zawisnął w powietrzu, gdy zadał kontratak, celując w aortę przeciwnika.

Patrzyłem jak krew rozbryzguje się na ścianie zmasakrowane krzyki odbiły się echem od szarych betonowych bloków.

Ah kurwa piękne jest te miasto powiedziałem do siebie z goryczą.

Było to miasto na skraju wymarcia, gdzie nadzieja była luksusem, na który nikt już nie mógł sobie pozwolić

System upadł dawno, anarchia panowała bezkarnie.

Na ulicach rządziły małe grupy, które walczyły o resztki zasobów i terytorium, ale nikt nie miał sił, by zaprowadzić porządek.

Walutą było wszystko co wartościowe lub przydatne.

Udałem się do jedynego baru, który jeszcze funkcjonował w tym zardzewiałym mieście.

Jego neon, choć migoczący, częściowo wypalony świecił się na fioletowo, wciąż był widoczny z daleka, przyciągając tych nielicznych, którzy szukali miejsca na chwilę zapomnienia.

Omijałem wąskie, ciemne alejki, wiedząc że mogły kryć w sobie więcej niebezpieczeństw, niż byłbym w stanie przewidzieć.

Szedłem przed siebie, nie zatrzymując się, próbując zignorować wszechobecne odgłosy, które rozbrzmiewały wokół

dalekie krzyki agoni, stłumione rozmowy i szelest kroków śledzących każdy mój ruch.

Po drodze mijałem lokalne prostytutki, które stały przy bocznych uliczkach i zdewastowanych budynkach.

Jakby same stały się częścią tego upadłego krajobrazu.

Skąpo ubrane, ich ciała okrywały tylko resztki materiału, który ledwo skrywał ich nagą skórę.

Skóra, blada i zmęczona, pokryta była bliznami śladami po życiu pełnym przemocy i bólu.

Na twarzach nosiły maski gazeli długie, delikatne rogi zdobiły ich oblicza, nadając im surrealistyczny, zwierzęcy wygląd, jakby były ofiarami w tym mieście pełnym drapieżników.

Ich spojrzenia, zza wyciętych w maskach oczu, były wyblakłe, pozbawione emocji, jakby dawno zrezygnowały z jakiejkolwiek nadziei.

Z masek wydobywały się ciche, pozbawione życia głosy, oferujące swoje usługi tym nielicznym, którzy wciąż mieli coś do zaoferowania w zamian.

Stojąc w grupach po dwie, trzy, czasem samotnie, czekały, niemal nieruchome, z zakrytymi twarzami.

Od czasu do czasu ich spojrzenia wędrowały po przechodniach.

Obserwując, jak jedna z kobiet odchodzi z mężczyzną, który ma maskę hieny. Jej ruchy były pozbawione życia, przyjmując swoją zapłatę, beznamiętnie prowadziła go w głąb zrujnowanej alei.

On wie, że to nie tylko transakcja, ale pełne poddanie się miastu i jego brutalnym prawom.

Nie patrzyłem im w oczy, nie odpowiadałem na ciche propozycje.

Tylko szedłem przed siebie, mijając spaloną stację benzynową i opuszczony sklep spożywczy, który kiedyś musiał tętnić życiem...

Wchodząc do baru

Drzwi z trudem otworzyły się z głośnym skrzypnięciem, jakby każdy ich ruch wymagał ogromnego wysiłku.

Wewnątrz panował półmrok, a powietrze było ciężkie od dymu i zapachu alkoholu.

Kilka stolików, które pozostały całe, były zajętych przez ludzi w wszelakich maskach.

Zbliżyłem się do baru, gdzie za ladą stał barman o zmęczonym spojrzeniu, miał na sobie maskę borsuka, która odpowiadała do jego ubioru.

Miał on czarną poszarpaną koszulę oraz białe długie spodnie.

Wyglądał tak, jakby od lat nie opuścił tego miejsca. Jego ruchy były powolne, ale precyzyjne, jakby wszystko robił już nawykowo, bez większego zaangażowania. Spojrzałem na niego i skinąłem głową.

Dla mnie będzie Whisky sour powiedziałem

Barman bez słowa wyciągnął spod lady nadszarpniętą czasem butelkę whisky. Wlał kilka porcji alkoholu do wyszczerbionej szklanki, po czym dodał resztki składników, które udało mu się zebrać.

Cytryna była zgnita, a lód zdawał się brudny, ale w tym miejscu nie można było liczyć na luksusy.

Usiadłem przy jednym z niskich stolików.

Wziąłem pierwszy łyk.

Mocny, kwaśny smak rozlał się po ustach, przypominając o dawnych czasach, kiedy takie chwile mogły być po prostu relaksem, nie ucieczką od rzeczywistości.

Nagle poczułem mocny chwyt na moim barku, oraz donośny głos, odzywający się do mnie

EJ TY... SZCZURZE

Myślałeś, że możesz tak po prostu wpaść do naszego miasta?

To był dzik, ten sam, który chwilę wcześniej zabił swojego przeciwnika na ulicy.

Jego maska była przesiąknięta krwią.

Szczur obrócił głowę, trzymając w ręce szklankę z whisky.

Nie zdążył odpowiedzieć, bo dzik zamachnął się zardzewiałym nożem. Ostrze przeszyło jego ramię, a ból rozszedł się po ciele.

Jego przeciwnik, rozjuszony, rzucił się na niego z całą siłą, przewracając go na podłogę. Obaj upadli z hukiem, przewracając stolik i krzesła wokół siebie.

Reszta klientów baru siedziała w milczeniu, udając, że nic nie widzą. Ich maski, wilków, lisów, a nawet osłów tylko podkreślały, jak daleko ludzie odeszli od swojego człowieczeństwa.

Wszyscy wiedzieli, że każdy mógł być następny.

Barman z maską borsuka spojrzał obojętnie, nie przerywając polerowania szklanki.

Szczur leżał na plecach, a dzik górował nad nim, zaciskając rękę na jego gardle, dusił go.

Nie zamierzał dać się zabić. Ostatkiem sił chwycił leżący kawałek rozbitej szklanki i wbił go w udo przeciwnika. Ostrze szkła przecięło mięśnie, dzik zaryczał z bólu, jego dłoń poluzowała uścisk.

Wykorzystał wtedy moment i odepchnął przeciwnika nogami, wyrzucając go do tyłu.

Szczur wstał, nie zważając na krwawiące ramię, i podszedł do dzika z nową furią. Bez namysłu kopnął go w twarz, uderzenie rozbrzmiało echem po barze.

Dzik zacharczał, odpluwając krew na podłogę, i powoli podniósł się na kolana. Jego oczy płonęły nienawiścią, a maska, przesiąknięta jego własną krwią, pękała na bokach, ukazując połowę twarzy.

Ten rzucił się na Szczura z powrotem, uderzając go łokciem w brzuch.

Oboje upadli na ziemię, przewracając kolejny stolik.

Na podłodze rozgorzała dzika, brutalna walka. Szczur wyrywał się, kopiąc i bijąc na oślep. Przeciwnik chwycił jego głowę i zaczął uderzać nią o betonową posadzkę, aż poczuł, jak traci przytomność. Krew zalewała jego twarz, a w uszach dudnił metaliczny dźwięk, jakby cały świat zaczął się rozpadać.

To twoje miejsce, szczurze ryknął dzik, spluwając krwią na jego maskę.

Atakowany przed napastnika starał się odszukać zdzardzewialy nóż który leżał na ziemi obok nich.

Podniósł go i zadał cios prosto w klatkę piersiową dzika. Ostrze przecięło mięśnie i kości, wchodząc głęboko, a dzik wydobył z siebie ochrypły dźwięk, próbując złapać oddech.

Zwycięzca wyciągnął nóż, pozwalając, by gromadziła się kałuża ciemnoczerwonej cieczy.

Z ciężkim oddechem, ledwo trzymając się na nogach, Szczur spojrzał na resztę baru. Nikt się nie poruszył, jego klienci schowani za maskami, po prostu patrzyli, jak kolejny człowiek umiera.

Barman mruknął pod nosem, zawsze ktoś przychodzi, zawsze ktoś odchodzi... To w porządku, taka jest ta gra.

Ale kto z nas jeszcze pamięta, co to znaczy żyć.

Nasz bohater uśmiechnął się wychodząc z zakrawionym ramienem z baru, bo wiedział że to dopiero początek jego przygody....

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Exalon rok temu
    Cześć! ;)
    Z błędów:

    To tylko strach .. - Brakuje kropki w trzykropku ;D
    Dla mnie będzie Whisky sour powiedziałem - Dla mnie będzie Whisky sour powiedziałem - powiedziałem.
    - EJ TY... SZCZURZE.
    Źle zapisane dialogi - brakuje pauz - Ten problem występuje w całym opowiadaniu.

    Co do samego opowiadania... Napisane bardzo fajnie, ciekawie, dość lekko się to czyta. Ciekawa wizja brutalnego świata. Fajny klimacik i jest tu potencjał na dalsze rozbudowanie losów tego świata i bohaterów w nim występujących. Podobało mi się!
    Jedynie zgrzyt miałem w momencie, gdy nagle przechodzisz do opisywania z pierwszej osoby. Wprowadziło to taki trochę chaos w narracji. Całość opisujesz z perspektywy trzeciej osoby i nagle taka zmiana. Jeśli mógłbym coś zasugerować, oddzieliłbym jakoś tę część, przykładowym "***" chociażby, żeby ta zmiana nie była po prostu taka nagła.
    Pozdrawiam serdecznie ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania