Mass effect - Przebudzenie.
Shepard płynął. Nie mógł inaczej tego nazwać. Nie potrafił nadać temu innego znaczenia. Jego myśli po prostu płynęły w potoku zdarzeń. Możliwości. Zatracenia się i szaleństwa. Widział obraz zlany w błękicie. Potem trzask mocy. Rozdarcie w jego ciele. W każdym atomie. Jego świadomość nagle była wszędzie. Na ziemi pośród zgliszczy. Na wypalonych placach Tessi. Na orbicie księżyca Palavenu. Był wszędzie. Zarazem był nigdzie. Pośród centrum galaktyki i jej kresu.
- Przestańcie. Stop. Natychmiastowy powrót. Przejęcie bezpośredniej kontroli...
Krzyk. Krzyk zwycięstwa... Nadziei? Ale kogo? Kogo był to krzyk?
Zadygotał... Ale nadal płynął. Poczuł ból. Coś go rozdarło. Rozpuściło. Przemieniło. Dane. Wszędzie dane. Zgraj. Wgraj. Zgraj. Wgraj i tak w kółko. Kopiuj i wklej. Ta komenda powtarzała się jak mantra. Miliard. Dwa miliardy. Dziesięć. Bilion. Trylion. Więcej. Więcej. Jego umysł widział liczby na które nie powinien mieć nawet nazwy. Zieleń wdarła się do jego umysłu... A potem poczuł to.
- Przemiana. Pokój. Wszystko w jednym. Jeden we wszystkim. Razem. Osobno. Te dwa słowa zlały się. Stały się jednym i tym samym.
- Ewolucja... Terror godny jedynie boga.
Potem znów poczuł ból... Tym razem rzeczywisty. Tak okrutnie prawdziwy. Otworzył usta. Przestał płynąć... Ale zarazem czuł jakby się topił. Jego ciało piekło jakby pochłonął je ogień. Płuca się zapadły. Ręce nie mogły się poruszyć, a nóg nie czuł.
Otworzył oczy. Terror ciemności i zamazanej szarości.
Z jego ust uleciała krew. Oddech. Zagubiony. Zatarty jak stary i pognieciony papier.
Zadławił się powietrzem przesyconym spalenizną, zapachem metalu i krwi. Smrodu śmierci.
- Ta... - nie mógł wypowiedzieć nawet jej mienia. Jej. Żałosne! Jego oczy się zamknęły. Oddech zmęczył go. Rozdarł coś w nim. Chciał... Się poddać. Zapaść w ciemność. W ten roztwór nienasyconej czerni, ale kiedy to zrobił, przed nim stały miliardy. Gethy. Patrzyły na niego. Nie mogły ukazać emocji. Ale czuł ich zrozumienie... Ale i żal... Tyle żalu. Edi. Była tam Edi.
- Zabiłem... - udało się mu wypowiedzieć... Zasyczeć. Głos złamał się. Dokończyły jedynie rozdarte myśli.
- Jestem mordercą. Potworem. Katem miliardów. Poświęciłem ich.
Mrok wdarł się do jego umysłu z odlewem czerwieni.
- Zniszczenie to jedyna opcja. Jedyna słuszna. Jedyna sprawiedliwa. Jedyna... I okrutna. Bezlitosna.
Jego serce zabiło boleśnie.
Powinien on umrzeć za to co zrobił. Cierpieć i umrzeć. Ale jego oddech nadal nadciągał. Jeden za drugim. Choć kosztował go koszmary i ból.
- Tutaj! Sygnał! Tutaj!
To nie jego słowa. Nie jego głos.
- Nie wierzę! To on! Boże! On żyje! jakim cudem?! Wezwać pomoc doraźną!
- Nie. Nie ratujcie... Nie zasługuje. Jestem mordercą. Wymordowałem całą rase...- pomyślał. Musiał tak myśleć. Każda inna idea była by zdradą.
- Szybko! Jego oddech jest słaby! Możemy w każdej chwili go stracić! Nie można na to pozwolić.
- Powinniście. - Pomyślał. - Śmierć to jedyna opcja...
Zalała go czerń. Nie miał siły się dalej mentalnie sprzeczać. Nie miał sił na nic. W tej otchłani odnalazł okruch fioletu.
Jego głos zawiódł... Ale serce i myśli nigdy.
- Tali...
A potem zatracił się w ciemności i echu słów oraz trzasku rozdzierającego niebo.
Komentarze (4)
"Wymordowałem całą rase" - rasę
"była by zdradą." - byłaby
nie grałem w Mass Effecta, więc na temat fabuły nie mogę się wypowiedzieć... Ogólnie napisane całkiem nieźle. Nawet na tyle nieźle, że jakoś specjalnie mi nie przeszkadzało, że prawie nic z tego nie rozumiem xd
Ogólnie jakbyś napisał kiedyś coś z uniwersum Half-Life, Elder Scrolls albo Fallouta, to mógłbym ci dużo więcej napisać xd
Pozdrawiam!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania