Poprzednie częściMatematyczny wzór na istnienie Boga
Pokaż listęUkryj listę

Matematyczny wzór na istnienie Boga Rozdział IV (ostatni)

Matematyczny wzór na istnienie Boga Rozdział IV (ostatni)

 

 

Zbudził się w tej samej pozycji w jakiej spadł na niego przeźroczysty woal senności. Rozejrzał się dookoła, a nie rozpoznawszy scenerii pojawiającej się zwykle przy tej okazji, wnikliwiej przyjrzał się otoczeniu. Stojąca tuż obok szklanki, butelka stanowiła wytłumaczenie zaszłych wydarzeń, nieśmiało uśmiechnął się – trochę przedawkowałem – doszedł do wniosku. Zerwał się na równe nogi i spojrzał na zegarek, w tym momencie uświadomił sobie, że za godzinę i pięć minut umówiony jest z wizytą u psychoanalityka. Pospiesznie uprzątnął stojące wokół przedmioty, wziął szybki prysznic, zimna woda zmyła z niego ostatnie ślady wczorajszej nietrzeźwości i przywróciła mu jasność umysłu. Intensywnie miętowy aromat pasty do zębów skutecznie wyparł pozostałości niewyczuwalnego już, alkoholowego odoru. Spojrzał na odbicie swojej twarzy, w wiszącym tuż nad umywalką lustrze, był już zupełnie trzeźwy. Kilka łyków kandyzowanego mleka zastąpiło, codzienne o tej porze, śniadanie, po kilku minutach siedział już w samochodzie i zastanawiał się którędy w najszybszy sposób dostać się o tej porze dnia, pod umówiony zeszłego wieczora, adres. Postanowił pojechać nie najkrótszą drogą, lecz jak miał nadzieję, zapewniającą szybszy przejazd przez metropolię, sparaliżowaną w godzinach porannych, licznymi zatorami. Szukał w pamięci najskuteczniejszych połączeń, wiedział już że niewielka pomyłka w obranym kierunku jazdy skutkować może długotrwałym kluczeniem, pełnymi pojazdów ulicami. Uruchomił silnik, z wolna tembr jego głosu stawał się wyższy i wyższy. Wyjechał na węzeł komunikacyjny przecinający miasto z południa na północ i utrzymał obrany kierunek jazdy niemal do samego końca podróży. Zbliżając się do wyznaczonego adresu od południowych krańców miasta, co nie zdarzało się często, zabrnął w dzielnice, gdzie znalazł się po raz pierwszy od wielu lat. Żaden ze znanych mu punktów orientacyjnych nie odnosił się do obszarów w jakie wtargnął pospieszną jazdą. Mijane budynki zmieniały się z szybkością kalejdoskopu, zwarte masy budowli ustępowały miejsca bardziej rozdrobnionej i przestrzennej zabudowie, wolno stojących domów. Mijane willowe dzielnice opasywały szczelnym kordonem przemierzane, różnej szerokości drogi. Przystawał by zapytać o kierunek dalszej jazdy, często musiał zawracać, by dostać się do zbiegu ulic, kierunku i nazw których nie był w stanie sobie przypomnieć i odnaleźć w miejskiej przestrzeni. Wielokrotnie kluczył i powracał do miejsc uprzednio już wizytowanych - nieśmiało pojawiła się myśl - mógł przecież pojechać zajmującą więcej czasu lecz dokładnie znana drogą. Spojrzał na zegarek i stwierdził że dokonany wybór nie był najtrafniejszy, w przybliżeniu w tym samym czasie przypuszczalnie byłby już na miejscu, ażeby się nie spóźnić musiałby znaleźć się pod wskazanym adresem za dziesięć minut. Zamierzał już zawrócić, by dojechać do znanych sobie przecznic i rozpocząć dalsza podróż od połowy dzielącej go jeszcze odległości, gdy zza zakrętu niespodziewanie wyłoniły się znane mu zabudowania. Wystarczyło teraz skierować się na prawo, minąć kilka ulic, przecinających prostopadle kierunek ruchu, by znaleźć w najbliższym otoczeniu domu psychoanalityka. Starał się nadrobić stracony czas, przyspieszał na krótkich nawet odcinkach, lecz tępo jazdy ograniczały zamontowane na asfalcie, progi spowalniające. Tam gdzie było to tylko możliwe nie zwracał uwagi na ograniczenia prędkości, co będzie – pomyślał – jeśli się spóźni. Następny w kolejności klient zajmie gabinet na nie wiedzieć jak długo, a on pozostawiony zostanie sam na sam z myślami w samochodzie lub na korytarzu. Z myślami, od których, wczorajszego wieczoru za wszelką cenę starał się uciec jak najdalej, do których tymczasowo, na skutek działania alkoholu, nie musiał powracać. Spojrzał na zegarek umieszczony w górnej części kokpitu, pozostały jeszcze pięć minut - wyliczył. Nie wydarzy się przecież nic nie przewidzianego jeśli spóźni się o minutę czy dwie – pomyślał, omiatając równocześnie wzrokiem malejącą numerację na frontonach willi, rozlokowanych równomiernie wzdłuż okolicznych ulic. Bardziej niż numeru, poszukiwał raczej znajomych kształtów siedziby psychoanalityka, u którego wizyta sprzed kilu dni, przeciągnęła się niespodziewanie. Wjeżdżał w obszar śródmiejskiej zieli, obsadzony gatunkami wysokopiennych drzew. Wysokość i objętość pni określały ich wiek na co najmniej kilka dziesiątków lat, a tym samym wskazywały czas powstania mijanej właśnie dzielnicy. Gdyby nie stojące wokół liczne domy, dzielnicę tę bez trudu można by uznać za dużych rozmiarów miejski park. Spomiędzy budynków wystrzeliwały w górę rozłożyste platany, przydomowe ogrody porastały okazy leciwych kasztanowców, na tyle zaawansowanych wiekiem że z ich pni osypywały się grube płaty zmurszałej kory. Spomiędzy nich starały się utorować drogę ku światłu, idealnie pionowe sosny, ich korony zawisłe na dwudziesto kilku metrowej wysokości doskonale współgrały z podmuchami wiatru, wyznaczającego kierunek ich przechyłu. Niewzruszone w swych potężnych posturach dęby, starały oprzeć się prawom wietrznej i chłodnej pory roku. Stały nieruchomo, obojętne wobec nieprzyjaznej aury, a jedyną reakcją na podmuchy tańczącego wokół wiatru, był cichy szelest suchych liści, licznie porastających gałęzie i konary. Większe ogrody, doskonale utrzymane, mogły być czymś w rodzaju prywatnego arboretum, lub też pomniejszonym w skali ogrodem botanicznym, obfitowały w tak liczne i rzadkie gatunki roślin, że zaciekawiony Alex pomimo bliższemu ich oglądowi nie był w stanie określić ich gatunku, nie siląc się nawet na przywołanie ich nazw. Finezyjnie przystrzyżone krzewy, tworzyły wyszukane kształty i obszerniejsze roślinne konstelacje. Precyzyjnie uformowane drzewa iglaste, oprócz rozpoznawalnych na pierwszy rzut oka geometrycznych figur idealnych kół, kwadratów i wysmukłych trójkątów, zwijały się w spirale, zapętlały się w długich wężowatych kształtach. Niektóre z nich, przystrzyżone wprawną ręką ogrodnika tworzyły efektowne formy drzewa bonsai. Wiele z nich Alex widział po raz pierwszy i niewątpliwie rośliny te, przydawały poloru i prestiżu znajdującym się w ich pobliżu budynkom, typu rezydencjonalnego.

Ta szczelnie ukryta przed wzrokiem postronnych obserwatorów, dzielnica musi być jedną z najdroższych w mieście – doszedł do wniosku Alex, pochłonięty obserwacją najbliższego otoczenia. Zza szyb wolno jadącego samochody dostrzegalne stawały się rozłożyste dachy, dwu stanowiskowe garaże, woliery dla egzotycznych ptaków. Zza wysokich ogrodzeń wychylały się posągi antycznych rzeźb, fontanny nawiązujące w stylu do włoskich pierwowzorów, dostrzegalne były przydomowe sauny, kryte i otwarte baseny. Psychoanalityka to wcale niezłe źródło utrzymania – pomyślał Alex zaaferowany ekskluzywnością tutejszych domostw, ogrodów, ogrodzeń i wszelkich innych elementów składających się na charakterystykę otoczenia. Bądź też co bardziej prawdopodobne, psychoanalityk i hipnoterapeuta w jednej osobie odziedziczył jedną z okolicznych posiadłości po zstępnych, lub wszedł w jej posiadanie poprzez związek małżeński. Jedno wydaje się nie ulegać wątpliwości stał się szczęśliwym posiadaczem, czy też mieszkańcem jednego z najbardziej elitarnych budynków willowych w mieście.

Sądy Alexa nie były z pewnością bezpodstawne, podjeżdżał właśnie pod zapamiętaną z poprzedniej wizyty rezydencję, rozpoznał charakterystyczną elewację, po czym wytracił resztki prędkości i zaparkował tuż przy chodniku. Spojrzał na zegarek, pozostały jeszcze trzy minut, a więc zdąży jeszcze się odprężyć, przed wzbudzającą obawy wizytą. Rozprostował się w fotelu, ażeby rozproszyć niepokojące myśli, wzrok skierował ku frontonowi willi zbudowanej w stylu eklektycznym. Poraziło go bogactwo detali zdobniczych w jakie wyposażono frontową elewację dwupiętrowego budynku. Tkwił nieruchomo na samochodowym fotelu i z zaciekawieniem obserwował elementy składające się na całościowy, estetyczny efekt. Z uwagą przyglądał się portykowi z czterema kolumnami w stylu jońskim. Kolejne cztery kolumny, po dwie z każdej stron unosiły ciężar rozległego balkonu, obramowanego ozdobną balustradą, składającą się z rozmieszczonych w równomiernych odległościach tralek. Po obu stronach wejścia zwieńczonego portykiem, architekci rozmieścili po parze pilastrów w stylu korynckim, ściśle przylegających do ściany. Ponad nimi, w środkowej osi znalazły swoje miejsce popiersia dwu młodych kobiet umieszczone w konsolach, co przydawało elewacji szczególnej urody. W następnej kolejności wzrok matematyka skierował się ku środkowej część drugiej kondygnacji, zwieńczonej przyczółkiem otoczonym balustradą z figuralną rzeźbą pośrodku, nawiązującej w kształcie i zdobieniach do renesansowej attyki. Okna pierwszego piętra elewacji frontowej obramowano trójkątnie zamkniętymi porte – fenetrami, drugiej natomiast nadokiennymi naczółkami. Całościowego efektu dopełniały między kondygnacyjne gzymsy, prostokątne boniowania i rozliczne płyciny. Niezwykle zdobną elewację flankowały z obu stron po dwie półkolumny, podpierające na głowicach konstrukcję czterospadowego dachu. Iście wirtuozerskie zestawienie w jedną spójną całość elementów pochodzących z jakże odległych epok – wysnuł ostateczny wniosek. Rzadko się zdarzało by na przykładzie jednego budynku skonfrontować mógł swoje architektoniczne zainteresowania z rzeczywistością. Gdy już rozwiąże największy, matematyczny problem współczesności, udowodni hipotezę Riemanna, odbierze nagrodę - okrągły milion dolarów, gdy już przeznaczy jej części na cele charytatywne, zabezpieczy kolejną części na poczet nieprzewidzianych wypadków, wówczas wyasygnuje niezbędną kwotę i zakupi równie okazałą willę. Raz jeszcze spoglądnął na fronton rezydencji, tym razem już miejsce estetycznych wrażeń, zajęła próba określenia wartości całego założenia. Z niebywałym smakiem zbudowana willa, w wielu ocenach zasługująca na miano pałacu, posiadania której nie powstydziłaby się niejedna z hollywoodskich gwiazd. Rozległy ogród, basen połyskujący taflą turkusowej wody, zza ażurowego ogrodzenia, okalającego całą posiadłość, gdyby na zakup przeznaczył nawet całą nagrodę, nie wystarczyłaby ona na zakup podobnej rezydencji – trzeźwiej określił swoje zamiary. Postanowił dłużej nie analizować swoich skromnych, finansowych możliwości, tym bardziej że do udowodnienia tezy, otrzymania nagrody, wbrew oczekiwaniom jeszcze daleka i kręta droga. Poruszył się w fotelu, sięgnął po kluczyki nieruchomo tkwiące w stacyjce, wydobywając je, ramieniem poruszył pluszową maskotę w kształcie misia. Ta zawirowała wokół osi ciężkości, spojrzał na jej dookolny ruch z niepokojem i niedowierzaniem – w życiowym pośpiechu, kolejny już raz zapomniałem o nożu lub nożyczkach. Opuścił ciasne wnętrze samochodu, zatrzasnął drzwi i nacisnął przycisk pilota. Rozlegający się wokół dźwięk samochodowego alarmu spowodował że matematyk obejrzał się wokół, jakby chcąc upewnić się, czy przypadkiem okoliczni mieszkańcy nie wyglądają właśnie przez okna w poszukiwaniu źródła dźwięku, przenikającego na wskroś ich domostwa. Czy przypadkiem nie rozglądają się nerwowo, chcąc rozpoznać któryś ze znanych sobie odgłosów antywłamaniowych system alarmowych, w który zapewne wyposażona została każda ze stojących tu rezydencji. Czy też nie obserwują bacznie okolicy w poszukiwaniu uciekającej sylwetki uciekającego złodzieja, przestraszonego rozlegającym alertem. Rozglądający się wokół matematyk nie dostrzegł niczego, co mogłoby wytrącić z rytmu codzienności, czującą się bezpiecznie dzielnicę – jak zwykle, nie wiedzieć który to raz z rzędu moje obawy okazały się przedwczesne, skonstatował. Kilka kroków wystarczyło by znaleźć się naprzeciw domofonu, wiedział już który z przycisków wybrać, by w głośniku zabrzmiał głos psychoanalityka. Nie musiał długo oczekiwać, kilka wymienionych naprędce słów wystarczyło by psychoanalityk otworzył furtkę, a wraz z nią uchyliły się również wejściowe drzwi. Alex zdecydowanym krokiem przekroczył próg, a stojący naprzeciw człowiek utkwił wzrok w jego oczach.

Mężczyzna otwierający drzwi, patrząc w twarz kolejnemu klientowi, mimowolnie sięgał pamięcią do dzieciństwa, kiedy to z wolna odkrywał w sobie życiowe powołanie. Nie potrafił określić przyczyn tej odruchowej reakcji, być może w sposób ten, ogarniając całokształt swoich doświadczeń, gromadził w sobie energię niezbędną do przeprowadzenia kolejnej sesji. Być może też odruch ten tkwił przyczynami w niemożliwych do jednoznacznego określenia, prawach rządzących ludzką podświadomością. Nie wykluczone że w ten sposób zapoznawał się wstępnie z profilem psychofizycznym klienta, bądź też patrząc bezpośrednio w oczy dostrzegał cechy charakterystyczne człowieka, wiedząc doskonale że oczy są zwierciadłem duszy. Być może takie spojrzenie wystarczyło, by w zupełności przeniknąć wnętrze obserwowanej osoby, wypracować na jego temat spójną i kompletną opinię?

Niezależnie od domysłów tych, przy okazji każdego kontaktu z klientem przywodził na myśl pamiętny dzień z wczesnego dzieciństwa, gdy oglądał popularno naukowy film, przedstawiający w szczegółowy sposób ciemnoskórych Hindusów, zaklinających grą na flecie, śmiertelnie jadowite kobry. Trwał długie minuty ze wzrokiem przykutym do ekranu, na co dzień energiczne dziecko, nie pozostające w jednym miejscu dłużej niż kilka sekund, teraz zamarło w bezruchu. Trwało w tej pozycji do ostatnich kadrów podróżniczego filmu, dopiero gdy pojawiły się końcowe nagłówki, chłopiec powrócił do poprzednio wykonywanych czynności. Gdy kolejnego dnia powtórka filmu spowodowała identyczną reakcję, zaintrygowani rodzice okazali bliższe zainteresowanie zachowaniem syna. Wystarali się o publikację obfitującą w kolorowe fotografie fakirów hipnotyzujących grą na flecie agresywne dotąd węże. Fotografie ukazywały moment gdy wijące się gady poczynają z wolna wydostawać się z ratanowych koszy i już obłaskawione, spiralnymi ruchami rozpoczynają taniec. Wyciągają ku górze niewielki głowy, wspierają się na podkulonych ogonach i wspinają się ku górze, by już wkrótce, na skutek słabnących dźwięków fletu fakira, opaść w dół i na powrót wpełznąć do kosza. Wyraźnie zaaferowany chłopiec przerzucał kolejne kartki, ograniczoną jeszcze ilością znanych sobie słów, wyrażał wzbierające w nim emocje. Zafascynowanie umiejętnościami hinduskich fakirów z biegiem czasu przybierało na sile, samodzielnie już gromadził publikacje związane z tym zjawiskiem, a zakupiony flet na potrzeby wczesnego okresu nauczania, częściej służył do naśladowania melodii wygrywanej przez zaklinacza, niżeli wypełniania szkolnego programu edukacji muzycznej. Bywało że całe godziny siedział ze skrzyżowanymi nogami i fałszując, wygrywał na flecie rytmy, mające naśladować hinduski pierwowzór. Za żywe kobry służyły mu plastikowe węże najprzeróżniejszych rozmiarów i barw, lecz on dostrzegał w nich wijące się żywe ciała, wykonywające spiralne ruchu z lewa na prawo i odwrotnie, wciąż wyżej unosząc głowę. Z okazji siódmych urodzin rodzice zlecili uszycie miniaturowego stroju fakira i z nieskrywaną satysfakcją występował w nim na szkolnych balach i maskaradach. Wzbudzał w stroju tym nieskrywaną ciekawość otoczenia, wygrywając przy okazji, na flecie, melodie zbliżone w dziękach do hinduskich rytmów, jako element dopełniający całość kreacji, na długo stawał w centrum zainteresowania rówieśników i nauczycieli. W prawdziwe jednak zdumienie wprawił rodziców, gdy zobaczyli na co dzień ruchliwego kota, leżącego nieruchomo na plecach z wyprostowanymi ku górze łapami i swojego syna, prawą dłonią wykonującego kuliste ruchy wokół oczu zwierzęcia, natomiast lewą dotykającą go w okolice brzucha. Kot pozostał w tej pozycji kilkanaście minut, co nigdy dotąd jeszcze się nie przydarzyło zwierzęciu, nieustannie czymś zajętemu. Rodzice zaniepokojeni przedłużającym się bezruchem domowego pupila, zapytali syna co spowodowało że kot znalazł się w tak nietypowym dla siebie stanie. Chłopiec z wyraźną satysfakcją odrzekł, że to on spowodował u kota nietypowe zachowanie i dopóki nie zezwoli na wybudzenie się, zwierzę pozostawać będzie w pozycji tej unieruchomione. Rodzice nakazali chłopcu przybranie poważniejszego tonu i zaprzestanie dalszych żartów. Na jego zapewnienia że nie ma to nic wspólnego z żartami, zareagowali w sposób stanowczy i zagrozili zakazem noszenia ulubionego stroju. Dostrzegający powagę sytuacji chłopiec, krótkim i niskim w tonach okrzykiem spowodował iż nieruchomy kot nagle powstał na cztery łapy i z piskiem zniknął za uchylonymi drzwiami. Osłupiali rodzice, czas jakiś patrzyli oniemiałym wzrokiem na najzupełniej normalnie zachowującego się syna. Postanowili nie przechodzić biernie nad zdarzeniem tym do porządku codziennych czynności, lecz bacznie obserwować dalsze poczynania, jak się domyślali, obdarzonego niecodziennymi umiejętnościami - dziecka. Postanowili też, dopóki nie uzyskają dalszych potwierdzeń swoich przypuszczeń, nie informować nikogo o zaobserwowanym zjawisku. Nieograniczane w swych zainteresowaniach dziecko dokonywało podobnych eksperymentów na pozostałych gatunkach domowych zwierząt. Chowający się na co dzień w narożniku metalowej klatki, nieufny chomik, sprowokowany umiejętnymi gestami chłopca wychodził na otwartą przestrzeń, bez ograniczeń pozwalał się z niej wydobywać, a pozostawiony na dywanie nie starał się szukać bezpiecznej kryjówki przed w każdej chwili, mogącym pojawić się kotem. Kilkoma ruchami dłoni przyłożonych do instynktownie wyczuwanych miejsc na ciele zwierzęcia, chłopiec potrafił spowodować że puszyste zwierzątko kładło się na boku z otwartymi oczyma, w bezruchu obserwując wszystko wokół. Chłopiec potrafił spowodować w kilku gestach, że pojawiający się instynktownie w podobnych okolicznościach kot, przechodził najzupełniej obojętnie obok tkwiącego w bezruchu chomika. Dopiero na wyraźny okrzyk chłopca, artykułowany w odpowiedni sposób modulowanymi dźwiękami, pogrążony w transie chomik, powolnymi ruchami usiłował stanąć na cztery łapy. Jego leniwe gesty, na co dzień nigdy nie spotykane, budziły równie duże zainteresowanie rodziców. Próbom sprowadzenia ciała do właściwej sobie pozycji, towarzyszyło działanie siły o dokładnie tej samej przeciwwadze. Wydawać by się mogło powracający już do kulistego kształtu chomik, na powrót przechylał się na jeden z boków, nie mogąc uchwycić równowagi ciała. Wszystkie jego ruchy ulegały wyraźnemu spowolnieniu, jak gdyby odbywały się w zwolnionym, filmowym podglądzie, jak gdyby kadry jego ruchów nakładały się w połowie na siebie. Wówczas kolejny, utrzymany w wyższych tonacjach okrzyk chłopca powodował że nieporadnie czołgające się zwierzę ożywiało się, jakby porażone impulsem elektrycznym lub ukłute ostrzem igły podskakiwało, po czym powracało do właściwej sobie postawy. Umieszczony w klatce chomik, najzupełniej nieświadomy zdarzeń jakich stał się udziałem, chował się w norce z trocinowych wiórów, a na wszelkie nawoływania opiekunów nie zamierzał w żaden sposób reagować. Ośmielony ujawnianymi umiejętnościami – chłopiec – w sobie tylko znany sposób potrafił spowodować, że skrywające się z zakamarkach dna szczelinowce, chowające się wśród roślinności bojowniki, melinezje i welony, umykające przed wzrokiem obserwatora mieczniki, pielęgnice i skalary. Przywarłe otwartymi pyskami do ścian akwarium glonojady, wszystkie równocześnie wypływał na powierzchnię, jasnymi brzuchami do góry. W pierwszej reakcji poruszeni zjawiskiem rodzice doszukiwali się przyczyn domniemanego pomoru w niedotlenieniu wody, bądź też w niewłaściwym sposobie dokarmiania. Zamierzali wyłowić padłe ryby i zastąpić je młodym narybkiem, bardziej odpornych gatunków lub zupełnie zaniechać dalszej hodowli, dopiero głośny śmiech syna, dochodzący z pomieszczenia obok uświadomił im rzeczywiste przyczyny niepokojących zdarzeń. Za przykładem chłopca zareagowali rozluźniającym śmiechem, a kilka gestów jego dłoni przyłożonych do szklistych ścian akwarium i kilka ruchów palców włożonych do krystalicznie czystej wody, spowodowało że z pozoru śnięte lub martwe ryby, odzyskiwały właściwy sobie wigor. Niczym drobny narybek uciekający przed wodnym drapieżnikiem, przecinały wodę w niezliczonych kierunkach, pozostawiając po sobie powidoki migotliwych, egzotycznych barw, wprawiając tym samym w rozedrganie i falowanie płaskie i szerokie liście akwariowej roślinności.

Wzrastający chłopiec nabierający doświadczenia, rozwijając nietuzinkowe umiejętności, potrafił stawiać czoła wyzwaniom zakrawającym na większą i większą skalę. Bez najmniejszego trudu potrafił obłaskawić agresję zdziczałych lub zerwanych z uwięzi psów. Błąkających się w sposób przez nikogo nie kontrolowany, a podbiegających do przechodniów atakując ich napastliwym szczekaniem i jazgotem, szczerzących długie kły, stwarzając realne zagrożenie ataku. Podbiegające psy, nawet te największych rozmiarów na widok wyciągniętej w ich kierunku dłoni chłopca zatrzymywały się w bezruchu jak powstrzymany w oślepłym pędzie lew, biegnący wprost na rozlegający się w jego kierunku, karabinowy strzał. Agresywne psy z nagła zapadały w letarg, na głos chłopca, już po wybudzeniu podkulały pod siebie ogony, łkały i zawodziły, by po chwili poderwać się do biegu i w chaotyczny sposób uciec, bezwiednie, zupełnie na oślep wpadając na słupy, latarnie, drzewa. Wkraczając w okres nastoletniości chłopiec potrafił już wprowadzić w zagadkowy stan, coraz częściej nazywane przez niego stanem transu lub hipnozy dowolne zwierzę, stanu tego doświadczyły wielokrotnie wszystkie domowe pupile, zwierzęta przyjaciół, członków rodziny i całego otoczenia z jakim rodzina chłopca utrzymywała kontakty. W wieku tym przeprowadzał pierwsze zbiorowe pokazy, wywołujące powszechny aplauz i jęk zdziwienia, oklaski podziwu i gesty niedowierzania. W okresie tym wezwana do szkoły matka chłopca miała dowiedzieć się, że w proteście przeciw zbyt niskiej w jego uznaniu ocenie z nauki o środowisku, na koniec zajęć w pracowni zoologicznej, wprawił w stan hipnozy wszystkie hodowane tam zwierzęta i zagroził przerażonej zajściem tym nauczycielce, że dopóki nie zostanie podwyższony zbyt niski stopień, dopóty zwierzęta pozostawać będą w stanie, wzbudzającym obawy o ich zdrowie. Nauczycielka nie chcąc tracić przez lata zdobywanego autorytety i nie stać się niewiarygodną w swych ocenach, stanowczo odmówiła korekty wystawionej noty. W zamian wezwała weterynarza i zoologa w jednej osobie z pobliskiej przychodni weterynaryjnej i poprosiła o zdiagnozowanie stanu w jakim znalazł się szkolny przychówek, a także o jak najszybsze przywrócenie ich do stanu obserwowanego na co dzień. Dokładnie obejrzawszy każde ze znieruchomiałych zwierząt, wyraźnie poruszony zastanym widokiem weterynarz, zapytał o przyczyny tego stanu rzeczy , uzyskawszy natomiast informację od nauczycielki, potwierdzoną przez uczniów, przecząco pokręcił głową i stwierdził że wszystkie te opinie nie mogą być prawdziwe. Dodał że z podobnym zjawiskiem styka się po raz pierwszy i musi być ono wynikiem naturalnego odruchu obronnego, występującego u zwierząt w sytuacjach zagrożenia życia zwanego tanatozą. Rozwinął swoją teorię mówiąc o okolicznościach w których zagrożone zwierzęta potrafią zastygać w bezruchu pozorując paraliż lub śmierć, w odniesieni do tego - jak wyjaśniał - zwierzęta najwidoczniej musiały ulec zbiorowej psychozie strachu., patrząc jednak na niewinnie wyglądającego chłopca stwierdził iż nie mógłby on spowodować wśród nich obserwowanej reakcji. Wszelkie dalsze zapewnienia o dokonaniach chłopca uznawał za niedorzeczność i kpinę z wieloletniego doświadczenia, popartego wysokimi kwalifikacjami w przeprowadzaniu skomplikowanych operacji ratujących życie, będącym w beznadziejnym stanie - zwierzętom. Znajdującymi wyraz w stażach, prestiżowych publikacjach współpracy z ośrodkami o podobnym profilu. Poproszony jednakże przez nauczycielkę o przywrócenie zwierząt do normalnego stanu w oparciu o wszystkie te sprawdzone i wiarygodne metody, oświadczył iż nie gwarantuje pomyślności takiego przedsięwzięcia, może co najwyżej poddać nieruchome zwierzęta bliższym obdukcjom, zabrawszy je do przychodni. Nalegania nauczycielki niczego nie zmieniły, dopiero gwałtowny sprzeciw całego grona uczniów nie godzących się na pozbawienie ich szkolnej menażerii, codziennie doglądanej i dokarmianej, a także wywarty nacisk na stojącego pokornie chłopca, by sam wybudził zwierzęta z letargu sprawiły, że na dobywający się z jego gardła dźwięk wszystkie zwierzęta poczęły powracać do właściwego sobie zachowania. Wyprowadzony z równowagi zoolog i weterynarz w jednej osobie najwyraźniej wolał nie zajmować już kolejnego stanowiska i wykorzystując powstałe zamieszanie w pośpiechu opuścił pracownię przyrodniczą, później gmach szkoły i poruszony całym zajściem zamknął za sobą wejściowe drzwi prywatnej przychodni. W jakiś czas później gdy emocje opadły, sprowokowana zdarzeniem tym wizyta matki w szkole została zapomniana. Przypływ nowych zdarzeń nizanych przez codzienność na wątłą i kruchą nić życia, rzucił nowe wyzwania, dojrzewający chłopiec w przeczuciu praw rządzących dorosłością, postanowił w sposób praktyczny wykorzystać swoje umiejętności. Nie odnoszący dotąd sukcesów w nauce, zaabsorbowany raczej swoimi niecodziennymi możliwościami, niżeli wymaganiami jakie stawia przed młodym człowiekiem program nauczania kolejnych klas, z nagła wzbił się na wyżyny szkolnych osiągnięć, potwierdzeniem tego stały się bardzo dobre i celujące oceny, wystawiane ze wszystkich przedmiotów. Dokonania te stały w zadziwiającej sprzeczności do zmniejszającego się czasu jaki poświęcał na czynności związane z nauką. Rodziców, patrzących na zjawisko to podejrzliwym okiem, zapewniał że wiedzę czerpie z większego skupienia podczas zajęć lekcyjnych, zajęć ponadnormatywnych, bardziej ergonomicznemu wykorzystaniu czasu poświęcanemu nauce. Początkowo rodzice skłonni byli zawierzyć wytaczanym przez syna argumentom, w momencie jednak, gdy poproszony o przedłożenie do wglądu szkolnych zeszytów, po długim zbaczaniu z niewygodnego tematu, oznajmił że takich nie posiada, podejrzliwość rodziców przybrała ostateczne rozmiary. Nie zamierzali wypytywać o nic więcej zachowującego pokorę i milczenie syna. Oczywistym stało się, że do perfekcji opanowane umiejętności hipnotyzowania zwierząt potrafi wykorzystać także w stosunku do ludzi, a wprowadzeni w hipnotyczny trans nauczyciele, wystawiają mu oceny jakie tylko zapragnie i zasugeruje, bądź to spojrzeniem, bądź nie wzbudzającym podejrzeń gestem. Zadziwiał ich również fenomen posiadanego przez syna zasobu wiadomości i wcale szerokiego zakresu wiedzy z dziedzin pozaszkolnych, w żaden jednak sposób nie dających się potwierdzić ilością przeczytanych książek, czy też wysłuchanych wykładów. Indagowany chłopiec długo nie zamierzał udzielać odpowiedzi, zwyczajowo już milkł na długie minuty, pąsowiał na twarzy, tudzież udzielał wymijających odpowiedzi. Sprowokowany jednak do rzeczowych wyznań, stanowczą postawą rodziców rozpoczął swój wywód, a za razem przedstawił swoja linię obrony. Rozpoczął od stwierdzenia że posiadane wiadomości czerpie drogą telepatyczną, choć dokładniejsze sposoby ich pozyskiwania postanowił nadal przemilczeć. Mówił o węzłach energetycznych ziemi, dzięki którym czerpie siłę niezbędną do wpływania na istoty żywe, nawiązywał do zakodowanych przekazów starożytnych cywilizacji, przedstawiciele których potrafili siłą sugestii wytrącać broń z rąk przeciwników. O strunach z jakich zbudowany jest wszechświat, a których dźwięki stały się dla niego czytelne i potrafi przekładać ich drgania na sugestywność myśli i gestu. Z przekonaniem rozprawiał o ekspansji świadomości, o zdarzeniach ukrytych w czeluściach podświadomej pamięci permanentnej, hipersensytywności, mentalnej relaksacji. Oniemieli ze zdziwienia rodzice w długi czas jeszcze po zakończonych prelekcjach syna pozostawali w milczeniu i zadumie. Zupełnie bezsilni, nie byli w stanie zdobyć się na jakakolwiek reakcję. W niedługi czas później, powróciwszy już do stanu w jakim zdolni byli uporządkować narzucające się wnioski, doszli do przekonania, że wobec niewiadomych źródeł pochodzenia wiedzy i umiejętności syna, pozostają najzupełniej bezradni. Rozmyślali nad sposobami uleczenia go z prześladujących go, jak uznawali fobii, momentami jego właściwości uznawali za rodzaj opętania, szukali nawet porad wśród egzorcystów, jednakże przedstawiane objawy nie pasowały do znanych im przypadków. W efekcie starań zakończonych niepowodzeniem uznali, że syn posiada niepodważalne umiejętności hipnotycznego manipulowania decyzjami istot żywych, właściwości telepatyczne i telekinetyczne. W prawdzie nie potwierdzone naukowo, jednakże potwierdzone ich własnym doświadczeniem i doświadczeniem wszystkich którzy mieli kontakt z ich synem.

On sam nieustannie pogłębiał swoją wiedzę z tym związaną, publikacje jakie zdarzyło mu się przeglądać dotyczyły tylko zjawisk bezpośrednio go dotyczących. Zainteresował się przypadkiem zabójstwa prokuratora Robert Kennedy'ego, zainspirowany zdarzeniami rozgrywającymi się podczas procesu zabójcy. Kiedy to młody Palestyńczyk pytany o przedstawienie szczegółów dotyczących zbrodni, nie był w stanie przypomnieć sobie wydarzeń w najbardziej nawet ogólnikowych zarysach, ani tym bardziej faktu samego zabójstwa. Nie był w stanie przywołać tamtego zdarzenia nawet po upływie dwudziestu i trzydziestu lat. Dorastający chłopiec ze wstrzymanym oddechem przysłuchiwał się nagranym przez siebie wypowiedziom psychiatrów sądowych twierdzących, rzucając na szalę cały swój autorytet, że Palestyńczyk w momencie oddawania strzałów do Roberta Kennedy'ego znajdował się w stanie hipnotycznego transu. Wysłuchiwał opinie światowych sław w dziedzinie hipnozy z przekonaniem twierdzących, że zabójca w niedługi czas przed oddaniem śmiertelnych strzałów został hipnotycznie zaprogramowany do wykonania misji, która mogłaby okazać się samobójczą, wobec małego pomieszczenia w jakiej dokonano morderstwa, braku możliwości ucieczki i licznej ochrony. Po wnikliwej analizie zdarzeń z końca lat sześćdziesiątych młody chłopak powziął postanowienie, że swoich umiejętności nie wykorzysta nigdy do czynienia zła w jakiejkolwiek postaci. W miarę dojrzewania, jego niemożliwe do zdiagnozowania właściwości, rozwijały się niejako samoczynnie. W sposób trudny do ustalenia nawet przez siebie, posiadł umiejętności wprowadzania w stan hipnozy, a później też w stan spowalniający życiowe procesy, każdego kto tylko wypełnił każde z jego poleceń. Potrafił spowodować że podświadomość leżących na wznak ludzi otwierała się jak wyrzucona na morski brzeg koncha lub jedna z dwunastu bram do Jeruzalem, a z ich ust płynął nieprzerwany potok słów. Niektórzy z nich skarżyli się na dolegliwości cielesne, dla których medycyna jeszcze nie znalazła potwierdzenia, ani wytłumaczenia. Zaoferował w tej dziedzinie swoje usługi kilku instytutom badawczym zajmującym się podobnymi zjawiskami i rozpoczął współpracę z nimi na indywidualnych i nieoficjalnych zasadach. Poinformowano go, że tradycyjna medycyna nie zmieniła swojego stanowiska wobec metod jakimi się posługuje i nie będzie w stanie wystawić pisemnych poświadczeń poczynionych przez niego obserwacji. Nie odrzuca tym samym możliwości bliższego przyjrzenia się dostarczanym przez niego danym, a współpracę traktować może na stopie wolontaryjnej – brzmiała odpowiedź na pytanie o możliwość współpracy. Miał być to poboczny tor jego aktywności, z biegiem lat specjalizował się w hipnoterapeutyce i psychoanalizie, gdy osiągnął niezbędny wiek i wszystkie wymagane prawem certyfikaty, rozpoczął własną praktykę. Na wszelkie propozycje zbiorowego wprowadzania w hipnozę, dla celów komercyjnych reagował stanowczą odmową, powziął postanowienie że możliwości jakimi rozporządza nie spożytkuje na cele kuglarskich pokazów, używać ich będzie tylko do celów służących uleczeniu ciała i ducha pacjentów, okazujących taką potrzebę. Pośród grona hipnoterapeutów prowadzących podobne praktyki wyróżniał się bezsprzeczną wirtuozerią, każdy kto zmuszony został przez życiowe okoliczności do korzystania z podobnych porad twierdził, że metody przez niego stosowane wypływają bezpośrednio z praw natury, są ich naturalnym przedłużeniem. Co bardziej wnikliwsi twierdzili że wszystkie ziemskie i pozaziemskie żywioły znalazły w człowieku tym swoje przedstawicielstwo, by uświadomić ludzkiemu gatunkowi że składa się ze znacznie większej ilości wymiarów niż sobie uświadamia. On sam zachowywał się najzupełniej zwyczajnie, do relacji międzyludzkich podchodził z życzliwością i otwartością, tak też miało być i tym razem w kontakcie z ostatnio umówionym klientem, którego zdążył zapamiętać z seansu hipnoterapeutycznego sprzed kilku dni, przedstawiającego się jako matematyk.

Podchodzący do wejściowych drzwi Alex, wygląd mężczyzny w średnim wieku przywołał natychmiastowo, pomimo że od czasu ostatniej wizyty skrócił włosy i przystrzygł obfity zarost na twarzy.

- Zapraszam - padły ciepłe słowa – proszę powiesić wierzchnie ubranie w przedpokoju na wieszaku po prawo i zapraszam do gabinetu, drogę już pan zna – dodał psychoanalityk.

- Znam doskonale, zapewnił nierównomiernym głosem, głęboko oddychający Alex. Skąd to poddenerwowanie – zapytał psychoanalityk - wynurzający się z gabinetu. Nie są to objawy poddenerwowania lecz nieznacznego napięcia, w drodze do pana kilkakrotnie pomyliłem drogę i o mały włos poważnie spóźniłbym się na umówiona godzinę.

Było to poniekąd prawdą, lecz prawdziwej przyczyny zdenerwowania jak na razie Alex postanowił nie wyjawiać, zaciekawionemu jego zachowaniem, hipnoterapeucie.

- W takim razie może napije się pan czegoś co pozwoli przywrócić właściwy stan, zaproponował psychoanalityk.

- Najmocniej dziękuję, możemy bez zwłoki przystąpić do zamierzonych czynności.

- Chciałbym ażeby poczuł się pan najzupełniej swobodnie - powiedział stojący obok Aleksa psychoanalityk - nie wiem jak pan ale ja, że tak powiem umownie, nie jestem ograniczony czasem.

- Mnie też nigdzie się dzisiaj nie spieszy, zauważył Alex.

- Możemy więc działać bez zbędnego pośpiechu, a jak wiadomo jest on złym doradcą, proszę wygodnie usiąść, hipnoterapeuta wskazał na stojący obok stołu fotel. Dzisiaj nie musi już pan kłaść się na przysłowiowej kozetce. Najmocniej dziękuje, powiedział Alex siadając. Siedząc już wygodnie zapytał – od czego moglibyśmy zacząć?

- Może od pierwszej pańskiej relacji – zaproponował psychoanalityk.

- Nie mam nic przeciwko.

Dla przybliżenia panu zdarzeń jakie stały się wynikiem wprowadzenia pana w hipnotyczny trans, posłużę skrótową relacją – zaproponował psychoanalityk. W pierwszej kolejności zdał pan relację z przebiegu wycieczki w dolinę Loary, przypomina sobie pan ten epizod swojego życia. Naturalnie że sobie przypominam, odpowiedział z pewnością siebie Alex.

- Doskonale, nie może zapewne przypomnieć sobie pan kilku szczegółów jakie przechowuje pańska podświadomość, a jakimi podzielił się pan wówczas ze mną.

- O jakich szczegółach pan mówi? Zapytał wyraźnie już zaintrygowany Alex.

- O tych, które zadecydowały że zdarzeniami tymi podzielił się pan ze mną, podczas seansu. Zadecydowały o tym jak przypuszczam, a przypuszczenia moje poparte są wieloletnia praktyką, przechowywane w pańskiej podświadomości pewne przeczucia, z istnienia których w świadomym życiu, nie zdawał pan sobie sprawy.

- To bardzo interesujące co pan mówi.

- To co powiem powinno zainteresować pana jeszcze bardziej. Wprowadzony w trans opowiedział pan o przebiegu całej wyprawy ze wszystkimi szczegółami, o planach z nią związanych, oczekiwaniach i harmonogramie zwiedzania – kontynuował wypowiedź psychoanalityk. Postarałem się wyłonić szczegóły mogące najbardziej nas zainteresować. Otóż z pańskich relacji wynikało, że nie zamierzał pan zwiedzać wszystkich zamków w dolinie Loary, lecz tylko te najbardziej pana interesujące. Podczas gdy plan zwiedzania został już dopełniony, postanowił pan wrócić do Angers autostopem. W tym celu zatrzymał pan pierwszy nadjeżdżający samochód, ten łagodnie hamując zjechał na pobocze, był to czerwony Volkswagen. Samochodem podróżowała trzyosobowa rodzina. Natychmiastowo wzbudził pan zaufanie kierowcy, nie zapytał pana nawet o kierunek podróży, jego żona uchyliła drzwi, usiadł pan na tylnym siedzeniu, a plecak umieścił w bagażniku. Na pański widok entuzjastycznie zareagował kilkuletni chłopiec, najwyraźniej znużony już podróżą, ukrywając w dłoniach niewielkich rozmiarów, zabawkę. W uściskach zabawki poszukiwał zapewne niezbędnego w jego wieku zajęcia, jak też urozmaicenia sobie monotonii związanej z podróżą. Zainteresowany pańską obecnością w samochodzie, chłopiec zapytywał o cel podróży, kierunki skąd pan przyjechał i dokąd pan zmierza. Okazywał zadowolenie z pańskiego towarzystwa, a pan starał się odwzajemnić okazane, przyjazne gesty, znanymi sobie sposobami na rozbawienie kilkuletnich dzieci. Stan wesołości w jakim znalazł się chłopiec udzielił się wkrótce jego rodzicom, żarty dotyczyły już wszystkich pasażerów, a atmosfera na tyle się rozluźniła że wkrótce wszyscy zwracali się do sobie po imieniu. Rozbawiony chłopiec, trzymanego dotąd w dłoniach zabawkę niepostrzeżenie odłożył na tylną półkę, a pan kontynuował pokaz znanych sobie trików. Poza niecodzienną atmosferą wewnątrz samochodu, podróż przebiegała w sposób niczym nie różniący się od dotychczasowych jej etapów. Za oknem przemykały wzgórza porośnięte lasami, dziko rosnące w dolinach drzewa, ustępowały miejsca owocowym sadom. Starannie wypielęgnowane winnice, podążały za kształtem niewysokich pagórków, opadały po łagodnych zboczach, to znowu pięły się zaoranymi redlinami ku ich szczytom. W wielu miejscach stanowiły jasnozielone tło dla zamków, rozsianych w dolinie najdłuższej z francuskich rzek. Z większej odległości, z okna przejeżdżającego samochodu winnice wydawały się porastać dziedzińce potężnych warowni, przelewać się przez wysokie fortyfikacje i piąć się po murach renesansowych pałaców. Na skutek relacji nawiązanych z pasażerami czerwonego Volkswagena, nie mógł pan dotrzymać złożonej sobie obietnicy - niczym nie ograniczonej kontemplacji tamtejszego krajobrazu. Częstych przesiadek w celu zakosztowania smaku występujących tam szlachetnych szczepów winogron, degustowania produkowanych z nich, cenionych na świecie, gatunków win.

Gdy samochód skręcał w okolice zamku Cloux, ażeby rodzina mogła go zwiedzić, uległ pan nagłemu impulsowi. Powziął pan na poczekaniu decyzję o rezygnacji ze zwiedzania mijanego zamku, jako że właśnie uświadomił pan sobie, że zmarł tam Leonardo da Vinci, pański duchowy mentor, zajmujący się między innymi, podobnie jak pan, problemami matematycznymi. Przez pański umysł przemknęła najprawdopodobniej myśl, że panu mogłoby się przytrafić to samo, choć był pan w bardzo młodym wieku, a Leonardo da Vinci dobiegał siedemdziesiątki.

- Szczegółów tych najzupełniej nie pamiętam.

- Nic w tym dziwnego, skonkludował stanowczo psychoanalityk. Ku zmartwieniu rozbawionej rodziny wysiadł pan na najbliższym parkingu. Czas jakiś jeszcze rodzina namawiała pana do kontynuowania wraz z nimi, przerwanej podróży. Zapewniali pana że pokonana wraz z panem droga nigdy jeszcze nie minęła im tak szybko, kilkoma kolejnymi argumentami próbowali przekonać pana do pozostania w samochodzie. Jak na krótką znajomość, pożegnaliście się nad wyraz serdecznie, życzyliście sobie szczęśliwej podróży i udanych wakacji. Później obserwował pan czerwonego Volkswagena do czasu, zanim nie zniknął za najbliższym zakrętem. Usiadł pan na jednej z drewnianych ławek , rozstawionych wokół parkingowego, obszernego stołu, spojrzał na mapę, określił kierunek dalszej podróży i postanowił zatrzymać kolejny samochód. Przez dłuższy czas nadjeżdżające samochody nie zatrzymywały się, zniecierpliwiony, zmierzał pan w wyznaczonym przez siebie kierunku i próbował zatrzymać samochody po drodze. Nadjechał dwuosobowy, sportowy Alfa Romeo, gwałtownie zatrzymał się i pospiesznie odjechaliście. Po kilku minutach wyprzedziliście czerwonego Volkswagena z trzyosobową rodziną, doskonale panu znanego. Podczas wyprzedzania pomachał pan jego pasażerom na pożegnanie, ci rozpoznając pana, odpowiedzieli tym samym. Widział pan jeszcze zza szyb pozostawianego w tyle pojazdu twarz roześmianego chłopca z maskotkę w dłoni, machającego panu na pożegnanie. Maskotka ta w sposób szczególny rzuciła się panu w oczy, był to pluszowy, brązowy miś, po czym Volkswagen zniknął za łagodnym zakrętem. Rozmowa z kierowcą sportowego Alfa Romeo nie przybierała tak spontanicznego charakteru, jak miało to miejsce poprzednio, na ogół milczeliście, lub wymienialiście zdawkowe spostrzeżenia. Kierowca skoncentrowany był na wydobywaniu ze sportowego silnika kolejnych pokładów uśpionej w nim mocy, wskazówka szybkościomierza pokonywała kolejne podziałki. W obawie o przekroczenie wszelkich obowiązujących tam ograniczeń, nie spoglądał pan na zapis aktualnej prędkości, nadrabiał zaległości w podziwianiu roztaczającego się wokół, idyllicznego krajobrazu. Zatapiał pan wzrok w pastelowych barwach odległych pól, sadów i lasów, ciągnących się po nieboskłon. Pokonywane kilometry umykały spod kół rozpędzonej Alfy w tempie uniemożliwiającym obserwację najbliższych plenerów, jedynie kiście dojrzewających winogron, z winnic usytuowanych najbliżej jezdni, wydawały się być w zasięgu ręki. Skoncentrował pan wzrok na odległych wzgórzach i wyłaniających się zza nich zamkowych wieżach. Nagłe przyhamowanie sportowego samochodu, wyrwało pana ze stanu melancholii. Skierował pan wzrok na jezdnię ażeby doszukać się przyczyny nagłego hamowania. Nie wydarzyło się nic niepokojącego, kierowca Alfy Romeo zmuszony był wytracić prędkość przed jadącym wolniej pojazdem, ponieważ nadjeżdżająca z przeciwka ciężarówka uniemożliwiła manewr wyprzedzania. Obaj odprowadziliście wzrokiem mijającego was TIRA, kierowca wypowiedział cicho kila niezrozumiałych słów, najpewniej niezbyt cenzuralnych, po czym ponownie rozpędził samochód. Mknąca jak pocisk Alfa Romeo pochłaniała kolejne zakręty, z przeciwka nadjeżdżała furgonetka z pulsującym na dachu sygnalizatorem. Z każdym metrem coraz lepiej rozpoznawalna stawała się sylwetka szpitalnego ambulansu, coraz bardziej słyszalny stawał się przeszywający wszystko wokół, odgłos syren. Wówczas wytrącił się pan na moment z transu i zaczął wykrzykiwać niezrozumiałe słowa.

- Moment pojawienia się ambulansu doskonale pamiętam, powiedział Alex, unosząc się na fotelu.

- Nie byłoby w tym fakcie niczego dziwnego, gdybym zaintrygowany pańskim nietypowym zachowaniem nie sprawdził rejestru wypadków w tamtym kantonie z tamtego okresu, co nie było rzeczą łatwą do przeprowadzenia. Proszę się teraz odprężyć, a za chwilę skoncentrować.

- Cały czas pozostaję skoncentrowany, ze stanowczością w głosie zapewnił matematyk.

- Mogę więc kontynuować?

- Jak najbardziej.

- Jak miało się okazać wprost na czerwonego Volkswagena najechała rozpędzona ciężarówka typu TIR. Z wizji lokalnej wynikało że wszyscy pasażerowie zginęli we wraku samochodu, zanim jeszcze nadjechał ambulans, zaalarmowany przez przejeżdżające obok samochody. I co pan o tym myśli? Prze kilkanaście najbliższych sekund Alex starał się scalić w logiczny monolit rozproszone myśli, po czym zastanowił się nad sformułowaniem ich w sensowną wypowiedź.

- Wszystko o czym pan powiedział pozostawia wiele do myślenia - zdołał z siebie wydusić – i do prawdy sam nie wiem co powiedzieć.

- Z faktów jakie przechowywała pańska podświadomość niezbicie wynika, że zupełnie spontaniczną decyzją uchronił się pan przed najgorszym.

- Wszystko wydaje się na to wskazywać, odpowiedział z wyraźną niepewnością w głosie. Z tego co pan mówił wywnioskowałem iż musiało to być irracjonalne przeczucie, impuls wywołujący krótkotrwały skurcz świadomości – oznajmił w wyważony sposób psychoanalityk.

- Teraz ponownie zabrzmiał mi w uszach przenikliwy dźwięk syren nadjeżdżającego ambulansu, gdy uświadomię sobie że zdążały w kierunku gdzie mogłem się znajdować, by podjąć ostatnią próbę reanimacji, całe życie wydaje mi się przemykać przed oczyma.

- Miał pan niezwykle dużo szczęścia, najzwyklejszy przypadek wytypował pana do brania udziału w dalszych typowaniach życiowej loterii, kto i jak długo utrzyma się przy życiu w rozgrywającym się wokół nas spektaklu śmierci – wyraził swoją myśl w sposób sentencjonalny jasnowidz.

- Bardzo trafne określenie. Można powiedzieć że uratowała pana świadomość śmierci Leonarda Da Vinci, jaka dokonała się w tym zamku, zrażony tym faktem nie chciał przywoływać pan złych fluidów - słowa jasnowidza zabrzmiały w podobny sposób.

- Zapewne tak się stało.

- Innymi słowy świadomość czyjeś śmierci uchroniła pana przed własną. Pozytywne fluidy zapanowały nad złymi. Alex poruszył się na fotelu.

- Mogło się tak zdarzyć, powiedział nieśmiało, choć zgodnie z moimi przeczuciami powinienem właśnie zwiedzić ten zamek, a później wsiąść do czerwonego Volkswagena.

- Nie domyślam się do czego pan zmierza, powiedział jasnowidz rzucając pytające spojrzenia.

- Ja również przestaję już cokolwiek rozumieć.

- Musi mieć pan jednak jakieś przypuszczenia, skoro wie pan, że wypadki powinny potoczyć się przeciwnym torem. Ton głosu psychoanalityka zdradzał oznaki podejrzliwości przemieszane z wzrastającym zaciekawienie, starając się uchwycić wzrokiem rozbiegane spojrzenie matematyka.

- Myślę że powinienem wówczas wsiąść do samochodu który miał wypadek - nieśmiało powiedział Alex, wyrażając się bardziej mową ciała niż werbalnym przekazem, nie mogąc dłużej niż kilkanaście sekund pozostać w niezmienionej pozycji – ażeby moje przeczucia o przedwczesnej śmierci w młodym wieku mogły się urzeczywistnić – dodał po chwili.

- Nic mi pan o nich nie wspominał, a przecież w kontekście naszego spotkania mogło mieć to kluczowe znaczenie – ze zdziwieniem oznajmił psychoanalityk.

- Nie chciałem aby moje przeczucia o przedwczesnej śmierci zdeterminowały pańskie postrzeganie mojego przypadku. Chciałem aby moja podświadomość mogła ujawnić zdarzenia niezależnie od faktu poinformowania o nich – w usprawiedliwiającym tonie wyraził się Alex

- Postąpił pan najzupełniej słusznie, w sposób w pełni uzasadniony.

- Muszę dodać, słowa Alexa nabierały z wolna właściwego sobie rytmu, niemniej tamte, odległe już w czasie przeczucia o przedwczesnej śmierci były przyczyną wizyty w pańskim gabinecie.

- Nie dostrzegam w tym niczego nadzwyczajnego, to jak najbardziej właściwy powód.

-Teraz gdy przekroczyłem czterdziestkę - kontynuował pewnym głosem Alex- i okres młodości mam już za sobą, chciałbym wiedzieć czy przypuszczenia te mogły być uzasadnione, ujawniane teraz fakty wydają się to potwierdzać w zupełności.

- Miałby pan życzenie dowiedzieć się czegoś więcej o przywołanych w pierwszej części seansu wydarzeniach - zapytał w sposób nie okazujący żadnych emocji psychoanalityk.

- Nie wiem jak pan, ale ja mogę uznać temat za wyczerpany.

- Uważam podobnie, możemy zatem rozpocząć analizę kolejnej części psychoanalitycznego seansu - skonkludował psychoanalityk - odnoszę wrażenie że okaże się on równie owocny w interesujące nas fakty. Zatem, jak pan wspomniał zdarzenie na jeziorze i wypadek żaglówki były jedynym które mógłby pan logicznie powiązać z przeczuciami o przedwczesnej śmierci?

- Tak właśnie było. Podczas seansu wzbogacił je pan o kilka, jak odniosłem wrażenie, nieznanych sobie detali. Odczytam panu swój zapis pańskiej relacji. Jest pan gotów?

- Może pan zaczynać.

Psychoanalityk rozprostował najwyraźniej drętwiejące nogi, po czym rozpoczął odczyt.

Burza nad jeziorem rozpętała się nagle. Woda najeżyła się niezliczoną ilością rozbryzgujących się nawzajem, fal. Żadna z prognoz meteorologicznych nie przewidywała jej nadejścia. Z zachodu nadciągnęły ołowiane chmury i szczelnie wypełniły niebo po horyzont. Podmuchy silnego wiatru zatrzęsły żaglówką, znalazła się w centrum białego szkwału. Sprawdziliśmy mocowania kapoków. Kolejny podmuch wiatru wywrócił żaglówkę do góry dnem. Jakiś ciężki przedmiot, nie pamiętał pan jaki, najpierw mówił pan o bezan maszcie później o bomie, uderzył pana w głowę, utracił pan tymczasowo świadomość, po odzyskaniu świadomości zapamiętał pan siebie dryfującego na wzburzonych falach. Odtąd mówił pan w sposób, jak gdyby nie był pan wcześniej tego świadomy. Podąża pan za moimi zapisami? - upewnił się psychoanalityk, podnosząc wzrok znad kartki papieru.

- Oczywiście, przysłuchuję się z niesłabnącą uwagą.

Psychoanalityk zanim przystąpił do dalszego odczytu, kilkakrotnie obrzucił wzrokiem Alexa, jak gdyby chcąc upewnić się czy gotów jest do odsłuchu kolejnej części relacji, po czym skierował wzrok na kartkę papieru.

- Ci którzy wyciągnęli pana na brzeg twierdzili, że nawet najlepsze kapoki nie mogłyby uratować panu życia, takich wypadków się nie przeżywa. Pogodzili się z myślą że wyciągnęli na brzeg topielca. Spod na wpół domkniętych powiek widział pan jeszcze ich przygnębione twarze, godzące się z pańską śmiercią. Leżał pan na wznak z siniejącymi wargami i białą jak pergamin skórą na całym ciele. Z dalszych pańskich relacji wynika że ciężkie deszczowe chmury ustąpiły nagle miejsca białym obłokom, przesuwającym się z wolna po błękitnym niebie. Pojaśniałe niebo i ustający z sekundy na sekundę wiatr, przywróciły powierzchni wody dawny lazur i uczyniły ją gładką jak tafla lodu. W górę wzbiło się wodne ptactwo, w furkocie skrzydeł towarzyszącemu nagłemu poderwaniu się znad wody, wzleciało się ku niebu i rozproszyło się nad powierzchnią jeziora. Łamiące się o siebie nawzajem konary drzew, porozrzucały dokoła kikuty gałęzi i strzępy liści. Nagle drzewa zamarły w bezruchu. Nad jeziorem pojawiło się, bez wyraźnej przyczyny jaskrawe lśnienie o trudnych do ustalenia kształtach, nadciągające z niemożliwego do ustalenia kierunku, kilkakroć jaśniejsze od najjaśniejszego gromu i opadło na środek jeziora. Powierzchnia wody rozbłysła migotliwymi refleksami, jak gdyby miała stać się ogromnym lustrem, odbijającym promienie słoneczne z taką intensywnością, że przez kilka minut oślepiły wszystkich wokół. Jezioro przeistoczyło się w arenę barwnego spektaklu, pojawiająca się w rożnych miejscach tęcza, rozrzucała na brzegi wielobarwną aurę, po jego powierzchni rozeszły się kręgi drgającej wody. Z miejsca gdzie opadło jaskrawe lśnienie, powierzchnia jeziora rozstąpiła się i wzbił się w niebo strumień wody, w sposób jak gdyby miało stamtąd, z samego środka jeziora wybić źródło wyrzucające wodę z siła porównywalna tylko z erupcją wulkanu. Wkrótce wodna toń wydała z siebie odgłos zatapiania w niej drobnych kamieni, w sposób jakby na jej powierzchnię spaść miały z nieba strugi rzęsistego gradu. Stojący nad panem miejscowi byli poruszeni nagłością i niespotykanością zachodzących zjawisk, z przerażeniem twierdzili że czegoś podobnego jeszcze nie doświadczyli. Widział pan swoje ciało z niewielkiej wysokości, nieświadomy żadnego zagrożenia unosił się pan wyżej i wyżej, gromada ludzi pozostała w niezmiennej pozycji, przez krótki lecz dokładniej nieokreślony czas widział ich pan w dole. W równie nieokreślony przez pana sposób zobaczył ich pan ponownie, tym razem już stojących nad panem z tym samym przygnębieniem malującym się na ich twarzach. Pojawiający się na pańskiej twarzy nagły uśmiech przykuł jeszcze bardziej ich wzrok. Kolejny już raz wszyscy oni dawali wyraz swojemu zdziwieniu. Z wolna wstępowało w pana, wydawałoby się bezpowrotnie już uchodzące, życie. Bladość skóry ustępowała miejsca przywracanemu krwioobiegowi. Zaczął pan reagować na dotyk i głos obserwujących pana ludzi i z ich pomocą stanął pan na nogi.

- Fakt że pomogli mi podnieść się z mokrego piasku doskonale pamiętam. Nie pamiętam natomiast niczego o czym pan mówił. Czy jest pan bezwzględnie pewien że o wszystkich tych zdarzeniach dowiedział się pan ode mnie?

- Ponad wszelką wątpliwość, padło stanowcze zapewnienie.

- Zupełnie sobie tego nie przypominam.

- Do tych celów właśnie między innymi służy psychoanaliza, by wydobywać z archiwów pamięci zdarzenia na co dzień zapomniane. Jeżeli wyraża pan wolę mogę odtworzyć foniczny zapis pańskiej relacji – zaproponował psychoanalityk.

- Nie miałoby to najmniejszego sensu.

- Złożyłem tylko propozycję. Jeżeli klient podważa wiarygodność notatek, wówczas przysługuje mu możliwość wysłuchania wersji fonicznej, zostało to zwyczajowo przyjęte.

- Choć wszystko co pan powiedział wydaje się być zupełnie nie realne, pańskim zapiskom przyznaję niepodważalną wiarygodność. Wprost nie mogę we wszystko to uwierzyć, zupełnie niebywałe. Matematyk z niedowierzaniem potrząsał głową.

- Być może pełnię władz umysłowych, utraconą po wywróceniu się żaglówki odzyskał pan dopiero na plaży, w momencie powstawania na nogi - zauważył psychoanalityk.

- Tego nie można wykluczyć. Wielokrotnie powracałem myślami do tamtych zdarzeń - rozwijał swoją myśl, powracający do równowagi Alex – starałem przypomnieć sobie jak największą ilość szczegółów, lecz zawsze byłem w stanie odtworzyć tylko moment przewrócenia się żaglówki i moment w którym miejscowi pomagali mi wydostać się na brzeg.

- Oni sami zapewne - wtrącił się psychoanalityk – byli poruszeni niecodziennością zdarzeń, na tyle bardzo, że nie byli w stanie zdać panu z nich relacji.

- Lub też nie chcieli pogarszać mojego stanu zdrowia przypominaniem, jak niewiele brakowało, bym nigdy nie stanął na brzegu.

- Fakt ten również mógł mieć znaczenie, zauważył psychoanalityk. Z powodu nieświadomości tego co się stało, nie zdążyłem nawet odwdzięczyć się za okazaną pomoc, skonstatował Alex - wbijając wzrok w niewidoczny punt naprzeciw siebie.

- W pewnym sensie pomogli panu powrócić do świata żywych. Po upływie tak długiego czasu najpewniej niewiele już pamiętają o niegdysiejszym zdarzeniu sprzed lat – monotonnym głosem, ze wzrokiem wpatrzonym w to samo miejsce rozwijał swoją myśl Alex - sam już musiałbym policzyć ilu, o ozdrowieniu żeglarza z odległego miasta i towarzyszących temu pogodowych anomaliach, nigdy wcześniej niespotykanych.

- Najpewniej tak też się stało.

- Łącząc teraz ujawnione fakty w logiczną całość, dochodzę do wniosku że uraz głowy wywołany uderzeniem, powiedzmy o bezanmaszt mógł wywołać zanik pamięci, skutkujący niezarejestrowaniem faktów, poprzedzających wydostanie się na brzeg.

- Można pokusić się o takie wytłumaczenie, po kilkunastosekundowym namyśle odpowiedział psychoanalityk.

- Okoliczności wydają się to potwierdzać, dodał Alex.

- Bez wątpienia ten obszar pańskiej pamięci długotrwałej pozostaje wolny od wszelkich faktów - objaśniał psychoanalityk. Przywołanie jakichkolwiek zdarzeń z tego niedługiego czasu w normalnym trybie posługiwania się pamięcią trwałą jest niemożliwe, dopiero tym podobne sesje mogą wydobyć na światło dzienne skrywane głębiej zdarzenia. Przypomina to zdekonfigurowanie i ponowne skonfigurowanie twardego dysku z pominięciem kilkunastu zapisów, wyraził swoją opinie Alex.

- Bardzo obrazowe porównanie.

- Tak też się czuję, zupełnie jak gdyby kiedyś, w przeszłości zresetowano mój mózg i usunięto dużą część danych, dodał zamyślony matematyk.

- Nie chciałbym ponad zlecone mi zadanie, ingerować w pańskie osobiste przeczucia - rozpoczął bez chwili namysłu psychoanalityk - jednakże z faktów w jakie zdążył mnie pan wtajemniczyć, mogę wyciągnąć pewne, daleko idące wnioski. Mogę się chyba nimi z panem podzielić?

- Jak najbardziej.

- Otóż uzyskałem przypuszczenie graniczące z pewnością, że owe dwa zdarzenia jakie przywołał pan podczas seansu, mogły zadecydować o urzeczywistnieniu się pańskich przeczuć o przedwczesnej śmierci. Innymi słowy tylko nieprawdopodobnie korzystne zrzeczenie losu uchroniło pana od niechybnej utraty życia – rozbrzmiała jednoznaczna konkluzja psychoanalityka.

- Nie podważając w żaden sposób pańskich wniosków, mogę natomiast powtórzyć za Sokratesem „wiem że nic nie wiem”, a raczej wiem mniej niż wiedziałem poprzednio, oświadczył rozrzewniony Alex, bezradnie rozkładając ręce.

- Obiektywnie rzecz biorąc wiemy znacznie więcej.

- Nie próbuję nawet wspominać o kilku innych diagnozach z tym związanych, mających udzielić poszukiwanych odpowiedzi, a stawiających w zamian kolejne pytania - sformułował swoje wnioski z wyraźnym przygnębieniem w głosie Alex.

- Ze mną podzielić się pan może wszelkimi wątpliwościami, jestem otwarty na przyjęcie wszelkich wyzwań, o ile mogą one tylko przybliżyć nas do wyznaczonego celu, zaopiniował psychoanalityk.

- Wolałbym jednak, na tym etapie, jeszcze o nich nie wspominać.

- Mnie może pan wyjawić nawet najgłębiej skrywane myśli, mieści się to w moich psychoanalitycznych powinnościach, a utrzymanie ich w tajemnicy to zawodowy obowiązek. Gdybym miał je panu wszystkie wyjawić - żartobliwym tonem rozpoczął Alex – jeszcze przez długi czas nie zezwoliłby mi pan na powstanie ze swojej leżanki i nie wypuściłby mnie pan ze swojego gabinetu.

- Klient ma pełne prawo, na swoje życzenie, w każdej chwili przerwać seans bez podawania przyczyn, jest to ujęte w regulaminie.

- Doskonale o tym wiem, nie chciałem tylko do końca zachowywać tak śmiertelnej powagi, odpowiedział w żartobliwy sposób matematyk.

- W ramach zabiegów czysto marketingowych chciałbym przypomnieć o pańskim zobowiązaniu się do ustalenia terminu kolejnego seansu.

- Pamiętam, wkrótce się skontaktujemy, jak pan uważa dzisiejszą wizytę możemy uznać za zakończoną, czy też nasuwają się panu dodatkowe wnioski?

- Niczego ponadto chyba już dzisiaj mnie ustalimy, jeżeli uzna pan że mogę okazać się w czymkolwiek pomocny, serdecznie zapraszam. A wówczas wszystkie skrywane przez pana fakty , bez pańskiej wiedzy, wydostaną się na powierzchnię świadomości – żartobliwym tonem dodał psychoanalityk.

- Nie chciałbym wówczas być na pańskim miejscu, gdyż żaden z psychoanalityków nie poradziłby sobie z ich interpretacją – w równie żartobliwy sposób – odpowiedział Alex. Dziękuję raz jeszcze, okazał się być pan bardzo pomocny – dodał, podnosząc się z fotela.

- Cała przyjemność po mojej stronie - oświadczył w kurtuazyjnym tonie psychoanalityk wstając zza biurka - odprowadzę pana do wyjścia – dodał po chwili.

- To najzupełniej zbyteczne, poradzę sobie, było nie było, goszczę u pana nie po raz pierwszy.

- To mój obowiązek jako gospodarza.

Obaj przeszli do przedpokoju, po czym Alex pospiesznie nałożył kurtkę. Po kilku pożegnalnych słowach matematyk uchylał zwolnioną z zamka furtkę. Kilkoma zamaszystymi krokami pokonał odległość dzielącą go od drzwi samochodu. Szybkim ruchem dłoni sięgnął do kieszeni kurtki i wydobył z nich kluczyki, odblokowany alarm zawył przenikającym wszystko jazgotem. Na odgłos rozlegającego się sygnału, Alex zamarł w bezruchu jak słup soli. Najzupełniej obojętne stały mu się wszystkie nieprzyjemne, słuchowe doznania, jakie zwykł kojarzyć z niskimi tonami, nieprzyjaznego dźwięku. Przypomniał sobie teraz psychoanalityczny seans i przywołane podczas niego zdarzenia z doliny Loary, wypadek czerwonego Volkswagena w którym podróżował, a który już wkrótce stał się grobem dla trójki pasażerów. Niewyjaśnione przeczucie, na skutek którego opuścił w porę ten samochód i wreszcie ten dźwięk, przeszywający przestrzeń jak nadlatująca strzała - pogłos syreny nadjeżdżającego ambulansu. Z jakiś powodów dźwięk ten zdołał zapamiętać, pamiętał go doskonale zanim jeszcze pozostałe fakty zdołał ujawnić psychoanalityk, przetrząsając policyjne archiwa i szpitalny rejestr śmiertelnych wypadków. Dlaczego jednak tak głęboko utkwił mu w pamięci jeżeli nie zdawał sobie sprawy z wypadku, jaki sprowadził ambulans do miejsca, w pobliżu którego przebywał? A teraz po upływie tak długiego czasu wydawał się identyczny ze znienawidzonym sygnałem uruchamianego i wyłączanego alarmu. Pojawiające się nagle skojarzenia wywołały zimny dreszcz, przemieszczający się po ciele, od góry ku dolnym jego partiom. Teraz wiedział już z jakich przyczyn znienawidził ten sygnał, nie dla tego wcale że jego wysokie tony przenikały wszystko wokół jak ultrafioletowe promienie i długo jeszcze pobrzmiewały w uszach wibrującym pogłosem, co wywoływało poczucie niepokoju, lecz dla tego właśnie że kojarzył je, najpewniej podświadomie, z tamtym odległym w czasie sygnałem, zwiastującym śmierć trojga pasażerów.

Otworzył samochód i usiadł na siedzeniu, gwałtownym zamachem zatrzasnął z hukiem drzwi. Musi ochłonąć – postanowił - musi też znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie, ciąg logicznie pojawiających się myśli pociągnął za sobą szereg pytań. Dlaczego właśnie zapamiętał dźwięk ambulansu i dlaczego tak jednoznacznie źle mu się kojarzył, przez lata utożsamiając go z odgłosem samochodowego alarmu. Postanowił rozpocząć wszelkie dociekania od początku. Jedno, jak stwierdził nie ulega wątpliwości, z jakiś konkretnych przyczyn zapamiętać musiał sygnał ambulansu. Przyczynami tymi musiał być wypadek czerwonego Volkswagena, o którym nic nie było mu wtedy wiadomo, prawdopodobnie też śmierć wszystkich pasażerów, o której również nic nie wiedział i najprawdopodobniej także przeczucie, że on sam także mógłby podzielić ich los, o czym w żaden sposób nie mógł z żadnych racjonalnych powodów wiedzieć. Nie, to wszystko jest zbyt niewiarygodne ażeby mogło być prawdą - pojawiła się nieśmiała myśl. Jak więc wszystko to inaczej wytłumaczyć - zadał sobie kolejne pytanie - nie może przecież wysiąść z samochodu i zapytać psychoanalityka przez interkom czy nie mógłby umówić się na kolejną dzisiejszego dnia wizytę, gdyż odsłonił właśnie nieujawnione szczegóły, rzucające nowe światło na poprzednią wizytę. W szczególności zaś skojarzenia z samochodowym alarmem, dźwięku którego od dawna nie tolerował. Szybko nadeszło otrzeźwienie - skompromitowałby się w jego oczach i najpewniej nie zostałby poważnie potraktowany, a z całą pewnością spotkałby się z podejrzliwymi spojrzeniami i pomimo zapewnień o zupełnej normalności podobnego zachowania, potraktowany zostałby najoględniej mówiąc, nieprofesjonalnie. Obrzucił wzrokiem okna willi, we wnętrzu której przebywał jeszcze przed kilkunastoma minutami, by upewnić się czy firanki w którymś z okien przypadkiem nie uchylają się, a jego przedłużająca się obecność nie jest obserwowana. Nie zauważył jednak niczego co mogłoby go zaniepokoić, gdyby miało się okazać że psychoanalityk zainteresowany przedłużającym się postojem, przyszedł by w celu upewnienia się, że wszystko znajduje się w należytym porządku, w dobrym tonie byłoby podanie jakichkolwiek przyczyn tak długiego pozostawania na poboczu. Gdyby nawet wyjawił rzeczywisty powód postoju, oprócz podejrzliwych spojrzeń nie uzyskałby żadnych dodatkowych informacji. Wszystkie szczegóły jakie ujawnił podczas wprowadzenia w trans stały się psychoanalitykowi doskonale znane – uznał - nie okazałby się on w niczym już pomocny, na rodzące się pytania, odpowiedź musi uzyskać sam. Nie zamierza ujawniać przed nikim, a tym bardziej już w sposób podświadomy kolejnych szczegółów z tamtego okresu. Jak zdążył się przecież zorientować, pociągają one za sobą tylko tego rodzaju właśnie, niemożliwe do wyjaśnienia, powiązania pomiędzy faktami, rodzą więcej pytań niż odpowiedzi. Rzeczywistość w jakiej się porusza staje się mniej jeszcze zrozumiała niżeli była dotąd.

Zdecydowanym gestem uruchomił silnik i w sposób najcichszy w jaki tylko potrafił, odjechał w znanym kierunku. Pobocza dróg odsłaniały znaną już scenerię, starał się koncentrować uwagę tylko na punktach orientacyjnych, by tym razem uniknąć porannego zabłądzenia. Nie zależało mu na jak najszybszym powrocie do domu, w stanie emocjonalnego rozchwiania w jakim się znalazł stawiał na powolniejszą jazdę, bardziej jednak bezpieczną i przewidywalną. Tym bardziej że powracające, a raczej nieustannie dręczące go wątpliwości pochłaniały uwagę i utrudniały orientację w ruchu drogowym. Stałą obserwacją znaków i przemieszczających się pojazdów, starał się rozpraszać wciąż obecne myśli. Samochodowy sprzęt nagłaśniający nastawił na pełen zakres głośności, ażeby zagłuszyć echo myśli pobrzmiewających wciąż, gdzieś na powierzchni świadomości, wobec których czuł się zupełnie bezradny. Tam gdzie było to tylko możliwe zmniejszał tempo jazdy, z niekłamaną satysfakcją hamował przed każdym progiem zwalniającym, co do kilometra przestrzegał wszelkich ograniczeń prędkości. Ciągnące zwartymi kolumnami, unieruchomione w zatorach pojazdy, napawały go wyraźnym optymizmem, chętnie dołączał do długich łańcuchów zastygłych w bezruchu samochodów, czekających na zmianę świateł na odległych skrzyżowaniach. Jak dobrze wiedział, przedwczesne znalezieni się w domowym zaciszu skutkować może tylko zwielokrotnieniem samo narzucających się myśli, pogrążeniem się w głębszych jeszcze odmętach wątpliwości, a podobnego efektu chciałby za wszelką cenę uniknąć. Na samą myśl o tamtych wspomnieniach, o pojawiających się wciąż nowych i nowych pytaniach bez odpowiedzi, przenikał go wewnętrzny sprzeciw, bunt przeciwko wszystkiemu co niemożliwe do racjonalnego ustalenia. Najbardziej irytowała go świadomość, że z całym swoim bagażem naukowych doświadczeń, z szerokim instrumentarium metod i systemów, dzięki którym możliwa byłaby do wyliczenia każda astrofizyczna wielkość, złamany mógłby zostać każdy zabezpieczający kod, wobec wszystkich nurtujących go niewiadomych staje bezradny jak dziecko. Wyposażony w tak bogaty arsenał środków, uzbrojony po zęby w definicje i twierdzenia, logarytmy i kolagorytmy, doskonałą znajomość geometrii euklidesowej i współrzędnych kartezjańskich, ponadto dysponujący szerokim wachlarzem wszelkich innych tajników matematyki, zorientowany we wszelkich najnowszych odkryciach i nowinkach ze świata nauk ścisłych, w przekonaniu bezsiły musi bezradnie rozłożyć ręce. Nie chciał już nawet zastanawiać się w jakich kierunkach poszybują jego myśli znalazłszy się w pracowni, z jaka obojętnością spojrzy na wszystkie swoje wyliczenia. Obawiał się teraz że może zdać sobie sprawę z ich bezużyteczności. Cóż wówczas uczyni? Wzorem poprzedniego wieczoru, usiądzie w fotelu i weźmie kilka głębszych wdechów, by przywrócić dawną, właściwą sobie równowagę duchową i doprowadzić do stanu używalności rozregulowany biorytm? Nie może przecież otworzyć kolejnej butelki whisky i poddać umysł, bezradny wobec nurtujących go problemów, zbawiennemu acz krótkotrwałemu i zgubnemu działaniu alkoholu.

Ze stanu przedłużającej się apatii wydobyły Alexa rozlegające się z tyłu pojazdu klaksony. Kierowcy stojących za nim, unieruchomionych zatorem samochodów, ponaglali go do podążania za wolno posuwającymi się na przód, pojazdami. Spojrzał przez przednia szybę, luka jaka powstała pomiędzy jego samochodem a jadącymi przed nim wydłużyła się do kilkudziesięciu metrów. Przyspieszył i dołączył do długiego korowodu z wolna posuwających się wehikułów, szczęście że podobny stan zawieszenia koncentracji nie przytrafił się na ruchliwej obwodnicy lub na szybko zmieniających się światłach zatłoczonego skrzyżowania – pomyślał - pewniej chwytając kierownicę. Zbliżając się do mniej uczęszczanych obszarów miasta, zdawać by się mogło niekończący się zator rozluźniał szyki, wąskie dotąd luki pomiędzy pojazdami wydłużały się i umożliwiały nabranie większych prędkości. Rozciągnięty do niewyobrażalnych rozmiarów ciąg samochodów wyraźnie przerzedzał się, aż gdzieś przy zjeździe na wschodnią obwodnicę miasta rozproszył się zupełnie. Wówczas wcale nie pocieszony tym faktem Alex, mimowolnie lecz znacząco przyspieszył, wyminął unieruchomionego na poboczu TIRA, spojrzał we wsteczne lusterko, zapewne nie różnił się niczym od tego, w kolizji z którym zginęli pasażerowie czerwonego Volkswagena w dolinie Loary, a gdyby nie przesiadka do sportowego Ala Romeo, pod kołami którego mogło zakończyć się także i jego życie. Długo jeszcze obserwował jego światła, blaknące w tylnym lusterku w miarę oddalania się. Rozpływająca się w oddali sylwetka ciężarówki wyzwoliła kolejną ferie skojarzeń, przyhamował rozpędzony samochód, wiedział już z jakich przyczyn pomstował na pojawiające się w jego bliskości największe z ciężarówek, skąd brała się niechęć do jazdy za każdym z tego rodzaju samochodów, z jakich przyczyn starał się odruchowo je wyprzedzić lub wyminąć, byle by tylko zniknęły z pola widzenia. Nie wiedział tylko jednego, za przyczyną czego, ta wówczas niczym nieumotywowana niechęć, stawała się z wolna jego obsesją, przeniknęła do świata rzeczywistego, skoro nie wiedział że pasażerowie wraz z czerwonym Volkswagenem zostali staranowany właśnie przez TIRA! Przyspieszenie niezbędne do wyprzedzenia ciężarówki wprawiło w wahadłowy ruch zawieszoną u podstawy wstecznego lusterka, pluszową maskotkę, spojrzał w jej kierunku, pluszowy miś zataczał coraz większe kręgi. Raz jeszcze przypomniał sobie zapis transu w jaki został wprowadzony i wspomnienie kilkuletniego chłopca, machającego mu zza szyb czerwonego Volkswagena pluszową zabawką na pożegnanie, jak miało się okazać ostatnie pożegnanie. Wiedział już z jakiej przyczyny obecność maskotki wzbudzała w nim niepokój, nadal jednak nie wie jak fakt ten wytłumaczyć.

Nie wie i zapewne już się nie dowie, niewiedza ta stała się dla niego najzupełniej obojętna. Przyspieszył tempo jazdy. Wyminął znajome klomby i rabaty wypełniające okrąg ronda, najbliższego jego miejscu zamieszkania. W okresie wiosenno - letnim porastały je wybujałe, czerwone kanny, begonie i żółte nasturcje, a teraz zieleń zachowały tylko płożące jałowce i niskopienne tuje. Sięgnął wspomnieniami do nieodległego lata gdy objeżdżał je ruchem okrężnym, z uwagą obserwując ich rozwijające się kwiatostany, a później powolny proces więdnięcia. Po rabatkach i porastających je kwiatach, pozostała tylko spulchniona gleba i kikuty łodyg, mających wystrzelić barwnym fajerwerkiem kwiatostanów, nieodległej już wiosny. Teraz najzwyczajniej zobojętniał na ten wielkomiejski przejaw natury, uprzednio jakże mu bliski.

Pokonywaniu pozostałej jeszcze części drogi towarzyszyło rozmyślanie nad istotą przemijania i podążającego tuż za nim odradzania się, zachowania doskonałego balansu pomiędzy tym, co nie wiedzieć gdzie zanika i skąd się pojawia. Pogrążył się w myślach nad nieujarzmioną siłą nieustannego stwarzania się, zakodowaną przez stwórcze moce w jądrach wszystkich cząstek wypełniających wszechświat, zatapiał się w rozważaniach nad mechaniką czasu i bytu. Postanowił że zmotywowany ostatnimi niepowodzeniami, porażką w zmaganiach z pytaniami na które nie może uzyskać przekonywającej odpowiedzi, odrodzi się wraz z właściwą sobie energią i znajdzie odpowiedzi na nurtujące go pytania. Dokona bezprecedensowych postępów na znanych sobie płaszczyznach i badawczych obszarach. Postanowił że i tę wielkość – dążenie do nieustannego stwarzania się, wszystkie nieokiełznane siły natury ujmie kiedyś w jeden scalający wszystko wzór. Stworzy właściwy dla wszystkich kosmicznych żywiołów jeden spójny algorytm, sprowadzi je do jednego matematycznego wzoru, uniwersalnej teorii wszystkiego, boskiego wzorca wszechświata. Uznał że będzie to najwłaściwszy sposób kompensacji swojej niemocy, wszystkie te obszary, gdzie czuje się bezsilny, zastąpi obszarami gdzie poczynić może znaczące odkrycia. Bezradność w konfrontacji ze zdarzeniami z własnej przeszłości, przekuje w doskonalsze jeszcze twory własnych, twórczych umiejętności i dokona dzieła przed którym wszelkie inne ludzkie dokonania wydadzą się tylko infantylnym przekonaniem o stworzeniu czegoś unikalnego i wiecznotrwałego zarazem.

Poczuł wyraźną satysfakcję z przemieszczania się miejskimi arteriami w godzinach szczytu, kadry i sekwencje miejskiego ruchu rozgrywające uliczne epizody jakby w zwolnionym tempie, pozwoliły mu na zatopienie się w głębokich toniach myśli z dawna już domagających się ostatecznych sformułowań. Wyraźnie odczuł że spontanicznie pojawiające się wnioski niosą z sobą znacznie więcej pierwiastków odkrywczości niżeli te, powstające w kuluarach domowej pracowni. Uznał że myśli poruszające się orbitami niezależnymi od naukowych systemów, wystudiowanych uniwersyteckich metod, wnieść mogą znacznie więcej niż teorie tworzone z udziałem laboratoryjnego doboru każdego ze składników powstających definicji.

Nie mógł już bardziej przedłużyć drogi powrotnej, zjechał na prawo z arterii przecinającej miasto z północy na południe, łagodnie hamując wjechał na od dawna zajmowane miejsce parkingowe. Opuścił samochód, załączony alarm zawył z właściwym sobie jazgotem. Pogrążony w myślach Alex nie zareagował nawet na jednoznacznie kojarzony dźwięk, sprawdził tylko czy drzwi zostały zamknięte i udał się w kierunku głównego wejścia. Przekręcił klucz w zamku, ten ustąpił w niemal bezszelestny sposób. Kilka przysadzistych kroków wystarczyło, by znaleźć się na pierwszym piętrze, uchylone drzwi rozwarły się bezgłośnie. Wchodząc do wnętrza ogarnął wzrokiem wnętrze swojej pracowni, zanim jeszcze powiesił kurtkę na tym samym od lat wieszaku, poczuł nagły przypływ twórczych mocy. Dokonam dzisiaj rzeczy dotąd niedokonanych – powziął szybkie postanowienie. Znajdę brakujące dowody na potwierdzenie hipotezy Riemanna. Pospiesznie zdjął buty, zaprogramował ekspres do parzenia kawy na małe, mocne espresso, chciał jak najszybciej w rozkojarzonym umyśle wydrążyć tunel pomiędzy kłębiącymi się myślami, którym bez przeszkód pomknie strumień logicznego rozumowania. Naciskał właśnie przycisk „on” gdy rozległ się dźwięk telefonicznego sygnału. Odruchowo spojrzał na wyświetlacz, ukazał się nagłówek Mark, pospiesznie odebrał połączenie. Nie usłyszawszy głosu rozmówcy, nad wyraz długo nie pojawiającego się, rozpoczął pierwszy.

- A to ty, właśnie miałem do ciebie dzwonić, ażeby poinformować cię o efektach wizyty u psychoanalityka.

- Wiem na jej temat więcej niż ty sam zdołałeś się na jej podstawie dowiedzieć – rozbrzmiał tubalny głos, brzmiący dziwnie nisko, jak gdyby w zwolnionym tempie.

- Miałeś już więcej nie odnosić się żartobliwie do moich ostatnich doświadczeń - zareagował w stanowczy sposób urażony Alex.

- Ależ ja wcale nie żartuję, mogę cię poinformować o wszystkich przyczynach wizyty u psychoanalityka, mogę uczynić zrozumiałymi wszystkie niezrozumiałe dla ciebie szczegóły jakie ujawniłeś podczas seansu, o białym szkwale na jeziorze, o czerwonym Volkswagenie i wypadku drogowym i o wszystkim innym o czym nie wiesz i niewiedza czego, tak dotkliwie cię prześladuje i o wszystkim innym o czym chciałbyś się na swój temat dowiedzieć – rozbrzmiał głos w słuchawce.

- Skończ już, to przestaje być zabawne, powiedz lepiej kto zdradził ci wszystkie te szczegóły? Zapytał poruszony Alex.

- Nie przywykłem by zwracano się do mnie w ten sposób – padła jednoznaczna odpowiedź.

- To ty raczej powinieneś zmienić ton swojego głosu i tempo wypowiedzi na używany na co dzień, dość już mam twoich żartów z poważnych rzeczy.

- Ależ ja mówię najzupełniej poważnie, rozbrzmiała głucho odpowiedź.

- Mam nadzieję że następnym razem porozmawiamy w poważniejszy sposób, bo za chwilę się rozłączam – odpowiedział wyraźnie już oburzony Alex.

- Dziwię się że posługując się tak przenikliwym umysłem nie zorientowałeś się jeszcze że nie rozmawiasz z tym, z kim myślisz że rozmawiasz.

- Z kim więc rozmawiam – zapytał wyraźnie zaniepokojony Alex.

- Z kimś kto wie na temat twojego życia więcej niż ty sam zdołasz pojąć, mogę powodować każdą twoją decyzją i dowolnie rozporządzać twoim życiem, w czym chyba zdążyłeś się zorientować, starając się dotrzeć do przyczyn, które zmieniły jego bieg. Kim więc mogę być?

- Nie, to nie może okazać się prawdą – powiedział łamiącym się głosem Alex.

- To już nią się stało. Rozmawiasz – zapadła kilkunastosekundowa cisza – ażeby użyć zrozumiałych dla ciebie słów z istotą transcendentum, absolutem, stwórcą, stworzycielem, Bogiem bądź też inteligentną praprzyczyną, stojącą za wszystkimi waszymi teoriami, próbującymi dociec mojej istoty, podstaw stworzenia lub początków wszechświata. Od wszystkich religii poczynając, poprzez ewolucjonizm, na cywilizacjach pozaziemskich kończąc.

- Nie, czyżby więc, Mark przestań wreszcie żartować!

- Moja rozmowa z tobą nie ma nic wspólnego z żartami. Jak doskonale ci wiadomo wasza nauka potrafi już opisywać wszechświat, lecz w żaden sposób nie jest w stanie nakreślić i opisać jego powstania, lub próbuje czynić to w sposób naiwny i nieudolny, więc sam odpowiedz sobie na pytanie czy moje istnienie jest możliwe, konieczne, czy też mało prawdopodobne?

- Nie, to.... – w słuchawce zapadło milczenie.

- A teraz słuchaj mnie uważnie. Od dawna już wpływałem na bieg twojego życia, zmieniałem następstwa zdarzeń, w taki sposób, by umożliwić ci ukończenie dzieła twojego życia. Długo rozważałem możliwość porozumienia się z tobą. Od dawna cię obserwowałem i doceniałem twoją odwagę w chęci spojrzenia na moje dłonie w trakcie zmagań z nieuformowaną materią, a tym samym chęci brania udziału w czynności, która stanowi największą tajemnicę wszechświata. Dawałem ci najrozmaitsze znaki i wskazówki, lecz ty zadufany w swojej logice i racjonalności odrzucałeś je lub w ogóle ich nie zauważałeś, aż w końcu postanowiłem porozmawiać z tobą bezpośrednio. Nie musisz się niczego obawiać, nie zamierzam okazywać swojego gniewu, ani też ciskać gromów, jak czynił to jeden z moich nieudolnych naśladowców na górze Olimp. Gdybym miał zamiar to uczynić, nie dokończyłbyś żadnego ze swoich wyliczeń. Zamierzam oznajmić ci coś, co może mieć dla ciebie i nie tylko dla ciebie duże znaczenie.

- Posługując się w tym celu głosem mojego przyjaciela? Mam nadzieję że nic mu nie grozi.

- Ten sposób wydał mi się najbardziej przystępny i przekonujący, a jego bezpieczeństwo nie musisz się obawiać, nic mu nie grozi. Nie będzie niczego pamiętał, tak jak ty nie pamiętasz wielu zdarzeń które usunąłem z twojej pamięci.

- On, zapewne podobnie jak ja, nie będzie już tym samym człowiekiem, nieśmiało powiedział matematyk.

- Nie masz powodów do niepokoju, mogę niezauważenie wcielać się w każdy przejaw istnienia powołany przeze mnie do życia, przecież to ja znam lepiej ich właściwości od nich samych. Mogę stać się drzewem, górą, wodą, wiatrem, trawą, człowiekiem i na powrót nieuchwytną dla nikogo energią przenikającą wszechświat. Nie dziwi cię chyba fakt rozmowy z tobą przez telefon? Jeżeli odgłosy wydawane przez wasze generatory sygnałów wysyłanych w kosmos, słyszane są w całym wszechświecie, tym bardziej mój głos, potężniejszy przecież od jakichkolwiek innych źródeł dźwięku, może być słyszalny w słuchawce telefonu. Jak sobie przypominasz ukazałem się Abrahamowi w Charanie pod dębami Mamre, pod postacią zmęczonego wędrowca. Do Mahometa przemówiłem jako góra. Na górze Synaj rozmawiając z Mojżeszem byłem drzewem gorejącym, i głos jakim się wówczas posłużyłem niczym nie różnił się od niskiego w tonach, głosu, jakim posługuję się teraz, wcielając się w twojego przyjaciela. Jak widzisz kolejne zmiany wcieleń nie stanowią dla mnie najmniejszej trudności.

- Jest to dla mnie fakt niepodważalny.

- Znasz już powód mojej rozmowy z tobą, lecz nie objawiałbym swojej obecności tak jednoznacznie, gdybym nie chciał osiągnąć konkretnego celu. Jak wiesz cel jest podstawą boskiego działania, działania natury, a także z wolna staje się przyczyną waszego nieudolnego, ludzkiego działania.

- Tak jest w istocie – potwierdził onieśmielony Alex.

- Wiem że brakuje ci do uzyskania ostatecznego dowodu, potwierdzającego sens twoich prac, pewnej wielkości – głos słuchawce zmienił ton na pytający – czyż nie?

- Pozostało już niewiele wyliczeń aby ją odnaleźć.

- Pozostało ci znacznie więcej niż mógłbyś przypuścić, głos zabrzmiał bardziej stanowczo.

- Mam złudzenie że jestem bardzo blisko.

- To tylko kolejne ludzkie złudzenie, jestem pewien że zabrakłoby ci życia, ażeby odnaleźć brakującą ci wielkość i podzieliłbyś los wszystkich swoich poprzedników. Nie mogę przecież wydłużać twojego życia w nieskończoność. Gdybym wydłużył je znacząco poza ziemskie ramy, twoje odkrycie przestałoby nosić znamiona wiarygodności. Pragnę, byś ostatecznie zakończył pracę nad wzorem udowadniającym tezę o zorganizowaniu wszechświata według boskiego klucza, innymi słowy wzorem na istnienie Boga. Wzorem potwierdzającym moje istnienie, jak potwierdza to moja rozmowa z tobą. Uznałem że na tym etapie waszego rozwoju dogmaty przestały pełnić swoją funkcję, teraz przekonać was mogą tylko niezbite, matematyczne dowody. Era symbolicznych i mistycznych znaków odeszła w niepamięć, przestaliście je uznawać za wiarygodne, teraz potrzebne wam są czysto naukowe dowody mojej obecności. Uznałem że filozofia oparta na braku pewności, a samej tylko wierze we mnie, zdążyła się już dawno zużyć i wyczerpać, niezbędne są wam niepodważalne dowody. Czynię to wszystko byście nie przeczuwali mojego istnienia tylko w momentach mistycznych przeczuć i objawień, a byli o nim przekonani.

- Dla mnie to wystarczające potwierdzenie.

- Jak wiesz wasz rozwój przebiegał nadzwyczaj opieszale. Zdecydowałem się więc przyspieszyć ewolucję człekokształtnych, czym stało się nagłe i jednorazowe pojawienie się was w obecnej, znanej wam postaci. Wasza buta, arogancja i zadufanie w sobie nie ma sobie równych wśród innych, znanych mi gatunków, a nie potraficie nawet ustalić swojego pochodzenia. Znam je tylko ja, i gdyby nie ja, nadal wam podobni mieszkaliby w jaskiniach, a jedną z niewielu waszych umiejętności byłoby krzesanie ogni. Zdecydowałem się przyspieszyć wasz rozwój ponieważ chciałem, by powstanie i istnienie wszechświata w całej jego doskonałości, łączone było z działaniem stwórczej i inteligentnej siły, a wy wydaliście się być najwłaściwszymi istotami, by przeczuć moje istnienie i docenić przemyślność mojego dzieła. Dokonałem tego abyście widzieli we mnie wzór postępowania, abyście przeniknęli wszystkie ideały jakimi w swoim działaniu się kierowałem, abyście stosowali się do nich i przyjęli jako wzór do naśladowania. Pragnąłem abyście udoskonalali owoce moich wysiłków, a efekty tego wprzęgali do kolejnych, twórczych działań. Pragnąłem wprowadzić was na wyżyny istnienia i to był pierwszy przełom w stosunkach z wami.

- Naśladowaliśmy cię, a przede wszystkim wierzyliśmy w ciebie.

- Moją intencją nie była wasza wiara we mnie, lecz stosowanie się do moich wskazówek, zapewniających doskonałość wewnętrznego zorganizowania, bezbłędnego zdążania do celu każdego, twórczego działania, czy to ludzkiego czy sił przyrody. W każdym z tych przypadków, zapewniającego zachowanie niezbędnej ilości energii, do kolejnych wyzwań w zmaganiach z nieustannie zmieniającą swe oblicze, naturą. Byście byli, jak ona sama, doskonali i skutecznie osiągali wszystkie zamierzenia.

- Człowiek niestety nadal pozostaje niezwykle omylną istotą.

- Doskonale o tym wiem, dla tego też nie dziwię się że w zamian zaczęliście dociekać mojej istoty, w swoich dociekaniach byliście tak nieudolni, jak tylko najlepiej potraficie – kontynuował głos w słuchawce, tym samym jednostajnym tonem. Jedni twierdzili że istnieję, inni temu zaprzeczali. Jeden z was założył się nawet zresztą waszego gatunku, a przedmiotem zakładu stałem się ja. Czyn ten nazwał nawet od swojego nazwiska, zakładem Paskala. Moje przesłanie zrozumieliście opacznie, moją istotę wprzęgliście do wzajemnych sporów i z mojego powodu dochodziło do coraz to większych konfliktów i walk pomiędzy wami. Zamiast mnie naśladować, posłużyliście się mną do haniebnych i bluźnierczych celów, sławiliście imię moje w bałwochwalczych pieśniach, im głośniej jedni je wyśpiewywali, tym drudzy szybciej milkli na zawsze. Potwierdziliście moje najgorsze obawy i ostatecznie uznałem że zawiedliście wszystkie moje, pokładane w was nadzieje. Dawałem wam pewne czytelne znaki mojego sprzeciwu, ale wy odczytywaliście je wbrew moim intencjom. Na domiar złego próbowaliście sami, wbrew mojej woli pozbawić mnie anonimowości. Gdy Fibonacci odkrył istnienie boskiego podziału zamarłem w bezruchu. Na szczęście nie w pełni zdaliście sobie jeszcze sprawę z powiązań jakie łączą was zresztą wszechświata. Nie wiedzieliście jeszcze jak wygląda struktura budowy waszego genomu i każdej z galaktyk, dzięki temu tylko, nie mogliście potwierdzić ich identyczności i zastanowić się nad zadziwiającą zbieżnością jakże odległych od siebie struktur. Niedługi czas później, gdy doszło do zakładu mojego największego antagonisty, władcy ciemności, z Faustem, a stawką miało być poznanie tajemnicy istnienia, przeniknął mnie lęk o odebranie mi sprawczej mocy w decydowaniu o niej. Nadzieję co do zmiany waszej postawy, tchnęły we mnie słowa Newtona, nieprzystające do waszej zadufanej natury, wypowiedziane tuż po odkryciu prawa ciążenia „ Jakiż wspaniały Bóg stworzył coś podobnego”. Po raz kolejny zaniepokoiłem się gdy Einstein ogłosił swoją teorię względności, natomiast wasze rozszczepienie atomu i pierwsza nuklearna eksplozja pod przewodnictwem Oppenheimera pozbawiło mnie na długo mojej, boskiej, duchowej równowagi. Gdy usłyszałem jego słowa „ Teraz stałem się śmiercią, niszczycielem światów” zatrząsłem się z gniewu, a wraz ze mną wszystko wokół. Gdyby nie jego późniejsza głęboka refleksja i niechęć do dalszego udoskonalania waszego, zgubnego wynalazku, to jego uznałbym właśnie za największego antagonistę, jestem przecież budowniczym światów, wcieleniem życia które on ośmielił się niszczyć na nieograniczoną skalę. Eksplozją jądrową zdołaliście ujarzmić elementarną siłę wszechświata, przekroczyliście tym samym niebezpieczną granicę, jak wy byście to powiedzieli przekroczyliście Rubikon, a kości zostały rzucone i to nie tylko przez was ale i przeze mnie. Już posunęliście się zbyt daleko, by można było was zatrzymać.

Z przerażeniem przyglądałem się do jak haniebnych celów stosujecie wyzwolone siły, będące podstawą istnienia słońc. Z niedowierzaniem patrzyłem jak sprzeniewierzacie moją metodę utrzymania wszechświata w trwaniu i poszerzania jego granic. Zgłębienie tajników budowy atomu posłużyło wam do celów dokładnie odwrotnych do tych, w jakich ja wykorzystałem jego rozszczepialność, dzięki niemu zbudowałem wszechświat, wy najchętniej unicestwilibyście go w całości. Choć wasze atomowe wyładowania, nie są jeszcze tak potężne jak czynione przeze mnie, chociażby na waszym słońcu, to wasza ludzka nieobliczalność nakazuje mi przyglądanie się im. Z przerażeniem osiągnąłem wniosek, że wszystko co służy mi w nieustannym poszerzaniu przestrzeni w jakiej wspólnie bytujemy, przyczynia się do budowania, porządkowania, tworzenia wy wykorzystujecie do niszczycielskich celów. Na skutek tego ulec muszą po raz kolejny nasze wzajemne relacje, w związku z tym postanowiłem zaprzestać biernego przyglądania się waszemu dziełu zniszczenia, pozbyć się anonimowości i objawić wam niepodważalne dowody na swoje istnienie. Chcę by wiedza o mnie stała się powszechna, byście nie mieli już żadnych wątpliwości że jestem jedynym, niepodzielnym zwierzchnikiem sił jakie przyczyniły się do waszego stworzenia i czuwają nad waszym istnieniem. Już tylko w ten sposób sprawić mogę, by bojaźń przed moją mocą, siłą, wielkością była skutecznym orężem w walce z waszymi zgubnymi dążeniami.

- Przykro mi z powodu mojej i naszej, ogólnoludzkiej nieudolności, lecz takimi zostaliśmy stworzeni, powiedział wyraźnie zafrasowany Alex.

- Powstaliście jako niedościgniony ideał i takimi mieliście pozostać, lecz wy, jako jedyny gatunek w całym wszechświecie, na nigdzie nie spotykaną skalę, musieliście opowiedzieć się przeciwko sobie. Antagonizmy pomiędzy wami uniemożliwiły wam wypełnienie powierzonej wam misji.

- Przykro mi niezmiernie z tego powodu, wiem jednak że moje zapewnienia o nie uczestniczeniu w podobnych praktykach, a nawet przeciwstawianiu się im, jak i przeprosiny i przyrzeczenie zmian na lepsze, dokonane w imieniu moich pobratymców niczego nie zmienią – służalczym tonem zapewnił matematyk.

- Jeżeli wy sami, swoich słów nie traktujecie poważnie, nie powinniście tym bardziej wymagać tego ode mnie. Dla tego też twoim zadaniem nie będą przeprosiny i składanie kolejnych obietnic bez pokrycia.

- Co więc mogę dla ciebie uczynić stwórco?

- Jak na razie pozwól mi dokończyć. Gdy spostrzegłem że zbliżasz się do zakończenia swoich prac nad wyprowadzeniem wzoru potwierdzającego moje istnienie, uznałem że będzie to najlepszy moment do ujawnienia się. Wiedziałem wszystko o twoich przeczuciach o przedwczesnej śmierci, o schorzeniach których istnienie przeczuwałeś. Dzień po dniu, cząstka po cząstce wnikałem niezauważenie w twoje ciało i uzdrawiałem je. Sprawiłem że nie dostrzegłeś nawet zawału serca, jaki cię niespodziewanie dotknął, doprowadziłem do wchłonięcia się złośliwego guza mózgu, tak by twój umysł nie odczuł jego następstw i nie naruszone synapsy mogły przybliżyć cię do ostatecznych wniosków. Jak zapewne już wiesz, nie dopuściłem byś wsiadł do czerwonego Volkswagena. Tchnąłem na powrót w twoje ciało, uchodzące życie na brzegu jeziora, gdy wszyscy wokół pogodzili się już z twoją śmiercią. Za wszelką cenę starałem się utrzymać cię przy życiu, ustrzegałem przed każdym śmiertelnym niebezpieczeństwem, wobec których świadomie i nieświadomie stawałeś. Zrobiłem dla ciebie ten jeden, jedyny wyjątek, uczyniłem cię wybrańcem ludzkości, bo stałeś się jedynym gwarantem powodzenia moich planów, wobec was wszystkich.

- Do prawdy nie wiem jakich słów użyć, aby wyrazić swoją wdzięczność.

- Twoją wdzięcznością będzie jak najszybsze ukończenie twoich prac, a oto brakujący ci element całej układanki – zapadło kilkusekundowe milczenie – najzwyklejsze Pi kwadrat, wystarczy je umieścić, domyślasz się chyba gdzie - ton głosu zmienił się na pytajny- z pewnością nie tam gdzie umieszczałeś je dotychczas, i możesz obwieścić swojemu gatunkowi moje niepodważalne istnienie. W ten ostatni już z możliwych sposób, chcę sprawić, by moje przesłanie było dla wszystkich was zrozumiałe, już tylko to, w moim odczuciu odnieść może trwały skutek. Mam nadzieję że przekonanie o mojej obecności upodobni was do mnie, osiągniecie oczekiwaną od was doskonałość, staniecie na szczycie wszelkiego bytu. Już tylko świadomość mojego istnienia powstrzymać was może przed waszymi niszczycielskimi zapędami, do jakich celów użyjecie ofiarowaną wam wiedzę, jakiego wyboru dokonacie, będzie zależało tylko od was. Z następstwami jakie niesie ze sobą złamanie kodu liczb pierwszych musicie poradzić sobie także sami, stworzyć nowy system zabezpieczenia zdobyczy waszej cywilizacji. Będzie to jeden z tych nielicznych przypadków, gdy odkrycia naukowe wykorzystacie do pożytecznych celów. Więcej dla ciebie i dla was wszystkich zrobić nie mogę.

- Zapewniam, obwieszczenie wyników moich prac stwierdzających Twoje istnienie nastąpi tak szybko jak to tylko możliwe, oświadczył matematyk łamiącym się głosem.

- Będę nadal bacznie obserwował twoje prace, byś przypadkiem darowanej ci wiedzy nie wykorzystał do innych celów, wam ludziom nie można bezgranicznie ufać, wystarczy chwila mojej nieuwagi, a potraficie wszystko sprzeniewierzyć.

- Zapewniam, nastąpi to w najbliższych dniach.

- Więcej się nie usłyszymy, nigdy dotąd nie rozmawiałem tak długo z żadnym z ludzi, choć nie posługiwałem się żadnym z waszych języków od ponad trzech tysięcy lat, odkąd przemówiłem do Mojżesza, mam nadzieje że wszystko co powiedziałem było zrozumiałe?

- Wszystko, w zupełności.

- Jeśli wszystko zrozumiałeś to dalej – głos w słuchawce wyraźnie przyspieszył tempo i zmienił ton na wyższy - możemy już rozmawiać jak przyjaciel z przyjacielem i tembr swojego głosu możesz również zamienić na mniej zatrwożony i w końcu się wyluzować.

- To znaczy że - z niedowierzaniem zawiesił głos Alex próbując zadać pytanie.

- To znaczy że, chyba skutecznie udało mi się wcielić w rolę stwórcy i stworzyć wrażenie rozmowy z najwyższym, dał się słyszeć wyraźny śmiech Marka.

- Chcesz powiedzieć że był to twój kolejny żart? Pytajny ton Alexa mieszał się z narastającym poirytowaniem.

- Musisz przyznać że tym razem najbardziej chyba oryginalny, z satysfakcją odpowiedział Mark.

- O mało nie przypłaciłem tego palpitacją serca – wydusił z siebie przerywanym głosem Alex, głęboko oddychając.

- Przeżyłeś nieświadomie rozległy zawał , przeżyłbyś i najzwyklejszą palpitację serca, nie takie rzeczy ludzie przeżywali, padła odpowiedź utrzymana w drwiącym tonie.

- Mówiłem ci już niejednokrotnie, ażebyś nie robił sobie żartów ze stanu mojego zdrowia, stanowczo zareagował Alex.

- Jeżeli pozwoliłem sobie zrobić żart na miarę twoich relacji z Bogiem, to na temat twoich cudownych uzdrowień tym bardziej powinienem, niefrasobliwie kontynuował rozmówca.

- Zapewniam cię że nie zakończy się to w sposób jaki masz na myśli. Oburzenie Alexa przybierało na sile, tracił z wolna ochotę do dalszej rozmowy z przyjaciele z którym jeszcze do niedawna całymi godzinami niezwykle chętnie i z niesłabnącym zainteresowaniem wymieniał myśli i spostrzeżenia.

- Z twojego zachowania wnioskuję że żart się udał, a był to żart na miarę twoich odkryć i dokonań, życzę rychłego ukończenia prac i spodziewanych rezultatów, gdy będziesz potrzebował pomocy dzwoń. Do usłyszenia, dostrzegając niezadowolenie przyjaciela, Mark próbował jak najszybciej zakończyć rozmowę.

- Chwilę, jedną chwilę, zanim się rozłączymy jedno chciałbym wiedzieć, skąd wiedziałeś o wynikach wizyty u psychoanalityka? Przecież nic ci o nich nie mówiłem.

- Niczego nie było mi o nich wiadomo – padło stanowcze zapewnienie Marka.

- Musisz znać je z najmniejszymi szczegółami, szeroko rozwodziłeś się na ich temat, wcielając się w role stwórcy. Skąd ponadto znałeś brakującą wielkość, przerwałeś przecież badania, nie uzyskawszy jej?

- Musiałeś się przesłyszeć, wiesz przecież dobrze jaki mam stosunek do wszystkich tych szarlatańskich opinii i diagnoz. Nie utrzymuję kontaktu z psychoanalitykami, jasnowidzami, uzdrowicielami, wróżbitami pod żadną postacią i tobie też radzę. A brakującej wielkości znać nie mogłem i nadal nie znam, w przeciwnym razie ogłosiłbym rozwiązanie jednego z milenijnych problemów i zgarnąłbym okrągły milion, to chyba wystarczające uzasadnienie.

- Nalegam byś powiedział skąd znałeś brakującą wielkość, powtórzył wolno z narastąjącą powagą i stanowczością Alex.

- Nie znam jej i tym bardziej nic nikomu, a w szczególności tobie o niej nie wspominałem. Teraz już chyba mogę się rozłączyć ze swoim najlepszym przyjacielem, dodał wyraźnie już zniecierpliwiony i zaniepokojony zachowaniem rozmówcy – Mark.

- Sam już teraz nie wiem komu wierzyć.

- Do usłyszenia się z przyjacielem, powiedział łagodnym tonem Mark, starając się załagodzić napięcie.

- Po tym wszystkim co się stało, nie wiem czy pozostaniemy nadal przyjaciółmi, zabrzmiała poważna konkluzja........ a może będziemy jeszcze bliższymi?

- Tym razem to ty żartujesz, zachowujesz powagę, albo sam nie wiesz co mówisz? Do usłyszenia wkrótce, gdy będziesz w nastroju bardziej skorym do żartów, dopowiedział Mark odkładając telefon.

Rozłączanej rozmowie jeszcze przez moment towarzyszył w słuchawce urywany pogłos drgającej membrany głośnika, wkrótce potem rozległa się zupełna cisza.

.

KONIEC

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania