Matura z matematyki

Ostatnie dni to nieprzerwane wkuwanie matmy. Tylko dzięki intensywnej nauce miałem szanse na zdanie egzaminu, który był przepustką na studia. Tak..., matma nie była moim konikiem, można powiedzieć, że była raczej kulą u nogi zdecydowanie utrudniającą życie. Teraz zaś miało się okazać, czy nauka nie poszła na marne, czy też, tak jak zapowiadała moja matka, jedyną pracą, na jaką mogę liczyć, to szorowanie kibli. Oczywiście w tym jakże ważnym dniu, nie wyglądałem jak babcia klozetowa, tylko jak prezes banku. Biała koszula, niebieski krawat w czarne paski, czarny gajerek i takiegoż samego koloru lakierki, dodawały mi blasku. Oczywistą oczywistością jest, że miałem również ubrane czerwone slipy zapewniające właścicielowi szczęście, które jak sądzę, było mi cholernie potrzebne. Po zapoznaniu się z zadaniami moja mina z pewnością nie była zbyt inteligenta, jednak szansa wciąż była. Pierwsze zadanie w miarę sprawnie rozwiązałem, co dodało mi animuszu. Niestety kolejne okazało się znacznie trudniejsze, praca mózgu przyspieszyła, a na mojej skroni pojawiły się pierwsze kropelki potu. Będąc w połowie zadania, zaczynałem odczuwać spowolnienie pracy mózgu, a głowa stawała się coraz to cieplejsza. Niestety czas był moim odwiecznym wrogiem, gdy chciałem, żeby coś trwało bez końca, on kończył się nieubłaganie, gdy chciałem, by przyspieszył, on wlókł się niemiłosiernie. Teraz marzyłem, by zatrzymał się w miejscu, a on gnał niczym Ben Johnson. Nie miałem wyjścia, przymusiłem mózg do jeszcze szybszej pracy i stała się rzecz nieoczekiwana.

- Z głowy wydobywa ci się dym - usłyszałem szept Zenka.

Podniosłem rękę nad głowę i poczułem wilgoć, osadzającą się na niej. Już nie walczyłem jedynie z matematyką i czasem, kolejnym wrogiem okazał się organizm, niedostosowany to tak wielkiego wysiłku intelektualnego. Jedyne co przyszło mi do głowy, to założenie czapki, która mogła powstrzymać parowanie. Założyłem ją na głowę i wróciłem do niedokończonego zadania. Niestety głowa zaczęła grzać się jeszcze szybciej, ja zaś wciąż męczyłem się z tym potwornym zadaniem.

- Dlaczego założyłeś czapkę na głowę?

Do moich uszu dobiegło pytanie matematyka. Chaos panujący w głowie, nie ułatwiał odpowiedzi i pewnie długo bym milczał, gdyby nie stałe upominanie mnie przez matkę: „załóż czapkę synku, bo się przeziębisz". Odpowiedź wypłynęła z moich ust, w sposób automatyczny, bez udziału świadomości.

- Zimno mi jest, a mama mówiła, bym zakładać czapkę.

Matematyk przyglądał mi się z niedowierzaniem, ja zaś ignorując jego obecność, wróciłem do rozwiązywania tego przeklętego zadania. Niestety dym wydobywający się z nozdrzy, zawężał pole widzenia, przez co cyfry stawały się mniej wyraźne. Nie poddawałem się jednak! Ojciec zawsze powtarzał, że byle pierdoła nie może nas powstrzymać, więc i mnie jakiś tam dymek nie powinien zatrzymać. Wydechy robiłem na bok, by nie utrudniały pracy i tym sposobem udało mi się dobrnąć do końca drugiego zadania. Już chciałem się wziąć za trzecie, gdy ponownie usłyszałem szept matematyka.

- Jacek, ty cały się dymisz. Powiedz, że chcesz do ubikacji, ja wyjdę za tobą i spróbujemy zaradzić sytuacji.

Początkowo chciałem go zignorować, jednak rozsądek zwyciężył. Wstałem z ławki i zapytałem.

- Przepraszam szanowną komisję, czy mogę wyjść do ubikacji?

- Podejdź do nas chłopcze, sprawdzimy, czy nie wynosisz zadań i będziesz mógł wyjść.

Ruszyłem w kierunku komisji, za mną zaś poszedł matematyk.

- Przypilnuję go, tak na wszelki wypadek. Czy można? - Nauczyciel ni to stwierdził, ni zapytał i wyszedł ze mną, nie czekając na odpowiedź.

Jak tylko znaleźliśmy się w ubikacji, chwycił mnie, włożył głowę pod kran i puścił wodę.

- To cię ochłodzi chłopcze, całe szczęście, że przyuważyłem co się z tobą dzieje. Nawet nie wiesz, jakie miałeś szczęście - nauczyciel zrobił pauzę i kontynuował. - Na początku mojej dobrze zapowiadającej się kariery, miałem pod opieką istny talent matematyczny. Chłopak był niesamowity, wiedzę chłonął niczym gąbka, a ja dawałem mu coraz to więcej zadań, nie zważając na możliwości jego organizmu. Dymki, jakie unosiły się nad jego głową, ignorowałem, udając, iż nic złego się nie dzieje. Jak dym zaczął mu wylatywać z ust, także się tym nie przejmowałem. Powiem więcej, bawiło mnie to i żartowałem z niego, że sobie popala. Dawałem wciąż i wciąż nowe zadania, a on rozwiązywał je coraz to wolniej i wolniej, w końcu zaciął się i przestał je rozwiązywać. Dawałem mu prostsze, ale ich także nie umiał rozwiązać. I co się ostatecznie okazało? Zajechałem go! Jego mózg systematycznie parował, a ja byłem na to ślepy. Po czasie dowiedziałem się, że wystarczyło schłodzić głowę zimną wodą, a mózg odzyskałby dawny blask. Niestety straciłem tego ucznia. Nieszczęsny Czarek stoczył się i do dziś pije na umór, zaczepiając przechodzące obok niego dziewczyny, nawet nie zważając na ich atrakcyjność. A tak się dobrze zapowiadał i to nie tylko jako matematyk. Pisał też wiersze, które poruszały serce. Jeden tak zapadł mi w pamięć, iż wciąż go powtarzam w myślach. Istna perełka wśród ochłapu, jaki nas atakuje każdego dnia. Posłuchaj! - Nauczyciel wciąż trzymając moją głowę, zaczął recytować kretyński wierszyk, który brzmiał mniej więcej tak:

"Pitu pitu,

walę głową w pól sufitu,

z gęby zionie krew,

jestem niczym stary lew.

Rozszarpię każdego, kto mnie zna,

taka ze mnie straszna zaraza.

Zabiję śmiechem małą mysz,

będzie z niej smaczny ryż.”

- Tak chłopcze, mógł być matematykiem, poetą, a stał się najzwyczajniejszym w świecie lumpem, który ma problem ze skleceniem kilku prostych zdań. Tak Jacek, twój mózg paruje, a ja cię uratowałem.

Nauczyciel zakręcił kran i puścił mą głowę. Czułem się jak nowo narodzony. Ta jasność umysłu, te pomysły rodzące się w czerepie. Ludzie łykali amfetaminę lub inne świństwa, by mózg szybciej pracował, ja zaś bez jakichkolwiek dopalaczy, miałem umysł tak jasny, jak Albert Einstein w dniu odkrycia modelu równowagi mas i energii.

- Proszę Pana, chodźmy już na egzamin, muszę skończyć zadania.

- Zdejmij chociaż czapkę - bąknął matematyk i poszliśmy na salę egzaminacyjną.

Komisja sprawdziła, czy nie mam żadnych ściąg i mogłem kontynuować dzieło. Tak, mogę z całą stanowczością nazwać maturę z matematyki, jako dzieło mego życia, czego ostatecznym potwierdzeniem była szóstka na świadectwie maturalnym. Nie straszne mi były funkcje, różniczki, macierze, a geometria była niczym fraszka. W tym dniu przekonałem się, jak cienka jest granica pomiędzy sukcesem a porażką. Mogłem jak Czarek zostać żulem, mogłem podpierać płot, trzymając butelkę taniego wina. Stało się inaczej, a matematyk jest dla mnie prawdziwym bohaterem. Nie takim, jakich można spotkać w książkach, bajkach czy też filmach. On nie był fikcyjny, on był bohaterem z krwi i kości. Człowiekiem, który podniósł się po olbrzymim niepowodzeniu i stał się niczym gwiazdy wskazujące marynarzom kierunek. Od tego też dnia staram się nie oceniać innych, gdyż tak naprawdę nigdy nie znamy wszystkich okoliczności, wpływających na daną sytuację. Ten dzień stał się początkiem moich nieustających sukcesów, a przy sobie zawsze mam butelkę wody, która służy mi do schłodzenia głowy. Natomiast dla matematyka, dzień ten okazał się dniem odkupienia, ratując mnie, wymazał niechlubne zdarzenie sprzed lat. Apeluję do wszystkich ludzi, noście przy sobie butelkę wody, która pozwoli schłodzić głowy, w krytycznych dla was sytuacjach.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Aisak 26.02.2018
    przyjemnie opowiadanie.
    szkoda Czarka.
    lubię takie lekkie, niczym nie skrępowane, obyczajówki. pięć.
  • Józef Kemilk 26.02.2018
    Dzięki za komentarz.
  • Szigo 26.02.2018
    Ja akurat rozszerzam matematykę i z każdym dniem jest gorzej w mojej relacji z nią, więc tekst adekwatny do wydarzeń przyszłego roku. Pięć gwiazdek, bo miły w odbiorze, pozdro.
  • Józef Kemilk 26.02.2018
    Dzięki. Życzę powodzenia w zgłębianiu wiedzy.:)
  • Bożena Joanna 26.02.2018
    Nie mieści mi się w głowie, że można powiedzieć "geometria to fraszka". Przez całe liceum walczyłam z wiatrakami czyli z bryłami i kątami. Sinus, cosinus, tangens i cotanges to były dla mnie prawdziwe upiory, jeszcze długo po maturze śniły mi się po nocach. W czasie egzaminu pisemnego pomoc przyszła bardzo nieoczekiwanie, potem moje rozwiązane zadanie z koszmarną bryłą krążyło po sali. Jedno rozwiązałam sama, a trzecie przepisałam ze ściągi zupełnie nie rozumiejąc o co tam chodziło.

    Twoje doświadczenie maturalne graniczy z cudem, fajnie się czytało. Piątka za emocje! Pozdrowienia!
  • Józef Kemilk 27.02.2018
    Moja matura była inna, chociaż także dosyć groteskowa. Zdawałem dawno temu matmę rozszerzoną i jak zobaczyłem pytania, to zbladłem. Na szczęście czasy były inne. Nauczycielka podpytała się naszego geniusza klasowego czy umie, a ten potwierdził. Chodziła między nami i informowała, że jak tylko Sławek rozwiąże zadania, to nam przekaże.
  • Blanka 27.02.2018
    Fajnie, zabawnie i lekko napisana historyjka. Łagodzi mi nieco własne, druzgocące wspomnienie matury z matmy;) brr. Piąteczka:)
  • Józef Kemilk 27.02.2018
    dzięki.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania