Mechaniczny zabójca

- W końcu się doczekaliście! – zawołał ochoczo Jan. – Właśnie ukończyłem prace nad Szkieletem Wspomagającym, który zwiększy wasze możliwości bojowe.

W okolicy rozległa się wrzawa. Po całym tunelu zaczęły się roznosić wszelakiego rodzaju szepty. Gdzieniegdzie ktoś podniósł głos.

- Spokojnie, spokojnie! – zawołał nieco podniesionym głosem Jan. – Model nie jest jeszcze doskonały – wrzawa ucichła. Tu i ówdzie można było usłyszeć jęk zawodu. Tyle na to czekali, mieli nadzieje, a teraz słyszą, że „jeszcze nie jest doskonały”. – Jest to niewątpliwie przełom w dziedzinie technologii, jednak wymaga jeszcze wielu usprawnień, wielu udoskonaleń. Co nie znaczy, że nie możemy go użyć, jako broni podczas naszej następnej akcji. Na razie powstał jeden egzemplarz. Prototyp. Potrzeba więc ochotnika, który go przetestuje.

W tym momencie znów podniosły się głosy. Dało się słyszeć: „Ja!”, bądź: „Wybierz mnie!”, czy inne tego typu zawołania. Ochotników było wielu. Każdy chciał mieć swój udział w narodzinach czegoś nowego. Być może nawet zapisać się na kartach historii. „XXX Po raz pierwszy w historii używając Szkieletu Wspomagającego odegrał kluczową rolę w pierwszym udanym zamachu na jednego z rosyjskich dowódców – gen. Nikołaja Rybakowa. Zapoczątkował tym samym szereg wygranych powstań, bitew, potyczek, które poprowadziły Polskę do odzyskania niepodległości, a następnie zniszczenia niegdyś potężnej Rosji”. Taaak... Każdy z nich marzył, aby znaleźć się w podręcznikach do historii. Na razie jednak znajdowali się w jednym z nieużywanych już kanałów. Nie były zbyt wielkie, jednak miejsca było w nich wystarczająco, aby przetransportować niewielki oddział z punktu A, do punktu B, czy też – tak jak teraz – zorganizować tajne spotkanie. Nad ich głowami biegło około tuzina rur, do których były poprzyczepiane, lub popodwieszane wszelakiego rodzaju lampy.

- Rozumiem wasze podniecenie, ale… CISZA! – krzyknął w końcu Jan. – Potrzebny jest ochotnik, który będzie w stanie poświęcić swoje życie. Szkielet Wspomagający nie jest jeszcze doskonały, więc nieostrożnie użyty może zabić użytkownika. Kto jest w stanie postawić swoje życie niech wyjdzie przed szereg.

Karol zaczął gorączkowo się zastanawiać. Z jednej strony to wilka szansa, a z drugiej – może to oznaczać jego śmierć.

- Dlaczego sam go nie użyjesz?! W końcu ty go skonstruowałeś – krzyknął ktoś z tłumu.

- Ponieważ będzie potrzebny ktoś, kto wie jak zbudować kolejny model i ktoś, kto go udoskonali. A tak się składa, że tylko ja się do tego jak na razie nadaję.

Karol nadal się zastanawiał, co począć. Minęło już kilka minut, a nadal nikt się nie zgłosił na ochotnika. Jak za chwilę nikt nie wyjdzie, to wyjdę. Jednak w tym momencie zgłosił się młody, około szesnastoletni chłopak.

- Jesteś świadomy ryzyka, jakie podejmujesz? – spytał Jan, kiedy podszedł do niego.

- Tak – odpowiedział chłopak – chcę poświęcić swoje życie dla ojczyzny.

- Być może nie będzie to konieczne, jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli. Jak masz na imię?

- Kazimierz.

- Więc Kazimierzu, chodź ze mną. A reszta może się rozejść – zawołał głośniej Jan. – Kończymy dzisiejsze spotkanie.

Kilkadziesiąt zakrętów później byli w budynku, gdzie konstruowano Szkielet Wspomagający. Znajdował się on na obrzeżach Warszawy, w nieużywanej już, choć jeszcze sprawnej hucie żelaza.

- Zanim podejmiesz się zadania Kaziu…

- Kazimierzu! – przerwał mu chłopak. – Nie jestem już dzieckiem.

- No więc Kazimierzu – poprawił się Jan. – chciałbym, abyś zapoznał się z konsekwencjami używania mojego wynalazku. Szkielet Wspomagający wspomaga działanie mięśni. Sprawia, że używane są ponad normę, czego skutkiem mogą być liczne nadwyrężenie, zerwane ścięgna, a nawet śmierć, jeśli przesadzisz. Nawet, jeśli przeżyjesz, możesz zostać niezdolnym do walki kaleką.

- Nawet wtedy będę mógł jakoś przysłużyć się Polsce – odpowiedział ochoczo Kazimierz. – Jest wiele zadań, do których nie trzeba być żołnierzem. Chcę się tego podjąć.

- Zamach planowany jest na za trzy dni. Chciałbym abyś do tego czasu oswoił się ze szkieletem. A na razie zjedz porządny obiad i się prześpij chwilę. Musisz być wypoczęty. A ja tymczasem poczynię potrzebne przygotowania do pierwszej próby.

- Tak jest! – odpowiedział chłopak i udał się za Janem do małego pomieszczenia, gdzie znajdowały się trzy łóżka. Chwilę później dostał posiłek.

Trzy godziny później Kazimierz stał już przed szkieletem. Był to zlepek wszelakiego rodzaju rur, tłoków i kół zębatych. Mniejszych i większych, które swym kształtem przypominały nieco spłaszczony ludzki szkielet. Na plecach zamontowany był pojemnik.

- Co w nim jest? – spytał Kazimierz.

- Paliwo, butla z tlenem i mechanizm rozruchowy.

Szkielet był zawieszony pod ścianą, a tuż przed nim znajdował się niewielki podest. Kazimierz wszedł na podest i ustawił się tyłem do urządzenia.

- Teraz będziemy musieli dopasować szkielet do ciebie, więc trochę to zajmie.

Dwóch mężczyzn zajęło się ustawianiem kończyn, skracaniem ich, aby pasowały na Kazimierza, a następnie przyczepiali kolejne elementy do ciała chłopaka rzemykowymi paskami. Było ich bardzo dużo, pokrywały niemal połowę jego ciała. Szczególnie na kończynach.

- Co się stanie, jeśli któryś z nich się zerwie? – zapytał Kazimierz.

- Nic – odparł ze spokojem Jan. – Dlatego jest ich tak dużo. Na wypadek, gdyby któryś nie wytrzymał obciążenia.

- A co jeśli przerwie się ich więcej?

- Wtedy możesz stracić władanie w jednej z kończyn. I lepiej módl się, żeby to nie była noga, bo będziesz miał problem z odwrotem.

Zostały dopięte już ostatnie rzemienie, co zajęło ponad dwie godziny.

- A teraz słuchaj Kazimierzu – rzekł Jan. – Chciałbym abyś zapoznał się ze szkieletem. Poczuł jego możliwości. Nie szalej, nie opuszczaj terenu huty. Jest tu sporo miejsca. Jeśli poczujesz zbyt duży ból w mięśniach, zatrzymaj się. Musisz być sprawny, aby operacja przebiegła sprawnie. Zrozumiałeś?

- Tak!

- No to zaczynamy!

Jan udał się za Karola. Przełączył mały przełącznik, a następnie w niewielką dziurę włożył zakrzywiony pręt i wykonał nim kilka obrotów. Mechanizm ruszył. Rozległ się ogromny hałas.

- ZAŁÓŻ TO! – Kazimierz ledwo usłyszał jednego z inżynierów, podającego mu nauszniki wytłumiające.

Jan otworzył skrzynką od góry, wyjął z niej sznurek, a następnie odkręcił lekko przymocowany do butli z tlenem kurek. Zamknął skrzynię, po czym podał rurkę chłopakowi.

„TO TLEN. WŁÓŻ TO DO UST” – przeczytał zapisane przez tego samego mężczyznę, który podał mu słuchawki słowa. Zobaczył gest zachęcający go do działania i poszedł przed siebie.

Ruchy, jakie wykonywał były niewiarygodnie lekkie, jakby nic nie ważył. Zaczął delikatnie truchtać, pamiętając, aby nie przesadzać. W końcu postanowił podskoczyć. Uniósł się na około 3 metry. Zaskoczony ledwo utrzymał równowagę, kiedy dotknął podłoża. Po około 40 minutach używania poczuł, że jego mięśnie zaczyna przeszywać ból. Nie był to zwykły ból. Nie ograniczał jego ruchów, mógł je nadal wykonywać równie lekko, jakby jego ciało ważyło 10kg.

Przez kolejne dwa dni Kazimierz nadal poznawał możliwości urządzenia. Aż w końcu 29 listopada nadszedł dzień, w którym mieli rozpocząć drogę ku wolności.

Jedynym zadaniem Kazimierza było wypoczywać, kiedy Jan i pozostała dwójka inżynierów majstrowała coś przy szkielecie. Poprawiali mocowania, dokonywali kolejnych regulacji. Tak, aby zapewnić chłopakowi jak najwięcej możliwości.

Około 16:00 zaczęli przypinać Kazimierza do Szkieletu Wspomagającego. Tym razem zajęło to ledwie trzy kwadranse, po czym przetransportowali go do ciężarówki.

Zatrzymali się niedaleko Belwederu, pod eskortą dwóch samochodów.

- Widzę, że chłopaki już zaczęli działać – zwrócił się Jan do Kazimierza. – za piętnaście minut uruchomię szkielet i będziesz mógł działać. Mam nadzieję, że pamiętasz ustalenia. Co jest najważniejsze?

- Nie dać się złapać przeciwnikowi. Za wszelką cenę chronić szkielet, a w razie czego się wycofać.

- Dokładnie tak – pochwalił go Jan. – Będziemy mieli jeszcze niejedną okazję, żeby namieszać Rosjanom, ale jeśli dowiedzą się jak skonstruować taką maszynę, to możemy zapomnieć o odzyskaniu niepodległości.

Chwilę później jeden z inżynierów podał Kazimierzowi rurkę z tlenem oraz nauszniki, a Jan uruchomił maszynę.

Chłopak wyskoczył z ciężarówki, a następnie pobiegł w stronę Belwederu, gdzie miał nocować Nikołaj Rybakow. Minął grupę wojowników, po czym wskoczył na dach pałacu zabierając ze sobą dwójkę żołnierzy. Następnie uczynił tak jeszcze z trzema parami, dzieląc atakujących na dwie grupy. Dużą – atakującą od frontu oraz małą – atakującą z zaskoczenia.

Na razie wszystko szło zgodnie z przewidywaniami. Rosjanie zaczęli atakować. Wszędzie rozlegały się strzały. Kazimierz zaczął wypatrywać co sprytniej schowanych Rosjan, a następnie korzystając z możliwości Szkieletu Wspomagającego dostawał się tam w mgnieniu oka i pozbawiał życia delikwenta. Kiedy zabijał piątego, zauważył nowe siły wroga, które przybyły z zewnątrz. Zeskoczył z okna, próbując przejąć na siebie większość ognia, aby pozostałe polskie oddziały mogły się schować w Belwederze. Udało się, choć kilku Polaków zapłaciło życiem, a sam Kazimierz został postrzelony w ramie. Normalnie nie mógłby nim poruszać, ale dzięki pomocy Szkieletu Wspomagającego, odbywało się to całkiem sprawnie. Jedynym skutkiem ubocznym był ból oraz powiększająca się rana.

Kiedy atakujący schowali się w pałacu, Kazimierz wskoczył na dach budynku i pobiegł za grupką, która miała bezpośrednio zaatakować Rybakowa. Kiedy dotarł do jego pokoju, Polacy wymieniali ogień z bezpośrednimi ochroniarzami generała. Wskoczył do środka wywarzając drzwi. Złapał dowódcę i wyskoczył z nim przez okno. Używał szkieletu już dość długo. Ból w ramieniu oraz w mięśniach był bardzo ciężki do zniesienia. Wierzył jednak, że to już koniec i będzie mógł odpocząć.

Kiedy dotknął nogami ziemi, wszyscy Rosjanie wycelowali w niego broń, ale nie strzelali. Kazimierz szybko złapał Rybakowa za głowę i krzyknął:

- PODDAJCIE SIĘ, ALBO SKRĘCĘ MU KARK!

Żołnierze rosyjscy, albo usłyszeli pomimo hałasu, albo domyślili się, co chłopak miał na myśli i złożyli broń, a następnie uklękli i założyli ręce za głowy.

- Miałeś sporo szczęścia chłopie – zawołał Jan do Kazimierza po tym, jak zdjęli z niego szkielet. – Gdyby kula trafiła nieco niżej, albo gdybyś dłużej w tym siedział, to z pewnością straciłbyś rękę. W każdym razie – dodał po chwili przerwy. – Nie będziesz mógł używać szkieletu przez najbliższe kilka miesięcy. Za bardzo nadwyrężyłeś mięśnie. Masz dużo szczęścia, ze nie zostałeś kaleką.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania