Medytacje o rozlanym mleku

Powiada się, że przed ciągniętym na egzekucję pojawia się niewidzialna przestrzeń,uniemożliwiająca powrót do przeszłości. Jednak powrót ten nie ma bezpiecznej formy. Przybiera skale, poziomy i zakresy jeszcze zamglone, a już nieosiągalne, jeszcze rozświetlające mrok, a już nasączone jadem pesymizmu, bezapelacyjnością, syndromami przedwczesnej rejterady z życia, ucieczki, która nadaje rzeczywistości - nowy sens.

 

Mój wzrok, rozjarzony gasnącymi zmysłami, odsłania przede mną porzucone chwile zdziwień, które, stwierdzam, kiedyś należały do mnie i dawno temu były moim nieupozowanym paktem ze światem. Mówię więc sobie, że jestem teraz uosobieniem prochu: wierzę w nadzwyczajność swojej znikomości, w bycie pyłem, którego tragedia polega na biologicznej degradacji; za każdym razem, gdy zabieram się za szukanie najświeższych wiadomości, czynię to z lękiem. Szczególnie ostatnio, czytając powiadomienia o śmierci ludzi wyciskających na mnie piętno.

 

Czynię to z obawą, bo nie wiem, co znajdę. W zastraszającym tempie ubywa mi znany świat, a na dodatek, razem z nim, obumierają we mnie - oczekiwania i mam wtedy wrażenie, iż za często odchodzą ludzie szlachetni, a na opuszczone po nich miejsca, wskakują komiczne figurki z koszmarnych kreskówek; wymykają się z istnienia takie potęgi, jak Kapuściński, Herbert, Lem, Gombrowicz, a zamiast nich gramolą się na piedestały i drabinki, skwaśniałe pokurcze i hucpiarskie fachury od oceny ich dorobku.

 

Lecz są i tacy, którym żaden wyrok, żadna tragedia, nie przeszkadzają dobrze się trzymać i być notorycznie zadowolonym z całokształtu swojego postępowania. Odwrotnie, od im większego kociokwiku się opędzają, tym bardziej chcą go sobie chwalić.

 

Wtedy pociechą dla nich jest wiara w to, że na sumieniu nie mają wyrzutów, na co dzień kierują się natchnieniami, dążą do celów, o których w gruncie rzeczy nic nie wiedzą, a cele te prowadzą ich do wrażeń o niejasnym przeznaczeniu. I w tej osobliwej aureoli trwogi, przychodzą do ich głów spóźnione obrazy uchodzącego świata. Potem uprzytamniają sobie, że nie ma nic żałośniejszego, aniżeli widok dowcipnisia bez powodu; swoim upiornym optymizmem, nieszczerą postawą i słowotokiem głuszca, wyprowadzają w szczere pole niejednego wyznawcę realizmu.

 

A gdy „zaniepokojeni zatroskani”, zostawiają ich w zaciszu szaleństwa, odczuwają że stosowane przez nich metody rozwiązywania problemów, są starym zwiastunem wiary w to, że nie wydobyte na jaw marzenia, zostaną odwzajemnione bez nich. Lecz również i o tym wiedzą, że choć są odporne naprawdę, to i tak nikt rozsądny nie zechce trudzić się ich zrozumieniem.

 

Rankiem, gdy wstają, wolniutko dochodzą do pełni władz umysłowych. Natomiast w niespiesznych obrzeżach południa zaczynają się u nich odwrotne procesy: odchodzenia od zmysłów. I te procesy martwią ich na dłużej, bo razem ze świadomością, dociera do nich pytanie o to, kim są de facto. Stwierdzają więc, że ich ciemnogrodzka wiara w przyszłość wcale nie ma umocowania w rzeczywistości.

 

Kątem jaźni wyczuwają, że uczestniczą w grze o niewyjaśnionych zasadach, że nawet w środku nocy, wyrwani z krzyków, demonstrują, że jest im bardzo nieźle, wstrząsająco świetnie, niczego nie chcą i niczego nie żądają, na wszystko się godzą, przy czym bucha z nich wręcz obrzydliwa pewność, że to, o czym bzdurzą, jest zgodne z tym, co się o nich sądzi.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania