Menadżerka z Hollywood
Siedzę sama u szefa w gabinecie, kierownik ma zaraz przyjść. Trochę się niecierpliwię, czy mam niezbędne kwalifikacje do pracy w firmie? Firma ma zasięg międzynarodowy, zatrudnia setki tysięcy ludzi. Biuro nic szczególnego. Biurko, trzy krzesła, dwie szafy przeszklone, stoliczek, a na nim czajniczek, a nad czajniczkiem kwiatuszek na ścianie, zwyczajna paprotka. A nad paprotką obrazek - motylek i drugi pedrylek. Nuda, czekam i czekam. Wyciągam smartfona i zaczynam grać w "Plumber Crack". Gra polega na tym, że kostki lodu wrzuca się w rowek nachylonego hydraulika. Mam też na swoim Androidzie grę "Toilet treasures". Polega na wyciąganiu z muszli klozetowej skarbów. Można wyciągnąć krokodyla, albo kilkudniowy obiad. Ja ostatnio wyciągnęłam hipopotama. Fascynująca gra. Wreszcie drzwi się otwierają i wchodzi, a raczej wtacza się kupa słoniny, sapiąca i prychająca. Młody mężczyzna przedstawił się jako szef. Jak się później dowiedziałam, nazywają go Lucky, bo wszędzie "luka", to znaczy -zagląda.
- A to pani -spojrzał na mnie bez większego zainteresowania. - Pracowała pani w makdonaldziu, kefcu, burgerze, albo w innej tuczarni?
- Nie! - wyszeptałam przestraszona - ale raz byłam u babci na wsi i karmiłam prosiaki, takie miłe, różowiutkie ryjki.
- Dobre i to. A dawałaś im prażony jęczmień i czystą wodę do picia?
- A jakże, dawałam, ale przedtem super-starter.
- To się znasz na robocie. Praca tutaj podobna, tylko mniej skomplikowana, a klientela gorsza niż trzoda. No to bierz pani mopa i do roboty. Jest pani przyjęta.
***
Już trzeci miesiąc pracuję w Hollywood. Tak nazywamy nasz bar szybkiej obsługi: holly wood, to znaczy: ostrokrzew. I my mamy taką harówkę, że nie ma kiedy usiąść, jakby na krześle leżał ostrokrzew. Praca kłuje w dupę, a szef pogania. O rany, jak mnie nudzą te wiecznie nienażarte mordy opychający się hamburgerami, hot-dogami, z cieknącym keczupem, siorbaną przez słomkę Colą. Dla tej miejskiej szumowiny to jakiś full-wypas. Ach jacy wyluzowani, jacy europejscy, jak świnia rasy majsner. I żrą, żrą...pełne policzki, mało, jeszcze, jeszcze, nosem wychodzi, jeszcze, żreć, nienasycone mordy. Trzoda.
- Słucham, co podać?
Żebyś gnoju się udławił razem z tą swoją durną laską. Hej fajansiarzu, kopnij ją w dupę, a lepszą szmatę na ulicy ci znajdę. Pomyłeczka, on też wygląda na debila. Co on w tej pokrace widzi? A jechał ich sęk.
- Proszę dwa razy...
...już ci podaję tandeciarzu.
- Smacznego.
- Zamówienie 22!
- Słucham?
Tak piegowatego kulfona jeszcze nie widziałam. Pewnie gnojek z kolegami na wagarach. Gdzie te gliny, kuratorium, pedagodzy?
- Dużego i jeszcze...
Na bank, złożyli się, policzyli, że stać ich będzie jeszcze na fajki i piwo. Hulają pętaki.
Jestem zaharowana, jak wół, nogi włażą mi w nerki, a tu jeszcze dwie godziny pracy. Cholera, dla tych małolatów jedzenie w tuczarni to rarytas, jedyna rozrywka dla plebsu.
Wchodzi szef. Mówią na niego "Lucki"- jest wymagający, ale sprawiedliwy i naprawdę ludzki.
- Dzisiaj przyjdzie pan Aron Bradszit - mówi szef z ożywieniem - rachunek na mój koszt.
*****
Po południu wchodzi wysoki blondyn z pięknymi, niebieskimi oczami. Ale ciacho, krasawiec, asebu, że klękajcie panienki, mężatki, wdowy!
- Jest szef? Byłem z nim umówiony, nazywam się Aron Bradszit Puparicci - mówi przystojniak.
Czuję jak krew odpływa mi z głowy, a serce wali jak oszalałe. Z trudem przełykam ślinę i ze ściśniętym gardłem mówię:
- Wspominał o pańskiej wizycie. Proszę do stolika.
Wszystkie stoliki zajęte, ten najlepszy przy oknie, też zajęty. Cholera...zapomniałam zarezerwować stolik pod oknem dla pana Arona. Mówię do nygusów pod oknem:
- Nażarliście się?! No to wynocha! No co...zdziwieni? Wypad! Co zezujesz, zasadzić kopa?
Klientela wymiata od stolika, a ja fartuszkiem pośpiesznie wycieram blat stołu.
- Aseje-wu, sil wu ple, proszę siadać panie Aronie di Duparicci - mówię z wyszukaną elegancją.
- Aronie Puparicci - poprawia mnie, mój łamacz serc, Dzidzi Amoroso.
Rzeczywiście pupa ryczy na jego widok, a kuciapka prycha. Oj, prycha.
Komentarze (14)
Co do zapisu:
- Dużego...pewnie - poprawny zapis to Dużego... Pewnie
No i kropki, pytajniki wykrzykniki powinny być przyklejone do wyrazu, a pauzy i polpauzy w dialogach, odklejone.
"- A to pani -spojrzał na mnie bez większego zainteresowania -Pracowała..." - kropka po "zainteresowania.
"...jak mnie nudzą te wiecznie nienażarte mordy opychający się hamburgerami, hot-dogami... " - na pewno poprawny zapis? ;)
" I żrą, żrą...pełne policzki..." - "żrą...pełne"; "... co...zdziwieni?" - jakie literki wykropkowała autorka?
"Czuję jak krew odpływa mi z głowy, a serce wali jak oszalałe." - jedno z wielu zdań jako przykład braku przecinka.
Spacje, interpunkcja...
Niech się paniena zabiera się z powrotem do babcinych świnek, albo cieszy, że dzięki miejskiej szumowinie ma robotę w wielkim mieście ha, ha, ha
"Przede wszystkim satyra jest dopracowana (tak sądzę). Poprawiana chyba kilkadziesiąt razy, szlifowana, pucowana, potem zapomniana i odkurzana." - kilkadziesiąt razy? Naprawdę?!
wystąpić w sztuce: "Brzytwa Ockhama
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania