Mentor Milczenia

Notka:

Mniej więcej tak miała wyglądać Bitwa w wersji piątej bądź czwartej. Dałbym jeszcze przedostatnią, ale są zbyt podobne do siebie. :v Miłego czytania.

 

Opowiadanie:

 

Szkoła Milczących, czas nieznany:

 

Niemal stuletni mistrz, podpierając się na długim kiju, spoglądał krytycznym wzrokiem na uczniów. Oblizał niemal przezroczystym językiem spękane wargi, po czym wykonał chwiejny krok do przodu. Pomimo tego, że wyglądał tak mizernie, iż uczniom wydawało się, mógłby go zdmuchnąć najmniejszy podmuch wiatru, wzbudzał respekt w sercach tych, którzy go znali. Był Milczącym tak długo, że Cisza wyryła na jego ciele liczne blizny, a także odbarwiła mu skórę w wielu miejscach. Resztę ciała uczyniła właściwie przezroczystą, przez co doskonale widać było sieć błękitnych naczynek, która oplatała jego zmęczone mięśnie.

W końcu powoli przeniósł wzrok na stojącego obok mężczyznę. Ten nie był może tak stary, jak jego mistrz, lecz pamiętał wiele wiosen. Pomimo tego, dzięki potężnej zbroi z nieznanego przybyłym metalu oraz ogromnemu, lśniącemu błękitem ostrzu, jakie dzierżył w dłoniach, sprawiał wrażenie bycia górą, która przeistoczyła się w człowieka. Gęste, szare loki pokryte brązowym barwnikiem opadały mu na naramienniki, a białe oczy błądziły po pokoju.

— Nie jest dobrze, same młodziki — szepnął mistrz. — Zanim dorosną do używania Milczenia, minie wiele miesięcy.

— Wiem mistrzu, ale tylko oni spełniają warunki.

— Mimo wszystko mam wątpliwości. — Starzec ponownie zwrócił wzrok na młodych. — Żeby Milczeć, trzeba mieć mroczne serce. Żeby milczeć w dobrych celach, trzeba umieć ten mrok ujarzmić. A ci mogą mieć może z czternaście lat, nie dadzą rady.

— Więc najpierw dajmy im szkolenie w zwykłym czarodziejstwie i walce mieczem, a jak podrosną i ich duch będzie zahartowany, nauczmy ich Milczeć — odparł zmęczonym tonem niewidomy.

— Normalnie zgodziłbym się z tobą, lecz okoliczne wioski mają zbyt wiele problemów z potworami. Potrzebują Milczących już teraz, a my jesteśmy już za starzy.

— Nie mamy wyboru, mistrzu.

Starzec westchnął ciężko, po czym zamknął oczy. Zdawało się, że zasnął na stojąco, ale po jakiś pięciu minut rzekł niemal bezdźwięcznie:

— Przedstaw mi ich, Jonie.

— Jeśli ustawili się, jak należy, to ten najbardziej po prawej to Carney.

— Niech powstanie. — Mistrz spojrzał na dobrze zbudowanego młodzieńca, wstającego z klęczek. — Dlaczego drugi od prawej?

— Pan Jon…

— Dla ciebie mistrz Jon — przerwał mu starzec. — Słowo pan jest tu niewystarczające.

— Mistrz Jon kazał nam się ustawić od najstarszego do najmłodszego. A że Adamnan jest starszy niż ja, przyklęknąłem tu.

— Powinieneś powiedzieć mu o zmianie. W ramach kary wymyjesz wszystkie podłogi w szkole. A i przy okazji dostajesz się do nas.

Reszta młodzieńców spojrzała oburzonym wzrokiem na starca. Nie umieli zrozumieć tego, że cechy takie jak arogancja, pycha, czy egocentryzm są tu uważane za zalety, a nie wady. Dla nich złamanie kodeksu i zwracanie przełożonym uwagi na popełnione przez nich błędy były nie do zaakceptowania. Dlatego zaciskając dłonie na kolanach, nic nie powiedzieli. Jedynie paru z nich burknęło coś pod nosem.

— Kto z was się odezwał? — spytał mężczyzna w zbroi.

Zgodnie z zasadami winowajcy wstali, wypowiadając swe imiona. Pozostali patrzyli na nich, ciesząc się w głębi ducha z tego, że konkurencja będzie mniejsza.

— Adamnan.

Wysoki blondyn wymówił to słowo niemal bezgłośnie. Jego błękitne oczy unikały spojrzenia innych, a w głosie dało wyczuć się niepokój.

— Duana.

Zgrabna dziewczyna hardym wzrokiem omiotła przyszłych mistrzów. Aura pewności siebie, jaką wokół siebie roztaczała, mogłaby obdarować tuzin osób, a i tak sporo zostałoby dla niej.

Trzeci winowajca co prawda wstał, ale nic nie powiedział. Biała od barwników grzywka opadała na jego oczy. Chłopskie ubranie było oślepiająco białe, ponownie dzięki barwnikom.

— Czemu ten się nie odzywa? — Starzec z najwyższym trudem uniósł laskę i wskazał nią na młodzieńca.

— Mówisz o tym, który się wybielił, mistrzu?

— Owszem.

— W jego stronach tacy jak on nie otrzymują imienia.

— W takim razie nazwę go Eadoin. Pozostali mają opuścić to miejsce. Mam już całą czwórkę adeptów.

 

Aula treningowa, parę lat później.

 

Eadoin i Carney chowali się za stosem skrzyń. Ich cel był prosty. Dostać w swe ręce flagę przeciwnika. Normalnie jest to prostym zadaniem ćwiczącym spryt oraz umiejętność współpracy, ale nie wtedy, kiedy jeden z nich nic nie mówi. Nie jest nawet skłonny używać mowy migowej czy gestów, jakie rozpisał mu Carney.

Mimo to młodzieniec był zadowolony z przydzielonego mu kompana.

Dziewka nie była facetem, więc nie było na co popatrzeć. Poza tym ciągle prawiła mu morały o tym, że powinien co tydzień iść na modły do świątyni, że powinien w końcu się zdecydować na to, czy będzie walczył mieczem, strzelał z kuszy czy też czarował, że powinien znaleźć sobie kobietę, bo jest już w wieku, w którym czas rozmyślać o posiadaniu dzieci i tym podobne. Poza tym bała się Milczenia, więc jedynie kwestią czasu było to, że zostanie wydalona ze szkoły.

Blondyn był niewiele lepszy. Po pierwsze, prawie w ogóle nie czarował. Mówił, że to sztuka oszustów. Zawsze to go śmieszyło. Adept sztuk czarodziejskich nielubiący magii. Do gorszego miejsca trafić chyba nie mógł. Owszem, od dziesiątek pokoleń w jego rodzinie pierworodny syn zostawał Milczącym, więc nie za bardzo miał wybór, ale mimo to ciągle było to zabawne.

— No dobra, robimy tak — rzekł młodzieniec, wychylając się nieznacznie. — Jest ich tam dwóch, ale mają lepszą pozycję. Wybiegnę i zaatakuję ich, przez co nie będą zwracać uwagi na ciebie, a ty zajdziesz ich z flanki. Potem kiedy przeciwników już nie będzie, spokojnie weźmiemy flagę.

Niemowa niemal niewidocznym skinięciem głowy dał znak, że rozumie. Nie sprawiał jednak wrażenia kogoś, kto faktycznie wysłuchał planu. Zamiast tego siedział skulony, bazgrząc patykiem po piachu.

— A przy okazji, byłem w bibliotece. Obsypujesz się tym białym gównem, bo tam skąd pochodzisz, niemowy są złem i trza je pieczętować, tak? — Chłopak ponownie skinął głową.

Carney zadowolony z otrzymanej odpowiedzi wybiegł zza zasłony z bitewnym okrzykiem na ustach. Blondyn nawet nie zdążył się zasłonić przed drewnianym mieczem, a dziewczyna zrobiła to jedynie cudownym trafem. Jednak Adamnan, który ostał się na nogach, już po chwili zwinnym krokiem znalazł się po prawicy napastnika. Ten jednak przewidział tę sytuację i rzucił w jego kierunku zaklęcie porażające. Potem ponownie zaatakował dziewczynę, lecz powoli zaczął się wycofywać. Był dobry w walce mieczem, ale jeszcze nie umiał pokonać dwóch, wyszkolonych ludzi. Miniaturowa kusza na takim dystansie była bezużyteczna, poza tym nie mógł z niej korzystać na szkoleniu, a ładować zaklęcia w boju umieli tylko potężni magowie.

Zaczął czuć, że oponenci znajdują coraz więcej luk w jego obronie. Nagle przełożonego nakazał przerwanie walki.

Wszyscy spojrzeli w stronę niewidomego, dostrzegając przy okazji, że niewidomy odbiera od Eadoina flagę.

 

Jadalnia, trzy kwadranse później:

 

— Miałeś zajść ich z flanki, a nie zostawić mnie tam samego — warknął wściekły Carney, siadając obok kompana.

— Czym się przejmujesz? I tak wygraliście — odparł Adamnan. — Mnie by bardziej zastanawiało, jakim cudem żeśmy go nie usłyszeli.

— To jest akurat proste. Zna parę zaklęć Milczenia, więc potrafi oszukiwać nasze zmysły. Nie zdziwiłabym się, gdyby teraz do nas krzyczał, lecz my tego nie słyszymy.

— To niemowa, głupia babo — warknął Carney. — Poza tym, gdybyśmy walczyli naprawdę, nie byłoby końca walki i byście mnie zasiekali, a tamten zgarnąłby całą nagrodę dla siebie — odwarknął młodzieniec.

— Dobrze powiedziane — wtrąciła się Duana. — Eadoin postąpił nierozważnie, lecz mimo to przesadzasz Carney. To tylko szkolenie z drewnianymi mieczami.

— I w prawdziwym boju chłopak postąpiłby słusznie. — Wszyscy, poza niemową, drgnęli nieznacznie, słysząc mistrza Jona. — Postąpił tak, jak powinni postępować Milczący. Wygrał, nie ufając innym. Wy też powinnyście w końcu się tego nauczyć.

— Ale mistrzu, współpracując mamy większe szanse, niż atakując samotnie — odezwała się oburzona dziewczyna.

— Ależ Eadoin współpracował. Carney był wabikiem, dzięki któremu mógł się przekraść.

— I to ma być współpraca? — warknął „wabik”.

— Gdybyś był sprytny, obmyśliłbyś taki plan, by być bezpiecznym i nie wchodzić w drogę Eadoinowi. To prawdziwa współpraca Milczących.

— Gówno, nie współpraca. — Carney powstał wściekle, zwalając stół. — Siódmy raz w tym tygodniu zginąłbym przez niego. Jeśli tak ma wyglądać to szkolenie, to rezygnuję.

— Jak chcesz. Powiedz mi tylko, co będziesz robił?

— Nie wiem. Na początek wychędożę połowę pierwszego burdelu, jaki znajdę — warknął, odchodząc.

— Poczekaj! — Dziewczyna też zerwała się na równe nogi, po czym pobiegła za nim. — Mój ojciec jest wspaniałym wojownikiem. Mistrzem miecza. Na pewno cię przyjmie.

Carney zatrzymał się na chwilę. Zapadła głęboka cisza przerywana jedynie stukotem butów służących, którzy przynosili nowy posiłek dla uczniów.

— Będę miał co robić po tym, jak już pochędożę — odparł, po czym opuścił salę.

Eadoin uśmiechnął się w duchu. Carney był hałaśliwym głupcem, nie zasługiwał na Milczenie. Zresztą reszta jego kompanów nie była lepsza. Duana brakowało mroku a, Adamnanowi siły i szacunku do magii.

Mimo to nie oczekiwał wygranej. W końcu wybór należy do mistrza i przełożonego, a słyszał o wielu wypadkach, w których ich mądrość przewidywała, że z pozoru gorsi kandydaci są tymi, którzy powinni stać się Milczącymi.

Tak naprawdę pewien był jedynie tego, że dziewczyna odpadnie. Mrok trzeba ujarzmić i pielęgnować, a nie zadeptywać.

 

Dachy opuszczonego zamku, dwa tygodnie później:

 

Wiatr był tu niebezpiecznie silny, a do ziemi było daleko. Na dodatek dachówki były śliskie i nieznane uczniom.

— Dzisiejszym zadaniem jest wyścig. Ten, kto pierwszy zrobi pełne kółko po dachach, wygrywa. Wolno wam atakować konkurentów, wspomagać się w dowolny sposób oraz korzystać ze skrótów.

— A co, jeśli ktoś spadnie? — Adamnan niepewnie spojrzał na krawędź dachu.

Stary mistrz odpowiedział dość jednoznacznie. Wyciągnął glinianą figurkę i rzucił nią poza dach. Po mniej więcej dwunastu sekundach dało się usłyszeć głośny trzask.

— Mniej więcej to — podsumował Jon. — A teraz macie biec.

— Zginiemy! — rzuciła dziewczyna, po czym złapała szykującego się do biegu Eadoina za ramiona. — Gdzie ty pędzisz? Śpieszno ci na tamten świat?

Ten chciał ją odepchnąć i pobiec dalej, lecz wcześniej poszukał akceptacji dla tego czynu w oczach starego mistrza. Nie doczekawszy się jej, z powrotem stanął wyprostowany.

— Jeśli tak się stanie, to widać nie nadajecie się na Milczących. Poza tym powinniście już na tyle umieć posługiwać się Milczeniem, by to przetrwać.

— Skrzydła nam dzięki temu nie wyrosną — rzekł nieśmiało Adamnan.

— Owszem nie ma takiego zaklęcia, ale zasłony bądź czary, które zwiększą waszą mobilność, już istnieją.

— Owszem, ale…

— Ale to były dwie. Jeśli zaraz nie ruszycie, poszukamy sobie nowych adeptów.

Wystartowali. Kroki stawiali pewnie, ale ostrożnie. Z adrenaliną krążącą w żyłach każdy z adeptów radził sobie inaczej.

Duana ze łzami w oczach modliła się głośno do swego Boga o łaskę, trzęsąc się przy tym ze strachu. Pomimo to parła naprzód, dbając przy użyciu magii o to, by ona i Adamnan nie ulegli zmęczeniu bądź się nie poślizgnęli.

Z kolei blondyn co chwilę spoglądał pod nogi, mrucząc do siebie, że wszystko będzie dobrze. W końcu nie po raz pierwszy musieli biegać po dachach. To, że do tej pory nie było to aż tak niebezpiecznie, starał się ignorować.

Z kolei Eadoin niemal ignorował tę sytuację. Często wymykał się ze szkoły, aby ćwiczyć tu wykradzione z biblioteki zaklęcia Milczenia oraz właśnie bieganie po dachach. I dlatego mógłby to robić z zamkniętymi oczyma.

Milczeniem sprawiał, że woda z dachówek przed nim znikała, powiewy wiatru milkły, a jego oponenci nie mogli przezwyciężyć strachu. Nasyłał też na nich wizje upadku oraz iluzje wyrw w dachach pod ich nogami.

Wyciszył nim też mistrzów, na wypadek, gdyby próbowali przeszkodzić mu magią. Oczywiście zdawał sobie sprawę z tego, że nie powstrzyma ich to na długo, ale te parę sekund może zdecydować o tym, czy chłopak wygra. Tak naprawdę mógłby po prostu pozabijać blondyna i dziewczynę, gdyby mu na tym zależało. Znał prawdziwe zaklęcia ofensywne, a ponieważ mistrzowie mu tego nie zabronili, zostałby w szkole. Mimo to nie chciał tego robić. To nie byłoby zgodne z doktryną Milczących. Życia nie można tak po prostu odbierać.

Spojrzał za siebie i zobaczył, że chłopak i dziewczyna współpracując, starają się go dogonić. W duchu uśmiechnął się parszywie. Zaraz nauczy ich, że Milczenie nie polega na pomaganiu. Pozorując zmęczenie, zwolnił, pozwalając się im wyprzedzić.

— Czyżbyś się zmęczył? — Duana wyciągnęła ku niemu dłoń. — Razem będzie łatwiej — rzekła z uśmiechem na twarzy.

Również wyciągnął dłoń. Wąska wiązka energii wniknęła w nogi blondyna, sprawiając, że odmówiły mu posłuszeństwa. Zwalając się na pokryte deszczem dachówki, pociągnął za sobą dziewczynę. Przed roztrzaskaniem się o bruk na dziecińcu ocaliło ich jedynie to, że Adamnan złapał się krawędzi dachu, a Duana jego kostki. Rzucający czar pobiegł dalej, ignorując ich rozpaczliwe wołania o pomoc. Nie miał zamiaru tracić czasu na słabeuszy.

Przekraczając linię mety, czuł na plecach uważne spojrzenie mistrza oraz ciche wibracje mroku w jego duszy. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Znalazł tę granicę, gdzie w końcu z niego korzystał. Teraz był już pewny, że to on zostanie Milczącym. I to takim, o którym usłyszy cały świat.

 

Dziedziniec szkolny, godzinę później.

 

Łzy niczym górski potok spływały jej po policzkach. Poświęciła tej szkole najlepsze lata swego życia. Zrezygnowała z rodziny, ukochanego, przyszłości, a nawet oddawała się obcym mężczyzną, byleby tylko miała dość pieniędzy na podróż. A teraz to wszystko przepadło.

Pamiętała, jak Adamnan próbował się podciągnąć, lecz nie miał dość sił. Nie umiał też jej rozhuśtać dość wysoko, by zawisła na krawędzi dachu. Mimo to próbował ocalić ich obu. Duana jednak utraciwszy nadzieję na zachowanie życia, wypowiedziała dwa słowa, tłumione przez szloch. ” Biegnij, Adamnan”. Po tym puściła jego dłoń i zaczęła spadać. Przez jej głowę przelatywały obrazy tego, jak uderza o ziemię, lecz nieoczekiwanie wydarzył się cud. Po zaledwie trzech metrach lotu uderzyła w okryty iluzją niewidzialności dach przybudówki.

Mimo to nie ukończyła wyścigu. Obok niej zjawił się przełożony i zganił ją za jej uczynek. Stwierdzając, że Milczący nie poświęcają swego życia dla innych, wydalił ją ze szkoły. To, co wydarzyło się potem, stanowiło dla niej zagadkę. Zapamiętała tylko oczy Eadoina, mówiące, że to on będzie zwycięzcą. Zawsze i wszędzie.

Teraz też tak na nią patrzył. Podniosła wzrok i niemo spytała go, czemu to zrobił? Teraz jasnym dla niej było to, że zarówno jej wydalenie, jak i odejście Carneya nie były przypadkowe.

— Chwila!!! — Adamnan wbiegł zdyszany na dziedziniec. — Poczekaj…

— Coś się stało? — spytała smutno dziewczyna.

— Owszem, coś się stało. A raczej stanie. Mam tego dość, ta niemowa to jakiś syn piekieł.

Ten, do którego kierowana była obelga, zaśmiał się jadowicie w duchu. Słowa takich jak on nic dla niego nie znaczyły. Spojrzał obojętnie na blondyna, zastanawiając się, kiedy ogłosi to, że odchodzi. Jeśli ufać temu, co pisał w pamiętniku, zrobi to teraz.

— Zawsze możesz odejść, wiesz o tym? — spytał bez cienia emocji przełożony.

— Tak i właśnie to zamierzam zrobić — wykrzyknął blondyn, po czym nie czekając na odpowiedź ruszył ramię w ramię z Duaną w poszukiwaniu nowego życia.

— Co się zaś tyczy ciebie, Eadoinie, chodź ze mną — rzekł mistrz.

Uczeń usłuchał się go.

 

Wielka biblioteka, teraz:

 

Krocząc wolno za mistrzem, zacząłem rozmyślać nad tym, czy będę szkolił kolejnych Milczących, czy może wykorzystam nabyte zdolności w czasie jakichś podróży. Nie chciałem podejmować tej decyzji na chłodno, gdy rozważę wszystkie za i przeciw, gdyż nie miałem pojęcia, jakie konkretnie pytanie zada mi mistrz.

— Ty również nie nadajesz się na Milczącego.

To zdanie sprawiło, że ze zdumienia nie mogłem się poruszyć. Zapewne, gdybym nie był Białym, wykrzyknąłbym „dlaczego, mistrzu?”. Potem jednak zganiłem się w duchu. To przecież oczywiste.

— Wiesz czemu, prawda?

Wolno pokiwałem głową. Bał się mnie. Wiedział, że oddałem się mroku w mej duszy, ale w przeciwieństwie do mnie nie miał pewności, czy nad nim zapanuję. I dlatego nie przekaże mi ostatnich z sekretów potrzebnych do tego, by zostać Milczącym.

To sprawiło, że mrok wewnątrz nie zapałał chęcią zemsty, a skoro on czegoś chce, to i ja tego pragnę.

— Mam nadzieję, że rozumiesz, mój synu.

Podchodzi do mnie powoli, po czym kładzie dłoń na mym ramieniu. Chce powiedzieć coś jeszcze, lecz utkany z Milczenia sztylet wbija mu się z brzuch, a zaklęcie więzi okrzyk zaskoczenia, strachu i bólu w jego gardle.

Stałem nad ciałem jedynej osoby, która coś dla mnie znaczyła jeszcze przez jakieś pięć minut, po czym za pomocą jej krwi naznaczyłem się symbolami zabójcy swej krwi. Początkowo rozmyślam nad tym, czy uznawanie mistrza za członka mej rodziny nie jest świętokradztwem, lecz ostatecznie uznaję, że nie tylko geny są rodzinnymi więziami.

Wyjście ze szkoły nie sprawia mi problemów, w końcu Erin był niewidomy. Odchodząc, spoglądam tylko raz za siebie, wiedząc już, co będę robił. Wykorzystam to, co umiem i to, czego dopiero się nauczę, by obdarować świat mrokiem, który nie pożera. Nawet za cenę zabicia setek tysięcy niewinnych istnień.

Ja, Mentor Milczenia, dokonam tego.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania