Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Mentor¹ — Siedem prawd — Rozdział 1

— Dzięki, Magda, że zostajesz. Ja już dosłownie padam na twarz. Jeszcze chwila, a zacznę się potykać o własne nogi — mruknęłam pocierając palcami załzawione oczy.

 

— Widzę... Leć już bo jutro na zajęcia nie wstaniesz. Jeszcze ostatnia partia i ja też się stąd zmywam. Wszystko pozamykam.

 

— Dzięki, naprawdę. Ratujesz mi życie. Odwdzięczę się. To widzimy się za tydzień — odparłam i ziewnęłam szeroko.

 

— Leć, leć. Nie ma o czym mówić — machnęła ścierką, którą kończyła wycierać ogromny szklany pojemnik.

 

Pożegnałam się z koleżanką.  Wspaniałomyślnie zgodziła się, że zostanie te pół godziny dłużej i wyjmie ostatnie naczynia ze zmywarki. Było już grubo po północy, a mnie czekała jeszcze dość długa podróż do mieszkania. Wyszłam na zaplecze i pchnęłam stare drzwi, które prowadziły na tyły starej kamienicy. Od razu w twarz uderzył mnie podmuch zimnego i przesyconego kroplami deszczu wiatru. Wicher dosłownie napluł mi w twarz.

 

— No nie... Znowu... Serio? — jęknęłam pod nosem, kolejny raz tej jesieni żałując, że nie mam samochodu.

 

Jako studentka ledwo wiążąca koniec z końcem, musiałam przemierzać drogę z pracy do domu na piechotę. Nie ważne, czy był to wieczór, czy środek nocy. Zmianę kończyłam o różnych porach, w zależności od ilości klientów w restauracji. Nocne autobusy nie wchodziły w grę z kilku powodów. Nie znosiłam tego wyczekiwania na przystanku, a jeszcze bardziej opędzania się od pijanych nastolatków szukających wrażeń lub co gorsza natrętnych bezdomnych proszących o pieniądze lub papierosy. Deszcz nie deszcz, wiatr nie wiatr, trzeba było ruszać w drogę. Zarzuciłam na głowę kaptur i opatuliłam się szczelniej połami kurtki. Przeskoczyłam kilka kałuży i wyszłam na nierówny chodnik.

 

Lublin. Miasto nijakości. Właściwie bylejakości. Mijałam obdrapane kamienice i stare bloki. Tylko kilka miejsc w tym mieście mogłam uznać za ładne. Reszta to szare budynki, równie szare skruszałe chodniki i wszechobecna nuda zabijana przez ludzi przesiadywaniem w galeriach handlowych czy nowych kawiarniach, które pojawiały się jak grzyby po deszczu. Najbardziej żywą tkankę tego miasta stanowiły tabuny studentów. Był popyt, była więc podaż.

 

Wiele razy pokonywałam kilkukilometrową drogę do domu późno w nocy, i rzadko kiedy spotykałam kogokolwiek.  Zazwyczaj jeśli już ktokolwiek się pojawił w tym miejscu o tak późnej porze, przemykał ścieżką prowadzącą przez park ze spuszczoną głową, spiesząc do swojego domu czy mieszkania, a przede wszystkim do akademika, ponieważ niedaleko mojej pieszej trasy znajdowało się miasteczko studenckie.

 

Jesień tego roku była wyjątkowo paskudna. Przenikliwy chłód, wszędobylski wiatr i te okropne, przelotne deszcze, które pojawiały się znikąd, by po chwili ustać i dać złudną nadzieję poprawy pogody. Człowiek już z ulgą chował parasol do torebki, a tu znów ten nieubłagany chlust prosto na głowę, jakby mało w niej było zmartwień.

 

Stawiałam szybkie i drobne kroki, omijając kałuże zbierające się w zagłębieniach nierównej dróżki, wysypanej gdzieniegdzie żwirem chrzęszczącym pod stopami. W ostatniej chwili uniknęłam nadepnięcia na pustą butelkę po jakimś tanim winie. Kolejny przejaw tego, że studenci panoszyli się wszędzie.

 

— Cholerni idioci... Jak tak można rzucać pod siebie? — zaklęłam pod nosem i kopnęłam butelkę na pobocze. Wolałam jej nie dotykać rękami, a tak przynajmniej już nikt inny się o nią nie potknie.

 

Byłam wyczerpana po niemal całym dniu obsługiwania klientów. Wilgotne od drobnego deszczu włosy kleiły mi się do twarzy. Co rusz odgarniałam kosmyki dłonią, ale złośliwy wicher jakimś cudem ciągle znajdował drogę do moich oczu. Jak zwykle zapomniałam czapki, a kaptur, który nasunęłam na głowę, jak na złość nie chciał się na niej trzymać, przegrywając pod naporem wyjącego z uciechy wiatru.

 

Wraz z październikiem do miasta zawitała nie tylko jesienna słota, ale też i tysiące studentów, więc już od kilku tygodni soboty i niedziele miałam zajęte do granic możliwości. Zamyśliłam się nad swoim godnym pożałowania losem biednej, zapracowanej studentki. Kiedy niby miałam znaleźć czas na naukę, nie wspominając już o odpoczynku? Mój obecny nastrój był równie ponury, co oświetlone migoczącymi latarniami zaułki w mijanym przeze mnie parku.

 

Było jednak coś, co rozświetliło nieco moje czarne myśli. Sandra. Już nie mogłam się doczekać spotkania z przyjaciółką. Wyjechała na weekend do domu ale dziś miała wrócić. Ona zawsze wiedziała, jak poprawić mi humor. Jej samej optymizm prawie nigdy nie opuszczał. Ciekawe, czy na mnie czekała. Było już późno, jednak przyjaciółka należała do gatunku ludzi, którzy mogą bez znużenia siedzieć do czwartej, a potem,  oczywiście bez żadnych wyrzutów sumienia, spać w najlepsze do południa. Bo przecież zajęcia można odrobić na konsultacjach a notatki spisać od kolegów. Na pewno czekała z jakimś piwem smakowym w zanadrzu. Uśmiechnęłam się na samą myśl.

 

Wkroczyłam z duszą na ramieniu w odcinek ścieżki, który zawsze wzbudzał we mnie dziwne poczucie niepokoju ale wybierałam go, bo dzięki niemu nadrabiałam sporo drogi. Może mój strach brał się z powodu wysokich zarośli oddzielających ten fragment od reszty parku, a może faktu, że kilka lat temu doszło w tym miejscu do gwałtu, o którym rozpisywały się lokalne gazety? Wyobraźnia każdorazowo podsuwała mi przeróżne, coraz to straszniejsze obrazy i zawsze przyspieszałam w tym miejscu kroku, prawie biegnąc, tak aby jak najszybciej wydostać się znów na odsłoniętą, bezpieczną część alejki.

 

Tym razem nie zdążyłam. Znikąd pojawiły się czyjeś silne ramiona, które chwyciły mnie w talii. Nie zdołałam nawet krzyknąć, bo już po chwili usta miałam zakryte ogromną, śmierdzącą papierosami łapą. Moje nozdrza wypełnił dziwny zapach, nie potrafiłam go rozpoznać... Szarpałam się i wierzgałam nogami, ale napastnik był silniejszy, w dodatku moje ciało jakby nie chciało mnie słuchać i powoli wiotczało, tracąc resztki energii. Nagle poczułam bolesne ukłucie w ramię, obraz przed moimi oczami rozmazał się i pociemniał, jakby ktoś pogasił wszystkie lampy w parku, a po chwili ja sama rozpłynęłam się w ciemności.

 

Ocknęłam się w pozycji leżącej, czując się jakbym dryfowała na falującej tratwie. Odchrząknęłam z trudem, bo wnętrze zaklejonych taśmą ust miałam wyschnięte na popiół. Wszystkie mięśnie były obolałe i słabe, zwłaszcza prawe ramię. Odkaszlnęłam, krzywiąc się od gorzkiego posmaku w ustach, sączącego się prawdopodobnie z kleju taśmy. Wciąż miałam wrażenie, jakbym przed chwilą zeszła z karuzeli. Z trudem zebrałam myśli.

 

Co ja tu robię? Skąd się tu do jasnej cholery wzięłam?

 

Z pamięci wyłuskałam niewyraźne strzępy wspomnienia. Tak... Wracałam z pracy przez park. Ktoś mnie napadł... Ktoś podał mi strzykawką środek odurzający. Stąd te zawroty głowy i mdłości.  Nie miałam pojęcia, ile minut lub godzin upłynęło od tamtego momentu. Nabrałam mocny wdech. Wokół wyczułam smród dymu i jakiejś dziwnej, chemicznej substancji.

 

Spróbowałam się poruszyć, przez co zdałam sobie sprawę, że ręce ktoś związał mi z tyłu ciała. Poruszyłam stopami. Nogi chyba pozostały wolne. Leżałam na boku, a pod policzkiem wyczułam lekko szorstką fakturę wykładziny. Próbowałam rozprostować nogi i natrafiłam na opór. Przekręciłam się na plecy i stopami wyczułam nisko osadzony dach ponad moją głową. A więc musiałam znajdować się w bagażniku, nie było innej opcji. Nagle zdałam sobie sprawę, że wokoło głowy ktoś zawiązał mi opaskę uniemożliwiającą dostrzeżenie spod niej czegokolwiek.

 

Zaczęłam jęczeć przez taśmę i tłuc nogami o ściany bagażnika. Może ktoś mnie usłyszy. To jest jakaś pomyłka, jakaś kompletna pomyłka. To się nie mogło dziać! Przecież takie rzeczy są tylko w filmach, a nie w realnym życiu! To miał być jakiś ponury żart? Gdybym mogła, darłabym się w niebogłosy.

 

Zostałam porwana... Świadomość tego, gdzie byłam, i co się prawdopodobnie wkrótce ze mną stanie, odebrała mi na jakiś czas zdolność racjonalnego myślenia. 

Z sekundy na sekundę czułam coraz większy strach, przeradzający się szybko w panikę. Łzy nabiegły mi do oczu i znieruchomiałam, szarpana jedynie spazmatycznym płaczem. Zaczynało brakować mi tchu. Boże... Uduszę się tutaj! Chciałam zerwać tę cholerną taśmę ale przylegała szczelnie do ust. Zmusiłam się do uspokojenia. Wiedziałam że,  jakkolwiek absurdalnie to nie zabrzmi, z zatkanym nosem i zaklejonymi ustami po prostu umrę z uduszenia. Chociaż... Może to nie byłby najgorszy scenariusz? Może uniknęłabym tego wszystkiego, co zapewne nieuchronnie miało się w najbliższej przyszłości wydarzyć? Bo jakie mógł mieć wobec mnie plany ten porywacz? Mogłam się tylko domyślać najgorszego i biernie oczekiwać wprowadzenia w życie jego chorych zamiarów.

 

Jeszcze niedawno narzekałam w duchu na swój marny los, na nudę, na pogodę... Przecież nie mogłam wiedzieć, że jeszcze będę tęsknić do tej mojej szarej i wypłowiałej studenckiej rzeczywistości. Sądziłam, że mogę samotnie szwendać się po mieście nocną porą i nic mi się nie stanie. Wygląda na to, że za swoją głupotę i naiwność przyszło mi zapłacić najwyższą cenę. A moi bliscy mnie ostrzegali. Gdybym tylko potrafiła cofnąć czas. Gdybym posłuchała słów matki, ostrzeżeń ojca, przestróg babci... Wówczas może by do tego nie doszło. Teraz mogłam tylko przysiąc sobie, że jeśli jakimś cudem się z tego wykaraskam, już nigdy więcej nie będę tak ryzykować.

 

Czego porywacz mógł ode mnie chcieć? Co planował ze mną zrobić? A może było ich więcej? Może to jakieś działanie zorganizowanej grupy przestępczej albo pojedynczego psychopaty? Czy skończę jak jedna z tych zaginionych, nigdy nie odnalezionych dziewczyn, po których pozostały tylko zdjęcia w artykułach gazet?

 

Nagle uderzyło mnie kolejne wspomnienie. Obraz z poprzedniego wieczoru pojawił się przed moimi oczami, jakby ktoś podsunął mi pod nos prawdziwą fotografię. Kilkukrotnie zauważyłam, że jakiś ponury, rosły mężczyzna przypatrywał mi się wczoraj przy barze, a potem, wracając do mieszkania, miałam wrażenie, jakby ktoś mnie śledził. Czyżby ten facet upatrzył sobie mnie jako ofiarę? Czy to on złapał mnie w tym zaułku, odurzył i teraz trzymał w bagażniku w sobie tylko wiadomym celu?

 

Miałam nadzieję, że nie chodziło o handel organami ludzkimi. Sama myśl o takiej możliwości sprawiła, że ścisnęło mnie w żołądku z przerażenia. A może porwali mnie na handel żywym towarem? Ta opcja była bardziej prawdopodobna ze względu na fakt, że byłam młoda. Gdyby porywacz chciał mnie zgwałcić, chyba nie zwlekałby z tym tyle czasu? A może właśnie w tej chwili napawa się moim strachem i planuje mnie wkrótce wykorzystać? Mogłam tylko leżeć i snuć przypuszczenia. Niczego nie byłam pewna. Czy dożyję jutra?

 

Podświadomie czułam, że chodzi o pieniądze. Podejrzewałam, że z powodu mojego młodego wieku i dość atrakcyjnego wyglądu mogłam być łakomym kąskiem dla przestępców parających się tego typu okropieństwami. W głowie zadźwięczały mi obrzydliwe słowa, których dokładne znaczenie niedawno poznałam na zajęciach. Stręczycielstwo. Sutenerstwo. Prowadzący przedstawił nam jedno z zagrożeń współczesnego świata, podając suche fakty na temat handlu ludźmi. Przypomniałam sobie niezbyt przemawiające do wyobraźni tabelki i statystki. Nigdy bym nie pomyślała, że sama mogę paść ofiarą takiego procederu. To był koszmar. Jakaś paranoja!

 

Po kilku ciężkich oddechach uspokoiłam się na tyle, że byłam w stanie zanalizować sytuację. Byłam związana. Bez wolnych rąk nie będzie żadnej możliwości otworzenia klapy.  Może udałoby mi się znaleźć cokolwiek, co pozwoliłoby mi uwolnić się z tych więzów? Przesunęłam skrępowane ręce wzdłuż ciała, lecz nie wyczułam niczego poza drapiącą wykładziną. Po omacku szukałam czegokolwiek, przesuwając palcami w zakamarkach bagażnika. Nic. Tylko ja i mój strach zamknięte w tym ciemnym pudle. Żadnych szans na wydostanie się.

 

Nie pozostało mi nic innego, jak czekać, wdychać upływający, lepki od strachu czas. Słyszeć przyspieszony rytm własnego serca. Powstrzymywać się od popadnięcia w rozpacz i kompletną beznadzieję. Modliłam się, błagałam Boga żeby mnie uratował. 

 

Po jakimś czasie piszczącą, wdzierającą się w każdy zakamarek umysłu ciszę, tak kontrastującą z tym, co działo się w moim wnętrzu, przerwał dźwięk otwierającej się automatycznej bramy, trzaśnięcie drzwi do jakiegoś samochodu i przygłuszone głosy dobiegające z oddali. Z początku nie rozróżniałam nawet pojedynczych słów, lecz po chwili odgłosy były coraz wyraźniejsze. Ktoś się zbliżał. Moje ciało niekontrolowanie zaczęło się trząść, jakbym dostała nagłej gorączki. Miałam wrażenie, że za chwilę zemdleję.

 

— Ta... Szef będzie zadowolony — powiedział ktoś, zbliżając się do samochodu, w którym byłam zamknięta. — Lekarz ją zbadał... Ja pierdolę... Przenajświętsza dziewica niepokalana nam się trafiła, towar deficytowy, kurwa, uwierzysz? — zaśmiał się jakiś mężczyzna o tubalnym głosie, przywodzącym na myśl sporą tuszę.

 

— No to elegancko, chyba zarobiliśmy premię! Nieźle, nieźle. Nareszcie! Dobrze obstawiłeś! — zawtórował mu drugi głos, dużo bardziej wyższy i piskliwy, tak jakby należał do nastolatka, który zupełnie niedawno przeszedł mutację.

 

Zaczęłam szybciej oddychać podejrzewając, że przybyli mężczyźni za chwilę wyciągną mnie z tego bagażnikowego grobu. I nie myliłam się. Coś w zamku klapy się poruszyło, po czym w jednym momencie owiało mnie chłodne, pachnące benzyną powietrze. Przez materiał opaski dostrzegłam źródło światła.

 

—Witaj, ślicznotko! Jak się spało?

— zarechotał jeden z mężczyzn, szturchając mnie za ramię.

 

— Kurwa, trzeba ją doprowadzić do porządku raz dwa, jeśli za niedługo ma trafić na targi.  Popatrz na nią, wygląda jak siedem nieszczęść. Gówno nam zapłacą za taki towar — jęknął ten o cienkim, chłopięcym głosie. 

 

— Spakojna, gniotsa nie łamiotsa. Swietłana już się diewuszką haraszo zaopiekuje, i w trymiga będzie jak ta lala. Ty sje nje boj — odezwał się kolejny mężczyzna. Miał wyraźnie wschodni akcent.

 

Rosjanin, albo Bułgar — pomyślałam ze zgrozą.

 

No to pięknie. Wpadłam w ręce jakichś przestępców, gangsterów, może jakiejś mafii. Szanse na ratunek były równe zeru. Tak samo jak moja nadzieja na jakiekolwiek wyjście z tej  sytuacji. Chcieli mnie sprzedać. Nawet nie próbowałam wyobrażać sobie dalszego scenariusza. Nietrudno było przewidzieć, co się ze mną wkrótce stanie.

 

Przepadłam. Moje życie właśnie się skończyło.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Cicho_sza dwa lata temu
    O proszę. Witamy Wattpadowa brać ?
  • KarMail dwa lata temu
    Cześć, postanowiłam dla odmiany wyjść poza Wattpad ?
  • Gregory Heyno dwa lata temu
    Interesujące,
  • KarMail dwa lata temu
    Dzięki. Czytałbyś dalsze rozdziały gdybym wstawiła?
  • KarMail dwa lata temu
    Dajcie proszę znać, czy wstawić więcej rozdziałów. Nie wiem, czy w ogóle będzie ktoś chciał to tutaj czytać. Dzięki za ewentualne odpowiedzi :)
  • Cicho_sza dwa lata temu
    Na dobę możesz wstawić dwa teksty i one pojawiają się na głównej. Więcej też możesz, ale wtedy nie będę widoczne dla innych użytkowników. Wstawiaj, zobaczysz. Są tu tacy, co lubią kryminalne klimaty ?
  • KarMail dwa lata temu
    Cicho_sza dzięki za poradę ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania