Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Mentor¹ — Siedem prawd — Rozdział 2

Łzy nabiegły mi do oczu, kiedy poczułam ostre szarpnięcie za ramię. Jęknęłam z bólu i bez oporu, po omacku wygramoliłam się z bagażnika. Ciało miałam obolałe i zdrętwiałe od długiego leżenia w skulonej pozycji, a nogi jak z waty. Kiedy moje stopy dotknęły podłoża, kolana się pode mną ugięły i mało brakowało, a osunęłabym się na ziemię.

 

— No, stójże... — mruknął jeden z mężczyzn zdzierając mi brutalnie taśmę z ust. Byłam tak zaskoczona, że dopiero po chwili poczułam ból. Facet wciąż podtrzymywał mnie za ramię. Może bał się, że zacznę się wyrywać, a może nie chciał, żebym się przewróciła. Ciężko było utrzymać równowagę z zawiązanymi opaską oczami.  Drżałam na całym ciele z przerażenia. Było mi słabo, mdliło mnie od intensywnych, drażniących zapachów unoszących się wokół. Tytoń. Benzyna. Słodkawa woń wody kolońskiej. Kwaśny odór potu. Moje wnętrzności spięły się boleśnie, pochyliłam się i bezwiednie zwymiotowałam na podłogę. Oparłam łokieć o bok samochodu, dysząc ciężko. Ledwo utrzymywałam się w pozycji stojącej. Mężczyzna stojący obok mnie odskoczył jak porażony.

 

— Kurwa mać! Nie rzygaj mi tu! — krzyknął wściekle, po czym szorstkim ruchem odciągnął mnie na bok. — Ja pierdolę, będzie mi jebało w garażu ze dwa tygodnie! Z betonu nie da rady zmyć cholerstwa!

 

Reszta mężczyzn zarechotała z uciechy i wydała dźwięki obrzydzenia. Nie czułam wstydu. Nie było mi głupio. Właściwie to niczego poza dziwnym odrętwieniem i słabością całego ciała nie czułam. Stałam tam niczym chybotliwy posąg, który powaliłby się pod lada podmuchem wiatru.

 

— Santi, weź no ją zaprowadź na górę do babińca. Tylko bez szaleństw — warknął ostrzegawczo mężczyzna, w którego domu widocznie obecnie się znajdowaliśmy. — Czyste lepiej się sprzedają. Poza tym, to jest towar prima sort, pamiętaj. Nie ma zresztą wiele czasu na tresurę — dodał.

 

Towar. Tresura.

 

Poczułam, jak ktoś mnie popycha i prowadzi, trzymając z tyłu za ramiona jedną ręką, a drugą za kark. Jak psa.

 

Nie wyrywałam się. Stawianie oporu i tak nie miałoby sensu. Ich było kilku. Ja jedna. Potulnie kroczyłam więc przed jednym z porywaczy, który gwizdał wesoło melodię z jakiegoś wojennego filmu. Ten dźwięk był dla mnie w tym momencie tak surrealistyczny, tak niepasujący do okoliczności, w jakich się znalazłam, że aż miałam ochotę prychnąć z niedowierzania. Zacisnęłam zęby, opanowując targające mną emocje. W pewnym momencie potknęłam się o stopień schodów.

 

— Patrz, jak leziesz, suko... — warknął chłopak, ciągnąc mnie do góry.

 

— Niby jak mam patrzeć, skoro nic nie widzę? — odparłam zirytowana. To było automatyczne. Nie zastanawiałam się, co mówię. Ucisk rąk na mojej szyi natychmiast się wzmocnił.

 

— Nie pyskuj, bo zarobisz w facjatę i spędzisz tu więcej czasu — wydyszał mi w kark oprawca, a ja poczułam nieprzyjemne mrowienie na skórze. Po chwili dotarliśmy do końca schodów i pod naporem jego ręki skręciłam w lewo. Usłyszałam szczęk otwieranych drzwi i głos chłopaka tuż za plecami.

 

— Odwrócić się do ściany z rękami w górze, suki. Cisza! Spokój! Nawet nie drgnąć! Jak któraś się ruszy czy odezwie, to jej wsadzę coś do gęby i nie będzie to kurwa knebel, jasne?! — krzyknął, po czym wprowadził mnie przez próg do jakiegoś pomieszczenia, w którym, sądząc po tym, co powiedział przed chwilą, znajdowały się już jakieś inne dziewczyny. Porywacz uwolnił mi ręce, co przyjęłam z ulgą. Niestety już po chwili związał je ponownie, tym razem z przodu, ale nieco luźniej.

 

— Żadnych numerów. Jesteście na podsłuchu — rzucił na odchodnym, po czym wyszedł, po drodze naciskając jakiś przycisk w ścianie.

 

Podskoczyłam, słysząc huk zamykanych za mną drzwi. Jak tylko usłyszałam szczęk przekręcajacego się w zamku klucza, od razu uniosłam ręce i nieporadnie pozbyłam się opaski z oczu. A więc nie byłam sama...

Znajdowałam się w średniej wielkości pokoju, w którym na betonowej podłodze w rzędach ułożone były szare materace. W półmroku dostrzegłam, że siedziały na nich skulone ze strachu dziewczyny. W samym rogu pokoju paliła się niewielka lampka, dając tylko trochę światła. Jednak nawet w tych warunkach byłam w stanie dostrzec ich strach. Od razu rzucał się w oczy, tak jakby można było go dostrzec innym zmysłem oprócz wzroku. Dziewczyny patrzyły na mnie z przerażeniem i jakąś taką rezygnacją bijącą z postawy ich ciał i ukradkowych spojrzeń rzucanych w moim kierunku.

 

Nie odezwałam się ani słowem. Co miałam powiedzieć? Cześć? Jak się macie? Po prostu żadne słowa nie były w tym momencie odpowiednie. Jedna z dziewczyn złapała ze mną kontakt wzrokowy i wskazała ruchem głowy wolny materac. Przełknęłam nerwowo ślinę, podeszłam na sztywnych nogach i niepewnie usiadłam na prowizorycznym posłaniu. Rozejrzałam się. Okna umiejscowione pod sufitem były tak wąskie, że nie przecisnęłaby się przez nie nawet najszczuplejsza z dziewczyn. Poza tym framugi nie posiadały żadnych klamek. Siedziałam dobrych kilka minut w ciszy, nerwowo wyłamując palce ze stawów i obgryzając suche skórki ust.

 

— Powie mi któraś z was, co tu się dzieje? Co to wszystko ma znaczyć? — zapytałam w końcu, ale żadna nie raczyła odpowiedzieć. Wszystkie miały podkrążone oczy, niektóre posiadały na twarzach ślady po uderzeniu. Jedna, siedząca naprzeciwko mnie, miała rozbitą wargę. Światło padające z lampki tylko uwydatniało niedoskonałości na ich twarzach.

 

Pokręciłam z bezsilności głową, a łzy w końcu wydostały się na zewnątrz. Mój szloch był jedynym dźwiękiem zakłócającym ciszę w pokoju. Płakałam i płakałam, nie mogąc się uspokoić. Chowałam głowę między kolana i obejmowałam się ramionami, wyjąc i szlochając jak małe dziecko.

 

— Nie rycz — usłyszałam, i odwróciłam głowę w stronę dziewczyny, która to powiedziała.

Spojrzałam na nią przez łzy, dziwiąc się, że ma czelność jeszcze mnie uciszać.

 

— Lepiej nie płakać. Jak będziesz zapuchnięta, to nie dostaniesz żarcia — wytłumaczyła dziewczyna. Przyjrzałam się jej uważniej. Miała czarne jak węgiel, farbowane włosy, spod których przebijał pokaźny, szarawy odrost. Jej ręce i nogi były tak chude, że wyglądały jak patyki.

 

— Długo tu jesteście? — zapytałam cicho, chcąc dowiedzieć się czegokolwiek. Każdy strzęp informacji był dla mnie na wagę złota. Wszystko mogło się przydać.  Podejrzewałam, że ucieczka na razie nie wchodziła w grę. Siedziałyśmy za zamkniętymi drzwiami, poza tym pewnie pilnowali innych wyjść.

 

— Mnie przywieźli jakieś dwa tygodnie temu — odparła przyciszonym głosem czarnowłosa dziewczyna. — Inne podobnie. Jutro wieczorem podobno ma być wyjazd. Swietłana mówiła, że musimy się przygotować — oznajmiła, opierając się chudymi plecami o ścianę.

 

— Ale... Nie można nic zrobić? Może ich przekupić? Zaproponować jakiś układ? — rzuciłam, sama nie wiedząc o co pytam. Rozpaczliwie szukałam jakiejkolwiek możliwości ratunku.

 

— A masz taką forsę? Może jakbyś im zaoferowała nie wiem... Kilkaset tysięcy, to by rozważyli... Ale pewno po odebraniu kasy by cię odstrzelili, żebyś ich nie wsypała. Z takimi gangusami się nie dogadasz — szepnęła.

 

— Przecież to Polska, środek Europy, nie jakiś trzeci świat! — zaprotestowałam, czując jak wściekłość i przerażenie wypalają mi czerwienią widok przed oczami. 

 

— Tak ci się wydawało — mruknęła powoli jedna z dziewczyn siedzących pod oknem. Miała jasne włosy i równie jasną, prawie przezroczystą karnację. — Mnóstwo dziewczyn się na to łapie — ciągnęła. — Zajebista oferta pracy w Internecie, albo przystojny koleś w klubie, który podrywa w innym celu niż myślą. A potem szlag trafia wszystkie plany i marzenia. Okazuje się, że to tylko przynęta... — westchnęła, odgarniając swoje blond włosy na bok.

 

— I co? Mamy tak po prostu się poddać? — jęknęłam, przełykając łzy. Stłumiłam czkawkę. — Nic nie można zrobić?

 

— Nie ma wyjścia, dziewczyno, nie rozumiesz? — Do rozmowy włączyła się kolejna z dziewczyn. Wyglądała na nieco starszą od pozostałych i mówiła szybko. Słowa wydostawały się z jej ust jak salwa z karabinu maszynowego. — Jeśli będziesz się opierać, to nafaszerują cię narkotykami i wtedy będziesz dopiero miałczeć... Była tu taka — dodała po krótkiej przerwie. — Rzucała się, buntowała. Siedzi teraz w osobnym pokoju. Wierz mi, nie chciałabyś się znaleźć na jej miejscu. W nocy czasem słychać jej krzyki... Poza tym te szuje mają broń. Odstrzelą cię bez ostrzeżenia, jeśli się wychylisz. Myślisz, że masz jakieś szanse? To wybij sobie z głowy te pomysły. Oni są górą. Zrozum to — syknęła, obejmując się mocno ramionami.

 

— To jakieś szaleństwo — wyszeptałam zrozpaczona. Pociągnęłam nosem i nadgarstkiem otarłam łzy z mokrych policzków. Czułam na sobie wzrok wszystkich  dziewczyn.

 

— Módl się, żeby kupił cię jakiś prywaciarz. Jak trafisz do burdelu, to kaplica — dodała ta starsza, i jak gdyby nigdy nic rozłożyła się wygodnie na posłaniu, przeciągając plecy. — Mnie żaden prywaciarz nie kupi. Mam już swoje lata, a tacy gustują w młodych dupach... Pewnie znowu trafię do burdelu... Chociaż... Jeśli cię kupi jakiś psychol, to w sumie jeszcze gorzej. Mało to na świecie różnych popaprańców, sadystów? — prychnęła wszystkowiedzącym tonem.

 

— To... To nie jesteś tu pierwszy raz? — wymknęło mi się.

 

— Nie. Za pierwszym razem trafiłam do burdelu w Niemczech. Uciekłam po kilku miesiącach, ale mnie znaleźli pół roku później... — powiedziała obojętnym głosem. — Byłam niewygodnym świadkiem. Mogłam ich wsypać, bali się że się spruję, że pójdę na policję, więc mnie odnaleźli i przywieźli tutaj. Pewnie znów chcą zarobić. Mam szczęście, że w ogóle jeszcze żyję. Teraz żałuję, że nie poszłam do psiarni. Ale skąd mogłam wiedzieć?

 

W ciszy przetrawiałam wszystkie usłyszane od dziewczyn informacje. Sytuacja wyglądała beznadziejnie. Nie widziałam z niej żadnego wyjścia.

 

— Kolacja już dawno była, jest środek nocy, więc na jedzenie musisz poczekać do rana. Wątpię, żeby ci coś świnie teraz przyniosły. Jak coś, to w rogu są drzwi do łazienki — powiedziała czarnowłosa, a ja nie byłam w stanie odpowiedzieć choćby jednym słowem. Dziewczyny umilkły i każda pogrążyła się w swoich myślach. Siedziałam przez długi czas jak zahipnotyzowana, obejmując rękami kolana. Zimno wdzierało się w każdy zakamarek, bo pokój nie był w żaden sposób ogrzewany. Dziewczyny jedna po drugiej położyły się na swoich posłaniach, przykrywając cienkimi kocami. Zerknęłam na swój materac. U góry byle jak złożony leżał kraciasty koc.

 

Wstałam i na drżących nogach przeszłam do łazienki. A właściwie do swego rodzaju sanitariatu, bo oprócz sedesu i miniaturowej umywalki nic więcej w pomieszczeniu nie było. Jak w transie załatwiłam się i umyłam ręce, co jakiś czas ocierając kapiące z oczu łzy. Kiedy wróciłam do dziewczyn, wszystkie już spały. A przynajmniej tak mi się wydawało. Mogły przecież udawać.

 

Przez większość nocy nie zmrużyłam oka. Nie mogłam zasnąć, na przemian płacząc i wściekając się na samą siebie za swoją głupotę. Jak mogłam być tak bezmyślna, żeby chodzić samotnie po mieście w środku nocy? Nawet po tym, kiedy miałam wrażenie, że mnie ktoś śledzi. Powinnam posłuchać złego przeczucia i wziąć taksówkę. A później znaleźć pracę w innym miejscu, tak żebym nie musiała więcej wracać o tak późnej porze. Zignorowałam przeczucia, a teraz musiałam zbierać gorzkie żniwo swojej bezmyślności i braku rozwagi.

 

Popatrzyłam na leżące w półmroku postaci śpiących dziewczyn. Nawet się sobie nie przedstawiłyśmy. Nie znałyśmy swoich imion. Byłyśmy niczym więcej, jak tylko żywym towarem.

Towarem na sprzedaż. Tylko metek z numerami seryjnymi i cenami nam brakowało. Zostałyśmy sprowadzone do bycia rzeczą, przedmiotem. Niczym więcej, niż sposobem na zarobek dla jakichś pozbawionych sumienia zbirów.

 

Umierałam ze strachu na myśl, co się ze mną jutro stanie. A jeśli trafię do jakiegoś domu publicznego? To najpewniej. Przecież nie dam rady tego znieść. Nigdy się nawet nie całowałam, nie wspominając już o jakimś bliższym kontakcie fizycznym z obcymi facetami... Sama myśl o tym, że jakieś obleśne typy mogłyby mnie obmacywać i gwałcić sprawiała, że miałam ochotę wyć z rozpaczy. Chyba wolałabym umrzeć, niż przeżyć coś takiego...

 

***

 

Następnego dnia ocknęłam się z chwilowego snu, w który nad ranem pogrążyło się moje wymęczone ciało. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Serce zabiło mi mocniej, pompując krew, podnosząc adrenalinę. Od razu podniosłam się do pozycji siedzącej. Do pokoju wszedł młody, na oko dwudziestoletni chłopak, który zakrył sobie dół twarzy czarną maską. To pewnie ten mnie tutaj wczoraj przyprowadził. Santi.

 

— Żarcie — rzucił tylko tym swoim piskliwym głosem i postawił na ziemi torbę z jakimiś bułkami oraz pudło jabłek. W drugiej siatce były dwie butelki soku razem z plastikowymi kubkami.

 

Kiedy chłopak wyszedł, jedna z dziewczyn wstała i porozdawała wszystkim po bułce i jabłku. Razem ze mną było nas siedem.

 

— Postarali się... — mruknęła któraś pod nosem. — Przez cały tydzień był tylko najtańszy chleb. Co za gnoje...

 

— Łaskawcy... Myślą, że jak zjemy coś normalnego, to będziemy lepiej wyglądać. Świnie — dodała blondynka spod okna.

 

Nie byłam w stanie niczego przełknąć, więc tylko wypiłam mały łyk soku z kubeczka.

 

— Zjedz, musisz mieć siły. Zemdlejesz — mruknęła najstarsza, przeżuwając łapczywie swoją bułkę i przegryzając ją jabłkiem.

 

W duchu przyznałam jej rację i zmusiłam się do ugryzienia małego kęsa, a następnie drugiego. W razie pojawienia się ewentualnej szansy, nie miałabym siły uciekać.

 

Zdałam sobie sprawę, że pomimo początkowej rozpaczy, nie traciłam nadziei, że jakoś wydostanę się z tego piekła. Ta wiara dawała mi siłę do nie poddawania się. Przecież to nie mogło się tak skończyć. Nie wyobrażałam sobie, że resztę życia spędzę na zaspokajaniu ohydnych żądz napalonych klientów burdelu. Nie. Na pewno jest jakieś wyjście... Może policja wpadnie na jakiś trop...

 

Jadłam w milczeniu i popijałam napojem patrząc niewidzącym wzrokiem w pustą ścianę.

W wieku dwudziestu dwóch lat miałam stać się ciałem do zaspokajania zachcianek obcych mężczyzn... To jakaś paranoja, koszmar. Moje życie nie mogło się w ten sposób skończyć! Tylko czy ja miałam w nim jeszcze cokolwiek do powiedzenia? Czy moje życie i ciało należały jeszcze do mnie?

 

Ukradli mi je, a teraz chcieli sprzedać. Zniszczyć. Zetrzeć na proch.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • słone paluszki dwa lata temu
    W 1cz przydałaby się spacja po wyrazie Mentor, wtedy pojawi się lista ze wszystkimi częściami, która jest znaczącym ułatwieniem czytelników.
    Warunkiem jest poprawne zapisywanie tytułów.
  • słone paluszki dwa lata temu
    dla czytelników
  • KarMail dwa lata temu
    słone paluszki dzięki, poprawiłam ale raczej już nie będę wstawiać dalszych rozdziałów. Myślę, że nie ma sensu bo nie ma zainteresowania i pewnie już nie będzie :) także tak...
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    KarMail↔Szczerze, to nie bardzo lubię tego typu teksty. Wolę bardziej "dziwne" cokolwiek to znaczy. Ale Twoje dwa co przeczytałem, są znowu – póki co – wyjątkiem. Przede wszystkim, płynnie się czytai treść pomału wciąga. Tak jakby wszystkiego było, ile trzeba. Nie ma dłużyzn, ale też nie jest, za mało:)↔Pozdrawiam:)↔%?
  • KarMail dwa lata temu
    Dziękuję za opinię, również pozdrawiam serdecznie. Widząc ten komentarz zdecydowałam się wstawić jeszcze jeden rozdział, skoro ktoś jednak to tutaj czyta :)
  • słone paluszki dwa lata temu
    Nie znam się na opowijskich technologiach, ale chyba powinna utworzyć się lista, a nie ma. Nie wiem, czemu.
    Nie zrażaj się, wiesz ile książek by nie wydano, gdyby autorzy szybko rezygnowali?
    Trzeba pisać, publikować i czasami komentować. Najlepiej autorów podobnego gatunku, chociaż niekoniecznie. Powodzenia!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania