Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Mentor¹ — Siedem prawd — Rozdział 4

Godzinę później przyszło po nas trzech zamaskowanych osiłków. Oczywiście byli uzbrojeni. Moje spojrzenie padło na sporej wielkości saszetkę przy pasie najbliżej stojącego mnie mężczyzny. Po chwili jednak nie mogłam dostrzec już niczego, bo znowu zawiązali mi opaskę na oczach.

 

— Wstawać, idziemy — zarządził jeden z nich.

 

Ruszyłyśmy w milczeniu, uważnie stawiając kroki z powodu braku widoczności. Któraś dziewczyna w pewnym momencie potknęła się na progu drzwi, upadając na ziemię. Usłyszałam głuche uderzenie jej kolan o podłogę.

 

— Kurwa, niezdary, ruszać się, raz dwa! — poganiał nas któryś ze strażników.

 

Nie było łatwo kroczyć z zasłoniętymi oczami w szpilkach, ale tych bezdusznych facetów to nie obchodziło. Z trudem zeszłyśmy schodami na dół, a po chwili znalazłyśmy się w pachnącym benzyną garażu.

 

— Dobra, ładuj je do vana — rozkazał któryś, po czym zostałam popchnięta do przodu i zaprowadzona w stronę rozsuwanych drzwi samochodu.

 

— Jedna za drugą, raz dwa! Nie ociągać się!

 

Z trudem zajmowałyśmy po omacku miejsca, jednak po dłuższej chwili siedziałyśmy już w środku ściśnięte, jedna obok drugiej. Podejrzewałam, że szyby samochodu były przyciemniane, na wypadek gdyby ktoś z zewnątrz zobaczył niepokojący widok dziewczyn z opaskami na oczach. Nie było szans, żeby ktokolwiek nam pomógł w trakcie transportu.

 

Chwilę później brama garażu uniosła się z metalicznym chrzęstem, a samochód ruszył. Nie miałam pojęcia, ile czasu jechałyśmy. Nie odzywałyśmy się do siebie z obawy przed siedzącymi z przodu strażnikami. Słyszałam z prawej strony cichutkie pochlipywanie jednej z dziewczyn. Sama też miałam ochotę płakać, ale powstrzymywałam łzy, bojąc się reakcji porywaczy. Zaciskałam tylko zęby i co chwilę nabierałam głębokie oddechy, dzięki czemu tłumiłam szloch.

 

Samochód mknął do przodu, wioząc nas ku jakiemuś przeznaczeniu. Co znajdowało się na końcu tej drogi? Czy następny poranek spędzę już jako niewolnica w burdelu gdzieś w Niemczech albo innym państwie? Czarne, ponure myśli krążyły po mojej głowie, strącając mnie w  samą otchłań kompletnej beznadziei. Zagryzłam z całej siły wargi, ale łzy i tak w końcu pociekły spod opaski po moich policzkach. Otarłam je wierzchem dłoni.

 

Po jakimś czasie samochód wyraźnie zwolnił i skręcił, zjeżdżając nagle w dół. Kierowca kołował na podziemnym parkingu, a gdy wybrał w końcu miejsce i zatrzymał pojazd, zarządził wysiadkę.

 

— Stulić pyski. Żadnego gadania. Idziemy na górę. Tam dziewczyny was trochę ogarną. Nie mazać się — warknął któryś z oprawców, po czym znów, jak owce na rzeź, zostałyśmy poprowadzone na wyższe piętro. Tam zdjęto nam opaski i posadzono na jakichś kanapach. Obok nas stało dwóch zamaskowanych osiłków, którzy przyjechali razem z nami. Rozejrzałam się wokoło po przyciemnionym pomieszczeniu. Z sufitu dobiegał przygłuszony dźwięk muzyki klubowej. Obróciłam głowę w stronę drzwi, kiedy do pokoju weszły nagle dwie młode dziewczyny.

 

— OK. To was mamy umalować — oznajmiła jedna z nich, nonszalacko żując gumę. Miała rude, krótkie włosy i mocny makijaż. Druga włosy związała w wysoki kucyk i była równie mocno umalowana. Wyglądały mi na jakieś tancerki w klubach dla mężczyzn przychodzących pooglądać sobie wijącą się na rurach goliznę.

 

— Nie mamy za dużo czasu. Zrobimy to tutaj, OK? — zwróciła się Ruda do stojących wartowników. W odpowiedzi kiwnęli jej tylko głowami.

 

— Ale tę tutaj — zamaskowany mężczyzna wskazał na mnie — zostaw taką wiesz, bardziej naturalną.

 

Nie miałam pojęcia, dlaczego akurat ja. Podejrzewałam, że może przypisali mnie do kategorii niewinnych, naturalnych, więc ostry makijaż mi nie pasował. Było mi to obojętne. Jeśli miałam trafić w ręce jakiegoś zwyrodnialca, to ilość makijażu na mojej twarzy nie stanowiła żadnej różnicy. Po kilkunastu ciężkich, dusznych minutach dziewczyny skończyły malowanie i wyszły bez słowa.

 

— Dobra, to ty bierz całą szóstkę, a ja się zajmę siódmą. Ona idzie do loży.

 

Co? Dlaczego? Zesztywniałam z ogarniającej mnie paniki. W towarzystwie dziewczyn jakoś się trzymałam, a bez nich będę już zupełnie sama. Wyprowadzono nas na jakiś korytarzyk, gdzie spojrzałyśmy po sobie ostatni raz. Ich oczy wyrażały tylko jedno: przerażenie.

 

One wyszły przez drzwi na lewo, ja na prawo. Nie pożegnałyśmy się. Żadne słowo nie było w stanie wydostać się z naszych ściśniętych ze strachu gardeł.

 

Byłam sama.

 

Kroczyłam chwiejnie przed siebie wąskim korytarzem, a wokół dudniły basy. Mężczyzna idący za mną wprowadził mnie do oświetlonej fioletowymi ledami sali pełnej sof i niskich stolików. Z sufitu na pomieszczenie padały rozedrgane, purpurowe światełka. Przeniosłam wzrok niżej i aż mnie zmroziło... Na sofach siedziało kilkunastu ubranych w garnitury mężczyzn. Twarze większości z nich skryte były pod maskami. Zostałam poprowadzona na środek i usadzona w miękkim fotelu. Patrzyłam na swoje drżące dłonie. Zacisnęłam je w pięści, starając się nie myśleć o tym, co za chwilę się stanie.

 

— Drodzy panowie, oto i ona — zaprezentował mnie porywacz, sadowiąc się w fotelu obok. — Młodziutka, dwadzieścia dwa lata. Uroda słowiańska. Włosy ciemny blond, oczy niebieskie — zaczął wyliczać. — Dokumenty osobiste w pakiecie rzecz jasna.

 

Czułam na sobie wzrok wszystkich mężczyzn. Policzki płonęły mi ze wstydu. Nigdy w życiu nie czułam takiego zażenowania i upodlenia.

 

— I uwaga, uwaga... — dodał mężczyzna po czym odczekał kilka sekund dla lepszego efektu — dziewica. Po prostu rarytas — skwitował z zadowoleniem, a ja nie musiałam na niego patrzeć, by wiedzieć, że na jego usta wypłynął obrzydliwy uśmieszek. Natychmiast mnie zemdliło i skuliłam się bardziej na fotelu.

 

— Od kiedy ją macie? — Padło pytanie.

 

— Od wczoraj.

 

— To jest ta dziewczyna, której szuka cała Polska? — zapytał któryś z mężczyzn.

 

A więc szukali mnie. Żal mi było rodziców, którzy musieli umierać ze strachu o mnie. Tak bardzo chciałam ich teraz przytulić. Co by powiedzieli, gdyby to wszystko zobaczyli? Chyba by tego nie przeżyli.

 

— Może tak, może nie... Ale spokojnie, wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Czysta transakcja, bez obaw — odparł mężczyzna nieco nerwowo.

 

— No dobra, panowie, zaczynajmy, bo czas nagli — pospieszył któryś z klientów.

 

Zatem zaczęło się.

 

— Dwadzieścia tysięcy — odezwał się ktoś z pierwszą ofertą. Nie podnosiłam wzroku.

 

— Za dziewicę? Za mało nawet w euro. Kto da więcej? — zapytał niczym aukcjoner sprzedający drogocenne przedmioty.

 

— Pięćdziesiąt — Ktoś rzucił.

 

— Sto.

 

Siedziałam tam i słuchałam ich głosów. Docierały do mnie jak przez grubą szybę. Niby słyszałam każde słowo, ale miałam wrażenie, jakbym oglądała jakiś spektakl w teatrze. Tak jakbym była tylko widzem, a nie uczestnikiem tej chorej sytuacji. Serce tłukło mi się w piersiach. W uszach szumiało. Nie wytrzymam tego dłużej. Wstałam gwałtownie i, nie myśląc co robię, rzuciłam się do ucieczki. Pokonałam zaledwie kilka metrów, kiedy silne ręce przygwoździły mnie brutalnie do ściany tuż przy drzwiach.

 

— Tak sobie pogrywasz? — Usłyszałam wściekły szept tuż przy uchu. — W takim razie inaczej sobie porozmawiamy.

 

Mężczyzna wepchnął mnie do łazienki i zamknął za sobą drzwi. Zaczął szukać czegoś po kieszeniach, a po chwili wyjął mały słoiczek z jakimiś tabletkami.

 

— Połknij — rozkazał.

 

— Nie... — wyszeptałam, kręcąc głową, zbyt przerażona by ruszyć się choćby o centymetr. Skuliłam się przy ścianie.

 

— Żryj to suko! Nie chcesz być spokojna po dobroci, to cię zmuszę — wydyszał ciężko.

 

— Ja już nie będę. Obiecuję — zaskomlałam cicho, ochraniając twarz dłońmi.

 

— Powiedziałem, żryj!

 

Przystawił mi lufę pistoletu do skroni. Nie miałam wyboru. Wyciągnęłam drżącą dłoń, na której mężczyzna położył tabletkę.

 

— Włóż do buzi i ładnie pogryź. No już. Popij wodą z kranu.

 

Zrobiłam co kazał. Odczekał kilka minut i zaprowadził mnie z powrotem do pokoju z sofami.

 

— Wybaczcie panowie ten mały incydent, to się już więcej nie powtórzy — usłyszałam...

 

Usiadłam z powrotem na swoim miejscu. Ściany zaczęły wirować wokół mnie. Sofy jakby unosiły się nad ziemią w ciemności, a ja siedziałam na tronie niczym królowa, obojętna na wszystko. Wodziłam wzrokiem po swoich poddanych, a oni mówili coś do siebie, śmiali się, dyskutowali.

 

— Dam dwieście tysięcy — odezwał się nagle któryś, a jego słowa przyciągnęły moje spojrzenie niczym magnes.

 

Mężczyzna siedział w samym kącie i był tak jak kilku innych zamaskowany. Przez szparę można było dostrzec tylko jego wąskie, jakby nieco przymrużone oczy. W słabym świetle nie byłam w stanie określić ich koloru. Poza tym nie mogłam skupić wzroku. Zamrugałam kilkakrotnie, ale bezskutecznie. Widok rozmazywał mi się i wyostrzał jak w źle ustawionej lornetce.

 

— Dam dwieście pięćdziesiąt, i jest moja — rzucił kolejny, a ja bezwiednie podążyłam wzrokiem za kolejnym źródłem głosu.

 

Nie byłam pewna, ale wydawało mi się, że mężczyzna miał niemiecki akcent. Ten w przeciwieństwie do innych nie był zamaskowany. Wyglądał na jakieś góra pięćdziesiąt lat. Kwadratowa szczęka i ulizane do tyłu włosy przywodziły na myśl świat przestępców, zbirów i zwyrodnialców. Wykrzywione w grymasie mięsiste usta ułożyły się w coś na kształt triumfującego uśmiechu. Nie... Nie on... Tylko nie on...

 

— Pół miliona — dobiegł znów spod ściany spokojny głos zamaskowanego.

 

Cisza. Nikt nic nie mówił przez długi czas. Usłyszałam klaśnięcie i zadowolony głos tego, który mnie przyprowadził.

 

— Świetnie. Zatem poproszę resztę panów o opuszczenie loży. Na górze za kwadrans odbędzie się jeszcze inna licytacja. Może coś wam jeszcze wpadnie w oko? — rzucił, a mężczyźni pomrukując coś pod nosem opuścili pomieszczenie. Ten z niemieckim akcentem warknął i zlustrował mnie szalonym spojrzeniem. Spuściłam wzrok, unikając jakiegokolwiek kontaktu z tą bestią. Bo tego byłam pewna. Był zwyrodnialcem. Zemdliło mnie, kiedy uświadomiłam sobie, że prawie wpadłam w jego obrzydliwe łapska.

 

Zostaliśmy we trójkę.

 

Ja. Sprzedawca. I kupiec.

 

Kim był? Jak na razie był dla mnie tylko głosem. Ciemnym zarysem postaci bez twarzy. Dostrzegłam jedynie, że miał ponadprzeciętnie wysoki wzrost i wyglądał na potężnie zbudowanego faceta. Dreszcz przerażenia przebiegł mi po plecach.

 

Pół miliona. Nie miałam pojęcia, w jakiej walucie, i tak naprawdę nie miało to znaczenia, bo moja godność i tak nie miała ceny. Pół miliona. Tyle byłam dla niego warta. Tylko tyle, czy aż tyle? Tak naprawdę sam fakt, że mnie kupił, świadczył o tym, że miał mnie za nic.

 

Drogi zakup. Kaprys? Potrzeba? Konieczność? Nie miałam pojęcia, w jakim celu wydał na mnie aż tyle pieniędzy. Ale wiedziałam jedno, będzie żądał czegoś w zamian. Pytanie tylko, czego dokładnie?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    KarMail↔Przeczytałem, ale nie chciałbym powtarzać podobne komentarze. Aktualnie, jam na tak. Tekst urwany znowu jak trzeba:)↔Pozdrawiam:)↔%
    P.S↔Lista się może nie wyświetlać z powodu→nnego znaku→¹ ↔ale mogę się mylić:)
  • KarMail dwa lata temu
    Jesteś chyba pierwszym czytelnikiem Mentora płci męskiej, co jest przyznam dużym argumentem ku temu, żeby jednak wstawić dalsze rozdziały bo jestem ogromnie ciekawa innego bądź co bądź spojrzenia. Chyba że wolisz czytać na pomarańczowej platformie, gdzie jest całość Mentora już opublikowana.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania