Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik

Dzień jak co dzień albo nie dzień, trudno było stwierdzić. Szczupły chłopak stał przy oknie spowitym białą firanką i zielonymi storami. Lekko przygarbiony zatapiał niebieskie źrenice w kroplach deszczu spływających po tafli szyby. Taki widok za oknem powtarzał się już od paru dni i nic nie zapowiadało, aby uległ zmianie.

– Uch – westchnął, rozluźnił napięte mięśnie karku i przeciągnął palcami po długich, kręconych blond włosach, związanych w ciasny kucyk. Ani na moment nie spuścił oczu z zaparowanej od ciepłego oddechu szyby.

– Ach – sapnął; bez większych ruchów wpatrywał się w widok za oknem. Kiedy zacisnął pięści, góra mięśni uwidoczniła się pod ciemną bluzką.

Nie był to widok przyjemny ani miły dla oka. Na zewnątrz szalała potężna burza. Całe niebo pokrywały czarne, złowrogie chmury rozświetlane od czasu do czasu błyskawicami oraz grzmotami tak głośnymi, że przez ciało chłopaka przechodziły ciarki.

Stał jak posąg: otępiały, nieobecny, pogrążony w zadumie. Przybliżył dłoń do piersi i pochwycił w palce okrągły, stalowy medalion, wypełniony czerwoną cieczą. Zamknął powieki i pozwolił wyobraźni pracować. Wkroczył do świata, który kojarzył ze snów. Ojciec, którego znał jedynie z czarno-białych rysunków, naszkicowanych przez matkę, pokazywał mu w nich niewyraźne obrazy, artefakty bez określonego kształtu oraz jasne poświaty niewiadomego pochodzenia. Mężczyzna zginął w wypadku w górach ponad czternaście lat temu, zanim chłopak przyszedł na świat. Merks nie rozumiał tych niespójnych obrazów i chociaż bardzo się starał, aby poskładać wszystko w całość, nie potrafił. Był przekonany, że wszystko, co siedziało w jego przyciężkiej głowie, związane było właśnie z osobą ojca, który regularnie odwiedzał go podczas snu.

– Mamo – odcharknął suchość w gardle – istnieje możliwość, aby ojciec nadal żył w innym nieznanym nam świecie? – zagadnął niespodziewanie. Wzdrygnął ramionami i wyrwał się z otępiającego go letargu, po czym spojrzał w kierunku drzwi prowadzących do kuchni.

Za każdym razem, kiedy jego myśli krążyły wokół ojca, coś wewnątrz kazało mu pytać, ale jak na razie, nie uzyskał odpowiedzi na żadne z nich. Był zbywany milczeniem albo po prostu lekceważony pod byle pretekstem, który z jego punktu widzenia, tylko rozpalał zainteresowanie.

Z progu wyłoniła się blondynka w średnim wieku. Na jej twarzy rysowało się zdziwienie. Niebieskie oczy zmętniały, a na policzki wpełzło zakłopotanie. Oparła plecy o futrynę i zaczęła, nerwowo wyrównując fartuch, przewiązany w pasie.

– Mamo, stało się coś? – spytał z troską w głosie. – Mamo, słyszysz mnie? – Wodził zatroskanym wzrokiem po sylwetce kobiety. Zerna nie odpowiadała. Trzymała się kurczowo drewnianej belki, jakby miała zaraz zemdleć. Jasnoniebieska sukienka, która opinała jej szczupłe ciało, zaczęła falować; kobieta drżała.

– Słyszę, synku – odpowiedziała i przesunęła się w głąb salonu, pogrążonego w półmroku. Nadal trzymała kurczowo dłonie na fartuszku. Zaciskała je mocno, aż jej kostki zbielały.

Trupioblada twarz i wybałuszone oczy dodawały lat. Za każdym razem, na wzmiankę o ojcu chłopaka, reagowała gwałtownie, jakby za chwilę miała umrzeć. Często przykładała rękę w okolice klatki piersiowej, chcąc w ten sposób pokazać, że pomimo upływu lat, serce, które rozrywało pierś i pracowało nierówno, ściskane przez niewidzialne siły, nadal pompuje krew i żyje nadzieją na lepsze jutro.

– Wystraszyłaś mnie. – Wytrzeszczył oczy. – Jesteś strasznie blada – dodał, obserwując ją uważnie. – Powiedziałem coś nie tak? – Przerażenie nie schodziło z jego twarzy.

– Nie, wszystko w porządku, kochany. – Po raz kolejny skłamała, patrząc na syna beznamiętnym, załzawionym wzrokiem.

Zaczerpnęła powietrza przez rozchylone wargi. Uciekła wzrokiem w stronę okna i nerwowymi ruchami poprawiła włosy; parę kosmyków wyswobodziło się z koka i opadło na twarz. Usta ściśnięte w podkówkę nabrały wody, a chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, że już ich raczej nie otworzy, aby cokolwiek wyjaśnić. Drżące wargi musiały utrzymywać w buzi wilgotne kropelki, które leniwie wypływały kącikami ust i płynęły po policzkach.

Merks nie ponawiał tematu. Wzruszył jedynie ramionami, jakby nie wierzył w słowa matki.

Irytowało go takie zachowanie, ale co miał poradzić. Nad jego głową wisiało jakieś fatum, które nie pozwalało zgłębić sekretów o swoim pochodzeniu. Miało to wpływ na jego przyszłość, ale matka, ani mieszkańcy wioski tego nie rozumieli, albo nie chcieli zrozumieć.

– Kolacja jest już na stole – oznajmiła, po czym wytarła spocone dłonie w rąbki fartuszka i spojrzała na syna mętnym wzrokiem. – Wybacz, ale dzisiaj będziesz musiał zjeść sam – dopowiedziała miękkim głosem, drepcząc w miejscu, jak kura grzebiąca w ziemi.

Próbowała ukryć zdenerwowanie, ale słabo jej to wychodziło. Jej kanciaste ruchy tylko podkręcały Merksa w przekonaniu, że coś jest na rzeczy.

– Dlaczego? – zapytał, nie ukrywając zdziwienia. Jego oczy zrobiły się tak wielkie, że o mało nie wyskoczyły z oczodołów.

– Mam coś jeszcze do załatwienia we wsi – rzuciła pospiesznie i zaczęła szarpać troczki, które nie chciały współpracować. Po chwili chaotycznej szarpaniny zdjęła fartuch i zacisnęła materiał w dłoni, którą skuliła w pięść.

– Dobrze – odparł ze smutkiem w głosie i ruszył w stronę kuchni. Kącikami bystrych oczu widział, jak matka zaciska szczękę, chwyta w locie sweter i opuszcza salon.

Wszedł do jasnego, oświetlonego świecami pomieszczenia. Szare meble zawalone były mnóstwem sprzętów przydatnych w każdej kuchni. Z okrągłych okien zwisały długie do ziemi firany, komponujące się idealnie z beżowymi ścianami. Pośrodku stał owalny, drewniany stół, przykryty białym obrusem oraz cztery krzesła. Usiadł na jednym z nich i sięgnął po talerz ze stertą naleśników, polanych złotym, gęstym syropem.

Jedząc, zastanawiał się, co takiego ważnego miała do załatwienia w taką brzydką pogodę?

Nie doszedł do żadnego wniosku.

***

 

Był już późny wieczór, kiedy Zerna opuściła brązową chatkę w kształcie kopuły z okrągłymi oknami i drewnianą werandą. Zamknęła beżowe, owalne drzwi, zeszła długimi schodami w dół i obrała kierunek na wioskę, migoczącą w oddali – jej chatka stała na uboczu. Osada leżała w kompletnej głuszy, otoczona gęstymi lasami. Liczyła zaledwie stu pięćdziesięciu mieszkańców i pięćdziesiąt chatek wyglądających identycznie jak jej własna.

Szła pospiesznie, nie zwracając uwagi na deszcz ani błyskawice. Przemykała krętymi, kamiennymi uliczkami, mijając kolejne chatki, drzewa i inną roślinność, która wyginała się w różne strony, poddawana działaniu wiatru. Biegła wręcz jakby goniło ją coś złego i mrocznego. Przystanęła na chwilę, złapała oddech, po czym prędko ruszyła dalej. Jakiś wewnętrzny głos, kazał jej, jak najszybciej dotrzeć do celu podróży. Przemoczona, zziębnięta, stanęła w końcu przed domem, który jako jedyny w był inny od reszty.

Stara chata, wykonana z czarnego, ciosanego kamienia, przypominała walec – nie posiadała okien. Budowlę okrążały wąskie, kamienne schody bez poręczy, prowadzące prosto do dużych, owalnych drzwi w kolorze beżu.

Szybko pokonała schody i zatrzymała się przed drzwiami, które nie miały klamki, tylko czerwone, pulsujące kółeczko w lewym, górnym rogu. Wiatr zacinał deszczem, zalewając kobiecie oczy wodą, co nie ułatwiało widzenia. Wyciągnęła drżącą dłoń w stronę kółeczka, którego blask przyprawiał ją o zawrót głowy i wcisnęła delikatnie. Drzwi zaskrzypiały; odruchowo cofnęła dłoń i schowała do kieszeni sukienki. Pulsujące kółko pobladło, wypuszczając gęste kłęby pary. Po chwili usłyszała zgrzyt, trzask i została wchłonięta do środka pod przysłoną pary.

Przetarła podrażnione oczy. Ujrzała kamienne pomieszczenie oświetlone mnóstwem świec, poustawianych dosłownie wszędzie. Były tylko jedne drzwi, umożliwiające opuszczenie tego przesiąkniętego zjełczałym powietrzem pomieszczenia. W centrum stał drewniany, prostokątny stół, otoczony białymi krzesłami. Gołe ściany, jasna kanapa, stara, czarna szafa i dwie małe, jasne szafki z regałem pośrodku, dopełniały reszty. Na podłodze leżał włochaty, popielaty dywan, na którym drzemał czarno-biały kot. W fotelu nieopodal szafy siedziała skulona, starsza kobieta.

– Witaj, kochana – powiedziała Zerna i podeszła wolnym krokiem do siwowłosej, drobnej staruszki. Otaksowała wzrokiem kobietę w kolorowej sukience; wyglądała jak manekin.

Sanyra podniosła brązowe oczy i zza okularów spojrzała na przybyłą. Na twarzy oprócz zmarszczek dostrzec można było spokój i powagę. Zielarka z dziada pradziada zajmowała się leczeniem ludzi i zbiorem ziół. Posiadała również drobne, magiczne moce, ale ani razu ich przeciwko nikomu nie użyła.

– Witaj, Zerno – odpowiedziała i wstała ociężale z miękkiego fotela. Zrobiła parę kroków w przód i zarzuciła ręce na szyję gościa, przytulając mocno. – Co cię do mnie sprowadza o tak późnej porze? – Poklepała przybyłą po plecach, po czym cofnęła drżące ręce i przerzuciła długi warkocz z ramienia na plecy.

Nastała głusza.

Sanyra odstąpiła od kobiety i wbiła oczy w jej pergaminową twarz – nie była w stanie oderwać ciekawskiego spojrzenia od ściągniętych rysów twarzy przyjaciółki, co było niegrzeczne i krępujące zarazem.

– Uważam, że nadszedł czas, aby Merks poznał prawdę – wydukała. – Skończył czternaście lat, więc… – Uniosła obie brwi i zmarszczyła czoło. Zacisnęła kurczowo palce na ramionach staruszki i błądziła wzrokiem po jej spokojnej twarzy.

– Masz absolutną rację – stwierdziła i rozciągnęła usta w szeroki, ale sztywnym uśmiechu. – Już najwyższy czas, aby go uświadomić. – Zasłoniła usta dłonią. Próbowała pohamować odruch kaszlu, który cisnął się jej na usta. – Nadal śni o ojcu?

– Tak. – Zerna przełknęła wielką gulę, która tkwiła jej w gardle, odkąd opuściła chałupę. – Spytał wprost, czy ojciec może żyć gdzieś we wszechświecie. Tak, jak by podejrzewał, że nie mówię mu całej prawdy. – Pobladła, a oczy zmętniały, jak pozbawione dopływu światła wnętrze jaskini. – Wszystko przez te wizje. Jak mi nieraz opowiada, to tak, jakby Kron stał z boku i patrzył na nas, chcąc coś przekazać.

– Przynajmniej wiem, dlaczego wyglądasz, jakbyś spotkała jego samego na swojej drodze – zażartowała staruszka i poklepała gościa po ramieniu.

Na dźwięk wypowiedzianych słów, Zerna zahaczyła o kant stołu i pochwyciła dłońmi za skronie. Zachodziła w głowę, dlaczego tak gwałtownie reagowała na wzmiankę o Kronie. To odczucie, że przyjdzie czas na radość, oraz odzyskanie utraconego życia, nie dawały jej spokoju. Minęło tyle lat, a ona nadal odbierała wszystko, jak by to było wczoraj.

– Sny, które męczą twojego syna, zaburzają jego świadomość pomiędzy tym, co jest, a tym, czego nie ma – oświadczyła Sanyra miękkim głosem i potarła pomarszczonymi palcami o rumiany policzek. – To wszystko go przytłacza, a z czasem zacznie szperać i szukać w księgach czegoś, o swoim pochodzeniu. Szybko dorasta i nie jest głupi. – Udała się w stronę szafy, wyjęła z niej małe zawiniątko, oplecione szarym, pomiętym papierem i powróciła na poprzednie miejsce. Wcisnęła pakunek w drżącą dłoń przyjaciółki i dodała: – Przekaż mu ten list jak najszybciej. Nie ma co dłużej zwlekać.

Zerna już ledwie stała na nogach – kolana drżały i uciekały na boki.

– Tutaj jest wszystko, co powinien wiedzieć na chwilę obecną – zasugerowała spokojnym głosem. – Ile bym dała, aby wiedzieć, co teraz słychać na Zerytorze? – westchnęła, zrobiła posępną minę i usiadła na kanapie.

Nieśmiały uśmiech uniósł kąciki ust staruszki. Nie wiadomo, jak długo jeszcze będzie chodzić po tej planecie. Nadzieja w jej podstarzałym serduszku na powrót do domu tliła się nadal. Nieważne, że płomyki były znikome – najważniejsze, że się żarzyły.

– Ja też… zwłaszcza o moim ukochanym. – Zerna rozczuliła się tak mocno, że na policzki zaczęły kapać łzy, których nie starała się nawet ukryć, ani ścierać; pozwoliła im płynąć.

Zasiadła obok Sanyry i głośno westchnęła.

– W innych okolicznościach użyłabym Laski Życia, a tak… – Staruszka przerwała i zawiesiła oczy na parze, wydobywającej się z kubka, który stał na stole.

Kobiety stworzyły wokół siebie tak gęste powietrze, że muchy miały problemy, aby swobodnie fruwać po pomieszczeniu.

– Próbowałaś kiedyś użyć tej laski? – Przybyła pocierała dłońmi o siebie. Ruchy były sztywne, a zarazem zniecierpliwione. Każda wypustka ciała, napięta i skoncentrowana, wyczekiwała na odpowiedź.

– Nigdy. – Staruszka podrapała się po skroni, po czym położyła dłoń na kolanie. – Obawiam się, że Wyrocznia mogłaby ją namierzyć, a wtedy zostalibyśmy potraktowani jako dezerterzy i doprowadzeni do domu wbrew własnej woli. – Wargi jej drżały. – Tutaj nie obowiązuje tę wredną kobietę Pakt Nietykalności. – Głos jej się łamał, kiedy wypowiadała te słowa, a powieki zmrużyły do połowy oczu.

– Ciekawi mnie, skąd władca miał laskę i dlaczego trzymał ją pod poduszką? – Zerna zaczęła się wiercić, jakby siedziała na czymś twardym i kłującym w pośladki.

– Podejrzewam, że odziedziczył po ojcu, który dostał ją wcześniej od Wyroczni. – Sanyra nie ukrywała emocji bólu na swojej podstarzałej twarzy. Zmarszczki ściągały mocno jej rysy. – Teraz musimy skupić się na tym, co jest, a przeszłość zamazać, rozumiesz? – Zerknęła spod siwych rzęs na gościa. – Przyjdzie pora, że powrócimy na naszą planetę.

– Masz rację. – Na policzki Zerny wpełzły jasnoróżowe rumieńce. – Czekałyśmy tak długo, poczekamy jeszcze. – Przejechała palcami po włosach, zanurzając palce w wilgotnych pasmach. Uśmiech powrócił na twarz, krusząc zaciśnięte mięśnie szczeki.

– Po przeczytaniu listu, syn zasypie cię mnóstwem pytań – odchrząknęła nadmiar śliny. – Musisz być na to gotowa, a przede wszystkim silna.

Wiotkie ramię powędrowało na obojczyk Zerny. Podkurczone palce zacisnęły się na nim w celu dodania otuchy.

– Wiem o tym. – Zerna zmrużyła powieki, poderwała zadek z miejsca i skierowała wzrok na przygarbioną kobietę. – Pójdę już. – Porozumiewały się bez słów i przepłynęło pomiędzy nimi dużo emocji.

Pochyliła się nad Sanyrą i pocałowała w czoło, po czym pożegnała się i opuściła pomieszczenie.

Po powrocie kobieta zajrzała do pokoju syna. Malutka izdebka w jasnych barwach posiadała jedno okrągłe okienko, duża dębową szafę oraz biurko, nieopodal którego stały dwa szare fotele. Drewniane łóżko stało niedaleko drzwi, a na podłodze leżał włochaty, kolorowy dywan.

Zastała syna pogrążonego w głębokim śnie. Sama również udała się na spoczynek.

***

 

Następny dzień nie różnił się niczym od poprzedniego: deszcz i silny wiatr. Merks zastał matkę siedzącą przy stole w pozycji embrionalnej – trzymała w dłoni zmiętolony pakunek. Przywitał się i usiadł obok. Zjedli śniadanie w milczeniu, po którym kobieta wręczyła mu owe tajemnicze zawiniątko – chłopak zerkał na ową rzecz z ogromnym zainteresowaniem od dłuższego czasu – i opuściła kuchnię.

Merks wpatrywał się rozbieganym wzrokiem w zwitek papieru, po czym rozwinął i szybkimi ruchami wydobył ze środka starą, pożółkłą kartkę – list napisany był czarnym atramentem.

Rozłożył i zaczął czytać:

” DROGI SYNKU”

 

„Skoro list trafił w twoje ręce, oznacza to, że jesteś już wystarczająco duży, aby dowiedzieć się, że miejsce, w którym obecnie przebywasz, nie jest twoim prawdziwym domem. Twoim prawowitym miejscem zamieszkania jest Zerytor, planeta znajdująca się miliony lat świetlnych od tej, na której przebywasz obecnie wraz z matką i innymi mieszkańcami.

Z powodów wynikłych pomiędzy mną a bratem, musieliście uciekać w nieznane. Tutaj nie czekało was nic dobrego. Najprawdopodobniej stalibyście się niewolnikami tak jak większość żyjących na Zerytorze ludzi. Mojej ukochanej Zernie udało się zdobyć Nóż Przenosin, z czego jestem niezmiernie rad, bo za jego pomocą dużo niewinnych istnień opuściło to piekło i znalazło schronienie w lepszym świecie.

Nóż jest jedną z pięciu części Trójkąta Mocy, która – bardzo bym chciał – pozwoli wam powrócić do domu. Kolejną część posiada Sanyra, przesympatyczna osoba, a jest nią Laska Życia. Trzecia powinna znajdować się na twojej szyi. To medalion, który staruszka miała ci podarować, zaraz po narodzeniu. Pozostałe dwie części, jak się dobrze orientuje, powinny znajdować się gdzieś na Zerytorze, ale nie będą potrzebne, aby dokonać teleportacji.

Jak połączyć te trzy przez was posiadane przedmioty w całość, aby otworzyć tunel, który umożliwi wam powrót na planetę, tego nie wiem. Myślę, że wspólnymi siłami rozwiążecie tę zagadkę. Pochodzę z królewskiego rodu i jako młodszy brat, jestem podporządkowany starszemu bratu, Hornowi. W tobie również płynie królewska krew i automatycznie po powrocie na Zerytora, uzyskasz miano księcia.

Kończę już, bo boję się, że strażnicy nakryją mnie w trakcie pisania. Kocham was i mam nadzieję, że niedługo cię poznam i zobaczę miłość mojego życia, moją ukochaną Zernę”.

” POWODZENIA, KRON”

Merks siedział dłuższą chwilę bezruchu w kompletnym amoku i wpatrywał się w list, który spoczywał na kolanach. Czuł, jak umiera i rodzi się na nowo. Myśli kłębiły się w głowie, ekscytacja rozrywała pierś, a serce waliło jak oszalałe. Chciał się podnieść, ale nogi odmówiły posłuszeństwa. Dreszcze przechodziły po niemal każdym milimetrze ciała. Chciał krzyczeć, ale nie mógł, bo coś zatykało drogi oddechowe. Nie wiedział, czy ma się cieszyć, czy może płakać?

Opanował się jednak na tyle, że był w stanie wstać i chwiejnym krokiem wkroczył do salonu.

– Mamo, gdzie jesteś? – zawołał stanowczym głosem, po czym wsparł się plecami o zimną ramę drzwi i omiótł wzrokiem pomieszczenie.

Kamienna twarz – bez emocji.

Spięte ciało – drgający podbródek.

Zbielałe kostki – ściskał list w dłoni.

Kiedy źrenice przywykły do zmiany oświetlenia – w salonie panowały szarości – dostrzegł ją siedzącą bez ruchu na kanapie. Zza przymkniętych powiek zauważył, jak kubek, który trzyma w dłoni, wypada i rozbija się na twardej posadzce.

– Co to jest? – Zrobił trzy kroki w przód i zaczął wymachiwać listem przed jej twarzą. Zacisnął szczękę, a rozedrgane policzki utworzyły dołeczki.

– Ten list twój ojciec wręczył Sanyrze przed naszą teleportacją na tę planetę – westchnęła i wsparła ciężką głowę na dłoniach; przysłoniła niemal całą twarz.

Wyglądała jak bezbronne kocię, które kuli się i przywiera do ziemi, opuszczając uszy przed agresorem.

– Dlaczego nikt do tej pory nie powiedział mi, że on żyje? – Jego głos stawał się ostry. – Tyle razy o niego pytałem. – Merks zaczął drżeć na całym ciele, jak osika na wietrze.

– Nie chciał, abyś wiedział. – Zerna podniosła głowę i zatopiła wzrok w rozszerzonych źrenicach syna. – Prosił, abyś dorastał w szczęściu i nie rozmyślał o jego podłym losie – dodała, nie spuszczając wzroku z twarzy syna, którego rysy zmieniały się z sekundy na sekundę na bardziej powściągliwe. – Został uwięziony i...

– Jak mogłaś ukrywać to przede mną tak długo! – Opanowanie ustąpiło miejsca furii. – Widziałaś, ile razy miałem łzy w oczach! Jak bardzo pragnąłem pójść tam, gdzie go pochowano! – wyrzucił z siebie donośnym głosem, dygocząc na całym ciele.

– Kochany, ja… – Jej struny głosowe przestały produkować dźwięk.

– Teraz wszystko rozumiem – żachnął się i posłał matce lodowate spojrzenie spod ściągniętych brwi. – Nie ma żadnego grobu, bo on żyje! – Nabrał powietrza do płuc tak gwałtownie, jakby w pomieszczeniu, w którym się obecnie znajdował, kończył się tlen.

– Tego nie wiemy. – Kobieta wstała, podeszła do zdenerwowanego syna i wyciągnęła w jego kierunku rękę w celu objęcia go, ale odrzucił ten gest.

Nie potrzebował litości, tylko prawdy.

– Te wszystkie sny. On nawiązywał ze mną kontakt, przy pomocy łączącej nas więzi – syknął przez zaciśniętą szczękę, aż mu zęby zazgrzytały.

– Uspokój się i porozmawiajmy spokojnie – poprosiła, ale jej wysiłki spełzły na marne.

Nie wiedziała, jak ma się zachować. Merks pokazywał właśnie oblicze, którego nie znała i nie było jej do śmiechu. Strach przeradzał się w lęk, a zalękniecie w trwogę.

Chłopak zaczynał tracić kontrolę nad własnym ciałem. Wyrzucił ręce do góry pod wpływem kumulującej się w głowie frustracji. Mózg nie współpracował z odruchami.

– Nie! – krzyknął na całe gardło. – Mój spokój ulotnił się jak gołąb wypuszczony na wolność! – Wymachiwał chaotycznie rękoma, wokół głowy i piersi. – Mam ochotę wrzeszczeć, gryźć i drapać, aby uwolnić wszystkie emocje, które towarzyszyły mi przez te wszystkie lata!

Zerna usiadła zrezygnowana na łóżku i opuściła ręce na uda. Pierwszy raz w swoim doczesnym życiu widziała w człowieku taką złość – tym człowiekiem okazał się jak na złość, jej własny syn.

Krew z krwi.

Komórka z komórki.

– Czternaście lat w smutku, nie wiadomo po co?! – wrzasnął i złapał się rękoma za głowę, jakby odczuł nagle silny ból. Jęknął i zaczął się kiwać.

– Abyś mógł cieszyć się życiem, zanim zaczniesz cierpieć. – Wstała i zmrużyła powieki. – Abyś przypadkiem nie próbował robić niczego, na co nie byłeś jeszcze gotowy – stwierdziła rzeczowo, lustrując poruszające się usta syna, które nie wydawały żadnego dźwięku.

– Przed czym chroniliście mnie przez te wszystkie lata?! – Merks zaczął dramatyzować.

– Przed umiejętnościami jakie posiadasz i mocą, która może je zbudzić. – Kobieta zadarła podbródek, jakby to, co przed chwilą oznajmiła, dodało jej skrzydeł.

– Nie mam niczego takiego! – oburzył się jeszcze bardziej i zaczął, krążąc po salonie zamaszystym krokiem.

Firanki falowały od podmuchów wiatru, które tworzył energicznymi ruchami.

– Pochodzisz z magicznego rodu, synku. Ród Wergsidów już od wieków nie praktykuje zaklęć, ale ten dar płynie w twoich żyłach – oznajmiła z łagodnością i zmarszczyła nos. – Musisz posiadać tylko jakąś nadzwyczajną rzecz, aby zacząć korzystać z tego, co na chwilę obecną jest uśpione w twoim mózgu.

– Taką jak to? – Merks spuścił oczy na medalion, który wisiał leniwie na piersi i pochwycił w palce, po czym potrząsnął nim mocno.

– Tak. – Zerna wstrzyma oddech i wybałuszyła gały, na widok syna, który próbował rozgryźć wisior zębami.

– To coś ma dać mi moc? – prychnął bardziej do siebie, już łagodniejszym tonem. – To zwykła rodzinna błyskotka.

Ostukiwał przedmiot z każdej możliwej strony, wydając przy tym odgłosy powątpiewania.

– Coś dzieje się z medalionem – stwierdziła kobieta i nieznacznie się cofnęła, uderzając nogą o krzesło.

Zastygła z przerażenia. Na próżno próbowała zebrać myśli, które opornie odrzucały jej starania.

Pokój spowiła mgła, a czerwone światło, które rozświetliło medalion, zaczęło pulsować. Ściany drgały i falowały, a płonące świece zgasły, zadymiając jeszcze bardziej pomieszczenie.

Merks stał w rogu, otoczony jęzorami czerwonych ogni. Oczy miał zamknięte, jakby spał. Chatka zaczęła trzeszczeć w szwach, jasne szafy i regały przesuwały się z boku na bok, a łóżko lewitowało lekko nad ziemią. To samo działo się z dużym, owalnym stołem i beżowymi fotelami. Wszystkie zgromadzone w salonie bibelot fruwały w powietrzu. W kominku rozbłysnął ogień, pomimo że nie było w nim drew. Z kuchni dobiegał odgłos wrzącej wody, chociaż nikt jej nie nastawił na rozgrzany, gliniany piecyk.

– Synku! – uniosła głos kobieta, wyrywając ciało i mózg z otępienia. – Co ty wyprawiasz?! – Jej oddech był płytki i krótki, bo przez kłęby pary, do płuc trafiało za mało tlenu.

Merks nie odpowiadał. Wisiał nad podłogą i wyglądał, jakby był w transie. Ręce zwisały bezwładnie wzdłuż tułowia, głowa opadła, jakby była zbyt ciężka, aby szyja była ją w stanie utrzymać.

Zielone zasłony zaczęły oplatać się wokół ciała Zerny, uniemożliwiając próbę ucieczki. Firanka owinęła się wokół jej szyi i twarzy, utrudniając oddychanie.

Chłopiec otworzył oczy – były nieobecne, czarne i pozbawione blasku. Wisiał nad ziemią, burcząc coś niezrozumiale, jakby: „Zostaw mnie, lub zostaw je”.

Tak ten bełkot zrozumiała Zerna. Próbowała oswobodzić ciało z materiałów, które krępowały ją coraz mocniej.

– Synku, duszę się – wydobyła z siebie ściśniętym głosem, łapiąc łapczywie tlen, o który było coraz trudniej, bo jego znikome cząsteczki dryfowały gdzieś w tej mgle z dala od nozdrzy.

Merks nie reagował na nawoływanie i od dawien dawna nie zmienił pozycji. Z ceglanego kominka zaczęły wystrzeliwać fioletowe kule, rozpryskując się dosłownie wszędzie. Po chwili chaotycznej wędrówki po pomieszczeniu odnajdywały siebie nawzajem i spajały w jedność. Uderzały w ścianę z ogromną siłą i oplatały ją jak bluszcz drzewo.

Wszystko zanikło tak szybko, jak się pojawiło.

Po roztańczonym i świetlnym przedstawieniu pozostał jedynie duży, wyryty w ścianie krzyż. Połyskiwał jasnym fioletem i rozpościerał wokół siebie przyjemne ciepło. Pomimo zachmurzonego nieba w salonie było jasno, jakby zaglądało do niego wstające właśnie słońce.

– Ja, syn Krona i twój pan, nakazuję ci, zostaw! – Merks otworzył usta w grymasie bólu, a ciałem wstrząsnął silny spazm. Mały nożyk wyleciał z kieszeni spodni i opadł na polepę, robiąc nieznaczny hałas. – Niech będzie tak, jak było wcześniej – charczał i mrugał powiekami. – Nie pozwolę na to, nie obarczysz mnie winą. – Dłonie pochwyciły medalion, który znajdował się obecnie tuż przed nim, na wysokości brody.

– Synku – wyszeptała resztką głosu Zerna, który udało się jej jeszcze odnaleźć w ściśniętym gardle.

Nie wiadomo kiedy, przedmioty zaczęły wracać na swoje miejsca. Zasłony oswobodziły kobietę i ułożyły się prosto, zasłaniając krzywą ścianę. Firanka na powrót przysłoniła okno, a Zerna upadła na ziemie, mogąc w końcu złapać oddech. Chata przestała pulsować, czerwień przygasła a mgła wyparowała.

Merks otworzył oczy i opadł na kolana, wspierając ciało na rękach. Był blady i wyczerpany. Oddech miał szybki, głośny i świszczący. Przechylił głowę i dostrzegł ciało matki, leżące bezruchu nieopodal okna, twarzą w dół. Wykrzywił usta, podźwignął tors i szybkim krokiem podszedł do nieprzytomnej kobiety. Pochwycił rodzicielkę pod pachy, pomógł wznieść wiotkie ciało do pionu, po czym ostrożnie posadził na kanapie.

– Mamo, jak się czujesz? Wszystko w porządku? – Przeraził się, widząc jej przezroczystą twarz.

Zerna rozejrzała się dokoła przytępionym i rozbieganym wzrokiem. Dostrzegła twarz syna tuż przy swojej i odskoczyła instynktownie do tyłu, zatrzymując się obok stołu.

– Co się tutaj wydarzyło? – Merks obnażył zęby i poluzował napięte mięśnie żuchwy. – Co się ze mną działo?

Był zdezorientowany i niemniej wystraszony niż matka. Ręce mu latały, a kolana uderzały o siebie.

Nie odpowiedziała nic. Jej odpowiedzią było milczenie. Popatrzała na syna z lękiem w oczach, po czym poderwała zadek z kanapy i jak burza, wybiegła z salonu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Dekaos Dondi 8 miesięcy temu
    Joan Tiger↔Przeczytawszy, doszedłem do subiektywnego wniosku, iż tekst mnie zaciekawił, z uwagi na styl, obrazowość przekazu i treść:)↔Pozdrawiam😜
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Dziękuję za odwiedziny i miłe słowo. Cieszę się, że przypadło do gustu. Pozdrawiam. :):)
  • MKP 8 miesięcy temu
    "kroplom deszczu spływającymi" - spływającym
    "podkoszulką z nadrukiem koła" - nowoczesny ten świat jak drukują na koszulkach 😎
    "Merks nie rozumiał tych przekazów i chodź," - choć
    "Wychowaniem go zajmowała się matka, która urodziła go już po jego śmierci." - z tego zdania wynika, że Merks urodził się po własnej śmierci😉
    "nerwowymi ruchami poprawiła włosy – parę kosmyków wyswobodziło się z koka i opadło na jej twarz." - a jak nie na "Jej" twarz, to na czyją? Z zaimkami jest tak, że jak nie są potrzebne, ani nie pasują, to wycinamy. Zawsze przeczytaj sobie zdanie z zaimkiem i zastanów się czy on faktycznie jest tam taki konieczny i taki fajny🤣

    Jutro sobie dokończę 😉
  • Joan Tiger 8 miesięcy temu
    Tak wiem o zaimkach. Używam za dużo. Niektóre teksty już zniwelowałam z ich nadmiaru - tutaj - w tej serii - zrobiłam tylko rozdział 2. Dziękuję za porady. Wiem, że jest sporo błędów i tekst jest słaby, ale małymi kroczkami do przodu i będzie coraz lepiej. :) :)
  • MKP 8 miesięcy temu
    Jest normalna ilość błędów, a tekst nie jest słaby - nie biczuj się za bardzo: gdyby był słaby to bym nie czytał, bo szkoda czasu 😉 Trzeba poprawiać i pisać dalej: czytać i ćwiczyć.
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    MKP , Dzięki za miłe słowo. Trochę spóźnione, ale szczere. :):)
  • Gregory Heyno 5 miesięcy temu
    To tylko moja opinia:)
    Sam tekst ciekawy, przeczytam pewnie kilka części, a może i wszystkie jak zaciekawią.
    "Ciało nie przypominało pod żadnym względem ciała rówieśników." - mutant czy jak? Głowa w innym miejscu, a może ma trzy ręce?
    Wiesz ludzie mają budowę raczej standardową, tak po prawdzie zdanie to nie wnosi nic ciekawego do tekstu.
    "Był wysoki i mocno umięśniony co znacznie wyróżniało go od innych czternastolatków. Mięśnie uwidaczniały się pod czarną obcisłą bluzkę [ą] z wyhaftowanym kołem [koloru]otoczonym czerwonym pierścieniem. Czerwone spodnie z czarną lamówką [lamówka gdzie? Z tyłu, z przodu, z boku?] oraz skórzane trzewiki [koloru]sięgające do połowy łydki potęgowały jeszcze bardziej i tak już wysoki wzrost. Na szyi zwisał okrągły stalowy[ wielkości?]medalion wypełniony czerwoną cieczą."
    Czasem bawię się rysowaniem, i z tego opisu coś się da zrobić, zobrazować postać, jednak podejrzewam że w twojej głowie wygląda ona dość dokładnie, więc dodaj kilka szczegółów, nawet odcień skóry, jak już opisujesz dokładnie postać, można dodać kilka szczegółów. Albo zrobić to całkiem pobieżnie,
    Np:Marcin był wysoki, dobrze zbudowany, ubierał się prosto, w ciemne kolory, a jedynym znakiem charakterystycznym był srebrny medalion, który otrzymał gdy dołączył do gwardii.

    Ale to tylko moje takie tam marudzenie, ;)
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Dzięki za wizytę i przeczytanie. :). Opisy zostaną zmienione w niedalekiej przyszłości i rozbite. Wplotę pobieżny rys gdzieniegdzie w tekst, bo ten stary, szczegółowy opis już raczej jest rzadko spotykany. Jak tak się głębiej zastanowię, to fakt, od kogo wywodzi się główny bohater, może robić z niego jakiegoś tam mutanta. ;). Co niepotrzebne trafi do kosza, a to zdanie o nietypowym ciele na pewno. Pozdrawiam. :).
  • Gregory Heyno 5 miesięcy temu
    To raczej się nie opłaca zmieniać, do druku to nie idzie, a czas tylko stracisz.
    Tylko jak będziesz pisał coś nowego to możesz to wziąć pod uwagę, lub nie ;), ja mam zeszyt cały z uwagami zapisany jak pisać żeby było lepiej, a i tak połowy nie stosuje :)
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Gregory Heyno, lubię poprawiać i dodawać coś nowego. :). Ha, ha... nie tylko ty masz zapiski, które leżą gdzieś na dnie szuflady. Jak zaczęło coś wychodzić i można wyróżnić ręce i nogi, to podpowiedzi poprawnego zapisu idą w odstawkę, a powinno być na odwrót. ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania