Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik /rozdział siódmy
Następnego dnia po śniadaniu udali się do odległej odnogi, przepełnionej zapachem zjełczałej ziemi i kwitnącej wody. Dzisiejszego poranka krokodyle były wyjątkowo spokojne. Mędrzec stanął koło wiaderka, a chłopiec podszedł bliżej wody.
– Wyobraź sobie, że jesteś na odludziu, zupełnie sam. Z każdej strony otaczają cię wygłodniałe bestie. Musisz jakoś przeżyć i przejść obok nich bez szwanku – zasugerował Morfus i zajął się mięsem, które po wstrząśnięciu, zaczęło wytwarzać nieprzyjemny dla nozdrzy zapach.
Zachęcał i ściskał pięści. Miał wrażenie, że Merks nie za bardzo chce stoczyć batalię z upartym medalionem, który coraz częściej zmieniał barwę na białą.
Rozpoczęła się pierwsza próba zaprzyjaźnienia z kłapiącymi szczękami gadami. Chłopak starał się kontrolować przepływ wytwarzanych myśli – wrzeszczał wręcz wniebogłosy – nakazując zwierzętom szacunek i uległość. Niestety, krokodyle dość szybko znalazły się w zasięgu ugryzienia i nie wyglądały przyjaźnie, kiedy ich masywne zęby połyskiwały w rozdziawionych paszczach, z których wyciekały resztki mętnej wody.
Zbuntowany medalion zgasł, wytrącając Merksa ze stanu koncentracji. Upadł na suchy piach, lecz nie na długo. Chwilę później dźwignął drżące ciało i ponownie aktywował wisior, który zatrzeszczał i rozświetlił grotę białym, nie czerwonym blaskiem.
Pomimo lęku i uścisku w piersi, wytrzymywał poświatę wytworzoną przez artefakt, na przekór temu, że jego barwa nie pozwalała otworzyć powiek i nakazywała pracować po omacku.
Gady również odczuły skutki rozbłysku na skórze – parowała gęstą mgiełką.
Z ich zachowania wywnioskować można było, że było im daleko od dyskomfortu – nie przerwały próby zdobycia przekąski.
– Uciekajcie! – krzyknął Morfus, ile sił w płucach i zaczął na chybił trafił rozrzucać skrawki ociekającego krwią surowego mięsa. – Wynocha, łapserdaki, zostawcie go! – wrzeszczał i wstrzymywał oddech, wypychając policzki – im głębiej sięgał do wiaderka, tym fetor był intensywniejszy.
Merks zamarł i wpatrywał się zamglonym wzrokiem przed siebie, jakby nie docierało do niego to, co dzieje się wokół. Był coraz ciaśniej osaczany przez gady, które dzieliły centymetry od jego oderwanego od świadomości mózgu i bezbronnego ciała.
Wisior wessał białe światło i opadł bezwiednie na poruszającą się energicznie pierś właściciela, rozszczepiając cząsteczki wokół całego ciała – Merks świecił.
Starzec darował sobie rozrzucanie ochłapów i postanowił wyciągnąć ucznia z pułapki – ani jeden wybredny łakomczuch nie połasił się na śmierdzące mięso. Nie zdążył jednak w porę odciągnąć chłopca od wyposzczonych bestii.
Zębiska jednego z nich uwięzły w łydce.
Szczęki zacisnęły.
Mięśnie szarpały.
Merks nadal miał twarz posępną, pozbawioną emocji. Był pod wpływem medalionu i nawet, jak cokolwiek czuł, nie dało się tego jednoznacznie stwierdzić. Źrenice nie reagowały, nawet powieki nie drgały. Ciało, choć jego, w tej chwili do niego nie należało.
Morfus krążył wkoło i wymachiwał rękoma, nie potrafiąc podjąć sensownej decyzji co do planu działania. Podejście zbyt blisko zakończy się uszczerbkiem na zdrowiu. Nie robienie nic, skarze chłopaka na wykrwawienie.
Nigdzie jednak na piasku nie dopatrzył się nawet kropelki krwi. Krokodyl szarpał, ale nie był w stanie wyrwać mięsa, ani zębów z nogi chłopca. Starzec wytężał wzrok, doszukując się przyczyny tego niezrozumiałego zajścia, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy.
Biały blask na ciele Merksa wybuchł, tworząc zimne języczki, które odpadały, jak rozgrzany metal i spadały na piach. Wiły się po nim jak węże i jeden po drugim wpełzały pod skórę gada, który zamarł.
W mgnieniu oka tłuste cielsko zaczęło się zasuszać i gdy wpełznął w nie ostatni języczek, nie było już krokodyla, tylko sucha skóra, która opadła na piach, oraz szczęka pozbawiona uzębienia – skruszało – która puściła i legła na płasko razem z resztą.
Wśród gadów powstał zamęt i nie wiadomo kiedy, wszystkie znalazły się w wodzie – tylko oczy wystawały.
– Panie, pokarz nogę? – Morfus podbiegł i wyciągnął rękę w stronę świecącego chłopca – nadal był otępiały. Gdy dotknął rozgrzanej skóry, został odepchnięty z ogromną siłą i zatrzymał się na piaskowej ścianie, żałując, że nie pomyślał, zanim wykonał niestosowny gest.
- Nie rób tego więcej, bo medalion zrobi ci krzywdę – oznajmił Merks zdeformowaną barwą głosu. – Wyjdź stąd, bo nie wiem, jak długo zdołam hamować jego zapędy. – Wykrzywił twarz w grymasie bólu i przewrócił oczyma. – Nie lubi cię i dla niego jesteś zagrożeniem.
Morfus milczał i nawet nie próbował wydać z krtani żadnego dźwięku. Odsunął obolałe ciało od ściany i ze spuszczoną głową opuścił grotę. Nie obejrzał się za siebie, choć bardzo chciał.
***
Kolejnego poranka chłopiec nie pojawił się na śniadaniu, jego posłanie było puste (w ogóle nie wrócił do jaskini. Morfus czekał na niego do późna w nocy).
- A jednak… zrezygnował. – A może…?
Ruszył pędem w stronę groty. Zauważył Merksa siedzącego na kamieniu i przemawiającego do medalionu. Postanowił pozostać w ukryciu i poczekać na rozwój sytuacji. Uśmiech wpełznął na usta, kiedy oczy wyłapały, jakie dziwaczne miny stroi chłopak.
Krzywił się – wybuchał śmiechem.
Marszczył czoło – rozciągał usta.
Niemoc, niezdecydowanie, zawahanie się i płonna nadzieja, na dotarcie do wisiora.
– Nie chcę cię, słyszysz. Jesteś głupszy ode mnie. Nie będziesz dłużej wisiał na mojej piersi. – Zdecydowanym ruchem zerwał biżuterię z szyi i wrzucił do zmąconej przez gady wody. – Niech cię połkną i będzie spokój. Nie chcesz mnie za swojego właściciela to nie. – Wstał z nieukrywanym oburzeniem na twarzy.
Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Nagle do jego uszu dobiegł dźwięk kapiącej na piasek wody, przyprószony małymi kamyczkami.
– No nie… znów chcesz mnie dziabnąć? – Merks otworzył szerzej oczy i zwrócił frontem do dużego gada, stojącego na brzegu.
– W żadnym wypadku – kłapnął połyskującymi zębiskami, od trzymanego w paszczy przedmiotu, który świecił skąpym blaskiem.
– Ty umiesz mówić? – Uniósł brwi i zmarszczył gładkie czoło. Ręce opadły wzdłuż ciała, a kąciki ust uniosły nieznacznie.
Miał wątpliwości, czy przypadkiem nie śni. Spędził tutaj całą noc, więc mózg mógł płatać figle. Przecież zwierzęta nie umieją mówić. Uszczypnął się w przedramię, ale nadal miał obiekcje, co do trwającej sceny.
– To, co wyłowiłem z odmętów i przyniosłem – wypluł – przemówiło do mojego stada pierwszego dnia, twojej wizyty tutaj – oświadczył gad, wypuszczając powietrze otworami nosowymi. – Wiemy, czego od nas chcesz i po co tutaj tak uparcie przychodzisz. – Lustrował Merksa bystrym wzrokiem. –Jako żywe istoty mamy uczucia i powiem ci, że wystarczyło ładnie poprosić, a nie krzyczeć bezsensu.
Chłopak stał jak wryty z otwartymi do maksimum ustami i podejrzewał, że zwariował w tak młodym wieku. Im więcej główkował, tym bardziej nic z tego nie rozumiał.
– Muszę na powietrze, bo mi mózg fiksuje – prychnął pod nosem. – Rozmawiam z krokodylem, który na dodatek, ma lepiej rozwinięty intelekt niż ja. – Wzdrygnął się i przetarł wybałuszone oczy. – Medalion nawet na odległość manipuluje w mojej podświadomości, chcąc ze mnie zadrwić.
– Weź go i zastanów się nad sobą, może ten niezwykły twór potrzebuje trochę dobroci. – Podepchnął umięśnioną łapką pod stopy Merksa. – Zacznij z nim współpracować i naucz się prosić, bo czuje i rozumie, jakby ktoś wtłoczył do jego wnętrza kawałek swojej duszy. Przedmiot przejawia skłonności do złego, ale skrywa w sobie pokłady dobrej, czystej energii, którą trzeba obudzić i wywlec z dna. Oczekuje od ciebie więcej stanowczości, rzetelnych rozkazów i uczucia. Jako rzecz karmi się tym, co sobą reprezentujesz i to od ciebie zależy, jak będzie ci służył.
– Robiłem tak.
– Męczysz mnie tym zakłamanym słowem. – Otworzył paszczę, jakby ziewał. – Weź się w końcu w garść i przestań robić z siebie kogoś, kim nie jesteś. Nie masz pięciu lat, a jak masz zamiar dalej tak ględzić, to wracaj lepiej do domu i wrzuć tę błyskotkę na powrót do wody, niech przykryje ją muł.
– Nie rozumiem – fuknął chłopak i przykucnął.
– Wczoraj uśmierciłeś jednego z nas, tylko dlatego, że chciałeś.
– Nie…
- Tak! – warknął gad. – Nie miałeś w głowie obaw przed staniem się obiadem?
– Miałem – odburknął i podrapał się po głowie.
Merks zaczynał rozumieć, co tak ważnego próbuje mu przekazać poirytowany krokodyl.
Dobro „tak” – zło „nie”.
Negatywne emocje „nie” – pozytywne „tak”.
Krokodyl zarzucił cielskiem, zrobił zwrot i wolnym krokiem udał się na powrót do wzburzonej wody. W tym samym czasie mędrzec wynurzył się z cienia i ruszył w stronę chłopca.
Cały czas siedział cicho i przysłuchiwał się dialogowi. Jego blada twarz i zaciśnięta szczęka, wskazywały, że również wyciągnął wnioski z tego, co usłyszał.
–Ten krokodyl mówił i… – Merks był przejęty i podekscytowany. Przebierał w miejscu nogami, jakby nie potrafił zapanować nad pobudzonym ciałem.
Rzucił się na zgarbionego starca i przytulił z całych sił. Rozpierała go świeża energia, która potrzebowała ujścia.
– Słyszałem – przerwał mu i pochyliwszy ciało ku ziemi, podniósł wisior z chłodnego piasku. – Dzięki niemu mogłeś usłyszeć, co zwierzę chciało ci powiedzieć (sam posiadał gwizdek do tego typu zadań). – Oczy obu spoczęły na połyskującym na biało artefakcie. – Teraz wiem, że do tej pory, źle staraliśmy się poskromić to coś – przyznał łamiącym się głosem.
Zrozumiał błędy wynikające z nieuświadomienia w kwestii wypierania czarnej masy – białą. Teraz wszystko wydawało się klarowne i tak łatwe w zastosowaniu.
Część trójkąta przejawia zły humor – zaspokój go pozytywnie.
Staje się leniwy i miękki – doładuj wnętrze jadem.
– Ilu uczniów miałeś, odkąd ta rzecz trafiła w posiadanie naszej przeuroczej Sanyry? – Ciekawość zżerała Merksa od środka.
Stukał niecierpliwie palcami po udzie, zachodząc w głowę, czy jego nauczyciel zdaje sobie sprawę, jak ta odpowiedź jest niezbędna dla zastanowienia się nad dalszym działaniem. Najprawdopodobniej nie, bo nie kwapił się ze zaspokojeniem jego ciekawości.
– Dwóch, ale nie podołali zadaniu – stwierdził, po dłuższej chwili myślenia, jakby zastanawiał się, czy nie ośmieszy swoich praktyk tym wyznaniem. Wiedział już, że ma słabą wiedzę na temat tego przedmiotu i chłopiec – pomimo młodego wieku – w jakimś stopniu ukazał mu jego braki w postrzeganiu artefaktów, które powstały z ręki najwyżej urodzonych magów.
Merks widząc zażenowanie na twarzy kompana, zbył dalsze dociekanie milczeniem. Poklepał staruszka po ramieniu i zacisnął palce na bicepsie, nie chcąc dopuścić, aby stracił wiarę w siebie.
***
Opuścili grotę i wrócili do pachnącego gotującym się obiadem azylu staruszka. Domownik sprawiał wrażenie smutnego i nawet nie ukrywał, że zmieniło się jego nastawienie do dotychczasowych przemyśleń i działań, które praktykował.
Merks nabrał wody w usta i obserwował spod przymkniętych powiek wyraz niezadowolenia na jego twarzy.
Jako najstarszy osadnik, Morfus powinien mieć większy dystans do polotu młodego umysłu. Książki to tylko wskazówki, które nie zawsze idą w parze ze stanem faktycznym danego zagadnienia.
Po obfitym obiedzie zgodnie powrócili do legowiska krokodyli, chociaż ich miny nie współgrały ze sobą.
Merks chciał wypróbować nowy sposób komunikacji z medalionem – Morfus niechętnie zaopatrywał umysł na nowości.
– Dzień dobry, jak się dzisiaj macie? - przywitał się chłopiec ciepłym głosem, kiedy postawił stopy na miękkim piasku. Instynktownie zaczął, pocierając medalion, który jak pies prosił o czułości, przywierając do piersi i wibrując, wprawiając spięte młodzieńcze ciało w stan relaksu.
– Co ty wyprawiasz? – Starzec zastygł i gdyby nie fakt, że chłopiec puścił do niego oczko, najprawdopodobniej wywlókłby go z groty za włosy i nagadał do słuchu, za jego zuchwałość.
– Ciii… zaufaj mi.
Nastała nieznośna dla pracujących męskich mózgów cisza, co objawiało się nerwowością i walką z własnymi ciałami, które nie pisały się na nieprzemyślane decyzje. Wybałuszone, gadzie ślepia wpatrywały się w przybyłych z zainteresowaniem, a w wodzie wrzało od przepychu i okazywania swojej pozycji w stadzie – najsłabsze osobniki zostały zepchnięte na tyły.
Merks uniósł lekko kąciki ust i zgarbił plecy, po czym opuścił głowę i zapatrzył się na wisior, który nie chciał oderwać się od torsu. Uniósł ręce i szarpnął mocno, uwalniając zbuntowany amulet, który stawiał opór i wypuszczał z wnętrza białe niteczki, aby dano mu spokój. Najprawdopodobniej parzyły, bo chłopiec zaczął przerzucać go z dłoni na dłoń, ale nie miał zamiaru odpuścić i przegrać.
Uaktywnił medalion – po dłuższym monologu – po czym, zwrócił się bezpośrednio do stada krokodyli.
– Mógłbym prosić, aby najstarszy osobnik, podszedł do mnie i zezwolił się pogłaskać?
Oczy mu pociemniały, po czym wróciły do poprzedniego wyglądu. Patrzącemu z boku Morfusowi zdawało się, że chłopiec wygląda zwyczajnie, jakby nie był pod wpływem medalionu. Jego ruchy były płynne, a nie jak wcześniej sztywne i sterowne.
– Merks, to nie jest…
– Ciii – przerwał wypowiedź. – Zaufaj mi, przecież nie atakują, choć, stoimy tu już dłuższą chwilę.
Wzruszył ramionami i wiedział już, że starzec nie widzi jego osoby na miejscu wybrańca. Coraz częściej zaczynał negować jego poczynania, co zaczynało być irytujące.
Woda się zmąciła. Wynurzył się z niej sporych rozmiarów osobnik. Wyglądał groźniej niż ten, co przyniósł medalion. Zatrzymał się i uwalił wielkie cielsko na piachu. Chłopiec wyciągnął drżącą rękę w jego stronę. Grdyka mu drgała, a ręka trzęsła pod wpływem obawy o życie.
Gad leżał, nie wykazując oznak życia, tylko rozbiegany wzrok śledził każdy ruch chłopaka.
– Uważaj…, spokojnie…, opanuj strach. – Dopingował Morfus, sam dygocząc ze strachu.
Jego twarz była bielsza od maki, a wargi co chwilę zmieniały zarys. Wątłe nogi z trudem utrzymywały zgarbione ciało, a ręce, pomimo starań, utrzymania ich blisko ciała, wyrywały się na boki.
Chłopak dotknął skóry gada, głaszcząc równomiernie od czaszki po połowę ciała. Zwierzę nie okazywało agresji, wręcz wyglądało na zadowolone i leżało grzecznie. Cofnął rękę, zdjął wisiorek i powiesił na grubej i wilgotnej szyi.
Czerwone światło zgasło.
– Przywódco tej sporej gromadki, chciałbym prosić, abyś w późniejszym czasie pozwolił zabrać jedno z twoich odważnych dzieci mi ze sobą – wydusił przez zaciśnięte zęby. – Chodzi o tego, który przyniósł medalion, wyławiając z odmętów.
- W jakim celu prosisz o niego? – Ich spojrzenia skrzyżowały bieg.
Gad otaksował Merksa i opuścił głowę, kładąc wygodnie na piasku.
– Chcę go za przyjaciela, który nauczy mnie lepiej zrozumieć zwierzęta, bo tam, gdzie planuję wyruszyć, będzie to niezbędne do przeżycia – odkaszlnął nadmiar śliny, zwilżając w ten sposób suche gardło.
– Masz moją zgodę – kłapnął szczękami. – Możesz tutaj również przychodzić bez obawy ataku z naszej strony. – Zrzucił błyskotkę i wlazł do wody.
Merks podniósł go, zawiesił na szyi, pożegnał się ze zwierzętami i obejmując roztrzęsionego staruszka, ruszyli ślimaczym tempem w drogę powrotną.
– Twoja nauka dobiegła końca i przyznam, że pomimo odmiennych poglądów, jestem z ciebie dumny i jedyne, co mogę teraz zrobić, to pluć sobie w brodę, za swój przestarzały umysł. Jesteś uparty, nieugięty i osiągnąłeś naprawdę wiele. – Łezka szczęścia wypłynęła mu z kącika oka.
– Dziękuję. Gdyby nie twoje upierdliwe, ale specyficzne podejście, nie osiągnąłbym tego. – Zarumienił się i spuścił oczy. Emanował szczęściem i nie krył tego. Uśmiech rozpromienił rumianą twarz.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Starzec otarł wilgotną kropelkę z policzka i zatopił wzrok w niebieskich oczach chłopca, który właśnie wzniósł głowę do góry. – Jutro, jak zechcesz, możesz wrócić do domu, matka na pewno stęskniła się za tobą, a rano po śniadaniu będę miał dla ciebie jeszcze jedno zadanko.
– Już nie mogę się doczekać.
– Fajnie, a teraz pozwól, że od razu pójdę spać. Całe ciało rwie z bólu i błaga o relaks – rzucił, gdy tylko wkroczył do obskurnej jaskini.
– A jednak zostaniesz na mojej szyi – burknął Merks i skierował się na spoczynek, do swojego tymczasowego pokoiku.
Nazajutrz z samego rana chłopak obudził się w wyśmienitym humorze. Uśmiech nie schodził z jego wypoczętej twarzy i zdarzało się nawet, że podskakiwał żwawo.
– Witaj Morfusie – zaszczebiotał wesoło i zasiadł przy stole, chłonąc nozdrzami nęcące zmysły zapachy.
– Dzień dobry – odpowiedział miękkim głosem, podając parującą jajecznicę na czerwonym mięsie.
Po śniadaniu, które przebiegło w pośpiechu i całkowitym milczeniu, starzec udał się do odległego korytarza, wracając po chwili z Laską Życia w dłoni.
Jego poważny wyraz twarzy, utwierdził chłopca w przekonaniu, że pod tymi przerzedzonymi włoskami, zrodził się jakiś pomysł, który niebawem ujrzy światło dzienne.
- Skąd to masz? – spytał i poderwał tyłek z twardego krzesła. – Kamyczki zalśniły, widziałeś? – Wybałuszył oczy i wsparł ręce na biodrach.
Poczuł na piersi gorąc, który wżerał się w żebra, utrudniając oddychanie. Medalion wzbił się na wysokość brody, a zawieszka wrzynała w kark.
– Czy to ważne – odparł beznamiętnie. – Ważne jest to, co zaraz będę chciał sprawdzić za jej pomocą. – Łap.
Rzucił laskę prosto w ręce chłopaka.
Wybuchnął niehamowanym, gardłowym śmiechem, kiedy Merks nieporadnie starał się pochwycić przedmiot, lecący koślawo po linii prostej.
– Chcesz mnie zabić, po co rzuciłeś we mnie tym wygiętym patykiem! – Zmarszczył brwi i odetchnął z ulgą, kiedy udało mu się pochwycić.
Morfus postąpił instynktownie, nie biorąc pod uwagę, że Merks mógł nie złapać lecącej w jego kierunku niespodzianki i przy upadku mogłaby popękać, albo stracić niektóre kamyki z rączki.
– Zaraz sam zobaczysz. – Zacisnął pięści i przyłożył do warg, nie spuszczając ciekawskiego wzroku z dezorientowanego chłopaka, który otworzył usta w celu wydania dźwięku – nie zdążył.
W pomieszczeniu zrobiło się ciemno, zgasły wszystkie świece, chociaż nie było przeciągu. Artefakt rozbłysnął sam z siebie i miotał się na szyi Merksa, próbując rozerwać hamującą ruchy uwięź. Laska Życia wyrywała się z rąk, więc otworzył dłonie i puścił wolno – zaczęła lewitować w powietrzu.
Czuł, jak zawieszka zsuwa się z szyi i widział, jak laska opada na ziemię pod lekkim skosem rączką do góry. Medalion ułożył się w jej górnej części, a długa pętla utworzyła okrąg, obejmując wszystko szczelnie.
– Dwie z pięciu części Trójkąta Mocy połączone w całość. Modliłem się o to, aby tak właśnie się stało. – Morfus podskoczył do góry, nie zważając na bolące i trzeszczące stawy, a Merks patrzył na jego wygibasy krzywym okiem.
Takiej reakcji starca się nie spodziewał.
Wyglądał, jakby wpadł w mrowisko i na szybko próbował strzepać owady z ciała.
– Ałła… – syknął Merks, podnosząc medalion z ziemi. – Poraził mnie, jakby mówił: „Nie lubię cię”.
***
Zerna krzątała się po kuchni, nie mogąc znaleźć miejsca, odkąd jej syn udał się do Morfusa. Martwiła się o niego, a mózg produkował natłok pytań o jego samopoczucie i bezpieczeństwo. Zamaszystym ruchem zdjęła fartuszek i postanowiła odwiedzić przyjaciółkę, aby zająć intelekt mniej dołującymi tematami.
Zastała ją w salonie, podczas segregacji ziół.
– Dzień dobry Sanyro – sapnęła, biorąc głęboki wdech.
– Witaj kochana – odpowiedziała, przenosząc naręcze świeżo zebranych łodyżek z kanapy na stół.
Zlustrowała gościa spod ściągniętych brwi i uśmiechnęła się szeroko, zdając sobie sprawę, że ma przed sobą kłębek nerwów i typowy okaz matczynej miłości i troski.
– Halo, jest tam kto? – dobiegło zza progu.
Następnie do pomieszczenia wszedł Morfus z chłopcem, uśmiechnięci od ucha do ucha, jak ranne ptaszki ćwierkające na powitanie dnia.
– Synku! – Zerna podbiegła i przywarła do niego całym ciałem, nieomal nie dusząc nieboraka. – Widzę, że Morfus o ciebie dbał i przybyło ci ciała – rzuciła, oglądając dokładnie z każdej strony.
– Ojj… – Zarumienił się. – Jak widzisz, jestem cały i zdrowy – Odwzajemnił uścisk.
– Witajcie kochani. – Uściskała ich mocno zielarka i gestem ręki zaprosiła do stołu (przeniosła zioła z powrotem na kanapę).
Z podwórza dobiegały odgłosy ciamkania i tupania. Ktoś nadzwyczaj niecierpliwy dawał o sobie znać, nie umiejąc ustać w miejscu.
– Kto tam jest? – Kobiety zadały pytanie jednocześnie i wybuchły śmiechem, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały.
– Pozwól, przedstawię ci dwie najważniejsze damy w moim życiu. – Merks zachęcił poddenerwowanego gada do przekroczenia progu.
Do wnętrza wkroczył sporych rozmiarów – zielony – krokodyl. Był lekko przytłoczony. Nigdy wcześniej nie widział tylu ludzi, rzeczy i ponętnych widoków co w ciągu kilku godzin (najbardziej pochłaniały jego bystry wzrok ptaki).
– Moje drogie, oto Chrapek. – Merks wypiął pierś i podążył wzrokiem za gadem. – Nazwałem go tak, bo gdy człapie, wydaje chrapliwe i dość głośne odgłosy – pochwalił się, wskazując na zwierzę zwiedzające ostrożnie i z lekkim wycofaniem pobliskie pomieszczenia.
– Skąd taki pomysł synu? – Zaczęła podejrzewać, że te parę dni z Morfusem, uczyniło z jej syna dziwaka. Na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie, ale nie mogła mieć pewności, czy starzec nie rzucił na niego uroku, albo klątwy.
– Coś w głowie kazało mi to zrobić mamo. – Wydął usta, drapiąc pupila po brzuchu, który dość szybko znudził się węszeniem i trzymał cielsko blisko jego nóg.
– Niesłychany zamysł. – Sanyra patrzyła niedowierzająco, myśląc, że ma omamy (na Zerytorze osoby również wybierają sobie zwierzę na towarzysza). – Ciekawe… pierwszy taki przypadek, aby wybrać zwierzę z innej planety.
– Widać, że tracisz pamięć Sanyro – prychnął Morfus i napotkał jej ostry wzrok. – Mój jastrząb również jest stąd i, pomimo że na Zerytorze mam już zwierzę, współpraca z moim srebrnym kurakiem kwitnie.
Zielarka zarumieniła się, jakby chciała dać do zrozumienia, że nie przemyślała wypowiedzi. Wiek robił swoje.
– Racja – westchnęła. – Również rozmawiam z kotem, kiedy odnoszę wrażenie, że ma mi coś do przekazania (przekaźnikiem głosu była Laska Życia).
– Podasz w końcu coś do picia? – zagadnął zażenowaną Sanyrę, szczerząc zęby w kwaśnym uśmiechu. – Aby tutaj dotrzeć, pokonaliśmy z Merksem szmat drogi i przydałoby się coś, aby nawilżyć wysuszony przełyk.
Morfus był niecierpliwy, a Sanyra ślamazarna i zagęszczała ruchy tylko wówczas, kiedy naprawdę musiała. Dwa przeciwieństwa, które dogryzaniem sobie, motywowały stare ciała do działania.
– Już podaję – furknęła – panie konający z pragnienia. – Nalała zielonego naparu do kubków, które przyniosła z małej szafeczki i postawiła przed każdym. – Wydarzyło się coś nowego od naszej ostatniej rozmowy? – Ręka jej drżała, ale nie uroniła ani kropelki z tak przez wszystkich lubianego napoju.
– Chłopcu udało się połączyć dwa pierwsze elementy trójkąta – wydukał, po czym wlał do gardła sporą ilość chłodnego picia i oblizał wysuszone wargi.
Zapanowała cisza, kobiety oniemiały ze zdziwienia, otwierając szeroko usta. To była rewelacyjna wiadomość, która budziła uśpione w mózgu nadzieje.
– Mogłabyś podać Nóż Przenosin? – Morfus zagadnął do staruszki, wyrywając jej zamyślony umysł z zadumy.
Na początku, jakby nie usłyszała, dopiero po chwili zreflektowała myśli i wstała z miejsca. Podeszła do małego kuferka, wyciągnęła nóż i położyła na stole. W tym samym czasie mędrzec wyciągnął laskę zza pazuchy i położył obok.
Merks widząc ciekawość w oczach zgromadzonych, pochwycił przedmioty w dłonie i zamknął oczy.
Potrzebował czasu, aby zebrać i skupić myśli na tym zadaniu. Medalion szalał na piersi, jakby pragnął dołączyć do reszty w tym momencie – odłożył twory na stół. Chłopiec potrząsał rękoma i posuwistym ruchem zdjął wisior z szyi, który wyglądał, jakby tańczył na zbędnej zawieszce.
Oczy pozostałych lustrowały przebieg czegoś, co nie następowało.
Na twarzy chłopca widniała determinacja, bo oporny artefakt, po raz kolejny pokazywał różki.
Niedawno ochoczy do współpracy, lewitował obecnie i przejawiał objawy senności na wykonanie po raz kolejny tego samego zjawiska.
– Do dzieła kochany – szepnął Merks stoickim głosem, pełen wiary, pomimo wyczuwalnego buntu i żarzenia się wisiora na biało (dawał do zrozumienia, że nie do końca jest tak, jak by sobie tego życzył).
Ustąpił.
W pomieszczeniu rozbłysła czerwona poświata. Laska drgnęła, unosząc rączkę ku górze, wtem nóż podążył za nią. Opadły równomiernie na podłogę, przesuwając ku sobie i połyskując kusząco, zwabiły wysyłający przerywany rozbłysk wisior. Laska i nóż zwarły szyk, tworząc trójkąt, a zawieszka medalionu okrążyła wszystko, tworząc idealny okrąg, umieszczając medalion na wierzchołku trójkąta. Zapanował błogi spokój. Zgromadzeni podeszli do miejsca, w którym leżał, obserwując z uwagą jego piękno.
Starzec podniósł utworzoną rzecz z ziemi, która rozpadła się gwałtownie ze zetknięciu z pomarszczoną dłoniach.
– Stary, a głupi – podsumowała wybieg Sanyra. – Zapomniałeś, że trójkąta może dotykać wyłącznie osoba, która go utworzyła? – Po izdebce rozbrzmiał odgłos wybuchającego śmiechu.
– Jak powrócimy do domu za pośrednictwem tego cudeńka, osiągniemy dużo więcej, niż możecie sobie wyobrazić – rzekł, przeszywając zielarkę piorunującym spojrzeniem, za jej przytyki.
– Najpierw musimy wrócić – powiedziała Zerna, obejmując uradowanego syna.
– Damy radę mamo, obiecałem przecież.
Komentarze (8)
Może lepiej byłoby powiedzieć że większość rzuciła się za ochłapem, ale jeden zaatakował Merksa.
Morfus milczał i nawet nie próbował wydać z krtani żadnego dźwięku. Odsunął obolałe ciało od - sobie zaznaczę gdzie żem skonczył
"Chłopiec wyciągnął drżącą rękę w jego stronę. Grdyka mu drgała, a ręka trzęsła pod wpływem obawy o życie." - drżąca, drgała, rekę, ręka - możnaby jakoś urozmaicić: "Chłopiec wyciągnął trzęsącą się rękę w jego stronę. Obawa o życie zaciskała mu krtań, a drgająca dłoń zdradzała potworny strach."
"Jego twarz była bielsza od maki, a wargi co" - mąki
"Morfus postąpił instynktownie, nie biorąc pod uwagę, że Merks mógł nie złapać lecącej w jego kierunku niespodzianki i przy upadku mogłaby popękać, albo stracić niektóre kamyki z rączki." - ludzie raczej mogą się poranić, polamać, ale nie popękać.
Nadal nie widzę klucza według, którego używasz nawiasów. Wskaż mi ich przeznaczenie we fragmentach poniżej.
– Racja – westchnęła. – Również rozmawiam z kotem, kiedy odnoszę wrażenie, że ma mi coś do przekazania (przekaźnikiem głosu była Laska Życia).
– Witajcie kochani. – Uściskała ich mocno zielarka i gestem ręki zaprosiła do stołu (przeniosła zioła z powrotem na kanapę).
Skończyłem ten fragment i mam wrażenie, że poprzedni nieco lepiej się udał, ale ten też nie był zły😉
– Racja – westchnęła. – Również rozmawiam z kotem, kiedy odnoszę wrażenie, że ma mi coś do przekazania (przekaźnikiem głosu była Laska Życia). W tym przypadku jest to wyjaśnienie wątku, w jaki sposób porozumiewają się ze zwierzętami, aby nie trzeba było się zastanawiać, dlaczego i jak? Jedni redaktorzy używają nawiasu, inni myślników. W tym drugim przypadku jest odnośnikiem do stołu, który wcześniej zawaliła ziołami, więc wskazałam na to, że go uprzątnęła. Może te nawiasy nie powinny tam być albo te przekazy są zbędne, ale jakoś tak instynktownie, mozg każe mi to tak napisać. Może po którejś z kolei erracie, dojdę do wniosku, że ten zapis jest zły i go naprostuję. :). Jak przeglądam książki, to tych przekaźników jest tyle, że głowa mała i nie wszystkie rozumiem. Dziękuję za poświęcony czas i wskazówki i zapraszam na kolejne części :). Pozdrawiam.
Z tym popękaniem, to ja coś źle spojrzałem sorki😁😁
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania