Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 7

Następnego dnia, tym razem po obiedzie chłopak ze starcem dotarli do siedliska krokodyli z tęgimi minami. Gady były wyjątkowo spokojne, ale zapach przekwitającej wody drażnił drogi oddechowe przybyłych i wywoływał duszności – najsilniej odczuwał to Morfus, który ogólnie miał problemy z dławiącym kaszlem. Starzec przysłonił nozdrza dłonią, stanął koło wiaderka z odpadami i patrzył, jak Merks podchodzi bliżej brzegu.

– Wyobraź sobie, że jesteś na odludziu, zupełnie sam. Z każdej strony otaczają cię wygłodniałe bestie. Musisz jakoś przeżyć i przejść obok nich bez szwanku – zasugerował i zajął się mięsem, które po wstrząśnięciu, zaczęło wytwarzać nieprzyjemny dla nosa aromat. Zakasłał i na powrót osłonił organ powonienia dłonią. Kiedy zerkał na spłoszonego chłopaka, odnosił wrażenie, że tamten nie za bardzo chce toczyć batalię z upartym medalionem, który coraz częściej zmieniał barwę na białą.

Rozpoczęła się pierwsza próba zaprzyjaźnienia z kłapiącymi szczękami gadami. Chłopak starał się kontrolować przepływ wytwarzanych myśli, wrzeszczał wręcz wniebogłosy, nakazując zwierzętom szacunek i uległość. Niestety, krokodyle dość szybko dotarły w zasięg ugryzienia i nie wyglądały przyjaźnie, kiedy ich masywne zęby połyskiwały w rozdziawionych paszczach, z których wyciekały resztki mętnej wody.

Zbuntowany medalion zgasł, wytrącając Merksa ze stanu koncentracji – upadł na kolana. Szybko dźwignął powalone ciało z piachu i ponownie aktywował wisior, który zatrzeszczał i rozświetlił grotę białym, zamiast czerwonym blaskiem. Pomimo lęku i uścisku w piersi, chłopak wytrzymywał poświatę wytworzoną przez artefakt, na przekór temu, że jego barwa paliła skórę i nie pozwalała otworzyć powiek; nakazywała pracować po omacku.

Gady również odczuły skutki rozbłysku na skórze – parowała gęstą mgiełką. Nie odczuwały jednak dyskomfortu, bo nadal uparcie podchodziły do ofiary.

– Uciekajcie! – krzyknął Morfus, ile sił w płucach i zaczął na chybił trafił rozrzucać skrawki ociekającego krwią surowego mięsa. – Wynocha, łapserdaki, zostawcie go! – wrzeszczał i wstrzymywał oddech, wypychając policzki. Im głębiej sięgał do wiaderka, tym fetor był intensywniejszy.

Krokodyle ruszyły na darmową wyżerkę. Chwytały ścinki mocnymi szczękami i połykały w całości, potrząsając głowami i ogonami. Słabsze osobniki potraktowane zębami, wróciły do wody, ale jeden zawrócił i korzystając z zamieszania i braku wokół siebie silniejszych osobników, zaczął kroczyć w stronę towarzysza, który nie był świadomy nadciągającego zagrożenia.

Stał bez ruchu i patrzył zamglonym wzrokiem na wodę. Nie docierało do niego to, co obecnie widniało wokół niego. Gad podchodził ostrożnie, niuchając w powietrzu. Morfus nawoływał za Merksem, ale oderwany od świadomości mózg chłopaka był poza zasięgiem. Rzucił ochłapy pod łapska zwierzęcia, ale ten nie zamiarował zrezygnować ze świeżego mięsa i ominął przekąskę.

Wisior wessał białe światło i opadł bezwiednie na poruszającą się energicznie pierś właściciela. Zaczął wypluwać i rozczepiać białe wici, które wpełzały Merksowi pod skórę – świecił na biało, a poświata przybierała coraz większy rozmiar wokół jego ciała.

Starzec darował sobie rozrzucanie ochłapów i postanowił zabrać ucznia z pola walki. Nie zdążył jednak w porę odciągnąć chłopca spod szczęk wygłodniałego krokodyla – zębiska uwięzły w łydce.

Merks nadal miał twarz posępną, pozbawioną emocji. Był pod wpływem medalionu i nawet, jak cokolwiek czuł, nie dało się tego jednoznacznie stwierdzić. Źrenice nie reagowały, nawet powieki nie drgały. Ciało, choć jego, w tej chwili do niego nie należało.

Morfus krążył wkoło i wymachiwał rękoma. Nie potrafił podjąć mądrej decyzji co do planu działania. Podejście zbyt blisko zakończy się uszczerbkiem na zdrowiu. Nie robienie nic, skaże chłopaka na wykrwawienie.

Nigdzie jednak na piasku nie dopatrzył się nawet kropelki krwi. Krokodyl szarpał się, ale nie był w stanie wyrwać mięsa, ani zębów z nogi Merksa. Starzec wytężał wzrok, doszukując się przyczyny tego niezrozumiałego widowiska, ale nic sensownego nie przyszło mu do głowy.

Otoczka wokół ciała chłopaka rosła w siłę i jaśniejszy poblask. Zimne języczki, które odpadały, jak rozgrzany metal, spadały na piach, wiły się po nim jak węże i jeden po drugim wpełzały pod skórę gada. Przestał atakować – znieruchomiał.

W mgnieniu oka z tłustego cielska zaczęło uchodzić życie, a wytrzeszczone ślepia osłoniła mgła. Gad wysychał w oczach i już nie był taki wielki i złowrogi jak jeszcze przed tym, zanim ostatni języczek złowrogiej mocy nie wskoczył nozdrzami do wnętrza zapadniętych mięśni. Nie było już krokodyla, tylko sucha skóra, która opadła na piach, oraz szczęka pozbawiona uzębienia, które skruszało, puściło i legło na płasko razem z resztą.

Wśród gadów powstał zamęt i nie wiadomo kiedy, wszystkie znalazły się w wodzie – tylko oczy wystawały i obmiatały okolicę.

– Pokaż nogę? – Morfus podbiegł i wyciągnął rękę w stronę świecącego chłopaka. Gdy dotknął rozgrzanej skóry, został odepchnięty z ogromną siłą i zatrzymał się na piaskowej ścianie. Zawył z bólu i szybko pożałował, że nie pomyślał, zanim wykonał odruchowy gest.

– Nie rób tego więcej. Nie dotykaj mnie, kiedy jestem połączony intelektualnie z wisiorem, bo zrobi ci krzywdę – oznajmił Merks zdeformowaną barwą głosu, wydobytą z wielkim trudem gdzieś z końca gardła. – Wyjdź stąd, bo nie wiem, jak długo zdołam hamować jego zapędy. – Wykrzywił twarz w grymasie bólu i przewrócił oczyma. – Nie lubi cię i jesteś dla niego zagrożeniem.

Morfus milczał i nawet nie próbował wydać z krtani żadnego dźwięku. Odsunął obolałe ciało od ściany i ze spuszczoną głową opuścił grotę. Nie obejrzał się za siebie, choć bardzo chciał.

***

 

Kolejnego poranka Merks nie pojawił się na śniadaniu, jego posłanie było puste – w ogóle nie wrócił do jaskini. Morfus czekał na niego do późna w nocy.

– A jednak… zrezygnował. – A może…?

Ruszył pędem w stronę groty. Zauważył chłopaka siedzącego na kamieniu i przemawiającego do medalionu. Postanowił pozostać w ukryciu i poczekać na rozwój sytuacji. Uśmiech wpełznął na usta, kiedy oczy wyłapały, jakie dziwaczne miny stroi chłopak.

Krzywił się – wybuchał śmiechem. Marszczył czoło – rozciągał usta.

Niemoc, wahanie i płonna nadzieja, na dotarcie do wisiora.

– Nie chcę cię, słyszysz. Jesteś głupszy ode mnie. Nie będziesz dłużej wisiał na mojej piersi. – Merks zdecydowanym ruchem zerwał biżuterię z szyi i wrzucił do zmąconej przez gady wody. – Niech cię połkną i będzie spokój. Nie uważasz mnie za swojego właściciela, to nie. – Wstał z nieukrywanym oburzeniem na twarzy.

Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Nagle do jego uszu dobiegł dźwięk kapiącej na błoto wody i ciężkich kroków.

– No nie… znów chcesz mnie dziabnąć? – Merks otworzył szerzej oczy i zwrócił ciało frontem do dużego osobnika, stojącego na brzegu.

– W żadnym wypadku – kłapnął zębiskami połyskującymi od trzymanego w paszczy przedmiotu. Medalion świecił skąpym blaskiem.

– Ty umiesz mówić? – Uniósł brwi i zmarszczył gładkie czoło. Ręce opadły wzdłuż ciała, a kąciki ust powędrowały w dół.

Miał wątpliwości, czy przypadkiem nie śni. Spędził tutaj całą noc, więc mózg mógł płatać figle. Przecież zwierzęta nie umieją mówić. Uszczypnął się w przedramię, ale nadal miał obiekcje, co do trwającej sceny.

– To, co wyłowiłem z odmętów i przyniosłem, przemówiło do nas pierwszego dnia twojej wizyty tutaj – oświadczył gad, wypluł bibelot i wypuścił nagromadzone powietrze. – Wiemy, czego od nas chcesz i po co tutaj tak uparcie przychodzisz. – Lustrował Merksa bystrym wzrokiem. –Jako żywe istoty mamy uczucia i powiem ci, że wystarczyło ładnie poprosić, a nie krzyczeć i wymagać.

Chłopak stał jak wryty z otwartymi do maksimum ustami i podejrzewał, że zwariował w tak młodym wieku. Im mocniej główkował, tym bardziej nic z tego nie rozumiał.

– Muszę na powietrze, bo mi mózg fiksuje – prychnął pod nosem. – Rozmawiam z krokodylem, który na dodatek, ma lepiej rozwinięty intelekt niż ja. – Wzdrygnął się i przetarł wybałuszone oczy. – Medalion nawet na odległość manipuluje w mojej podświadomości, drwiąc ze mnie.

– Weź go i zastanów się nad sobą, może ta niezwykła rzecz potrzebuje trochę dobroci. – Podepchnął umięśnioną łapą twór pod stopy Merksa. – Zacznij z nim współpracować i naucz się prosić, bo czuje i rozumie, jakby ktoś wtłoczył do jego wnętrza kawałek swojej duszy. Przedmiot przejawia skłonności do złego, ale skrywa w sobie pokłady dobrej, czystej energii, którą trzeba obudzić i wywlec z dna. Oczekuje od ciebie więcej stanowczości, rzetelnych rozkazów i uczucia. Jako rzecz karmi się tym, co sobą reprezentujesz i to od ciebie zależy, jak będzie ci służył.

– Robiłem tak.

– Męczysz mnie tym zakłamanym słowem. – Otworzył paszczę, jakby ziewał. – Weź się w końcu w garść i przestań robić z siebie kogoś, kim nie jesteś. Nie masz pięciu lat, a jak masz zamiar dalej tak ględzić, to wracaj lepiej do domu i wrzuć tę błyskotkę na powrót do wody, niech przykryje ją muł.

– Nie rozumiem – fuknął chłopak i przykucnął.

– Wczoraj uśmierciłeś jednego z naszych, tylko dlatego, że chciałeś.

– Nie…

– Tak! – warknął gad. – Nie miałeś w głowie obaw, że staniesz się obiadem?

– Miałem – odburknął Merks i przygładził włosy. Ściągnął brwi i kalkulował, skąd to stworzenie o tym wszystkim wie? Wisior najprawdopodobniej przekazał jego własne obawy dalej i w mig połapał, co tak ważnego próbuje mu przekazać poirytowany krokodyl.

Dobro „tak” – zło „nie”.

Negatywne emocje „nie” – pozytywne „tak”.

Starzec cały czas siedział cicho i przysłuchiwał się dialogowi. Jego blada twarz i zaciśnięta szczęka, wskazywały, że również wyciągnął wnioski z tego, co usłyszał.

Krokodyl zarzucił cielskiem, zrobił zwrot i wolnym krokiem udał się na powrót do wzburzonej wody, gdzie czekali na niego bracia i siostry. W tym samym czasie Morfus wyszedł z cienia i ruszył w stronę chłopaka.

– Ten krokodyl przemówił i… – Merks był przejęty i podekscytowany. Przebierał w miejscu nogami, jakby nie potrafił zapanować nad pobudzonym ciałem. Przywarł ciałem do zgarbionego starca i przytulił z całych sił. Rozpierała go świeża energia, która potrzebowała ujścia.

– Słyszałem – przerwał mu i pochyliwszy ciało ku ziemi, podniósł wisior z chłodnego piasku. – Dzięki niemu mogłeś usłyszeć, co zwierzę chciało ci przekazać. Ja rozmawiam ze swoim wyliniałym pupilem za pomocą tego. – Wyjął z kieszeni spodni czarny, drewniany gwizdek, pomachał i wcisnął go tam na powrót, po czym przeniósł wzrok na połyskujący na biało artefakt, trzymany w dłoni. – Teraz wiem, że do tej pory, źle staraliśmy się poskromić to coś – przyznał łamiącym się głosem. Zrozumiał błędy wynikające z nieuświadomienia w kwestii wypierania czarnej masy; białą. Teraz wszystko wydawało się klarowne i tak łatwe w zastosowaniu.

Część trójkąta przejawia zły humor – zaspokój go pozytywnie.

Staje się leniwy i miękki – doładuj wnętrze jadem.

– Ilu śmiałków próbowało swoich sił w poskromieniu artefaktu, odkąd trafił w ręce Sanyry? – Ciekawość zżerała Merksa od środka. Stukał niecierpliwie palcami po udzie, zachodząc w głowę, czy jego nauczyciel zdaje sobie sprawę, jak ta odpowiedź jest mu niezbędna dla zastanowienia się nad dalszym planem działania? Najprawdopodobniej nie, bo nie kwapił się ze zaspokojeniem jego ciekawości.

– Dwoje, ale nie podołali zadaniu – stwierdził, po dłuższej chwili myślenia, jakby wyjawienie prawdy, miało ośmieszyć jego dotychczasowe doświadczenie w tej kwestii, oraz słaby zasób wiedzy odnośnie do tego przedmiotu.

Merks widząc zażenowanie na twarzy kompana, zbył dalsze dociekanie milczeniem. Poklepał staruszka po ramieniu i zacisnął palce na bicepsie – nie chciał, aby stracił wiarę w siebie.

***

 

Opuścili grotę i wrócili do pachnącego gotującym się obiadem azylu staruszka. Domownik sprawiał wrażenie smutnego i nawet nie ukrywał, że zmieniło się jego nastawienie do dotychczasowych przemyśleń i działań, które praktykował.

Merks nabrał wody w usta i obserwował spod przymkniętych powiek wyraz niezadowolenia na jego twarzy. Jako najstarszy osadnik, Morfus powinien mieć większy dystans do polotu młodego umysłu. Książki to tylko wskazówki, które nie zawsze idą w parze ze stanem faktycznym danego zagadnienia.

Po obfitym obiedzie zgodnie powrócili do legowiska krokodyli, chociaż ich miny nie współgrały ze sobą. Merks chciał wypróbować nowy sposób komunikacji z medalionem – Morfus niechętnie zaopatrywał umysł na nowości.

– Dzień dobry, jak się dzisiaj macie? – zagadnął chłopak ciepłym głosem, kiedy postawił stopy na miękkim piasku. Instynktownie zaczął pocierać medalion, który jak pies prosił o czułości; przywarł do piersi i wibrował, wprawiając spięte, młodzieńcze ciało w stan relaksu.

– Co ty wyprawiasz? – Starzec zastygł i gdyby nie fakt, że chłopiec puścił do niego oczko, najprawdopodobniej wywlókłby go z groty za włosy i nagadał do słuchu, za jego zuchwałość. Krokodyle już szczerzyły zęby i kłapały paszczami.

– Ciii… zaufaj mi.

Nastała nieznośna dla pracującego na najwyższych obrotach mózgu staruszka cisza, co skutkowało nerwowością i walką z własnymi ciałami, które nie pisało się na nieprzemyślane decyzje. Wybałuszone, gadzie ślepia wpatrywały się w przybyłych z zainteresowaniem, a w wodzie wrzało od przepychu i okazywania swojej pozycji w stadzie – najsłabsze osobniki zostały zepchnięte na tyły.

Merks uniósł lekko kąciki ust i zgarbił plecy, po czym opuścił głowę i patrzył na wisior, który nie chciał oderwać się od jego torsu. Pochwycił go w palce, szarpnął i podziwiał, jak zbuntowany przedmiot stawia opór. Uwalniał z wnętrza białe niteczki, aby dano mu spokój. Parzyły, bo chłopiec zaczął przerzucać artefakt z dłoni na dłoń, ale nie miał zamiaru odpuścić i przegrać.

Uaktywnił medalion, po czym przemówił bezpośrednio do stada krokodyli:

– Mógłbym prosić, aby najstarszy osobnik podszedł do mnie i zezwolił na pieszczoty? – Oczy mu pociemniały, po czym wróciły do poprzedniego wyglądu. Patrzącemu z boku Morfusowi zdawało się, że chłopak wygląda zwyczajnie, jakby nie był pod wpływem medalionu. Jego ruchy były płynne, a nie jak wcześniej sztywne i sterowne.

– Merks, to nie jest…

– Ciii – przerwał wypowiedź. – Zaufaj mi, przecież nie atakują, choć stoimy tutaj już dłuższą chwilę. Wzruszył ramionami, podejrzewając, że starzec nie widzi jego osoby na miejscu wybrańca. Coraz częściej negował jego poczynania, co zaczynało być irytujące.

Woda się zmąciła, wręcz zabulgotała od chaosu, jaki w niej zapanował. Olbrzymie zwierzę płynęło ku brzegowi, omijając te, które stały mu na drodze. Wyszedł wreszcie na brzeg i klapnął na tyłku. Wyglądał groźniej niż ten, który przyniósł medalion i był od niego dużo większy. Merks przełknął ślinę – grdyka mu drgała. Pohamował drżenie ręki i ostrożnie wyciągnął ją w stronę zwierzęcia.

Gad leżał, nie wykazując oznak życia, tylko rozbiegany wzrok śledził każdy ruch chłopaka.

– Uważaj. Spokojnie. Opanuj strach – dopingował Morfus, sam dygocząc ze strachu. Jego twarz była bielsza od mąki, a wargi co chwilę zmieniały zarys. Wątłe nogi z trudem utrzymywały zgarbione ciało, a ręce, pomimo starań, utrzymania ich blisko ciała, wyrywały się na boki.

Chłopak dotknął skóry gada i zaczął głaskać równomiernie od czaszki po połowę ciała. Zwierzę nie okazywało agresji. Wyglądało na zadowolone i leżało potulnie. Cofnął rękę, zdjął wisiorek i powiesił na grubej i wilgotnej szyi krokodyla.

Czerwone światło zgasło.

– Przywódco tej sporej gromadki. Chciałem prosić, abyś w późniejszym czasie zezwolił mi zabrać ze sobą jedno z twoich odważnych dzieci – wydusił przez zaciśnięte zęby. – Chodzi o tego, który przyniósł medalion, wyławiając go z odmętów.

– W jakim celu prosisz o niego? – Ich spojrzenia skrzyżowały bieg. Gad otaksował Merksa i opuścił głowę, kładąc wygodnie na piasku.

– Chcę go za przyjaciela, który nauczy mnie lepiej zrozumieć zwierzęta, bo tam, gdzie planuję wyruszyć, będzie mi to niezbędne do przeżycia – odkaszlnął nadmiar śliny, zwilżając w ten sposób suche gardło.

– Masz moją zgodę – kłapnął szczękami. – Możesz tutaj przychodzić bez obawy ataku z naszej strony. – Zrzucił błyskotkę, wstał i po krótkiej przechadzce zniknął pod wodą.

Merks pochwycił artefakt w palce, zawiesił na szyi, pomachał zwierzętom na do widzenia i obejmując roztrzęsionego staruszka w pasie, ruszyli ślimaczym tempem w drogę powrotną.

– Twoja nauka dobiegła końca i przyznam, że pomimo odmiennych poglądów, jestem z ciebie dumny i jedyne, co mogę teraz zrobić, to pluć sobie w brodę, za swój przestarzały umysł. Jesteś uparty, nieugięty i osiągnąłeś naprawdę wiele. – Łezka szczęścia wypłynęła do kącika oka staruszka.

– Dziękuję. Gdyby nie twoje upierdliwe, ale specyficzne podejście, nie osiągnąłbym tego. – Zarumienił się i spuścił oczy. Emanował szczęściem i nie krył tego. Uśmiech rozpromieniał rumianą twarz.

– Cała przyjemność po mojej stronie. – Starzec otarł wilgotną kropelkę z policzka i zatopił wzrok w niebieskich oczach chłopaka, który właśnie wzniósł głowę do góry. – Jutro, jak zechcesz, możesz wrócić do domu. Matka na pewno stęskniła się za tobą, a rano po śniadaniu będę miał dla ciebie jeszcze jedno zadanie.

– Już nie mogę się doczekać.

– Fajnie, a teraz pozwól, że od razu pójdę rozciągnąć kości. Całe ciało rwie z bólu i błaga o relaks – rzucił, gdy tylko wkroczył do obskurnej jaskini.

– A jednak zostaniesz na mojej szyi – burknął Merks i skierował nogi do swojego tymczasowego pokoiku.

Nazajutrz z samego rana chłopak obudził się w wyśmienitym humorze. Uśmiech nie schodził z jego wypoczętej twarzy i zdarzało się nawet, że podskakiwał żwawo.

– Witaj, Morfusie – zaszczebiotał wesoło i zasiadł przy stole, chłonąc nozdrzami nęcące zmysły zapachy.

– Dzień dobry – odpowiedział miękkim głosem i zaczął przekładać parującą jajecznicę na czerwonym mięsie wprost do glinianych miseczek.

Po śniadaniu, które przebiegło bez pośpiechu i w całkowitym milczeniu, starzec udał się do odległego korytarza. Wrócił po chwili z Laską Życia w dłoni, a jego poważny wyraz twarzy, utwierdził chłopaka w przekonaniu, że pod tymi przerzedzonymi włosami, zakiełkował pomysł, który niebawem ujrzy światło dzienne.

– Skąd ją masz? – spytał Merks i poderwał tyłek z twardego krzesła. – Kamyczki zalśniły, widziałeś? – Wybałuszył oczy i wsparł ręce na biodrach. Poczuł na piersi gorąc, który wżerał się w żebra, utrudniając oddychanie. Medalion zawisł na wysokość brody, a zawieszka wrzynała się chłopakowi w kark.

– Czy to ważne – odparł beznamiętnie. – Ważne jest to, co zaraz będę chciał sprawdzić za jej pomocą. Łap! – Rzucił artefaktem prosto w rozchwiane ręce chłopaka. Wybuchnął niehamowanym, gardłowym śmiechem, kiedy Merks nieporadnie próbował pochwycić przedmiot, lecący na niego koślawo po linii prostej.

– Chcesz mnie zabić! Po co rzuciłeś we mnie tym wygiętym patykiem?! – Zmarszczył brwi i odetchnął z ulgą, kiedy udało mu się pochwycić przedmiot.

Morfus postąpił instynktownie, nie biorąc pod uwagę, że Merks mógł nie złapać lecącej w jego kierunku niespodzianki, która przy upadku mogłaby popękać, albo stracić niektóre kamyki z rączki.

– Zaraz sam zobaczysz. – Zacisnął pięści i przyłożył do warg, nie spuszczając ciekawskiego wzroku z dezorientowanego chłopaka.

Merks otworzył usta. Nie zdążył jednak wydobyć głosu, bo w pomieszczeniu pogasły świece, ogień pod kuchnią również przygasł, spowijając wszystko w mroku, chociaż nie było przeciągu. Medalion rozbłysnął sam z siebie i miotał się na szyi chłopaka, próbując rozerwać hamującą wolność uwięź. Laska Życia podrygiwała w jego dłoniach, więc rozchylił palce i puścił przedmiot wolno – zaczęła lewitować tuż przed jego brzuchem.

Czuł, jak zawieszka zsuwa się z szyi i widział, jak laska opada na ziemię pod lekkim skosem rączką do góry. Medalion ułożył się w jej górnej części, a długa pętla utworzyła okrąg, obejmując wszystko szczelnie.

– Dwie z pięciu części Trójkąta Mocy połączone w całość. Modliłem się o to, aż mi kostki zbielały od trzymania kciuków. – Morfus podskoczył do góry, nie zważając na bolące i trzeszczące stawy, a Merks patrzył na jego wygibasy krzywym okiem.

Takiej reakcji starca się nie spodziewał. Wyglądał, jakby wpadł w mrowisko i na szybko próbował strzepać owady z ciała.

– Ałła… – syknął Merks, podnosząc medalion z ziemi. – Poraził mnie, jakby mówił: „Nie lubię cię”.

***

 

Zerna krążyła po kuchni. Nie mogła znaleźć sobie miejsca, odkąd syn przebywał u Morfusa. Martwiła się o niego, a mózg produkował natłok pytań o jego samopoczucie i bezpieczeństwo. Zamaszystym ruchem zdjęła fartuszek i postanowiła odwiedzić przyjaciółkę, aby zająć intelekt mniej dołującymi przemyśleniami.

Szybko dotarła pod kamienną chatkę i przeniknęła do wnętrza. Zastała ją w salonie, podczas segregacji ziół.

– Dzień dobry, Sanyro – sapnęła, biorąc głęboki wdech.

– Witaj, kochana – odpowiedziała, przenosząc naręcze świeżo zebranych łodyżek z kanapy na stół. Zlustrowała gościa spod ściągniętych brwi i uśmiechnęła się szeroko, zdając sobie sprawę, że ma przed sobą kłębek nerwów i typowy okaz matczynej miłości i troski.

– Halo, jest tam kto? – dobiegło zza progu.

Następnie do pomieszczenia wszedł Morfus z chłopakiem, uśmiechnięci od ucha do ucha, jak ranne ptaszki ćwierkające na powitanie dnia.

– Synku! – Zerna podbiegła i przywarła do niego całym ciałem, niemal nie dusząc nieboraka. – Widzę, że Morfus o ciebie dbał i przybyło ci ciała – rzuciła, oglądając go dokładnie z każdej strony.

– Ojj… – Zarumienił się. – Jak widzisz, jestem cały i zdrowy – Odwzajemnił uścisk.

– Witajcie, kochani. – Uściskała ich mocno staruszka i gestem ręki zaprosiła do stołu. Przełożyła zioła z powrotem na kanapę i nalała mięty do przyniesionych kubków.

Z podwórza dobiegały odgłosy ciamkania i tupania. Ktoś nadzwyczaj niecierpliwy dawał o sobie znać, nie potrafiąc ustać w miejscu.

– Kto tam jest? – Kobiety zadały pytanie jednocześnie i wybuchły śmiechem, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały.

– Chrapku, pozwól do środka – powiedział Merks i patrzył cały czas w stronę wejścia – przedstawię ci dwie najważniejsze damy w moim życiu. – Skinieniem nadgarstka zachęcał poddenerwowanego gada do przekroczenia progu.

Do izdebki wkroczył sporych rozmiarów, zielony krokodyl. Był lekko przytłoczony. Nigdy wcześniej nie widział tylu ludzi, rzeczy i ponętnych widoków, co w ciągu kilku godzin. Przez całą drogę śledził bystrym wzrokiem ptaki, które wywarły na nim ogromne wrażenie.

– Moje drogie, oto Chrapek. – Merks wypiął pierś i podążył wzrokiem za gadem. – Nazwałem go tak, bo kiedy człapie, wydaje chrapliwe i dość głośne odgłosy – wyjaśnił, obserwując zwierzę zwiedzające z lekkim wycofaniem pobliskie pomieszczenia.

– Skąd taki pomysł? – Zerna zaczęła podejrzewać, że te parę dni z Morfusem, uczyniło z jej syna dziwaka. Na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie, ale nie mogła mieć pewności, czy starzec nie rzucił na niego uroku, albo klątwy.

– Coś w głowie kazało mi to zrobić, mamo. – Wydął usta i podrapał pupila po brzuchu, który dość szybko znudził się węszeniem i trzymał cielsko blisko jego nóg.

– Niesłychany zamysł. – Sanyra patrzyła niedowierzająco; na Zerytorze osoby również wybierały sobie zwierzę do towarzysza. – Ciekawe… pierwszy taki przypadek, aby wziąć istotę z innej planety.

– Widać, że tracisz pamięć, Sanyro – prychnął starzec i napotkał na swojej drodze ostry wzrok. – Mój jastrząb również pochodzi stąd i pomimo że na Zerytorze mam już zwierzę, współpraca z moim srebrnym kurakiem kwitnie.

– Racja – westchnęła. – Również rozmawiam z kotem, kiedy odnoszę wrażenie, że ma mi coś do przekazania. Używam w tym celu Laski Życia. – Na polikach kobiety wykwitły rumieńce. Wyglądała, jakby chciała dać do zrozumienia, że nie przemyślała wypowiedzi. Wiek robił swoje.

– Podasz w końcu coś do jedzenia? – zagadnął zażenowaną Sanyrę, szczerząc zęby w kwaśnym uśmiechu. – Aby tutaj dotrzeć, pokonaliśmy z Merksem szmat drogi i przydałoby się coś, aby napełnić bulgoczący żołądek.

Morfus był niecierpliwy, a Sanyra ślamazarna i zagęszczała ruchy tylko wówczas, kiedy naprawdę musiała. Dwa przeciwieństwa, które dogryzaniem sobie, motywowały stare ciała do działania.

– Już podaję – furknęła – panie konający z głodu. – Nalała wywaru do misek, które przyniosła z małej szafeczki i postawiła przed każdym. Świeżo upieczony chleb spoczął na środku stołu w małym koszyku. – Wydarzyło się coś nowego od naszej ostatniej rozmowy?

– Chłopcu udało się połączyć dwa pierwsze elementy Trójkąta Mocy – wydukał Morfus, po czym wlał do gardła sporą ciepłej zupy i oblizał wysuszone wargi.

Zapanowała cisza, kobiety oniemiały ze zdziwienia, otwierając szeroko usta. To była rewelacyjna wiadomość, która budziła uśpione w mózgu nadzieje.

– Mogłabyś podać Nóż Przenosin? – poprosił Morfus podniesionym głosem.

Sanyra podskoczyła, wyrwana brutalnie z zadumy, nie wiedząc, o co chodzi i dlaczego wszyscy tak na nią patrzą? Dopiero po chwili zreflektowała myśli i wstała z miejsca. Podeszła do małego kuferka, wyciągnęła nóż i położyła na stole. W tym samym czasie staruszek wyciągnął laskę zza pazuchy i położył obok.

– Do dzieła. – Spojrzał na chłopaka i puścił oczko.

Merks widząc ciekawość w oczach zgromadzonych, pochwycił przedmioty w dłonie i zamknął oczy. Potrzebował czasu, aby zebrać i skupić myśli na czekającym go zadaniu. Medalion szalał na piersi, jakby pragnął dołączyć do części, które chłopak odłożył na stół. Potrząsał rękoma i posuwistym ruchem zdjął tańczący na zbędnej zawieszce wisior z szyi.

Oczy pozostałych lustrowały przebieg czegoś, co nie następowało, a na ściągniętej twarzy chłopaka widniała determinacja, bo oporny artefakt, po raz kolejny pokazywał różki i nie chciał rozbłysnąć. Ochoczy jeszcze przed chwilą do współpracy artefakt, lewitował i przejawiał objawy senności na wykonanie po raz kolejny tego samego zjawiska.

– Do dzieła, kochany – szepnął Merks stoickim głosem, pełen wiary, pomimo wyczuwalnego buntu i żarzenia się wisiora na biało. Pofruwał jeszcze przez moment i ustąpił.

W pomieszczeniu rozbłysła czerwona poświata. Laska drgnęła, unosząc rączkę ku górze, wtem nóż podążył za nią. Opadły równomiernie na podłogę, przysuwając krańce ku sobie. Połyskiwały kusząco, wabiąc wysyłający przerywany rozbłysk wisior. Laska i nóż zwarły szyk, tworząc trójkąt, a zawieszka medalionu okrążyła wszystko, tworząc idealny okrąg. Medalion usytuował się na wierzchołku trójkąta i zgasł.

Zgromadzeni podeszli do miejsca, w którym leżał, obserwując z uwagą jego piękno. Starzec chciał podnieść powstałą rzecz z podłogi, ale rozpadła się gwałtownie ze zetknięciu z pomarszczoną skórą dłoni.

– Stary, a głupi – podsumowała wybieg Sanyra. – Zapomniałeś, że trójkąta może dotykać wyłącznie osoba, która go utworzyła. – Po kuchni rozbrzmiał odgłos wybuchającego śmiechu.

– Jak powrócimy do domu za pośrednictwem tego cudeńka, osiągniemy dużo więcej, niż możecie sobie wyobrazić – rzekł, przeszywając Sanyrę piorunującym spojrzeniem, za jej przytyki.

– Najpierw musimy wrócić – oznajmiła Zerna, obejmując uradowanego syna.

– Damy radę mamo, obiecałem przecież.

Średnia ocena: 3.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • MKP 7 miesięcy temu
    "Starzec darował sobie rozrzucanie ochłapów i postanowił wyciągnąć ucznia z pułapki – ani jeden wybredny łakomczuch nie połasił się na śmierdzące mięso. Nie zdążył jednak w porę odciągnąć chłopca od wypuszczonych bestii." - trochę mało realne. Krokodyle raczej wpierw rzuciłby się w kierunku krwi z mięsa.
    Może lepiej byłoby powiedzieć że większość rzuciła się za ochłapem, ale jeden zaatakował Merksa.
  • MKP 7 miesięcy temu
    "tylko sucha skóra, która opadła na piach, oraz szczęka pozbawiona uzębienia – skruszało – która puściła i legła na płasko razem z resztą." - nie pasuje mi to wtracenie może: ...pozbawiona uzębienia, które skruszało, puścila...

    Morfus milczał i nawet nie próbował wydać z krtani żadnego dźwięku. Odsunął obolałe ciało od - sobie zaznaczę gdzie żem skonczył
  • MKP 7 miesięcy temu
    "– W żadnym wypadku – kłapnął połyskującymi zębiskami, od trzymanego w paszczy przedmiotu, który świecił skąpym blaskiem." - coś to nie zagrało. Kłapnął zębiskami połyskującymi od trzymanego w paszczy przedmiotu. Medalion świecił skąpym blaskiem

    "Chłopiec wyciągnął drżącą rękę w jego stronę. Grdyka mu drgała, a ręka trzęsła pod wpływem obawy o życie." - drżąca, drgała, rekę, ręka - możnaby jakoś urozmaicić: "Chłopiec wyciągnął trzęsącą się rękę w jego stronę. Obawa o życie zaciskała mu krtań, a drgająca dłoń zdradzała potworny strach."
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Dziękuję za odwiedziny i życzę miłego dnia. :)
  • MKP 7 miesięcy temu
    "Wyglądał groźniej niż ten, co przyniósł medalion. Zatrzymał się i uwalił wielkie" - który przyniósł

    "Jego twarz była bielsza od maki, a wargi co" - mąki

    "Morfus postąpił instynktownie, nie biorąc pod uwagę, że Merks mógł nie złapać lecącej w jego kierunku niespodzianki i przy upadku mogłaby popękać, albo stracić niektóre kamyki z rączki." - ludzie raczej mogą się poranić, polamać, ale nie popękać.

    Nadal nie widzę klucza według, którego używasz nawiasów. Wskaż mi ich przeznaczenie we fragmentach poniżej.

    – Racja – westchnęła. – Również rozmawiam z kotem, kiedy odnoszę wrażenie, że ma mi coś do przekazania (przekaźnikiem głosu była Laska Życia).

    – Witajcie kochani. – Uściskała ich mocno zielarka i gestem ręki zaprosiła do stołu (przeniosła zioła z powrotem na kanapę).

    Skończyłem ten fragment i mam wrażenie, że poprzedni nieco lepiej się udał, ale ten też nie był zły😉
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    "Morfus postąpił instynktownie, nie biorąc pod uwagę, że Merks mógł nie złapać lecącej w jego kierunku niespodzianki i przy upadku mogłaby popękać, albo stracić niektóre kamyki z rączki." - ludzie raczej mogą się poranić, połamać, ale nie popękać. W tym fragmencie nie chodziło o chłopca, tylko o niespodziankę - dlatego popękać.
    – Racja – westchnęła. – Również rozmawiam z kotem, kiedy odnoszę wrażenie, że ma mi coś do przekazania (przekaźnikiem głosu była Laska Życia). W tym przypadku jest to wyjaśnienie wątku, w jaki sposób porozumiewają się ze zwierzętami, aby nie trzeba było się zastanawiać, dlaczego i jak? Jedni redaktorzy używają nawiasu, inni myślników. W tym drugim przypadku jest odnośnikiem do stołu, który wcześniej zawaliła ziołami, więc wskazałam na to, że go uprzątnęła. Może te nawiasy nie powinny tam być albo te przekazy są zbędne, ale jakoś tak instynktownie, mozg każe mi to tak napisać. Może po którejś z kolei erracie, dojdę do wniosku, że ten zapis jest zły i go naprostuję. :). Jak przeglądam książki, to tych przekaźników jest tyle, że głowa mała i nie wszystkie rozumiem. Dziękuję za poświęcony czas i wskazówki i zapraszam na kolejne części :). Pozdrawiam.
  • MKP 7 miesięcy temu
    Joan Tiger Spoko, też nie zrozum mnie źle - nie chodzi o użycie nawiasu jako takiego do oznaczenia wtrącenia, ale u ciebie niektóre te fragmenty w nawiasach wyglądają jak przypisy, dlatego zwracam na to uwagę.
    Z tym popękaniem, to ja coś źle spojrzałem sorki😁😁
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Rozumiem. Na razie nie wiem, jak to ugryźć, więc zostawię. Właśnie po to wstawiam teksty publicznie, aby uzyskać prawdziwą opinię co do swojej twórczości. Pisz śmiało o wszystkim, co zwróci twoją uwagę, bo takie wytyczne są dla mnie motywacją, żeby przyjrzeć się tekstowi raz jeszcze. Nauczyłam się już dużo i staram się trzymać tego, kto coś zasugerował np.: dialogi, emocje, powtarzające się wyrazy itp. i zwracać na to uwagę, pisząc kolejną część - raz wyjdzie lepiej, raz gorzej. Za każdym razem dochodzę do wniosku, że autor komentarza miał rację, a ja po dziesiątym przeczytaniu tego samego, nie zwróciłam na to uwagi.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania