Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 18

– Straż, wezwać Wyrocznię! – wrzasnął Horn, telepiąc się na całym ciele z przerażenia.

Do komnaty pana wszedł Norek, niosąc tacę z jedzeniem – na widok panienki wypuścił ją z rąk; zawartość wylądowała na posadzce, a złota patera narobiła dużo hałasu.

– O nic nie pytaj i wyjdź! – ryknął na całe gardło władca, jakby ten wyskok, miał złagodzić to, co się niedawno stało.

Ptaszysko potulnie opuściło pomieszczenie; władca krążył wokół zamarzniętej córki, niecierpliwiąc się coraz bardziej, brakiem obecności Wyroczni w tak niecierpiącym zwłoki momencie.

Po chwili usłyszał jej podniesiony głos, niesiony echem po ścianach rozległych korytarzy.

– Nie poganiaj, bo skończysz, jako przekąska dla bestii – rozległ się syczący ton. – Rozumiem, że natychmiast i to właśnie czynię. – Było coraz głośniej, co zwiastowało, że kobieta jest tuż-tuż.

Horn ruszył w stronę drzwi i zamaszystym ruchem ręki, otworzył je na oścież, myśląc, że tak będzie szybciej – zanim wartownik przeprowadzi procedury niezbędne do wpuszczenia kogokolwiek do jego królestwa, miną wieki. Kiedy wystawił zza nich głowę, Wyrocznia była już na ostatniej prostej; usta miała wykrzywione w grymasie niezadowolenia.

– Jestem, panie. – Wtargnęła do środka, nie zważając na protesty straży.

Kogo, jak kogo, ale przy statusie, jaki posiadała, mogliby sobie darować te sztywne zasady. Zresztą… nigdy za bardzo nie zwracała uwagi, czy jej obecność jest aprobowana, czy nie – wchodziła i tyle.

Straż nie za bardzo zabiegała, aby zatrzymać kobietę; nie chcieli skończyć w fosie, pozbawieni mocy i walczący o przetrwanie.

– Głupcze! – Wyrocznia od razu spostrzegła, w czym tkwi problem. – Zamroziłeś własną córkę?! – krzyknęła i w okamgnieniu znalazła się obok niej.

– Nie… to nie tak – dukał. – Ona sama… brałem kąpiel.

– Dureń! – Wzrok, którym go obdarowała, był równie zimny, jak posąg, który właśnie dotykała. – Ostrzegałam, ale jak zwykle wszystko zbagatelizowałeś! Mówiłam, żebyś uważał na tę rzecz!

Horn nie wiedział, co zrobić – podejść, czy zostać na miejscu?

Podszedł, ale zachował bezpieczną odległość, na wypadek, gdyby Wyrocznia postanowiła wyładować frustrację na jego skromnej i ducha winnej osobie.

– Ulecz ją, proszę. – Padł przed kobietą na kolana; oczy pełne łez, rozwarte usta i prosząca mina, nie na wiele się zdały.

Zawsze był zdania, że Wyrocznia jest w stanie osiągnąć wszystko – jakże się myli.

– Nie potrafię naprawić tego, co wydarzyło się pod wpływem moich magicznych tworów – oznajmiła dobitnie, nie chcąc powtarzać czegoś, co w jej ustach brzmiało niedorzecznie dla wpatrującego się w nią intensywnym wzrokiem władcę.

Było jej wstyd, że teraz, kiedy jej magia była potrzebna, jak powietrze, nie była w stanie z niej skorzystać; nie da się cofnąć jadu i nienawiści wtłoczonej w artefakty.

– A kto może? – spytał i oczekiwał na szybką odpowiedź. – Tylko nie mów, że twój ojciec, bo od razu możemy wykopać dla Tacji grób.

– Hestiony. – Wyrocznia wykrzywiła usta w grymasie. – Biorąc pod uwagę jej złą energię, zostanie zapewne przemieniona w zwierzę, ale, zaraz…

– Nie denerwuj mnie bardziej kobieto i przejdź do meritum. – Oczy władcy próbowały wyczytać coś z posępnej twarzy kobiety.

Chciałby posiadać dar czytania w myślach, byłoby to teraz, jak znalazł, bo Wyrocznia zazwyczaj przeciągała udzielenie jakiejkolwiek odpowiedzi o tyle, ile uważała za stosowne.

– Nie uczyniły tego wcześniej to i teraz tego nie zrobią. Energia nadal pozostaje w uśpieniu – mamrotała pod nosem bardziej do siebie, analizując napływ „Za” i „Przeciw”.

– Marudzisz i gadasz pod nosem, zamiast działać – rzucił ostrym głosem. – Zapomniałaś, że chodzi o moją córkę! – Władca kipiał ze złości.

– Moją też – fuknęła i podeszła do niego; spojrzała głęboko w oczy i dodała: – Zapomniałeś, że jestem jej matką i martwię się tak samo, jak ty!

Walczyli ze sobą, bez słów – tylko ostre spojrzenia i wymowne gesty twarzą.

– W takim razie nie mamy wyboru… muszę poprosić o pomoc wrogów i schować urażoną dumę w kieszeń.

– Dokładnie – potwierdziła; znalazła chwilowe ukojenie w ramionach Horna, który zapewne również potrzebował bliskości. – Straż, podstawić powóz i wezwać Midora – powiedziała spokojnie; nie miała głowy do przestrzegania etykiety.

Po upływie chwili Midor stanął przed nimi, lecz wzrok uciekał mu w kierunku zastygłej w bezruchu Tacji.

– Zwołaj ludzi i zanieście córkę do powozu, tylko ostrożnie. Niedługo do was dołączę – rozkazał, wypuścił Wyrocznię z ramion i wybiegł pospiesznie z pomieszczenia.

– Wrócę do siebie – poinformowała roztrzęsiona kobieta.

Strażnicy wsadzili panienkę delikatnie do drewnianego, zbitego z ozdobionych desek przyrządu latającego. Posiadał dwa duże, przeszklone okna, parę drzwi, trzy drewniane koła, siedzenie dla woźnicy oraz dwa skrzydłokorny, zaprzężone do długiego dyszla. W środku były dwa długie, mięciutkie siedzenia – na jednym z nich leżała już wcześniej wsadzona panienka. Całe wnętrze obite było niebieskim, delikatnym materiałem.

Władca zasiadł obok córki, dając znak, że mogą już udać się w stronę granicy. Paru strażników wskoczyło na powóz, łapiąc się za dach, reszta miała pokonać drogę na swoich zwierzętach. Midor usiadł obok woźnicy, zezwalając na wprawienie w ruch denerwujące się, grzebiące w ziemi skrzydłokorny.

Wzbili się w powietrze. Pojazdem rzuciło, zanim zwierzęta złapały odpowiednią równowagę.

Norek leciał za powozem.

– Wyrównać lot! – krzyknął władca. Najchętniej, to wystawiłby głowę na zewnątrz i zrugał woźnicę, ile wlezie; nie mógł jednak tego zrobić, bo podtrzymywał córkę, aby nie zsunęła się z siedzenia.

– Granica, panie – poinformował głośno Midor, po upływie pewnego czasu. – Zalecam złapać za uchwyty, będziemy lądować.

Władca nie skorzystał z propozycji – ktoś musiał trzymać Tację. Nie mógł dopuścić, aby popękała i rozwarstwiła na milion małych kawałków. Podczas podróży, kiedy zerkał w wypalone oczy, zadawał sobie pytanie, czy córka żyje?

Skrzydłokorny powoli opadły w dół, stawiając pojazd na nierównej powierzchni, najdelikatniej jak potrafiły. Zatrzymał się, przestało trząść, więc Horn poluźnił uścisk i wypuścił posąg córki z ramion. Strażnicy oblegający ścianki kolasy zeskoczyli na ziemie i ustawiając się w szyku, czekali na dalsze rozkazy. Midor otworzył drzwi, władca opuścił ciasne wnętrze i spojrzał na wysoki mur.

Norek wylądował tuż obok strażników, skulił skrzydła i podszedł do pana ze spuszczoną głową.

– Midorze, myślisz, że brat udzieli mi pomocy, po tym wszystkim, co zaszło pomiędzy nami?

– Nie wiem, panie – odparł niezdecydowanie.

– Odmowa mnie zabije – burkną Horn i skinął na Norka. – Otwieraj.

Ptak uchylił przesmyk w murze i odstąpił. Nie pozostało nic, poza czekaniem na jakikolwiek odzew z drugiej strony. Midor wiedział, że Hestiony przebywają w okolicy, bo widział je, kiedy byli w powietrzu. Nie upłynęło dużo czasu, kiedy wysuszona twarz zajrzała przez otwór, lustrując przybyłych bystrym wzrokiem.

– Muszę jak najszybciej zamienić słowo z bratem – oznajmił władca stanowczym tonem. Ręce mu drżały; próbował ukryć ten fakt przed spojrzeniem Hestiona, ale nie zdołał.

Stwór taksował jego ruchy bardziej z ciekawości, niż pod względem zagrożenia, jak domniemał Horn.

Hestion zniknął; Horn kierowany ciekawością i czymś, czego nie umiał nazwać, wsadził głowę w szparę i obserwował czerwone postacie. Rozmawiały chwilę cicho, po czym jeden dosiadł skrzydłokorna i poszybował w stronę osady.

– Czekać na dalsze rozkazy! – rzucił Hestion, czując na sobie badawczy wzrok władcy.

W odczuciu Horna minęły wieki, zanim posłannik powrócił z informacją. Przekazał treść koledze, który prowadził konwersację – reprezentant podszedł do przejścia i widząc lęk w oczach przybyłego, przemówił:

– Macie zgodę. – Ani na sekundę nie spuścił oczu z władcy. – Pod naszym nadzorem udacie się prosto do miejsca, które wskazał panicz, będzie tam na was czekał wraz z ojcem – przerwał i wyciągnął rękę w stronę Horna, który nie cofnął twarzy, jakby był pod działaniem magii. Zimne palce dotknęły jego bladego policzka. – Nie lękaj się. Jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. Nie krzywdzimy swoich – oznajmił i cofnął dłoń. – Wróćcie do powozu, poprowadzimy was. Zwierzęta muszą zostać po tamtej stronie.

Oczekujący wymienili spojrzenia i uczynili, co nakazała czerwona postać – Midor odczepił zwierzęta od powozu i zasiadł obok woźnicy.

– Muszę mieć twoją zgodę na podróż w asyście Hestionów – zagadnął stwór.

– Rób, co musisz – odparł posępnie władca, wystawiając głowę przez okno.

Uzyskawszy aprobatę, Hestion uniósł rękę w górę, ruszył delikatnie nadgarstkiem, po czym powóz uniósł się w powietrze; przeleciał przez wysoki mur i zawisł w bezruchu. Cztery odziane w czerwone peleryny postacie, dosiadły uwiązane w pobliżu Tunelu Przejścia skrzydłokorny, po czym wzlecieli ku niebu – powóz podążał za nimi, lewitując w uścisku niemocy.

***

 

Przyfrunęli prosto pod chatę Sanyry – Kron nie chciał pertraktować na uboczu, nie ufał bratu. Hestiony ostrożnie opuściły pojazd na ziemi, zsiadły ze zwierząt i podeszły do kolasy, zachowując pewien dystans.

Z domku wyszedł Merks, wraz z ojcem i Morfusem – kobiety pozostały w środku, obserwując sytuację przez okno. Władca wysiadł z powozu i nie czekając na pozwolenie, ruszył im naprzeciw, nie potrafiąc opanować drżenia ciała. Nie doszedł jednak zbyt daleko; drogę zagrodził mu dowódca z dwójką ludzi.

– Kogo to moje oczy widzą w naszych skromnych progach – prychnął Kron, wyszczerzając zęby. Zmrużył powieki i zacisnął pięści; hamował zirytowanie niechcianym widokiem. – Co cię do nas sprowadza, potworze?

– Wyciągnijcie ją! – nakazał Horn, zerkając na strażników, którzy wkroczyli do pojazdu i ze szczególną ostrożnością, zaczęli wyładowywać przesyłkę – zastygłą w bezruchu dziewczynę ustawili w cieniu starego drzewa, tuż obok powozu.

Zgromadzeni zmniejszyli dystans, który ich dzielił.

– Córka, pod wpływem sztyletu, zamarzła. – Pokazał artefakt, który wyjął zza paska, po czym wypuścił go z dłoni i pochwycił oburącz za skronie. Zgiął ciało i przykucnął.

– Widzę i witam serdecznie najjaśniejszego pana – rzucił z sarkazmem Kron, patrząc bratu prosto w przymrużone oczy. – Boli?

Horn zbył brata milczeniem, ucisk na czaszkę był tak silny, że ledwo kontaktował. Podejrzewał, że to siła brata, którą odziedziczył wraz z przyjęciem krwi czarownika „Ja”. Będą kłopoty, pomyślał. Wzruszył ramionami i wstał – ból ustąpił.

– Co niby mamy z nią zrobić? – zabrał głos Morfus, obserwując bacznie niemą potyczkę pomiędzy braćmi.

Kiedy uściskał Krona po udanym uwolnieniu, wyczuł w jego ciele i zachowaniu, że nie jest tym samym człowiekiem, którego znał. Emanował złą energią i nawet dowódca odnosił się do niego z respektem.

– Przywrócić do życia – zasugerował i zawiesił wzrok na bratanku, który nie odezwał się do tej pory ani słowem, a to on był w tej sprawie postacią kluczową. – Wyrocznia nie potrafi cofnąć zaklęcia, więc… jedyna nadzieja w nich. – Wskazał na Hestiony. – Proszę, pomóżcie jej? – Padł przed mężczyznami na kolana. – Proszę? – Odnalazł zagubiony wzrok Merksa. – Tylko ty możesz wydać rozkaz – przemówił bezpośrednio do chłopaka.

Dowódca podszedł do Krona i powiedział coś na ucho. Otrzymał niemą odpowiedź twierdzącą i po przyzwoleniu, zwrócił się wprost do bladego władcy:

– Podaj mi sztylet; diabelskie narzędzie, które wyrządziło tyle zła – poprosił główny Hestion i podszedł do władcy z wyciągniętą ręką.

Odebrał rzecz i odstąpił od reszty, na parę stóp – zacisnął pięść. Gdy ją otworzył, zdmuchnął pył, który na niej zalegał.

Władca zagotował się ze złości, ale nie powiedział ani słowa. Spuścił głowę, bo cóż innego mu pozostało w zaistniałej sytuacji. Nie ruszy na Hestiona, bo to przecież samobójstwo.

– Jesteś w stanie cofnąć to, co ją spotkało? – zapytał Merks, kiedy dowódca stanął u jego boku.

– Spróbuje, paniczu – odparł i ruszył w kierunku nieruchomej Tacji.

Obejrzał zmarzlinę z każdej strony, lecz najwięcej uwagi poświęcił na lustrowanie mętnych oczu dziewczyny. Minę miał niezmienną od dłuższego czasu, więc trudno było stwierdzić, czy podoła zadaniu.

– Dziękuje wam, nigdy wam tego nie zapomnę. – Władca spojrzał na brata ze łzami w oczach i stanął na równe nogi.

– Nie tak szybko braciszku – zareagował Kron i stanął naprzeciw. – Musisz nam dać coś w zamian.

Horn ponownie odczuł działanie siły, która tym razem zaatakowała jego pierś, utrudniając oddychanie. Zachował jednak pozory i nie dał po sobie poznać, że coś jest nie tak; Kron zauważył jego cierpienie, co skwitował szerokim uśmiechem.

– Zgodzę się na wszystko, tylko uratujcie moje dziecko. – Padł ponownie na kolana, kłaniając się nisko, omal do samej ziemi.

– Wstań, bracie, wystarczająco się już przed nami poniżyłeś. Odzyskasz córkę w zamian za bransoletę i pierścień… dwie części Trójkąta Mocy.

Horn stanął jak wryty; nie docenił brata.

– Nie mam jej – stwierdził. – Wyrocznia uznała, że zagraża mojemu życiu i gdzieś ukryła. – Zaczął tracić grunt pod nogami, telepało nim mocno. Powoli docierało do niego, że z każdym „NIE” maleją szanse na uratowanie córki. – Pierścienia na pewno nie odda; prędzej mnie zabije.

– To odzyskaj chociaż bransoletę. – Kron nie odpuszczał. – Jeśli nasza diablica pragnie nadal sprawować pieczę nad krainą, zrobi wszystko, o co poprosisz. Zapomniałeś, że bez władcy, nie ma Wyroczni. Jak sobie coś zrobisz w akcie rozpaczy, biedaczka będzie musiała odejść, a na Zerytorze nie ma więcej królestw. Ja na pewno nie przyjmę tego jarzma; wolę teleportować rodzinę w nieznane, niż sprawować władzę pod jej komendą.

Nienawiść wisiała w powietrzu. Zła energia przepływała pomiędzy braćmi.

– Załatwię, o co prosisz… daj mi czas. – Władca skapitulował, zdając sobie sprawę, że Kron ma rację.

Przymknął oczy i w wyobraźni widział, jak brat macha mu na pożegnanie, kiedy z upadłą Wyrocznią opuszcza planetę.

– Niedoczekanie twoje… – Powrócił do rzeczywistości, odganiając strachy.

– Zostaw u nas córkę i jak będziesz miał bransoletę, to daj znać, wtedy dokończymy rozmowę. – oświadczył donośnie Kron. Odwrócił się do brata plecami, objął syna ramieniem i równym krokiem ruszyli w stronę chatki.

Morfus podążył za nimi. Zachowanie Krona nie wskazywało, aby miał coś więcej do dodania.

– Uwolnisz jeszcze wszystkich mężczyzn z wioski, pracujących w kopalniach! – dokrzyczał Merks, wychylając się zza drzwi, po czym zamknął je głośno.

Hestiony odstawiły władcę wraz z jego ludźmi za mur, gdzie podróżnicy zaprzęgli skrzydłokorny do powozu i wrócili do zamku. W tym samym czasie dowódca wraz z dwójką ludzi wnieśli Tację do salonu Sanyry i postawili w pobliżu okna.

***

 

Władca wkroczył do komnaty Wyroczni z sercem na ramieniu. Wrzeszczał za nią, odkąd postawił stopę na dziedzińcu.

– Załatwiłeś? Gdzie jest Tacja? – spytała, rozglądając się za dziewczyną, ale nie było jej z nim.

W komnacie pojawił się również Midor, stajać obok pana.

– Córka zmuszona będzie zaznać gościny Sanyry w stanie nieożywionym, dopóki nie uwolnię mieszkańców wioski pracujących w kopalniach i …

– Midorze! – przerwała wypowiedź. – Nakaż strażnikom zebrać wszystkich niewolników z osady, przyprowadźcie ich do szop, na tyłach zamku i doprowadźcie do porządku. Jedzenia również nie żałujcie.

– Nie wytrzymam z tobą dłużej! – Kron wyrzucił ręce do góry i zacisnął szczękę. – Dlaczego mi ciągle przerywasz?!

– Wyraziłam w ten sposób, że zgadzam się z tym, co powiedziałeś i nakazałam rozpocząć przygotowania. Córka jest najważniejsza, a utrata tych paru robotników i tak nic nie zmieni w naszej obecnej sytuacji wydobywczej.

– To jeszcze nie wszystko – powiedział i usiadł w fotelu. Głowa go bolała, od ciągłej walki z kobietą.

Odkąd pamiętał, nigdy nie zdążyło się, aby nie wplotła swoich mądrości w rozmowę; najczęściej w ogóle nie dotyczyła jej osoby. Jej zawsze musiało być na wierzchu.

Władca był wdzięczny losowi, że czarownik „Ja” zaginął, bo takich dwóch silnych charakterów wokół siebie, by nie zdzierżył.

– Za chwilę. Muszę dokończyć jedno – Zbyła go i powróciła do wydawania poleceń Midorowi. Dopiero kiedy główny strażnik opuścił komnatę, zwróciła się do znudzonego władcy: – Mów.

– Zażądali bransolety – wydukał beznamiętnie, bo podejrzewał, jak zareaguje. – Bez niej nie ożywią Tacji.

– Mogłam przewidzieć, że łatwo nie będzie, ale nie myślałam, że zażądają akurat jej.

– Chcieli również twój pierścień, ale jakoś udało mi się ich zniechęcić i odpuścili. – Wstał, nie mogąc dalej siedzieć spokojnie, jakby się nic nie stało. – Musisz mi ją oddać – poprosił; nie spodziewał się tak łagodnej reakcji. Kobieta, która rozmyślała nad planem działania, w niczym nie przypominała Wyroczni, którą znał.

– Czwarta część trójkąta w ich posiadaniu? – Przewróciła oczyma. – Nie mamy wyjścia – westchnęła głośno, oswajała mózg z ewentualnym zagrożeniem, wynikającym z takiego posunięcia Krona.

Podeszła do kominka, przy którym spała pantera. Pochyliła się nad kotem i szepnęła coś do ucha. Galar podniósł się ociężale, przeciągnął grzbiet i powoli, bez pośpiechu, czmychnął przez okno.

– Oddaj sztylet, zanim narobisz jeszcze więcej szkód. – Wyciągnęła rękę, ale zamiast artefaktu, ujrzała, jak Horn kładzie na niej swoją dłoń.

– Nie ma sztyletu. Hestion zamienił go w pył – przyznał pewnym głosem i odetchnął z ulgą, kiedy Wyrocznia zmieniła wyraz twarzy na bardziej przystępny; uniosła kąciki ust.

– Przyjdź z samego rana, a bransoleta będzie już tutaj na ciebie czekała. – Pożegnała się i znikła za kotarą.

Następnego dnia z samego rana trwały gorączkowe przygotowania do przetransportowania mężczyzn pod granicę. Podstawiono cztery pojazdy i upychano w nich po dwudziestu ośmiu mężczyzn – musieli się zmieścić, bo więcej powozów na zamku nie było. Władca w tym czasie czekał niecierpliwie w komnacie Wyroczni na przekazanie bransolety.

– Długo jeszcze? – Kręcił się w koło, powtarzając to samo pytanie, od kiedy słońce nastało nad krainą.

– Cierpliwości, panie – uspokajała go kobieta.

Dopiero co otworzyła oczy, a już miała dość poranka. Władca tylko jęczał, od czego stroszyły się jej włosy na głowie. Na szczęście do komnaty, przez uchylone okienko wskoczył Galar z czymś połyskującym w pysku.

Upuścił świecącą rzecz na posadzkę, ziewnął i poczłapał do kominka, gdzie uwalił zmęczone cielsko, zasypiając po upływie chwili.

Władca zerwał się z miejsca – chciał jak najszybciej pochwycić dostarczoną bransoletę i ruszyć w drogę.

– Zostaw… nie dotykaj gołą ręką! – krzyknęła i wcisnęła ciało pomiędzy pana, a leżący bezwładnie przedmiot.

Horn odruchowo cofnął dłoń. Wyrocznia przy użyciu pierścienia uniosła bransoletę i umieściła w drewnianym, zdobionym kolorowymi kamykami kuferku, zamykając na cztery masywne zawiasy. Podała władcy skrzyneczkę bez obaw, że go straci i pozwoliła odejść.

W sumie Horn wyszedł, zanim udzieliła pozwolenia. Czy chciała jeszcze coś dodać – nie wiadomo?

– Możemy ruszać – nakazał władca, kiedy zasiadł w kolasie; kuferek postawił na przeciwległym siedzeniu.

Tym razem Midor zasiadł po jego lewicy – Norek szybował za powozem jak poprzednio. Podróż mijała w kompletnej ciszy – Horn denerwował się coraz bardziej. Gdy dotarli do muru, Norek otworzył przejście i za obopólną zgodą, po wyprzężeniu od pojazdu skrzydłokornów, zostali przetransportowani wprost pod chatę Sanyry. Władca nie ponaglał wysiadki, bo jak na razie, żadnego z trójki mężczyzn nie było w zasięgu wzroku.

Pojawili się po dłuższej chwili w towarzystwie Hestionów, które transportowały Tację w uścisku niemocy. Zbliżyli się do przybyłych i ostrożnie opuścili posąg dziewczyny na ziemi; tym razem towarzyszyła im Sanyra.

Wokół panował gwar; mężczyźni w powozach marudzili i psioczyli pod nosami – warunki transportu pozostawiały dużo do życzenia.

– Sprawdź, czy są wszyscy – poprosił Kron, uśmiechając się ciepło do staruszki. – Kto, jak nie ty, będzie to wiedział najlepiej.

– Wyprowadźcie ich! – rozkazał władca, zerkając na straż, stojącą wokół powozów.

Zrobiło się małe zamieszanie, bo każdy z pojmanych chciał jako pierwszy opuścić ciasną kolasę, co tylko dekoncentrowało przebieg pracy. W ruch poszły niecierpliwe ręce oraz drobne przepychanki.

– Cisza – ryknął Midor. – Chcecie zakończyć żywot tutaj i teraz? – spytał ostrym tonem. – Wyskakiwać pojedynczo i stawać tam. – Wskazał na miejsce pod drzewem, gdzie czekała już grupka jego ludzi.

Na szczęście straż szybko ustawiła buntowników do pionu i pojedynczo, za fraki, byli oni wywlekali na zewnątrz.

Ci, co zostali już wysadzeni, sprawnie podążali we wskazane miejsce, pod baczną eskortą; zaprzestali walki, bo strażnicy nie okazywali litości i obchodzili się z nimi, jak ze zwierzętami.

Paru dostało batami po plecach, upadając na kolana; inni wleczeni byli za łachy, jak rozkapryszone dzieci.

Kron obserwował całe zajście spod ściągniętych brwi, tak samo zresztą, jak reszta towarzyszy, ale nikt nie wzniósł larum, bo jeńcy naprawdę robili zamieszanie, opóźniając rozładunek. Morfus jako jedyny chciał coś powiedzieć, ale wystarczyło jedno krzywe spojrzenie Krona i odpuścił. Kiedy ostatni robotnik dołączył do reszty, trzymanej w ścisku, otoczonej hordą strażników, Kron skinął na Sanyrę, aby sprawdziła ich liczebność.

Kobieta oglądała dokładnie każdego z osobna. Musiała rozpoznać mężów i ojców po wychudzonych ciałach i zniszczonych upływem czasu w ciężkich warunkach twarzach. Nie byli brudni, za to zarośnięci, w podartych łachmanach, co znacznie utrudniało identyfikację. Pytała niektórych o imiona, nie mając pewności co do osoby. Większość jeńców sama się przedstawiała, witała, nawet uśmiechała.

Władca przenosił ciężar ciała z nogi na nogę, oburzony, że to tak długo trwa – nie powiedział jednak nic; czekał.

Upłynęło sporo czasu, zanim Sanyra odstąpiła od zniecierpliwionych oczekiwaniem mężczyzn i podeszła do Krona.

– Brakuje męża Mirksu – oświadczyła.

– Nie żyje – zabrał głos jeden z mężczyzn stojących w kupie.

Sanyra spojrzała smutnym wzrokiem na Morfusa; znali Sedyna i ta wiadomość ich poruszyła, zwłaszcza że oprócz postrzelonej żony, w chatce czekała na niego ósemka pociech.

– Jak widzisz, braciszku, są wszyscy – syknął Horn i zniknął na chwilę w powozie; wyszedł z kuferkiem pod pachą. – Tutaj jest bransoleta. – Postawił skrzyneczkę przed sobą na ziemi i kazał strażnikom puścić więźniów, miał dosyć ich biadolenia.

Ani na moment nie przestawali gadać. Przekrzykiwali się, jakby mieli wszystkim za złe, że muszą tutaj stać w niewiadomym celu, bez powodu.

Poirytowani mężczyźni zostali puszczeni wolno – rozbiegli się w różne strony, podążając do swoich domostw i rodzin.

Nastała głucha cisza.

– Mam nadzieje, że nie przybiegnie tutaj zaraz zrozpaczona Mirksu i nie narobi hałasu – rzucił Morfus i objął staruszkę ramieniem.

– Oby, kochany… oby – odparła staruszka.

– Dotrzymałem słowa – zabrał głos władca – teraz wasza kolej. Jak to załatwimy? – Był spięty, ale nic dziwnego, chodziło o życie jego córki.

– Skąd mam niby wiedzieć. Pytaj jego – burknął Kron, zerknął na głównego Hestiona i zacisnął zęby na dźwięk głosu brata.

Im dłużej z nim obcował, tym silniej odczuwał nienawiść, jaką go darzył. Mógłby go zniszczyć teraz, jednym dotknięciem, ale nie odczułby satysfakcji. Jeszcze nie teraz… Brat za mało wycierpiał, aby go uwalniać od władzy Wyroczni. Przyjdzie na to czas.

– Dowódco, czy mógłbyś ocalić tę biedną dziewczynę od tego przekleństwa? – spytał Merks, dając w ten sposób do zrozumienia, że dowódca ma wolną rękę i może zacząć działać, bez pytania o pozwolenie.

– Oczywiście, paniczu. – Dowódca podszedł do figury dziewczyny, obszedł ją parę razy dookoła i zastygł bez ruchu, koncentrując umysł przed zadaniem.

Czy Hestiony miały intelekt?

Tak i to po stokroć lepiej rozwinięty niż wszyscy, którzy ich teraz otaczali.

Dowódca skrzyknął ośmiu ludzi, którzy utworzyli krąg, wokół dziewczyny, łapiąc się za ręce. On sam pozostał w środku, nakazując zgromadzonym, aby się cofnęli.

– Tylko nie zamień jej w zwierzę! – krzyknął władca, zdenerwowanym głosem.

Nastała cisza, tak potrzebna, aby skupić energię. Główny Hestion podszedł do dziewczyny i dotknął zimnej głowy dłonią, którą natychmiast cofnął, jakby go parzyła.

– Nie mogę tego uczynić, paniczu – stwierdził, przerwał krąg i podszedł do zaskoczonego Merksa.

– Dlaczego, co się dzieje? – dopytywał rozgorączkowany władca; podbiegł do nich, nie zważając na nic ani na nikogo.

Kron stanął przed synem – chciał, aby brat był jak najdalej od niego.

– W środku tej zmarzliny jest coś, co nie pozwala na przebudzenie tkwiącej w niej istoty. Ta dziewczyna to czyste zło, a to, co tkwi w jej ciele, broni się, odpychając moją moc.

– To na pewno twoja córka? – spytał Kron i spojrzał na załamanego brata. Miał łzy w oczach, co nawet ucieszyło Krona, bo Tacja była jego piętą achillesową.

Władca zastygł, na policzki wpełzły rumieńce, oczy powędrowały w dół. Nogi zaczęły mu się trząść, przygarbił ciało, wyglądał jak ktoś, kto walczy z samym sobą.

– Przeklęta kobieta! – krzyknął wreszcie. – Niech ją szlak…

Horn był w amoku i skupiał się tylko nad rzucaniem oszczerstw w stosunku do Wyroczni, co zastanowiło Krona na tyle, że postanowił go sprowadzić na ziemię. Zbyt wiele czasu stracił na tego pajaca – miał dość.

– Opanuj się i zacznij współpracować, jeśli chcesz odzyskać córkę! – wrzasnął, uderzając brata mocno w twarz.

Poskutkowało, władca uspokoił się i spojrzał na gapiów mętnym wzrokiem.

– To córka moja i Wyroczni – przyznał w końcu, opadł na kolana i pochwycił dłońmi za skronie.

Zapanowała cisza.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • MKP 5 miesięcy temu
    "powiedziała spokojnie, nie mając głowy," ten imiesłów tutaj tworzy wyjątkowo niefortunną wizję kobiety bez głowy - "...powiedziała spokojnie; nie miała głowy do przestrzegania etykiety"

    Przyfrunęli prosto - se zaznaczam
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Okej, poprawię.
  • MKP 5 miesięcy temu
    Ta dziewczyna to czyste zło, a to, co tkwi w jej ciele, broni się, odpychając moją moc.- ciekawy motyw, bo w sumie ta wyrocznia chyba taka doszczętnie zła nie jest.
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Tutaj nie ma typowych dobrych i złych bohaterów. Tak wyszło, że z jakiegoś powodu Wyrocznia nie jest wcale zła - słuszne spostrzeżenie. :) Dzięki za odwiedziny.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania