Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 27

Miru wbiegła do salonu Zerny. Dyszała i wspierała ręce na biodrach – oddychanie przychodziło jej z trudem.

– Miru! – Kron zrobił wielkie oczy. – Skąd się tutaj wzięłaś?

– Ogłuszyłyśmy tego, co nas uprowadził. Tacja została, a ja przybiegłam po pomoc – mówiła szybko na urywanym oddechu. – Coś jej zrobiłam, ale nie chciałam… zmusił mnie.

– Już dobrze. – Kron przytulił rozdygotaną dziewczynę. – Najważniejsze, że jesteś cała i zdrowa. Tacji też nic nie będzie, spokojnie.

Do pomieszczenia weszła Zerna z naręczem drewna. Upuściła polana i wybiegła z salonu, nawołując syna.

Merks wtargnął do izdebki i dopadł do dziewczyny; przyciągnął jej drżące ciało, schował w ramionach i złożył pocałunek na czole. Kron odstąpił, podszedł do żony i objął w pasie.

– Nic ci nie jest? Skrzywdził cię? – dopytywał chłopak. – Jak ja się cieszę, że cię widzę. – Rozciągnął usta w szerokim uśmiechu; nie potrafił wyrazić tego, co czuł obecnie. – Odchodziłem od zmysłów, nie wiedząc, gdzie cię szukać. Hestiony przetrząsnęły całą okolicę i nie natrafiły na żaden ślad. Gdzie cię trzymał?

Miru opowiedziała na szybko, co się z nią działo od czasu porwania i jakie wydarzenia miały miejsce w pobliskiej grocie.

– Musimy działać. – Kron nakazał zawiadomić dowódcę. – Szkoda czasu.

Kiedy Miru jadła podaną przez Zernę jajecznicę i dochodziła do siebie po wyczerpującym biegu, Merks z ojcem dreptali przed chatą i wypatrywali dowódcy – mieli niewesołe miny.

Główny Hestion przybył do mężczyzn najszybciej, jak to było możliwe w asyście paru stworów i od razu zarządził wymarsz. Wszyscy w napięciu czekali na Miru, aby poprowadziła ich do miejsca, z którego uciekła.

Przemieszczali się szybko po zielonej polanie, usianej makami. Po wyjściu z wysokiej trawy szli jakiś czas piaszczystą ścieżką, wśród rozłożystych kępek ziela i nielicznych drzew, rzucających słaby cień pod ich nogi.

Po wspięciu się na niewielkie wzniesienie skalne i rozejrzeniu dookoła, Miru stwierdziła, że wejście do jaskini uległo zniszczeniu. Zaczęła lamentować i wyrzucać sobie, że zostawiła Tację samą i przez nią dziewczyna nie żyje.

Krona oczy nasiąkły wilgocią – patrząc na zrozpaczoną Miru, pomyślał o Zernie i jej reakcji na, to kiedy został wtrącony do lochu i że nie będzie jej towarzyszył w dalszym życiu. Wspomnienia wywołały nierówny oddech i szybsze bicie serca.

Merks pocieszał ukochaną, ale żadne słowa nie mogły zagłuszyć tego, co siedziało w jej głowie.

– Żyje! – reasumował dowódca. – Widzicie to? – Pochylił ciało i zatopił palce w zwęglonej trawie. – Przemieniła się. – Od miejsca, w którym stali, aż do pierwszego obniżenia terenu, widniała czarna, równomiernie wypalona ścieżka.

– Jesteś pewien? – Kron spojrzał na Hestiona pytającym wzrokiem.

– Tak – odparł pewnym głosem. – Wyrocznia na początku, również zostawiała po sobie takie ponadpalane ślady. – Tacja zmierza do zamku.

– Słyszałaś? – Merks złapał Miru za policzki i spojrzał głęboko w oczy. – Nic jej nie jest.

Dziewczyna spojrzała załzawionym wzrokiem na spaloną trawę. Przestała łkać i zaczerpnęła tchu. Odetchnęła z ulgą i zarzuciła ukochanemu ręce na szyję, mówiąc: – Wirkusowi dzięki.

Dowódca posłał w jej kierunku wściekłe spojrzenie, ale nie wypowiedział słowa.

– Nic tu po nas – rzucił Kron. – Wracajmy do chaty, tam na spokojnie pomyślimy, co dalej?

– Ciekawy jestem, czy nieznajomy przeżył? – zagadnął Merks i razem z Miru ruszyli wolnym krokiem za mężczyzna.

– Trudno stwierdzić, paniczu. Na tym zwęgleniu nie widać żadnych śladów, a trawa wokół nie jest przydeptana, więc… Glina również nie nosi żadnych odcisków stup. – Hestion skinął na swoich ludzi, nakazując ruszyć za nimi i mieć oczy szeroko otwarte.

– Tacja posiada jakieś moce teleportacji? – spytał Merks.

– Tak. Jak wytęży mózg, dotrze do zamku szybciej, niż my zrobimy krok – oznajmił dowódca. – Otwarty umysł pokieruje nią i to tylko kwestia tego, jak przyswoi wiedzę, aby umieć zrobić wszystko, czego tylko zapragnie. Wyrocznia potrafiła skumulować energię, zrzucić powlokę cielesną i mknąć pod postacią strumienia z ogromną prędkością.

– Jesteśmy bezpieczni? – Kron był spięty i tembr głosu zdradzał to, co próbował zakamuflować.

– Dopóki są z nami Hestiony, to tak, ale wystarczy, że sprytnie odwróci ich uwagę i wejdzie do wioski niezauważona.

Po tych słowach zapanowała cisza; cała droga powrotna upłynęła w kompletnej głuszy. Każdy miał obawy i tylko spłoszony wzrok, zdradzał, o czym myśleli.

Gdybym tylko mógł przyjąć boską formę, pomyślał dowódca.

„Ja”, nie zasłużyłeś na to i nie zawracaj mi głowy głupotami, usłyszał w głowie ostry głos.

Dość szybko dotarli do chatki; Zerna przywitała ich w progu i po tęgich minach wiedziała, że jest źle. Przy kubku mięty uradzili, że z samego rana zajdą po Morfusa i ruszą do podziemnych skrzatów – potrzebowali doświadczenia Wyroczni, aby obmyślić skuteczny plan unicestwienia Tacji.

***

 

Tacja wdarła się do zamku przez komnatę Wyroczni, gdzie zawsze było otwarte okno i od razu udała się na poszukiwania ojca, wrzeszcząc na wszystkich, których spotkała podczas przemierzania korytarzy. Zajrzała w parę najczęściej odwiedzanych przez niego miejsc, ale nigdzie nie było po nim śladu. Nieznajomy towarzyszył jej przez cały czas, krocząc za jej plecami w milczeniu.

– Midor! – wzniosła okrzyk, aż jej towarzysz podskoczył.

Główny strażnik przybiegł po chwili.

– Słucham, panienko – zabrał głos i zrobił zdziwioną minę, kiedy napotkał jej lodowaty i pozbawiony wyrazu wzrok.

– Gdzie jest ojciec?! – zagrzmiała i wyrzuciła ręce do góry. – Bawi się ze mną w skrywanego?

– Pan otarł się o śmierć i został zabrany przez brata do wioski – powiedział. – Stało się coś, panienko?

– Masz cztery dni, aby sprowadzić go z powrotem do zamku i radzę, nie zawiedź mnie! – Odwróciła się na pięcie i ruszyła zamaszystym krokiem w stronę swojego pokoju. Nieznajomy podążył za nią.

– Będziesz miał komnatę sąsiadującą z moją. – Wskazała na właśnie mijane drzwi. – Ja będę tam – dopowiedziała, zrobiła parę kroków, przystanęła, otworzyła drzwi i znikła, pozostawiając nieznajomego samego sobie.

Zakapturzony mężczyzna otaksował Midora, który nadal stał pośrodku korytarza jak posąg i wszedł do pomieszczenia.

***

 

Kiedy słońce nastało nad krainą: Merks, Kron, Morfus i dowódca dosiedli skrzydłokorny i ruszyli w drogę. Zwierzęta rozpostarły potężne skrzydła i bardzo szybko przetransportowały podróżników w okolice Tunelu Przejścia.

Wystarczyło jedno zerknięcie ponad mur, aby zauważyć, że po drugiej stronie było dzisiaj niepokojąco dużo zmutowanych stworzeń.

– Na moje oko, Tacja nakazała powypuszczać bestie z sektorów – zabrał głos Kron, rozglądając się dokoła.

– Na to wygląda – zgodził się z nim główny Hestion. – Będę musiał powiedzieć swoim ludziom, aby się nimi zajęli, ale tak, aby nie wzbudzić niczyich podejrzeń.

– To w ogóle możliwe? – Kron spojrzał na stwora spode łba. – Żeby nie było widać, nad Zerytor musiałaby nadciągnąć burza… chociaż wątpię, aby błyskawice zatuszowałyby waszą świecącą naturę.

– Racja. Zapominam, że przemiana wymaga rozbłysku.

– W tak zachęcających okolicznościach, dotarcie do skrzatów zajmie co najmniej dwa dni. – Kron zrobił naburmuszoną minę. – Musimy iść pieszo.

– Mamy dowódcę – oświadczył Merks. – Wiesz, co robić. – Skinął na stwora i obdarzył ojca szerokim uśmiechem.

Kron był skołowany i nie wiedział, co syn kombinuje. Morfus zacierał dłonie i szczerzył zęby.

Dowódca wyrzucił ręce do przodu, skoncentrował myśli i nie wiadomo kiedy, zaczęły wokół niego fruwać przezroczyste i nadzwyczaj ruchliwe niteczki. Falowały, spajały się ze sobą i przesuwały szybko ku najbliższej przeszkodzie – dwa małe pagórki. Mnogość wici rosła, ledwie widzialne gołym okiem ścianki, pochylały się ku sobie i spajały, tworząc obszerny i dość wysoki tunel.

– Niesamowite – wydukał Kron i przetarł wytrzeszczone oczy. – To, to ja rozumiem.

Przefrunęli przez mur i wlecieli do osłony. Skrzydłokorny miały dużo miejsca, aby rozpostrzeć skrzydła i ruszyć w dalszą drogę.

– Zobaczcie, jakie tłuste. – Merks podziwiał właśnie stado Kalest, które leżały leniwie pośród uschniętych drzew. – Czym są karmione?

– Nie wiem. – Dowódca zrobił zaskoczoną minę.

– Spytamy Wyrocznię – przyznał Kron. – Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

– Są i twoi ulubieńcy, Morfusie – rzucił chłopak jakiś czas później.

– Turksy – prychnął Kron. – Rozdarte dziobaki. Nie raz podchodziły w pobliże zamku i potrafiły całą noc hałasować. Lubisz ptaki, Morfusie?

– Chłopak żartował – roześmiał się. – Nienawidzę tych rozdarciuchów. Mają twarde dzioby i capią… fuuuu.

– Pokonaliśmy już spory kawałek trasy, a nie zauważyłem ani jednego strażnika. Dziwne – główkował Kron. – Na pewno Tacja obstawiła zamek, co nie wróży niczego dobrego.

– Masz nosa – rzucił dowódca. – Ta okolica należy do skrzatów i po raz pierwszy widzę na tym terenie zwierzęta. Nie powinno ich tutaj być, zważywszy, że skrzaty cenią sobie prywatność i mają swoje sposoby, na wyeliminowanie intruzów.

– Tacja odrzuciła Pakt Nietykalności – stwierdził Morfus. – Ciekawe, czy skrzaty nadal zamieszkują podziemia? Może już dawno zostały stąd przegnane. Obecność tych dziwadeł na to wskazuje.

W oddali było już widać wysokie góry, co oznaczało, że niebawem dotrą do celu i potwierdzą swoje przypuszczenia. Tunel, którym podróżowali, dobiegł końca, więc Hestion stworzył kolejny – wstrzelił się idealnie w miejsce zamieszkania skrzatów.

– Patrzcie na te konary. – Merks wskazał ręką. – One żyją!

Dwa połamane i wyrwane z ziemi pnie, walczyły pomiędzy sobą o dostęp do wody – płynęła cienkim strumieniem – której nie powinno tutaj być.

– Zielona trawa? – Starzec rozdziawił usta. – Tacja odbudowuje tereny. Napatrzyła się, jak jest po naszej stronie i zapragnęła tego samego tutaj.

– Uwaga! – ryknął dowódca. – Stój! – Pohamował skrzydłokorna, który skulił skrzydła i poleciał korpusem w piach; Hestion zeskoczył z grzbietu powalonego zwierzęcia. – Patrzcie.

Poza tunelem dostrzegli dwa lądowe smoki w odcieniach przygaszonej pomarańczy oraz wirującą nad nimi czarną dziurę.

– Co to? – zagadnął Merks i przełknął nadmiar śliny.

– Tunel przestrzenny – oznajmił dowódca podniesionym głosem. – Smoki to domena Herima i skoro tutaj są… mówiąc w skrócie, Tacja poprosiła Wirkusa o dostęp do innych zakamarków kosmosu.

– Kim jest Herim? – Merks ściągnął brwi i spojrzał najpierw na ojca, a później przeniósł wzrok na starca – byli niemniej zaskoczeni, niż on.

– Podstępnym i niezbyt przyjemnym magiem z Asurwika. – Hestion otaksował teren. – Musimy działać szybko, bo wychodzi na to, że Tacja zamiaruje opuścić Zerytor i zrównać planetę z ziemią. Tak się zastanawiam, jak w tak krótkim czasie nawiązała kontakt z Herimem. Magowie nie są zbytnio ufni, a ten jegomość w szczególności.

– Ożywia planetę, aby ją zniszczyć? To brzmi absurdalnie – fuknął Kron.

– To anomalie powstałe na skutek powstania okna teleportującego, a nie żadna naprawa Zerytora – przyznał Hestion. Co Tacji po tej umarłej ziemi.

Przypuszczenia Hestiona mogły być słuszne. Kron miał żonę, Horn był ojcem dziewczyny, a Merks, jedyny kandydat na ewentualne objęcie królestwa, dysponował bronią, której się bała. Zapewne dziewczyna postanowiła wraz z tajemniczym nieznajomym zawładnąć innym królestwem – może nawet jego własnym.

– Tutaj jest więcej smoków. – Morfus przeciągnął ręką po włosach. – Dlaczego przeszły na tę stronę?

– Czy to ma aktualnie jakiekolwiek znaczenie! – zagrzmiał Kron. – Mamy wiedźmę, maga i kogoś tam, którzy połączyli siły i właśnie wpuszczają na Zerytor stwory ziejące ogniem!

– Przejście przybiera na sile i niedługo zwiększy objętość. Jak nie zostanie zamknięte, smoczyska spalą nas żywcem – fuknął główny Hestion.

– Na Wirkusa! – ryknął Kron. – Tylko raz prosiłem cię o pomoc! Nie kiwnąłeś palcem, więc może teraz spojrzysz łaskawym okiem na to, co wyręcza cię właśnie w twoich obowiązkach! Na twą nieopisaną potęgę, którą dysponujesz, zaprzestań temu… proszę!

Wszystkie oczy spoczęły na błagającym mężczyźnie.

– On ci nie pomoże. To samolub – powiedział Hestion z przekąsem.

Dowódca nie zdążył domknąć ust, kiedy nieboskłon nad ich głowami zalśnił kolorami tęczy, a fioletowa pręga, która oderwała się od kolorowego zjawiska, uderzyła z ogromną siłą w dowódcę – upadł na kolana i przycisnął ręce do piersi.

– Co to było? – Merks zadrżał i przywarł do ojca, który również wyglądał na wystraszonego.

– Wirkus – wydukał Hestion. – Usłyszał Krona, a że w międzyczasie go obraziłem, zostałem ukarany – zakasłał.

Czarna dziura zaczęła się wchłaniać, a smoki, które zionęły ogniem i pustoszyły i tak już spaloną powierzchnię, zaczęły wbrew sobie podążać do ciemnej masy – wciągała je. Po chwili na powierzchni Zerytora nie było ani jednego rozjuszonego stwora, a portal zniknął.

– Herim pokazuje różki – wycharczał Hestion. – Czekają nas ciężkie dni.

– Kolejny upokorzony przez ciebie czarodziej, który pragnie zemsty, a okazja trafiła się mu, jak ślepej kurze ziarno, nieprawdaż? – Kron podszedł do dowódcy i uklęknął przed nim.

– Nie wkroczy na Zerytora – zakasłał i zaczerpnął tchu. – Wykorzysta Tację do swoich celów. Nie muszę chyba wspominać, że chodzi mu o mnie.

– Nie! – warknął Kron i spiorunował wzrokiem stwora, który miał problemy z oddychaniem; trzymał kurczowo dłonie na krtani i wybałuszał oczy.

– Herim działa zawsze na czyjeś zlecenie. Pytanie, które od kilku minut krąży mi po głowie, to… Kto go nasłał?

– Nawet nie próbuj sobie na nie odpowiedzieć, bo to niemożliwe. Masz wrogów we wszystkich i wszędzie – rzucił Kron ostrym tonem.

– Czy tylko ja nie rozumiem, o czym ty mówisz do tego stwora? – zagadnął Morfus, przewracając oczyma.

– To czarownik „Ja” – ostry głos Krona nie słabł. – Prędzej, czy później i tak byś do tego doszedł, analizując na spokojnie słowa, które tutaj przed chwilą padły. Zachowaj jego tożsamość dla siebie, bo jak na razie, jego przebranie chroni nas przed nalotem hordy rozjuszonych magów.

Starzec nie powiedział nic. Skinął tylko głową i spojrzał na Merksa – chłopak zastygł bez ruchu; chyba go to wszystko przerosło.

– Dziękuję, wielki Wirkusie – powiedział Kron i wstał z kucek. – Mówiłeś, że Wirkus jest daleko. Chyba jednak nie tak daleko, jak myślałeś.

– To, że skumulował energię i zrobił, co zrobił, nie oznacza, że jest w pobliżu – charknął Hestion. – Powinieneś się cieszyć, że cię wysłuchał, inaczej ten tunel, w którym tkwimy, już dawno by skruszał, a my, szukalibyśmy swoich popiołów pośród piasków.

– Dasz radę ruszyć w dalszą drogę? – Kron zacisnął szczękę; nie chciał dłużej tkwić pośrodku tego pustkowia.

– Tak – odparł i powoli wstał z kolan. – Wirkus nie może mnie zranić. Zablokował mi drogi oddechowe, abym trochę pocierpiał.

– Nie mów nic więcej! – Kron był kłębkiem nerwów. – Dlaczego musiałeś akurat zawitać na Zerytora?!

– Dość tego! – Hestion rozbłysnął rażącą pomarańczą. – Nie zapominaj, do kogo mówisz! Nieśmiertelność nie ochroni cię przed gniewem, który rośnie we mnie z każdym słowem, które kierujesz w moją stronę!

– Narażasz całą planetę na zgubę – głos Krona zabrzmiał łagodniej.

– Dobrze, więc – oświadczył przez zaciśnięte zęby. – Skoro jesteś taki mądry, zmykam, a ty sam zajmij się Tacja i tymi, co za nią stoją. – Stanął do zgromadzonych plecami i ruszył przed siebie.

– Zaczekaj. – Merks pochwycił Hestiona za ramię. – Nie damy rady bez ciebie. – Błagał wzrokiem, aby został.

Zapanowała napięta atmosfera. Kron po raz kolejny wybuchnął w najmniej odpowiednim momencie.

– Na zwierzęta i ruszamy – burknął Hestion. – Na szczęście nie należę do obrażalskich i szybko puszczam wszystko w niepamięć.

Mężczyzna wiedział, że przesadził i zrobił skruszoną minę. Podnoszenie głosu na boga i ubliżanie mu wiązało się z rychłą śmiercią i nie ważne, że bluzgający miał rację. Chwilę później dotarli przed wejście, prowadzące do jaskini. Morfus użył dzwonka i przywołał dobrze już niektórym znanego Orzeszka. Zwierzę narobiło hałasu, ale szybko zostało obłaskawione przez skrzata, który rzucił mu kawał mięsa. Po wyżerce Orzeszek został zaciągnięty na bok, a przybysze weszli do ciasnego tunelu i podążyli stromymi schodami w dół.

– Witajcie kochani. Zapraszam dalej, rozgośćcie się – usłyszeli, kiedy weszli do obszernej groty; był w niej tylko stary skrzat, rozciągnięty na fotelu.

– Przyszliśmy do Horna i Wyroczni – oświadczył Morfus, poszukując ich wzrokiem.

– Odkąd dołączył do nas Horn, praktycznie nie wychodzą ze swojej pieczary. Kiedy Wyrocznia go zobaczyła, uwiesiła się na nim, o mało nie dusząc biedaka. Dawno nie widziałem, aby ktoś aż tak ucieszył się na czyjś widok. Piękny to był obrazek dla moich starych oczu.

Mężczyźni zdawali sobie sprawę, że taka reakcja ze strony kobiety, wchodziła w grę. Rozciągnęli usta w szerokich uśmiechach i nie ciągnęli tematu.

– Zaraz ich zawołam. Mam nadzieję, że nie przerwę niczego ciekawego. – Stary skrzat poderwał ciałko z fotela i znikł w korytarzu.

Po chwili cała trójka wkroczyła do pomieszczenia.

– Doszedłeś już do siebie, widzę – dogryzł bratu Kron; widział, jak w pośpiechu zapina guziki w skórzanym serdaku.

– Ja też się cieszę, że cię widzę – odgryzł się i puścił poprawiającą włosy Wyrocznię przodem.

– Zachowujecie się jak dzieci. Stało się coś? – Kobieta usiadła na krześle. Patrzyła z zaciekawieniem na przybyłą delegację. Horn zasiadł obok niej, a skrzat powrócił do okupowania fotela.

– Tacja przeszła przemianę i najprawdopodobniej zaczęła działać razem z tym nieznajomym – rzekł Kron zdławionym głosem, po czym również usiadł. Merks i Morfus stali nadal w niedużej odległości.

– Chyba mamy niemałe kłopoty – stwierdził Merks, widząc grymas niezadowolenia na twarzy wuja i Wyroczni. Streścił wydarzenia z ostatnich dni.

– Ojciec i jego wrogowie – prychnęła kobieta. – Gdyby mi teraz podszedł pod ręce, udusiłabym go bez mrugnięcia powieką. Co teraz? – Wstała i stanęła w pobliżu Hestiona, który świecił na czerwono, chociaż w pobliżu nie było zagrożenia. – Dlaczego jesteś aktywny?

– Czasami tak ma – rzucił Kron. – Nie zwracaj na niego uwagi. Kron doskonale wiedział, dlaczego Hestion płonie; słowa córki ugodziły w męską dumę.

Nastała cisza – bardzo długa cisza. Mózgi pracowały, a myśli goniły zawiłymi zakamarkami.

– Mam pomysł, ale nie wiem, jak go zrealizować – przemówił niespodziewanie dla nikogo Merks. – Musimy pozbawić Tację kawalera.

– Chcesz go uprowadzić? – zgadywał Kron.

– A masz lepszy pomysł? – Wydął usta. – Jak inaczej zmusimy ją do opuszczenia murów zamku. Sam mówiłaś, że musi mieć przy sobie kogoś wysoko urodzonego. – Spojrzał na zamyślonego ojca zdecydowanym wzrokiem, dając znać, że decyzja już zapadła.

– Plan „A” opracowany. Jak nie wyjdzie, boję się pomyśleć, jaki będzie plan „B”. – Wyrocznia zerknęła na Krona, poczerwieniał na twarzy.

Wszystkie oczy zawisły na speszonym mężczyźnie.

– Co się tak na mnie patrzycie? Przecież nic nie mówię. – Mężczyzną wzdrygnęło na samą myśl o tym, co ich niebawem czeka.

Nie trzeba było dużo, aby wszyscy zaczęli chichotać, patrząc jedynie na jego niezadowoloną minę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • MKP 3 miesiące temu
    Krona oczy - dałbym oczy krona

    potrzebowali doświadczenia Wyroczni, aby obmyślić skuteczny plan unicestwienia Tacji - na pewno unicestwienia? Przecież to dziecko i córka wyroczni.

    może nawet jego własnym - zaznaczam sobie
  • Joan Tiger 3 miesiące temu
    Racja. Ona ma żyć, a nie. Czytałam tyle razy i jakoś nie skojarzyłam, że słowo jest nieadekwatne do postanowień. :)
  • MKP 3 miesiące temu
    zrównać planetę z ziemią. - wiem o co ci chodzi, ale to wyjątkowo niefortunne zestawienie. Tutaj można "planuje unicestwić planetę" albo "Wypalić Zerytor do gołej ziemi"

    "Piękny to był obrazek dla moich starych oczu." - mały perwersyjny podglądacz 😎😎
  • Joan Tiger 3 miesiące temu
    Może i masz rację.:) Zszedł byś już z biednego skrzata. :)) Najpierw zboczeniec, teraz podglądacz. Nie ładnie, MKP, tak psioczyć.
  • MKP 3 miesiące temu
    Joan Tiger Nie ładnie to być zboczeńcem podglądaczem:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania