Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 29

– O nie! Nigdzie nie idę! Nie ruszę się stąd! – biadolił władca. – Nie wrócę do zamku, chyba że po moim trupie!

Merks, Kron, dowódca, Wyrocznia i stary skrzat zanosili się od śmiechu, obserwując spod przymkniętych powiek, jak Horn wzbrania się i chodzi poddenerwowany w koło, machając rękoma. Wyrocznia nie myśląc długo, przyciągnęła wzburzonego mężczyznę do siebie i zamknęła potok zbędnych słów namiętnym pocałunkiem.

– Pójdzie – wyraziła swoje zdanie, nie pozwalając mu dojść do głosu.

– No i co ja mam począć z tą kobietą? Spójrzcie na tę piękną buźkę. No jak ja mam jej odmówić, no jak? – wydukał w końcu, dopuszczony do głosu.

– Chodź. – Wyrocznia pociągła władcę za fraki w stronę groty, którą zajmowali. – Dajcie nam chwilę – dodała i wepchnęła mężczyznę do pomieszczenia.

Jakiś czas później władca razem z Matim ruszyli w stronę zamku – kierowali kroki obszarami zacienionymi i posiadającymi jakieś pagórki, za którymi mogliby się skryć. Kroczyli pośród jęków, stęków i marudzenia niezadowolonego z wyprawy władcy, który doskonale wiedział, że są zdani wyłącznie na siebie, a on jakoś chłopakowi nie ufał.

– Jak te siejące śmierć bestie skubną, chociaż kawałek mojej gładkiej skóry – psioczył – pierwszą osobą, którą rozszarpie, będzie mój głupkowaty brat. Jak coś zauważysz, to wyjmuj kulę i strzelaj, a najlepiej to bierz nogi zapas, bo zanim to cudeńko się zmaterializuje, to nie będzie nam już do niczego potrzebne.

Jak na złość, dzisiejszego ciepłego popołudnia w okolicy nie było widać żadnego wartownika, jakby zapadli się pod ziemię.

– Kalesty – syknął Horn i podbiegł do wyschniętego pnia. – Schowaj się, chyba że wolisz posłużyć za przekąskę.

Mati dla świętego spokoju, stanął za drzewem – miał dosyć ciągłego gderania towarzysza. Po głowie chodziła mu nawet myśl, aby go uśpić i samemu ruszyć do zamku. Szybko jednak odpędził od siebie absurdalne wyobrażenia, bo zdawał sobie sprawę, że bez Horna daleko nie zajdzie. Mógł skorzystać z kuli i przyjąć niewidoczną formę, ale nie miał pewności, czy nie zostanie wywąchany. Nie stosował jeszcze tworu w obecności zwierząt ani tym bardziej na nich.

– Tam ktoś jest – oznajmił miękkim głosem i spode łba obserwował, jak władca luka zza drzewa w kierunku, który wskazał ręką.

Po raz pierwszy, odkąd opuścili domostwo skrzatów, władca rozciągnął usta w szerokim uśmiechu. Wyglądał na zadowolonego i nie strzelał już rozbieganym wzrokiem we wszystkie strony. Wyszedł z ukrycia i zaczął nawoływać:

– Pomocy, tu jesteśmy! Straż, pomóżcie nam!

Psiska trzymane na łańcuchach przez zwiadowców zaczęły ujadać i ciągnąć właścicieli z ogromną siłą w stronę dobiegających odgłosów. Nie łatwo było strażnikom poskromić rozjuszone zwierzęta, które zwąchały ludzkie mięso. Czterech zwiadowców było coraz bliżej, a psy nie odpuszczały.

– Na drzewo! – zagrzmiał Horn i zanim do Matiego dotarły jego słowa, władca siedział na czubku i ściskał oburącz niezbyt grubą gałąź.

Mati nie zamiarował wybierać sposobności władcy i wyłowił z piersi kulę, która po osiągnięciu gotowości, wystrzeliła białą wstęgą w stronę rozjuszonych i kłapiących mordami zwierząt – zaskomlały i padły na ziemię; strażnicy przystanęli zaskoczeni zjawiskiem.

– Oszczędź moich ludzi, bo nigdy nie dotrzemy do zamku – oznajmił władca uniesionym tembrem głosu; zeskoczył z drzewa i ruszył w stronę stojących jak słupy soli wartowników.

– Co ty tutaj robisz, panie? – Zapytał jeden z nich.

– Uciekam, nie widać – fuknął. – Zabierzcie nas stąd jak najszybciej. – Kątem oka widział, jak Kalesty zbudzone ze snu, szczerzą zęby i obierają na nich kurs.

– A to kto, panie?

– Zabrałem go ze sobą dla towarzystwa.

Mati zauważył zagrożenie i po raz kolejny skorzystał z mocy kuli – pięć sztuk Kalest legło na wypalonej słońcem ziemi.

– To ustrojstwo jest lepsze od Trójkąta Mocy – przyznał Horn. – Jak do tej pory tylko nasze zmutowane psiska i Hestiony były w stanie uśmiercić te potwory. – Uniósł wysoko brwi. Był pełen podziwu.– Do zamku – nakazał.

Ruszyli szybkim krokiem. Horn był nadzwyczaj zrelaksowany i nawet pogwizdywał pod nosem.

***

Tacja wstała w wyjątkowo znośnym humorze, nie przeszkadzał jej nawet brak śniadania na stole. Ubrała się w zwiewną, pstrokatą sukienkę i zaczęła rozczesywać rozczochrane włosy. Służąca zapukała, postawiła tacę z jedzeniem na stoliku i wyszła. Dziewczyna rzuciła okiem na talerz z mleczną papką i machnęła ręką. Jej mina wskazywała na to, że dzisiejszego poranka obędzie się bez jedzenia.

Odłożyła szczotkę do szkatułki i ruszyła pewnym krokiem w stronę drzwi. Wychodząc, przypadkowo dotknęła dłonią strażnika pilnującego wejścia – zamienił się w popiół i rozsypał jak piach po podłodze. Spojrzała na rękę i zamarła na chwilę – była w lekkim szoku. Zrozumiała, że musi uważać na to, co robi, bo to, co otrzymała tam w grocie, trochę ją przerażało. Pokręciła głową, jakby próbowała odgonić od siebie złe myśli i obrała kierunek do komnaty matki. Po przeniknięciu do wnętrza wodziła wzrokiem po wisiorkach, naparach zamkniętych we flakonikach i wielu innych cudeńkach składowanych w pomieszczeniu.

Odczuwała całą sobą, że zna je wszystkie i wie, jak ich użyć i w jakim celu. Nie potrafiła wyrazić towarzyszących temu odczuć, ale kiedy dotykała czegokolwiek, mózg dawał jej odpowiedź, zanim zaczęła rozmyślać nad daną rzeczą i jej przeznaczeniem. Podobało się jej to i odniosła wrażenie, że może wszystko.

Nareszcie stała się panią własnego losu, a nie tylko pionkiem wykonującym czyjeś nakazy.

– Panienko! – dobiegło zza drzwi. – Władca wrócił w towarzystwie tego uprowadzonego chłopaka i przebywają obecnie w komnacie pana. Z tego, co mówiła służąca, biorąc kąpiel.

– Zrozumiałam! – odkrzyknęła na wiadomość. – A jednak… – Podeszła do okna podekscytowana zwycięstwem. Wzięła w dłonie list – leżał na toaletce – znaleziony trzy dni temu na łożu Matiego i przeczytała po raz kolejny:

” Kuzynko”

„Zabieramy tajemniczego nieznajomego, bo nie powinien brać udziału w czymś, co go nie dotyczy. Poszukaj sobie innych sprzymierzeńców albo dołącz do nas i oddaj to, co nigdy nie powinno ujrzeć światła dnia. Przekleństwo nie jest nagrodą, tylko karą”.

” Merks”

Rozciągła usta w szyderczym uśmiechu, podeszła do kominka i wrzuciła kartkę do ognia.

– Jeszcze zobaczymy – prychnęła i wyszła z pomieszczenia.

Udała się do komnaty ojca. Usiadła przy jego ulubionym biurku i czekała, aż się pojawi. Ciekawiło ją, jak Midor przekonał tamtych, aby go puścili. Poznała ich trochę i mogła sobie dać rękę odrąbać, że na pewno nie zlękli się jej gróźb. Najbardziej zastanawiający dla dziewczyny był fakt, że główny strażnik jeszcze nie powrócił, czyżby…?

– Córunia. – Władca powitał dziewczynę promiennym uśmiechem. – Jesteś cała, nic ci się nie stało? – Rzucił ręcznik, którym wycierał włosy i podszedł do niej, biorąc w ramiona.

– Jak widzisz – odpowiedziała obojętnym tonem, przyglądając mu się uważnie.

– Myślałem, że już cię więcej nie zobaczę i nie usłyszę twojego słodkiego głosu.

– Jak wróciłeś do…? – przerwała. Spostrzegła swojego wybranka wchodzącego do komnaty.

W pierwszej chwili nie mogła dopatrzyć się podobieństwa, bo nie miał na sobie czarnej peleryny, tylko białą bluzkę i czarne spodnie po ojcu. Dopiero kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały i dostrzegła bliznę na policzku, dotarło do niej, że to on.

– Uciekliśmy od tych nienormalnych ludzi – powiedział opryskliwym głosem. – Myślą, że jesteś opętana i zrobisz mi krzywdę, dlatego mnie zabrali i przetrzymywali wbrew mojej woli.

– To nie jesteś wolny na prośbę Midora? – Na jej twarzy zagościło zdziwienie. – W takim razie, gdzie on jest?

– Nie widziałem go od czasu, kiedy uciekłaś. Może uwięzili go tak samo, jak nas? – Spojrzał na Matiego i puścił oczko.

– Na pewno – przytaknął chłopak. – Po nich można spodziewać się wszystkiego.

– Cieszę się, że jesteście. – Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji. – Co z matką?

– Nie widziałem jej. – Horn zmyślał, ile wlazło, ale jednocześnie starał się, aby jego słowa wypadły naprawdę przekonująco.

– Dowiem się, gdzie jest i sprowadzę do domu, gdzie jej miejsce. – Dała im jasno do zrozumienia, że nie żartuje. – Teraz wybaczcie, pójdę do siebie, pomyśleć.

Zniknęła za drzwiami, zostawiając dwójkę zestresowanych mężczyzn samych. Usiedli obok siebie na łóżku i odetchnęli z ulgą.

– Myślisz, że uwierzyła? – zagadnął Mati.

– Przekonamy się o tym szybciej, niż myślisz. Mam złe przeczucia. – Horn odchrząknął i skulił dłonie w pięści. – To nie jest już moja Tacja. To zimna i niemająca serca osoba.

***

 

– Ciekawe, jak sobie radzą? – zagadnął Kron, wchodząc do kuchni. Usiadł przy stole i wziął do ręki kubek z miętowym naparem. Lewą nogą odganiał Chrapka, który się o nią ocierał. – Idź na dwór. Myślisz, że jak raczyłeś, wróciłeś do domu po miłosnych wojażach, możesz się tutaj panoszyć.

Merks wybuchnął śmiechem.

Gad wyszedł spod stołu i spojrzał proszącym wzrokiem na mężczyznę. Horn rzucił mu kawałek kiełbasy, która leżała w glinianej miseczce. – Może żona nie zauważy, że jednej brakuje – dodał, unosząc kąciki ust; gad opuścił izdebkę.

– Czarno to widzę – odpowiedział chłopak pomiędzy wstrzymywanym rechotem. – Wuj nie umie radzić sobie z ukrywaniem emocji i prędzej, czy później Tacja zacznie z niego czytać, jak z otwartej księgi.

– Paniczu, przyszła wiadomość zza granicy. – Dowódca wpadł do środka jak burza.

– Co się stało? Wyglądasz, jakbyś właśnie przebiegł maraton – zaniepokoił się Kron, widząc niezadowolenie na jego twarzy.

– Pozwoliłem sobie odczytać treść – burknął beznamiętnie, jakby przeglądanie czyjejś korespondencji było u niego na porządku dziennym. – Dziewczyna żąda, aby Wyrocznia w przeciągu dwóch dni zawitała na zamku.

Atmosfera w kuchni zgęstniała.

– Spodziewałem się takiego posunięcia z jej strony i mam pewien plan – zabrał głos Merks i wbił oczy w dowódcę. – Potrafiłbyś skopiować córkę?

– Nigdy nie miałem sposobności do sięgnięcia po ten rodzaj magii – przyznał lekko oszołomiony. – Musiałbym znaleźć odpowiedni zapis, bo nie pamiętam wszystkich, ale jest to wykonalne.

– Po co to wszystko? – zachodził w głowę Kron. – Nie łatwiej pójść tam i zdjąć moc tak zwyczajnie? Już raz weszliśmy do zamku bez większych problemów, więc możemy to powtórzyć.

– Byłoby prościej, to prawda, ale czy bezpieczniej? – stwierdził Merks. – Tacja zapewne wzmocniła ochronę zamku i nie mamy pewności, czy wyprawa tam teraz bez osłony, ma jakikolwiek sens.

Merks zagiął ojca wypowiedzianym na szybko stwierdzeniem – Kron nie wiedział co odpowiedzieć. To wszystko było bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Mężczyzna coraz częściej przyłapywał się na tym, że chyba żyje w innym świecie, myśli innymi kategoriami i postrzegania zagrożenia i ewentualne ich rozwiązania inaczej, niż ci, co go otaczali.

– Czas to zakończyć i zacząć normalnie żyć. Myślenie po każdorazowym przebudzeniu się, co przyniesie dzisiejszy dzień, zaczyna być wyczerpujące – dał do zrozumienia Merks i opuścił kuchnię; dowódca zrobił to samo, a Kron wsparł głowę na rękach i tylko westchnął.

Nazajutrz główny Hestion wkroczył do salonu Zerny cały w skowronkach – Merks, Kron, Sanyra i Morfus dyskutowali zawzięcie nad planem przechytrzenia Tacji. Na pierwszy rzut oka widać było, że stwór przynosi dobre wieści. Szybko jednak zmienił wyraz twarzy na powściągliwy, kiedy zauważył dwie nadplanowe osoby w pomieszczeniu. Poprosił Merksa na bok i zasugerował, aby odprawił starca i Sanyrę. Nie znali jego tajemnicy, więc nie mogli uczestniczyć w rytuale.

Chłopak się skrzywił – głupio mu było ot tal ich wygonić. Wpadł na inny pomysł. Skinieniem głowy przywołał ojca i powiedział, w czym leży problem. Kron zmarszczył brwi i zaczął drapać palcami po czubku głowy – myślał.

Wybiegł nagle z izby i wrócił z żoną. Zerna pod pretekstem udania się do wioski na targ, wyciągnęła staruszków z domu, aby nie musiała w samotności robić sprawunków.

Wyszli bez zadawania jakichkolwiek pytań. Dowódca zrzucił strój Hestiona i wyjął spod peleryny starą księgę w złotej oprawie, którą położył na stoliku. Zaczął wertować pożółkłe stronice i zaprzestał mniej więcej w połowie tomiszcza.

– Przypuszczam, że to ciebie będę musiał zmienić w Wyrocznie, wnioskując po zaklęciu ukrywającym daną rzecz, o które poprosiłeś?

– Dokładnie. Wystarczy już tej zabawy w kotka i myszkę – oznajmił chłopak i zawiesił wzrok na odręcznie napisanym tekście. – Poprosiłem mamę, aby zakupiła kreacje, której nie powstydziłaby się żadna kobieta. Spojrzała na mnie jak na wariata, ale nie dociekała, po co mi ona? Podejrzewam, że skojarzyła to, jako prezent dla Miru.

– Widzę, że pomyślałeś o wszystkim. Ja też mam coś, co uwierzytelni cię jako moją córkę. – Zagwizdał dość głośno. Po chwili do izdebki wszedł Galar.

– On jeszcze żyje? – zdziwił się chłopak. – Tacja wspominała Morfusowi, że Hestiony go dopadły.

– Kotek mojej córki nie jest zły, więc jak widzisz, ma się całkiem dobrze. Będzie ci służył jak prawdziwej Wyroczni, już o to zadbałem – zakomunikował czarownik. – Gotowy na metamorfozę?

– Powiedzmy, że tak. – Merks nie był przygotowany do tego przedsięwzięcia tak, jak myślał jeszcze parę godzin temu.

– Przynieś części trójkąta – nakazał mag i wygonił panterę z pomieszczenia.

Chłopak dość szybko powrócił z zawiniątkiem przyciśniętym do torsu.

Wyszli przed chatę – na rzucenie czaru wybrali tyły domu, gdzie stał stół i parę krzeseł.

– Połóż na stole. – Czarownik skrzyżował palce, rozciągnął mięśnie dłoni i powędrował wzrokiem na zapis w księdze.

Merks zdjął medalion z szyi i szybkim ruchem ukrył pośród reszty części.

„Ja” zamknął oczy, skrzyżował pęce na piersi i wyglądał, jakby rozmyślał – powieki mu drżały. Skórę na twarzy i dłoniach pokrył pot. Przeciągnął rękoma po polikach i czole, zebrał lśniące kropelki i strzepał je na zawiniątko leżące na blacie. Czynność tę powtarzał, dopóki szmatka okrywająca części artefaktu nie znikła, od nadmiaru niemieszczącej się już w nią wilgoć. To, co jeszcze do niedawna leżało na stole, było obecnie niewidoczne dla oka.

„Ja” otworzył oczy – pot okrywający jego ciało, został wchłonięty.

– Czas na ciebie. – Podszedł bliżej Merksa. – Włóż sukienkę, żebyś po wszystkim nie stał tu przed nami całkowicie nagi. To, co należy obecnie do ciebie i cię okrywa, zniknie.

Chciało mu się śmiać i prawdę mówiąc, nie tylko jemu. Kron w ostatniej chwili zasłonił usta dłonią, hamując parsknięcie na widok syna w zwiewnej, błękitnej sukience sięgającej połowy łydki.

Czarownik poczerwieniał na twarzy od ciągłego wstrzymywania rechotu, co odwlekało czekające go zadanie. Przerzucił dwie stronice i położył dłoń na głowie speszonego chłopca.

– Nie. Tak jest mi niewygodnie – burknął i wsadził księgę w dłonie Krona. – Trzymaj tak, abym widział tekst i zachowaj milczenie.

Kron skinął głową, dając w ten sposób do zrozumienia, że nie jest głupi i rozumie, o co chodzi.

Mag zerknął na zapiski, wyszarpnął zza pazuchy długi, ciemny włos i podeschnięty naskórek, po czym umieścił wszystko na włosach chłopaka. Przycisnął wszystko własną dłonią i zaczął wodzić wzrokiem po koślawych literkach. Zrobiło się ciemno. Czarne chmury przysłoniły palące słońce, zwiastując nadejście burzy. Zaczęło grzmieć i ciskać błyskawicami centralnie nad głowami naszej trójki. Silne porywy wiatru rozwiewały ciemnofioletową pelerynę czarownika, a trzymane przez Krona tomiszcze nieomal nie wylądowało na ziemi.

Merks stał, jak slup soli z rozdziawionymi ustami. Lęk zagościł w jego oczach, ponieważ zjawisko, które go otaczało, przywoływało na myśl jedynie zagładę. Zaczynał żałować, że zaufał czarownikowi. Widać było po nim, że walczy, ale nie mógł wykonać najmniejszego gestu – jego ciało było pod kontrolą „Ja”.

Chłopak napotkał czarne jak bezksiężycowa noc oczy maga, którymi wpatrywał się w niego intensywnie, wręcz wysysał z niego życie. Czarownik zaczął gładzić zmierzwione włosy chłopaka, wplatać pomiędzy pasma trzymany kurczowo w dłoni włos i wcierać naskórek w jego dłoń – wszystko przebiegało w milczeniu. Postać chłopaka znikła na chwile, jakby rozpłynęła się w powietrzu, rozdmuchana przez porywisty wiatr. Mag wyrzucił ręce do nieba i rozkładając szeroko palce, zaczął rozganiać złowrogie obłoki i odpychać błyskawice, które uderzały w ziemię.

Merks powrócił, a burza ustała, ustępując miejsca palącym promieniom słońca. Drobinki piachu opadły, a oczom Krona ukazała się jego nowa, kobieca forma. Wyglądał identycznie jak Wyrocznia. Klęczał i wypluwał resztki pyłu, które dostały się do buzi.

Mag zamknął oczy i opuścił ręce. Gdy je ponownie otworzył, miały normalny, niebieski odcień i biło od nich ciepło. Kron położył księgę na stole i ruszył w kierunku syna, strzepując pył i maleńkie kamyczki z ubrania i włosów.

– No i jak wyglądam? – rzucał zalotne spojrzenie i machnął nadgarstkiem.

– Wykapana Wyrocznia – przyznał Kron. Po raz pierwszy spojrzał na kobietę męskim okiem – zrozumiał, dlaczego brat zwariował na jej punkcie; była przepiękna. – Że też Zerna, tak długo ukrywała przede mną, że mamy tak urodziwą córkę – zażartował Kron.

– Bardzo śmieszne – głos chłopaka był lekko wzburzony. – Zawsze możemy przerzucić zaklęcie na ciebie. – Wbił w ojca stanowcze spojrzenie i usiadł na piachu; sięgnął stojące obok białe pantofle i wzuł na stopy, po czym wstał i podszedł do stołu. – Dajcie tego kota i skrzydłokorna. – Namacał części trójkąta i pochwycił. Ku jego wielkiemu zdziwieniu, artefakty wpełzły pod odzienie i przywarły do brzucha. Poprawił sukienkę, która się troszeczkę przekręciła podczas wędrowania pod nią części trójkąta i przerzucił włosy na jedno ramię.

Wyczuł na swojej pełnej obecnie piersi, że medalion wrócił na swoje miejsce.

– Po wszystkim rzucę zaklęcie zapomnienia, abyś nie musiał zakrywać polików, przy każdorazowym spojrzeniu na prawdziwą Wyrocznię. Nawet kiedy zachowasz ostrożność, możesz zauważyć coś więcej, niż był chciał z jej ciała.

– Nawet przez myśl mi to nie przeleciało. – W kierunku maga poleciało lodowate spojrzenie. – Potrafię powściągnąć ciekawość.

Kron przyprowadził skrzydłokorna, a czarownik przywołał leżącego w cieniu Galara.

– Działamy według opracowanego planu – przypomniał synowi Kron.

– Wyjaśnijcie wszystko pozostałym, a ja… uciekam. – Zasiadł na grzbiecie zwierzęcia i wzlecieli w powietrze. Galar szybkim tempem popędził za nim.

***

 

Tacja wałęsała się po komnacie i rozmyślała nad ostatnimi wydarzeniami. Dziś upływał termin, kiedy matka powinna powrócić do domu. Ciekawiło ją, czy tym razem odbędzie się to za sprawą postawionego warunku, czy jak w przypadku ojca, zjawi się niespodziewanie, opowiadając, że uciekła? Coś w tej całej historii nie trzymało się kupy i przeczucie utwierdzało dziewczynę w przekonaniu, że po tamtej stronie rodzi się jakieś przedsięwzięcie, skierowane przeciwko niej.

– Co oni kombinują? – Próbowała pozbierać myśl i nie słysząc odpowiedzi w swojej głowie, zaczęła się irytować.

– Panienko! – przemówił wartownik stojący za drzwiami. – Straż zauważyła postać lecącą w stronę zamku!

Nie odpowiedziała – wyszła za to, trzaskając drzwiami. Przeszła przez korytarz i komnatę ojca jak rozwścieczony byk. Przystanęła dopiero na balkonie i opierając ręce na poręczy, skoncentrowała uwagę na ruchliwym punkcie widniejącym na horyzoncie.

Z każdym uderzeniem skrzydeł zwierzęcia, Merks zaczął powątpiewać i rozważać opcję odwrotu. Panikował przed spotkaniem z Tacją – już wcześniej była pyskata i zadzierała nosa, a co dopiero teraz, kiedy miała diabła pod skórą.

Westchnął, zacisnął palce – do białości kostek – na grzywie skrzydłokorna i powoli wypuścił drżący oddech. Zwierzę obniżyło lot i wylądowało na tyłach zamku pośrodku okazałego dziedzińca.

– Weź się w garść, bo od razu odgadnie, że nie jesteś Wyrocznią – gderał pod nosem; nie wiedząc zbytnio, w którą stronę powinien iść.

Na szczęście, naprzeciw wyszło dwóch strażników. Zgięli lekko karki przed jego obliczem i jeden z nich gestem ręki poprosił, aby ruszył za nim.

Merks odetchnął i nabrał ciepłego powietrza do płuc. Kiedy po przejściu niemającego końca korytarza, strażnicy przystanęli przy wielkich drzwiach, zrozumiał, że dalej musi radzić sobie sam. Wiedział, jak działają owe drzwi, ale nie zdążył ich przetestować, bo na dźwięk dziewczęcego głosu, zwrócił twarz w kierunku, z którego dobiegał i zamarł.

– Kogo to moje oczy widzą? Mamusia wróciła do domu – wyrzuciła z siebie Tacja uszczypliwym głosem.

– Jak zwykle miłe powitanie – odparł Merks, nieprzyzwyczajony do kobiecego tembru głosu.

– Uciekłaś?

– Nie. – Udał zdziwionego. – Chciałaś, abym wróciła, więc jestem.

Tym razem Tacja nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zdumiało ją bardzo, że zgodzili się uwolnić Wyrocznię w zamian za nic.

– Wybacz, ale padam z nóg. – Merks zbył dziewczynę i zniknął za drzwiami.

– Przynajmniej ona nie uległa wpływom i wróciła niezmieniona i tajemnicza jak zawsze – burknęła i odeszła.

Merks wsparł plecy o drzwi i próbował uspokoić łopoczące w piersi serce. Oddychanie również przychodziło mu z trudem, bo wielka gula skumulowanego strachu, zatykała drogi oddechowe. Kiedy najbardziej dokuczliwe objawy puściły, usiadł na łóżku i zdjął niewygodne buty.

Rozejrzał się dokoła i wzdrygnął na widok regałów wypełnionych słoikami i stołów zawalonych przeróżnymi narzędziami. Pomieszczenie go przytłaczało i nie czuł się w nim komfortowo. Opadł plecami na gruby siennik i zaczął myśleć nad sposobnością, aby dotrzeć do wuja.

Błogą ciszę przerwał uniesiony, męski głos – Merks usiadł. Przez korytarz przelatywały okrzyki zachwytu niesione echem i powracały, ale już nie tak wyraźne i dobitne. Nastawił uszu i stanął bliżej wyjścia.

– Nie zapomnij, że również mieszkam w tym zamku. – Rozpoznał głos Tacji; był cierpki.

– Nie musisz mi o tym przypominać – odpowiedział męski głos. – Chciałaś przede mną ukryć, że Wyrocznia wróciła?

– Nie… po co? – fuknęła dziewczyna. – Naciesz oczy i zmysły.

Odpowiedziało jej milczenie.

Tacja ukryła się w pierwszej napotkanej wnęce i czekała, aż ojciec wejdzie do komnaty matki. Zaraz, kiedy zniknął jej z oczu, ruszyła jego śladem i podeszła do drzwi. Straż, pilnująca wejścia zagrodziła jej drogę, nie pozwalając na dalszą wędrówkę. Tacja ściągnęła usta, zmarszczyła brwi i zrobiła krok w tył. Westchnęła od niechcenia i dotknęła obu strażników na raz – zasnęli. Przyłożyła ucho najbliżej, jak się dało i nasłuchiwała, zagryzając dolną wargę.

– Ukochana – ekscytował się Kron i porwał podrabianą Wyrocznię w ramiona. – Jak ja za tobą tęskniłem. Jesteś cała? Nic ci nie zrobili?

Nie rozumiał, dlaczego kobieta jest taka oziębła i odwraca głowę, unikając pocałunku. Wreszcie wypuścił ją z ramion, pochwycił za poliki i spojrzał głęboko w oczy. Merks przyłożył palec do swoich ust i puścił do niego oczko.

– Jak widzisz, jestem cała i zdrowa. – Chłopak podszedł bliżej i szepnął władcy do ucha: – To ja, Merks. Rozmawiajmy normalnie, aby nie wzbudzić podejrzeń. Tacja może podsłuchiwać.

Horn odskoczy jak poparzony i zrobił zaskoczoną minę. Zrozumiał, że Wyrocznia, to tak naprawdę nie Wyrocznia i się zarumienił. Skinął głową i zaczął pytać o uprowadzenie oraz okoliczności powrotu.

Dziewczyna po pewnym czasie postanowiła zaprzestać szpiegowania, bo dzisiejszego dnia i tak nic ciekawego nie usłyszy. Doszła do wniosku, że spróbuje jutro, jak już się sobą nacieszą i przestaną słodzić. Dotknęła wartowników – otworzyli oczy, a ona odeszła, jakby niby nic.

– Straż! – zagrzmiał Horn.

Jeden przeniknął do komnaty.

– Widziałeś moją córkę?

– Niedawno weszła do swojej komnaty. Wezwać ją?

– Nie, możesz odejść.

Strażnik wrócił na korytarz.

– Wyglądasz uroczo, a teraz do rzeczy, kolego. Co dalej? – Władca wodził wzrokiem po chłopaku; nie mógł się nadziwić.

– Za dwa dni dołączy do nas dowódca, wtedy ustalimy co i jak.

– Żartujesz sobie! Nie wytrzymam dłużej bez mojej ukochanej. – Horn stanął naprzeciwko chłopaka, spojrzał zalotnie i wybuchnął od pewnego czasu tłumionym śmiechem.

– Jakbym słyszał ojca. – Nachmurzył się chłopak; miał już po dziurki w nosie naśmiewania się z jego obecnego wyglądu.

– Żartowałem – sprostował władca, widząc nadąsaną minę chłopaka.

– A co z tym…? Jak mu tam? Matim?

– Siedzi w komnacie ojca albo towarzyszy córce w codziennych zachciankach, a tych przyznam, jej nie brakuje. Nie ufam smarkaczowi. – Horn spoważniał na twarzy.

– Ja szczerze mówiąc… też – Merks podzielił zdanie rozmówcy. Odgarnął kosmyk włosów, przyklejony do wargi.

– Pójdę już, bo córka znów zrobi mi karkołomną awanturę, za przesiadywanie tutaj. Nie chcę, aby wpadła w szał. Jak na razie jest spokojna i niech tak zostanie.

Merks jeszcze długo siedział bez większego ruchu, analizując wszystkie „Za” i „Przeciw”, po czym ruszył na zwiedzanie zamku.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • MKP 3 miesiące temu
    "Wyrocznia nie myśląc długo, przyciągnęła wzburzonego mężczyznę do siebie i zamknęła potok zbędnych słów namiętnym pocałunkiem" - ładne. Dziś jestem w nastroju romantycznym :)

    "– Chodź. – Wyrocznia pociągła władcę za fraki w stronę groty, którą zajmowali" - czy on wyraził zgodę na stosunek na piśmie?

    "Wychodząc, przypadkowo dotknęła dłonią strażnika pilnującego wejścia – zamienił się w popiół" - grubo, i jak ona chłopa sobie znajdzie? Te nastolatki... :)

    "Podobało się jej to i odniosła wrażenie, że może wszystko." - wielka moc jest upajająca:)

    "– Córunia. – Władca powitał dziewczynę promiennym uśmiechem." - uściskaj tatka

    "To zimna i niemająca serca osoba" - zaznaczam se
  • Joan Tiger 3 miesiące temu
    Wyrocznia nie potrzebuje pozwolenia na piśmie. Sama pisze postulaty na jego skórze, a on jak widać, sprzeciwu nie wnosi. ;)
    Tacja znajdzie adoratora, ale nie w tym tomie. Dobrze dopasowana i uparta osoba nawet kamień zmieni w wodę.:)
    Sama bym chciała mieć taką moc i być panią swojego losu - nie wnikając, że niektórzy by jej skutki drastycznie odczuli.
    Dzięki za komentarz. :)
  • MKP 3 miesiące temu
    Horn rzucił mu kawałek kiełbasy - krokodylowi lepiej dać co chce:)

    myśli innymi kategoriami i postrzegania zagrożenia i ewentualne ich rozwiązania inaczej, niż ci, co go otaczali. - więzienie zmienia człowieka

    - Poprosiłem mamę, aby zakupiła kreacje, której nie powstydziłaby się żadna kobieta. Spojrzała na mnie jak na wariata, ale nie dociekała, po co mi ona? Podejrzewam, że skojarzyła to, jako prezent dla Miru. - czyli zmiana w wyrocznie to też gender transformacja

    - zrozumiał, dlaczego brat zwariował na jej punkcie; była przepiękna. - śmiem twierdzić, że też byłbym przepiękną wyrocznią

    - zauważyć coś więcej, niż był chciał z jej ciała. - możesz zauważyć coś więcej z jej ciała, niż byś chciał

    - Nie rozumiał, dlaczego kobieta jest taka oziębła i odwraca głowę, unikając pocałunku. - dobrze kojarzę, że on atakuje swoje bratanka? Niezdrowe, ale i tak jestem ciekaw co będzie dalej :) :):)
  • Joan Tiger 3 miesiące temu
    Jeszcze trochę i dotrzesz do końca bajeczki. :) Transformacja musiała mieć miejsce, no bo jak inaczej podejść wroga, bez wzbudzania podejrzeń. Władca to taki średniowieczny erotoman. Pcha łapy, chociaż minęło parę dni od rozstania z prawdziwą Wyrocznią. :) Dzięki za komentarz.
  • MKP 3 miesiące temu
    Joan Tiger Mo czasu ostatnio - dlatego tak na raty, ale małymi kroczkami do celu
  • Joan Tiger 3 miesiące temu
    MKP, spoko. ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania