Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 31

Mati wrócił na zamek po zachodzie słońca. Był zmęczony ciągłymi zachciankami strażników i ludzi doglądających zwierząt w sektorach. Obszedł ich dzisiaj ponad czterdzieści i jedyne, o czym marzył, to kąpiel i sen. Na zamkowym korytarzu pogaszono większość świec i panowała cisza, co go ucieszyło, a w głowie zakiełkowała nadzieja, że może dzisiejszego wieczoru, do spotkania z rozkapryszoną Tacją nie dojdzie.

Umył się, zjadł i poszedł spać – jego modły zostały wysłuchane; dziewczyna nie zaszczyciła go swoją obecnością.

Rano wstał odprężony i w dobrym humorze, gotowy dalej realizować zamierzony plan. Przez małe okienko obserwował, jak promienie słońca nachodzą na czubek oddalonego drzewa. Pochłonięty widokiem, poczuł bulgotanie w brzuchu. Zdziwił go fakt, że jeszcze nie przyniesiono śniadania. Brak służącej, która co rano przygotowywała dla niego kąpiel, również był niepokojący.

Wystawił głowę za drzwi i obserwował puste korytarze oraz dogasające knoty świec. Postanowił sprawdzić co tutaj dzisiaj tak inaczej, jak na co dzień. Przeszedł już dwa skrzyżowania i nie minął nikogo po drodze ani nie słyszał żadnych odgłosów w zamieszkałych komnatach. Gdy w kuchni nie zastał żadnej kucharki, zorientował się, że został oszukany i wystrychnięty na dudka.

Ruszył biegiem do swojego pokoju. Po drodze przewrócił dwa stołki i jeden stojak na brudne ubrania. Dobiegając na miejsce, miał język na brodzie i sapał jak przepracowany wół. Od razu wyjął spod materaca tajemniczy komunikator i przytykając białą kulę do jego środkowej części, czekał na oddźwięk po drugiej stronie.

– Prosiłem, abyś nigdy pierwszy nie nawiązywał połączenia – przemówił zachrypnięty głos.

– Musiałem, ojcze – wydukał. – Zamek opustoszał. Czarownik musiał odgadnąć, że kłamię, bo dziewczyna również zniknęła. Zjem coś i wybadam, o co chodzi?

– Rozumiem – burknął rozmówca. – Zaczynamy plan „B” – dopowiedział i przerwał; urządzenie zgasło.

Wiedząc, co robić dalej, zabrał swoje rzeczy i poszedł do kuchni. Zjadł trochę chleba i popił mlekiem, po czym opuścił mury zamku. Celem podróży była jaskinia zamieszkana przez podziemne skrzaty – zamiast tego ocknął się jakiś czas później obok sektora ze zwierzętami. Przyłożył palce do skroni – bolała go głowa – i zaczął rozmyślać, jakim cudem się tutaj znalazł? Kiedy powiódł wzrokiem wokół, dostrzegł, że zwierzęta zostały uwolnione i porozbiegały się po okolicy.

Wstał i chwiejnym krokiem wszedł do najbliższego sektora i zatrzasnął żelazną furtę. Był oszołomiony, a bestie, które biegały w pobliżu, nie wyglądały przyjaźnie, o czym doskonale wiedział.

***

 

Tacja otworzyła oczy i rozejrzała się dokoła. Usiadła, jęknęła i pochwyciła za boki głowy. Odczuwała silny ból w okolicy czoła i skroni. Kątem oka dostrzegła ojca śpiącego na krześle i bąkającego coś niezrozumiale przez sen. Przesunęła się na skraj łóżka, spuściła nogi na podłogę i wolnym, chociaż stabilnym krokiem, podeszła do niego i szarpnęła za ramię.

Podskoczył i uderzył ręką o stojącą z boku szafeczkę. Wykrzywił usta w grymasie bólu i zaczął dmuchać na czerwony ślad na dłoni.

– Gdzie ja jestem? – przemówiła dziewczyna słabo słyszalnym głos.

– W pokoju Merksa – oznajmił. Zauważył zakłopotanie na twarzy córki, więc objął ją ramieniem i zaprowadził z powrotem na łóżko – usiadł obok. – Musieliśmy uciekać z zamku, bo Mati chciał nam zrobić krzywdę.

– Nic nie pamiętam. – Zerknęła na ojca spod rzęs. – Do komnaty weszła matka i…

– Nie zaprzątaj sobie tym teraz swojej pięknej główki – wszedł jej w słowo. – Odpoczywaj, a jak dojdziesz do zdrowia, wszystko ci opowiem, dobrze?

– Dobrze. – Wysiliła się na lekki uśmiech pomimo odczuwanego bólu i przyłożyła głowę do poduszki.

Władca po cichu wyszedł z izdebki.

– Co z moją bratanicą? – zagadnął Kron, spostrzegając idącego w stronę kuchni brata.

– Oprócz bólu głowy i częściowej utraty pamięci, śmiem twierdzić, że nic więcej jej nie dolega i jest na powrót moją słodką córeczką.

– Kamień z serca. – Ucieszyła się Zerna, nalewając mięty do kubka. – Trzeba będzie zawiadomić Wyrocznię, o tym, co się stało – dodała i postawiła picie przed władcą.

– Nie teraz… później. Czarownik nalegał, aby jej niepotrzebnie nie denerwować, skoro nic złego się nikomu nie stało.

– Czarownik oberwał – stwierdził Kron. – Dlaczego Merks nie powstrzymał strażników, był przecież Wyrocznią?

– Czarownik specjalnie milczał, bo dawno nie walczył i jak sam stwierdził: „Potrzebowałem tego”. Merks był tak zestresowany i skupiony na zadaniu, że nawet nie wpadł na to, że jedno jego słowo i wartownicy odejdą. Właśnie, gdzie chłopak? – Spytał władca i sięgnął po bułeczkę z makiem.

– Poszedł na spotkanie z dziewczyną – poinformowała Zerna i wyszła z kuchni.

– U nas to chyba rodzinne, takie miłostki w młodzieńczym wieku. – Horn wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. – Chłopak już przepadł, a najciekawsze w tym wszystkim jest to, że skoro już wybrał, to po grób.

– W tej kwestii mam identyczne spostrzeżenia. – Kron przyznał bratu rację już po raz drugi i miał cichą nadzieję, że nieostatni.

– Jak myślisz, co Mati teraz zrobi? – zapytał władca.

– Nie wiem i przyznam, że wolę na razie o tym nie myśleć i chociaż na chwilę zapomnieć o całym otaczającym nas zewsząd złu – wyraził swoje zdanie, wstał i wyszedł, zostawiając brata z rozdziawionymi ustami.

***

 

Merks z Miru siedzieli wtuleni w siebie i podziwiali wodospad, łamiący taflę wody tuż przed nimi. Woda szumiała i spadała z dużą prędkością, burząc spokojny nurt rzeki.

– Jak samopoczucie po tych wszystkich wydarzeniach? – zagadnęła dziewczyna.

– Całkiem dobrze. Najgorzej wspominam bycie kobietą – przyznał. Wykrzywił usta na samo wspomnienie owego faktu. – Jak wytrzymujesz chodzenie w tych niewygodnych butach?

– Kwestia przyzwyczajenia – zarechotała. – Najgorsze jest rozczesywanie włosów po kąpieli.

– Mi to mówisz. – Przeciągnął palcami do długim kucyku. – Omijałem balię szerokim łukiem. Jednak muszę przyznać, że korciło mnie, aby zmyć swędzący pot z ciała, ale nie uległem pokusie.

– No tak, chłopakom to tylko jedno w głowie. – Zaśmiała się dumna z jego postawy.

– Ale ja…

Nie pozwoliła mu dokończyć. Skradła pierwszy pocałunek, o którym marzyła od dawna. Merks zdumiony posunięciem ukochanej, nie został jej dłużny i również skosztował upragnionych ust. Całowali się namiętnie, kiedy szum spienionej wody, rozproszył głośny huk – ziemia zadrżała.

– Co to było? – Miru wstała i powiodła wzrokiem dookoła.

– Nie wiem. – Chłopak również stanął na nogi. Pochwycił dłoń dziewczyny. – Wracajmy. – Pobiegli w stronę osady. Chwilę później stanęli przed chatą – byli tam rodzice chłopaka i władca; dyskutowali zawzięcie.

– Nic wam nie jest? Jesteście cali? – spytała Zerna poddenerwowanym głosem i obejrzała ich uważnie z każdej strony.

– Nie. Co to było? – Merks zawiesił spojrzenie na przestraszonej twarzy ojca; wuj miał podobną.

– Nie wiadomo – powiedział Kron. – Możliwe, że kolejny tunel przestrzenny.

***

 

Kiedy mieszkańcy osady, rozmyślali nad źródłem huku, Mati opętany furią, burzył mur kawałek po kawałku. Kula, którą trzymał w dłoni, miotała białymi promieniami i trafiała w różne jego części, które kruszały i spadały na ziemię, robiąc hałas.

– Nie daruje wam tego! – wrzeszczał na całe gardło i kierował wstęgi w coraz dalsze obszary, ciągnącej się w nieskończoność przegrody.

Hestiony przebywające w pobliżu, zaalarmowane zerwaniem Paktu Nietykalności, zbiegły się w jedno miejsce i zaczęły wdrażać w życie strategię, obowiązującą w zaistniałej sytuacji. Przez wyrwy w murze, miały dobrą widoczność i szybko dostrzegły hordy rozwścieczonych zwierząt, które zmierzały w ich stronę, zwabione nową przestrzenią do wybadania.

– Biegnijcie, moje kochane! – nawoływał Mati.

Mati wymachiwał kulą na oślep i niszczył coraz dłuższe odcinki przeszkody. Dokąd sięgał wzrok, mur już praktycznie nie istniał. Gdzieniegdzie stały jeszcze pojedyncze formacje zbudowane z grubszego kamienia – chwiały się pod wpływem wstrząsów.

Chłopak nie wiedział, że miejsce, które wybrał sobie na rozwścieczenie tych, którzy go oszukali, obfitowało w największą liczebność Hestionów – Tunel Przejścia był ich drugą twierdzą.

Stwory rozproszyły się po pobliskiej okolicy i nie czekając, aż zwierzęta dotrą do nieistniejącej już granicy, ruszyły im naprzeciw z wyciągniętymi przed siebie rękoma. Wyglądały jak przebudzone mumie, biegnące ku wolności po latach snu.

Mati zląkł się ich liczebności i nie wiedząc, do czego są zdolne, wycofał się za olbrzymie drzewo. Obserwował atak z ukrycia i zachodził w głowę, co on tutaj robi, pośród stworów, napierających na siebie z obu stron?

– Co do licha…? – Nie ogarniał, czy to jawa, czy sen.

Zwierzęta zachowywały się jak w amoku: kłapały szczekami, toczyły pianę, podgryzały się nawzajem i napierały z ogromną prędkością na ewentualne jedzenie, a że były głupie, nie przewidziały, że niektóre z nich marnie skończą.

Od stworów w czerwonych pelerynach dzieliły je jedynie gruzy, które zwinnie pokonywały, przeskakując, albo brnąc po ostrych odłamkach – Hestiony nie zdecydowały się przekroczyć granicy; czekały w gotowości, połyskując rozgrzaną czerwienią.

Kiedy tylko pierwsze łapy i rapcie dotknęły ich ziemi, ruszyły. Oburącz dotykały wszystkiego, co było w zasięgu ramion. Odskakiwały na boki, unikając ataku, przeskakiwały nad bestiami, ale za każdym razem trafiały w cel; bodaj w ogon, albo ucho. Zwierzęta próbowały sforsować mur, który stworzyły, stając dość blisko siebie, ale każda próba przedarcia się, spalała na panewkach. Jedne ze zwierząt powracały do swojej wcześniejszej, potulnej wersji, inne zaś, pod wpływem dotyku stworów, zmieniały się w popiół, który rozwiewał wiatr. Dla większości nie było już drugiej szansy i odeszły marnie, kończąc swój przeklęty żywot.

– Obstawcie boki, Kalesty na lewej – podpowiadali sobie nawzajem, co pomagało w koordynacji.

Na niewielkim obszarze roiło się od czerwonego koloru, ale bardziej pstrokate i wyraziste zwierzęta przełamywały ten koloryt sporą liczebnością. Hestiony wyginały ciała i ręce we wszystkich kierunkach. Parę osobników przerwało mur – dwa czerwone stwory poległy. Reszta bestii ruszyła za towarzyszami, ale Hestiony nadzwyczaj szybko załatały dziurę i rozprawiły się z tymi, które wybiegły poza szeregi. W powietrzu unosił się kurz i piach. Zwierzęta charczały, wyły i za wszelką cenę próbowały dopaść do gardeł przeciwników. Kalesty oplatały ofiary z zaskoczenia szyjami i paraliżowały jadem z ogona. Czerwone stwory padały na ziemię, gasnąc.

– Po prawej, pantery. – Ten stwór wydał z siebie ostatni dzisiaj komunikat. Parę kotów napadło na niego i rozszarpało, zanim zdążył zareagować.

– Pantery. Uciekają – ryknął któryś po drugiej stronie. – Uwaga! Wytrzymują dotyk! Podwoić moc rażenia!

Grupka odzianych w peleryny postaci ruszyła za ryczącymi kotami. Łapali zwierzęta za ogony i wyrzucali wysoko w powietrze – wiatr zrobił swoje; na ziemię opadał tylko pył.

– Weź skrzydłokorna z tunelu i zawiadom dowódcę! Niech nie przysyła nikogo, damy sobie radę! – wykrzyknął i pochwycił Kalestę za grzbiet; zawyła i znikła.

Na polu walki znów przeważał kolor czerwony. Zwierzęta się wykruszały. Niektóre zaprzestały ataku i ruszyły tam, skąd przyszły. Parę Hestionów puściło się za uciekinierami. Stado Mętr, które stchórzyło, przeżyło i powróciło do swojej pierwotnej formy – dużych jaszczurów.

Wysłany do wioski Hestion natrafił na dowódcę, mniej więcej w połowie drogi do celu – leciał w jego stronę w towarzystwie Horna i Krona. Kawałek dalej niebo zasłaniały czerwone peleryny ludzi, których dowódca zabrał ze sobą.

– Co się dzieje? – spytał główny Hestion, zatrzymując zwierzę, na którym siedział w powietrzu.

– Doszło do złamania paktu. Walczymy ze zwierzętami, które zostały na nas napuszczone. Jakiś chłopak zniszczył mur graniczny i uciekł – powiedział jednym tchem. – Cofnij ludzi, sytuacja opanowana. Zostało parę niedobitków, jak my to mówimy.

Dowódca nakazał swoim ludziom i temu, co zdał relację, aby powrócili do wioski. Na teren bitwy poleciał tylko w asyście Krona i Horna.

Kiedy dotarli nad pole walki, wszyscy wytrzeszczyli oczy na widok malujący się tuż pod nimi. Hestiony atakowane były z każdej strony przez różne grupy dzikich kotów oraz dziwadeł stworzonych przez Wyrocznię. Odpierały atak niedźwiedzi i również niebezpiecznych goryli. Zwierzęta zatapiały ostre zębiska w ich kościstych ciałach i wyszarpywały czerwone mięśnie. Ostre pazury rozrywały peleryny i kaleczyły. Duża część Hestionów przestała wytwarzać czerwony poblask – od doznanych obrażeń opadały z sił. Spora garść z nich utrzymywała w uścisku niemocy niebezpieczne Turksy, które wyglądały komicznie, lewitując bezruchu i tarasując drogę przelotu. Hestiony miotały się w swoich czerwonych pelerynach, starając się nie przepuścić żadnego stworzenia poza teren, który obstawiły. W tumanach kurzu deptali po poległych i potykali się o zwierzęta, które były w czasie przemiany.

– Lądujemy! – krzyknął dowódca. – Musimy znaleźć tego, który rozpętał to piekło.

– Pomóżmy lepiej twoim ludziom – zaproponował Kron, nie dowierzając nadal w to, co się tutaj rozgrywało.

– I co zrobisz? – dowódca parsknął śmiechem. – Przełożysz przez kolano i dasz w dupę? Hestiony sobie poradzą z tym zwierzyńcem. Mają przewagę liczebną. Poza tym, te, co poległy, niedługo powstaną i będą walczyć dalej. Są nieśmiertelne, a zgładzić je może tylko dotyk boski. Zresztą, my mamy inne zadanie.

Kron skinął głową na zgodę i zaczął się bacznie rozglądać. W tych tumanach kurzu nie było za wiele widać.

– By to grzyb strzelił! Przeklęty spieczony piach! – psioczył Horn, mrużąc oczy.

– Podziękuj za to wyłącznie sobie i…

– Nie musisz mówić nic więcej. Masz absolutną rację – przerwał mu, bo nie chciał słuchać o swojej głupocie i uporze.

– Nie widać nikogo – przyznał dowódca, po prześwietleniu terenu przy użyciu sygnetu, który wyjął zza pazuchy i wsunął na palec. – Na pewno wrócił do zamku z podkulonym ogonem na widok moich ludzi rozprawiających się ze zwierzątkami.

– Ruszajmy za nim, a nie gawędzimy sobie, jak przy mięcie Sanyry – wybuchnął śmiechem Horn.

– Zacząłbyś w końcu myśleć racjonalnie – syknął Kron. – Mamy w trójkę ruszyć do zamku nie wiedząc, co tam na nas czeka, naprawdę?

Władca zrobił się czerwony jak burak. Spuścił głowę i zachował milczenie, chociaż bardzo chciał odpyskować.

Hestiony uporały się już z biegającymi potworkami. Zostały im tylko te unieruchomione i lewitujące w powietrzu. Opuszczały je bez pośpiechu, zamieniając w popiół. Ani jeden Turks nie przeżył tej batalii. Patrząc wokół, widać było tylko milutkie, rozchodzące się w różnych kierunkach nawrócone zwierzaczki – zapoznawały się z nieznanym im wcześniej terenem.

– Wracajmy – Rzucił dowódca, spoglądając spode łba na braci; mieli nadąsane miny. Zdjął sygnet, ukrył pod peleryną i zaczął iść w stronę skrzydłokorna.

– Pożyczyłeś jedną z błyskotek Wyroczni? – Hornowi nie umknęło, jak zdejmował sygnet.

– Tak – odburknął.

Dowódca zasiadł na grzbiecie zwierzęcia, zamienił parę słów z jednym ze swoich ludzi i czekał cierpliwie, aż bracia zrobią to samo.

Po chwili odlecieli w stronę wioski. Hestiony, które dowódca zawrócił z drogi na pole walki, czekały przed wioską – niewidoczna bariera, którą stworzył „Ja” przed wylotem, nie pozwalała na przeniknięcie do środka.

***

 

Wyczerpany długim marszem Mati, resztkami sił doczłapał się do zamku. Dopadł łóżka i runął jak zabity. Nie miał siły ruszyć palcem. Pod jego stopami zaczął wibrować tajemniczy komunikator.

– Nie mam ochoty słuchać twoich kazań, ojcze – wymamrotał i zasnął.

Rano obudził się jeszcze bardziej zmarnowany, niż przed pójściem spać. Zszedł do kuchni, zrobił jedzenie i obładowany kanapkami oraz owocami, wrócił do siebie.

Z pełnym brzuchem i lekkim uśmiechem na twarzy wrócił do łóżka. Tajemnicze urządzenie rozbrzmiało pod jego stopami. Po którymś z kolei sygnale, biorąc się w garść, odebrał.

– Nareszcie… Już myślałem, że poległeś – przemówił zachrypnięty głos.

– Jak widzisz, jeszcze chodzę po tej planecie. Dlaczego nie uprzedziłeś, że te czerwone stwory są takie niebezpieczne? Znalazłem się w centrum jakiejś walki, ale kompletnie nie wiem, jak i po co.

– Jakie stwory? – padło z ogromnym zainteresowaniem.

– Zaraz… jak im tam... a… Hestiony. Tak, Hestiony. Zaczęły tępić zwierzęta i nie tylko.

– Co?! – huknął rozmówca. – Dlaczego nic nie wiem o ich pobycie na tej planecie!?

– Zapomniałem wspomnieć. Przepraszam, znów nawaliłem.

– Zawiodłeś moje zaufanie – ton wypowiedzi rozmówcy zelżał. – W pojedynkę nie masz szans dotrzeć do Trójkąta Mocy w zaistniałej sytuacji. Możesz chodzić pomiędzy Hestionami, wykorzystując do tego kulę, ale nie zdołasz wynieść części trójkąta. Broń nie przebije się przez barierę, jaka je otacza i nie zmienią formy na niewidoczną.

Mati nie spodziewał się tak łagodnej reakcji, za tak karygodne niedopowiedzenie.

– Co dalej, ojcze?

– Plan „C” i mam nadzieję, że ostatni. Przed zachodem słońca bądź tam, gdzie po raz pierwszy postawiłeś stopy na tej przeklętej ziemi – poinformował i zerwał rozmowę.

Mati mając dużo czasu, postanowił wykorzystać go na relaks i błogi sen, który przyda mu się przed późniejszą wyprawą. Na szczęście miejsce, do którego miał podążyć, było niedaleko zamku.

Po błogich godzinach leniuchowania nastał czas, aby ruszyć w drogę. Wyprawa minęła bez żadnych niespodzianek – wokół panowała cisza i ani żywej duszy dookoła; nawet zdziczałe zwierzęta pozostawały w cieniu.

– Mam nadzieję, że tym razem wszystko przebiegnie gładko – mówił do siebie; bardziej burczał pod nosem.

Po dotarciu w okolice najwyższych gór na Zerytorze rozsiadł się wygodnie pod rozłożystym konarem i przymknął oczy, pieszcząc twarz skąpymi promieniami słońca, które znikały właśnie za wierzchołkami ogromnego masywu.

Stan drzemki przerwał silny wiatr, który zerwał się nagle i zaczął wprawiać rozgrzane powietrze w falujący wir – powiększał się z sekundy na sekundę. Mati wstał. Włosy chłopaka fruwały w różnych kierunkach i załamywały pod naporem ogromnej siły żywiołu. W powstałym zjawisku u jego podstawy lej pomaleńku zaczął się rozwarstwiać, tworząc sporych rozmiarów szczelinę, z której zaczęły wychodzić parami czarne, zakapturzone i zamaskowane postacie. Nieznajomi stawali w znacznej odległości, gęsiego. Na samym końcu, po korowodzie sporej masy ludzi, wyszła podobnie odziana postać. Jej twarz nie była osłonięta szmatami.

Kobieta w podeszłym wieku z siwymi włosami podeszła do Matiego i uściskała go mocno. W jej niebieskich oczach tańczyły wilgotne kropelki.

– Babciu. – Zagłębił spojrzenie w pomarszczonej twarzy. – Tęskniłem.

– Witaj, kochany. – Wydobyła z siebie bez większych emocji i odstąpiła od chłopaka. Uniosła rękę na wysokość brody i przy użyciu sygnetu z wygrawerowaną wielką literą „K”, zamknęła tunel.

– Witaj. – Postawny mężczyzna w purpurowej pelerynie wyciągnął do chłopaka rękę.

– Herim. – Uściskali sobie dłonie. – Krajobraz zbliżony do tego, jaki masz u ciebie, więc może chociaż ty będziesz się tutaj czuł dobrze.

Mężczyzna zmrużył zielone oczy, zdjął kaptur i przeciągnął palcami po krótkich, blond włosach.

Wiatr ustał, a piach opadał leniwie na ziemię, zwiększając pole widzenia. Mati zauważył, że z posiłkami przybyła prawie cała armia ojca. Oznaczało to, że przeciwnik, którego muszą pokonać, wymagać będzie dobrego stratega i niespożytej energii. A nikt nie główkował lepiej niż jego wszechwiedząca babunia.

– Jak ojciec? – Chłopak zacisnął usta.

– Jest tragicznie, dlatego nie możemy już dłużej zwlekać i bawić się w podchody.

– Jaki plan obmyśliłaś w swojej pięknej głowie? – spytał; nie mógł nic wyczytać z jej powściągliwej mimiki twarzy.

– Negocjacje, to mój pierwszy krok – westchnęła. – On jest tam razem z nimi, prawda?

– Tak. – przytaknął. – Nie mają pojęcia o jego okrucieństwie. Nie wiem, czego naopowiadał Wyroczni, ale stanęła po jego stronie.

– Tatuś umie bajerować – prychnął Herim. – Matce naobiecywał dużo, a w rzeczywistości, umarła ze zgryzoty i nawału problemów.

– Zaprowadź nas do miejsca, w którym obecnie przebywasz. Odpoczniemy po długiej podróży i zaczniemy działać – poprosiła starsza kobieta i wsadziła rękę pod ramię chłopaka.

Ruszyli w drogę – armia czarnych postaci w pelerynach podążała za nimi w parach.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania