Messieurs
- Messieurs! Nie ma wody! – do pokoju wbiegł Boulot, krzycząc i wymachując rękoma.
- Co też pan mówisz? – zapytał Verges swoim zwyczajowym, sarkastycznym tonem. – W czym więc się wczoraj kąpałem?
- Nie ma wody! Zniknęła! – krzyczał dalej Boulot.
- Proszę się uspokoić. Niech pan odsapnie i opowie wszystko od początku i powoli – do rozmowy wtrącił się Clavel, wydychając powoli dym papierosa. – Może chce pan zapalić?
- Merci, rzuciłem wiele lat temu.
- Teraz proszę nam opowiedzieć, co się stało.
- Tak. Nie możemy się już doczekać – rzucił Verges ironicznie.
- Zaraz sami się panowie przekonają, a wtedy nie będzie wam tak do śmiechu. Chodźcie suivez – moi. – To rzekłszy Boulot skierował się w stronę łazienki. – Panie Verges, proszę spróbować umyć ręce.
- Ja? Przecież są czyste.
- Ale moje nie. Proszę więc odkręcić wodę dla mnie.
- A to sam pan nie umie? – zapytał Verges, drażniąc się ze zdenerwowanym Boulotem.
- A, do diabła z tobą! Patrzcie! – mężczyzna odkręcił oba kurki, lecz nic się nie stało.
- Widzicie panowie? – rzekł triumfującym tonem. – Widzicie, kto miał rację?
- Och, niech pan przestanie dramatyzować. To na pewno tylko awaria rurociągów – powiedział pan Mur, stojący do tej pory z tyłu. Słowa te natychmiast podchwycił Verges, szydząc z Boulota.
- Właśnie. Proszę się uspokoić, usiąść, przespać się, zrelaksować. Woda na pewno wróci i będzie się mógł pan umyć.
Nawet Clavel zaśmiał się po tych słowach.
- Jeśli nadal mi nie wierzycie, to chodźcie do lodówki.
- O, czyżby teraz pan zgłodniał? – zapytał Verges.
Boulot puścił tę uwagę mimo uszu i skierował się w stronę lodówki. Był niskim, grubym mężczyzną, który zawsze chodził w starym garniturze. Po jego łysej głowie nie spływała ani kropelka potu, co było bardzo dziwne, gdyż pan Boulot słynął z tego, że nawet podczas największych mrozów był cały mokry.
Tuż za nim szedł Clavel. Wysoki, przystojny blondyn, rzucający na lewo i prawo badawcze spojrzenia. Między palcem środkowym, a serdecznym trzymał wypalonego do połowy papierosa. Na sobie miał czarną, skórzaną kurtkę i znoszone jeansy.
Kolejnym, który szedł za Boulotem był Verges. Był raczej średniego wzrostu , miał bujną, brązową brodę i bawił się monetą, podrzucając ją i łapiąc. Cały czas szukał okazji, aby komuś dopiec, imponując swym sarkazmem i nieprzeciętną inteligencją. Kto raz wpadł w jego pułapkę musiał liczyć się z tym, że szybko się odeń nie odpędzi.
Ostatnim, który przestąpił próg drzwi był pan Mur. Najwyższy z nich wszystkich i najcichszy. Ludzie mieli go za dziwaka, bo prawie się nie odzywał, a tylko badał wzrokiem otoczenie, starając się zrobić analizę otaczającego go świata.
- Messieurs, zobaczcie – powiedział Boulot, otwierając zamrażarkę.
- Co, zobaczcie? Przecież to zwykła zamrażarka.
- Nie ma lodu! – rzekł załamując ręce gruby mężczyzna.
- I?
- Nie ma lodu, czyli nie ma wody.
- A może zamrażarka się po prostu zepsuła i przestała utrzymywać temperaturę?
- Nie. Włóżcie do środka rękę. Jest zimno.
- Rzeczywiście – powiedział Clavel. – Ma rację. Ale co z tego? To nic nie oznacza.
- Ma ktoś z was butelkę wody?
- Ja mam, w torbie – powiedział pan Mur.
- Mogę się założyć o moją roczną pensję, że nie będzie tam wody.
- Zaraz to sprawdzimy. Kupiłem dwulitrową butelkę dziś rano.
Wrócili z powrotem do pokoju, w którym znajdowali się, gdy wpadł do niego Buolot. Mur poszedł po swoją wodę, Verges i Clavel usiedli na kanapie, a jedynie Buolot chodził nerwowo, przestępując z nogi na nogę.
- Albo ktoś wypił moją wodę, albo ten człowiek ma rację – powiedział Mur, wracając z pustą butelką.
- Na pewno się wylała. Przecież musi być jakieś logiczne wytłumaczenie – Clavel zakaszlał.
- Wszystko jest suche.
- To może pan wypił i nie pamięta?
- Wykluczone. Sam niechętnie to przyznaję, ale niestety pan Boulot ma rację. Nie ma wody.
- Przepraszam bardzo, ale muszę zadzwonić – powiedział Clavel wychodząc z pomieszczenia.
- Merde! Przecież dziś rano padał deszcz – krzyknął Verges.
- Ulice są całkowicie suche. Nie rób sobie nadziei.
- Panowie! Posłuchajcie! – zaczął Mur. – Coś mi się tu nie zgadza.
- Słuchamy.
- Skoro ludzkie ciało składa się w siedemdziesięciu procentach z wody, to dlaczego ciągle istniejemy, przy założeniu, że wody nie ma?
- Dobrze gada! Panowie, nie ma się co martwić! Jeśli istniejemy to znaczy, że woda nadal jest! – zakrzyknął uradowany Verges.
- Mam złe wieści – rzekł wracający do pomieszczenia Clavel. – W Paryżu, Marsylii, Monako i Bordeaux też nie ma wody.
- A skąd ty to wiesz? – zapytał rozdrażniony Verges.
- Mam znajomych w przeciwieństwie do ciebie.
- Zdziwiłbyś się – odparował wściekle Verges. - Z takim charakterkiem…
Mężczyzna rzucił się na stojącego obok drzwi Clavela, jednak Mur złapał go za kołnierz koszuli.
- Nie czas na takie rzeczy, panowie. Zachowujcie się, to nie poprawi naszej sytuacji.
Verges wyrwał koszulę z ręki Mura i wrócił na miejsce, krzywo patrząc na Clavela.
- Musimy zastanowić się, co teraz mamy robić.
- Jak to co? Iść szukać wody – powiedział z pełnym przekonaniem Boulot.
- Przecież słyszałeś. Nie ma wody. Paryż i reszta miast też. Dlaczego myślisz, że tutaj, w Belleville sur Loire miałaby się ona znajdować?
- Nie wiem! Staram się myśleć racjonalnie. To chyba normalne, że ktoś, kto nie ma wody szuka jej.
- To jest normalne, jeśli tylko w pobliżu rzeczywiście jest woda. A jej nie ma. Musisz się z tym pogodzić.
Za oknem zaczęły pojawiać się pierwsze krzyki.
- Zaczyna się – powiedział siedzący na ziemi Clavel, ćmiąc papierosa.
- Co się zaczyna?
- Szaleństwo. Anarchia. Będzie dla pana bezpieczniej, jeśli zostanie pan z nami.
Wtedy ktoś zapukał do drzwi.
- Ktoś spodziewał się gości? – zapytał Verges.
- Co robimy? – rzekł Clavel.
- Chyba powinniśmy sprawdzić kto to jest – powiedział Boulot.
- Wykluczone. Lepiej udawać, że nas tu nie ma. Niech próbują w innym miejscu – odparł szybko Verges. – To nasz teren, nie musimy tu nikogo wpuszczać.
- A co, jeśli grozi im niebezpieczeństwo?
- To mają problem. Jak pan widzi, nastały ciężkie czasy. Kto wie, może oni ściągną na nas innych?
- Wpuśćmy ich.
- Zdecydowanie nie!
- Jest tylko jeden sposób, żeby rozwiązać ten problem. Musimy zagłosować – wtrącił się Clavel.
- Jestem za – powiedział po chwili Mur.
- Zgoda. Kto jest za wpuszczeniem ich do środka?
Ręce podniosły dwie osoby. Boulot i Mur.
- A kto za nie wpuszczaniem? – ten wniosek poparł Clavel i Verges.
- Mamy problem, messieurs.
Pukanie po raz kolejny rozległo się do drzwi.
- Czekajcie, na litość Boską! – krzyknął Verges.
- Teraz nie możemy już udawać, że nas nie ma – rzucił Clavel, wydychając dym papierosa.
- Zmiłujcie się, ludzie! Wpuście nas!
- Ilu was jest? – zapytał Mur.
- Czterech! – odpowiedzieli przybysze.
- Uważam, że przy takim podziale głosów najlepszym rozwiązaniem będzie wpuszczenie połowy.
- Tak. Chyba nie ma innego wyjścia – poparł Mura, Clavel.
- Zgoda – dodał Boulot.
Wszyscy popatrzyli na siedzącego w kącie Vergesa.
- Czego ode mnie chcecie. I tak mnie przegłosowaliście – powiedział obrażony.
- Słuchajcie! Wpuścimy tylko dwie osoby! – krzyknął Clavel podchodząc do drzwi.
- Dlaczego?
- Nie dociekaj, bo posłuchamy naszego przyjaciela i nie wpuścimy nikogo z was.
- Zgoda. Dajcie nam chwilę, aby się na radzić co do tego, kto ma wejść.
Minęła godzina. Za oknem można było usłyszeć coraz więcej gniewnych krzyków.
- Do jutra, rozegra się tu prawdziwe piekło. Do głosu dojdą najprymitywniejsze instynkty, przywołane do życia brakiem wody – powiedział Clavel, wciąż stojąc pod drzwiami. Wciągnął po raz ostatni papierosa, a następnie wyrzucił niedopałek w kąt pokoju.
- Pojutrze połowa z nich nie będzie już żyć – powiedział Verges. – Zobaczycie, jeszcze dziś w nocy zaczną się wyrzynać.
- Jesteśmy gotowi! – krzyknął głos zza drzwi.
- Niech ci, którzy mają odejść odejdą. I ostrzegam, nie próbujcie żadnych sztuczek. Mamy broń – powiedział Clavel, zaglądając przez judasza. Po chwili otworzył zamki. – Wchodźcie. Mur, Boulot, przeszukajcie ich.
Przybysze okazali się być dwoma mężczyznami. Raczej przeciętni, z ciemnymi włosami stali, posłusznie czekając, aż skończy się przeszukiwanie. Clavel zamknął w tym czasie drzwi.
- Kim jesteście?
- Ja jestem Jean, a to Gerard. Jesteśmy z Paryża, w Belleville tylko przejazdem.
- Jesteście braćmi? – spytał Mur.
- Tak. Jak pan to poznał?
- Macie identyczne małżowiny uszne i dołki na brodzie.
- Czy ktoś z panów wie, co się stało?
- Nie ma wody – powiedział uszczypliwie Verges.
Przybysze stali chwilę w ciszy, widocznie zdumieni śmiałością siedzącego w kącie mężczyzny, po czym jeden z nich zwrócił się do Clavela.
- Czy może udzielić nam pan jaśniejszej odpowiedzi?
- Obawiam się, że nie. Wiem tylko, że nie tylko tutaj zabrakło wody. Nie ma jej w całej Francji, od Marsylii, po Bretanię.
- A morza? Czy też zniknęły?
- Tego nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Chciałem jeszcze przed śmiercią raz zobaczyć słońce znikające za horyzontem wielkiego oceanu.
Wtedy odezwał się Mur.
- Panowie, mam dla nas złe wieści.
- Jeszcze gorsze, niż dotychczasowe? Ha! – Verges zdobył się na ironiczny uśmiech.
- Jak zapewne wiecie, w pobliżu znajduje się duża elektrownia jądrowa, która jest źródłem energii dla całej okolicy.
- No, tak, ale co z tego?
- Pracowałem w niej przez kilka lat. Byłem jednym z inżynierów, którzy dokonywali tam napraw.
- Do rzeczy.
- Reaktor chłodzony jest wodą – powiedział krótko Mur. – A w przypadku jej braku oznacza to…
- Przegrzanie się reaktora – dokończył Boulot, siadając ciężko na przyozdobionej w kwiaty sobie.
- A w konsekwencji jego wybuch.
- Zaraz, zaraz. Czy nie ma tam żadnej innej substancji chłodzącej, albo przynajmniej jakiegoś… programu zabezpieczeń, który mógłby…
- Ostatecznym środkiem wystudzenia reaktora, i zapobiegnięcia jego wybuchu było zalewanie go specjalnym chłodzidłem, którego głównym składnikiem była woda.
- Ile mamy czasu? – wtrącił się Jean.
- Dwa, góra trzy dni.
- Musimy uciekać! – odezwał się uniesionym głosem Gerard. – I ostrzec innych!
- Ani mi się waż. – warknął Clavel. – Nie wystarczą wam takie zamieszki, jakie są? Chcecie je jeszcze bardziej podsycić?
- Proszę mi wybaczyć, ale zawodowo jest dziennikarzem i moim obowiązkiem jest…
- Zakłamywanie rzeczywistości, czyż nie?
- Proszę? – spytał oburzony.
- Czyż nie to robicie od zawsze? Propaganda, rozgłos , skandale i kasa? Dobrze ci radzę, jeśli chcesz jeszcze pożyć na tym świecie, choćby te dwa dni, lepiej zamknij tę swoją gębę.
- Jasne – burknął cicho pod nosem Gerard.
Kolejny dzień był dla nich jednym z najcięższych w życiu. Bez kropli wody, leżeli na podłodze, albo ozdabianej kwiatami sofie i patrzyli tępo przed siebie.
- A pomyśleć, że zawsze wyśmiewałem zasadę picia pięciu litrów dziennie – powiedział po południu Verges, oddychając ciężko.
- Idę sprawdzić, co z Gerardem. Coś za długo siedzi w tej ubikacji – oznajmił Jean, z trudnością wstając z fotela. Kilka kolejnych, cichych chwil przeszył głośny krzyk. Wszyscy zerwali się za swoich miejsc i ruszyli do Jeana.
W wannie znajdowało się ciało Gerarda. W jednej ręce trzymał pilnik do paznokci, a druga cała pocięta. Rany były głębokie i całkiem świeże. Jego koszula i spodnie nasiąknęły gęstą, pozbawioną wody krwią, spływającą do odpływu. Oczy nieboszczyka były szkliste i suche. Patrzyły się na sufit, a jego usta zdobił słaby uśmieszek, zdający się mówić do śmierci: ,,Zobacz. Wykiwałem cię. To był mój wybór, nie twój”.
Stali tak przez chwilę, wpatrując się w martwe ciało, kiedy Jean zaczął histerycznie krzyczeć i machać rękami.
- Bracie, coś ty uczynił! – krzyczał. Podszedł do ciała Gerarda i wyjął mu z zaciśniętych palców skrwawiony pilnik. – Poczekaj na mnie – powiedział jeszcze i nim ktokolwiek zorientował się w sytuacji, poderżnął sobie gardło.
- Cholera! – krzyknął Clavel, padając na kolana i starając się zatamować krew tryskającą z rany Jeana.
- Co ja… zrobiłem? – zdążył jeszcze powiedzieć, zanim wydał ostatnie tchnienie.
- Boże! – krzyknął Boulot i chciał wybiec z łazienki, lecz poślizgnął się na kałuży krwi i uderzył głową o futrynę drzwi.
- Jeszcze tego brakowało – rzekł ze stoickim spokojem Mur i przyklęknął obok Boulota. – Żyje – powiedział po sprawdzeniu pulsu. – I nic nie złamał – stwierdził po oględzinach kręgosłupa. – Nie wiem tylko, czy przy tak niskim nawodnieniu jeszcze się obudzi.
- Przynajmniej nie będą cierpieć – powiedział Verges, wciąż wpatrując się w martwych braci.
- Zanieśmy Boulota do pokoju. Ciała też trzeba sprzątnąć.
Mur zabrał bezwładne ciało mężczyzny i położył na sofie. W tym samym czasie Clavel i Verges włożyli ciało Jeana do wanny, zakrywając ją później zasłoną prysznicową.
- Co zrobimy z krwią?
- Nie ma potrzeby nic robić.
- Nie mogę na nią patrzeć – rzekł Verges i zaczął szukać mopa. – Ciężko tak, bez wody – powiedział po kilku minutach.
Clavel zapalił papierosa.
- Fajki mi się kończą. Jak ma wybuchać, niech wybucha.
- Panowie, tutaj! Szybko! – krzyczał Mur, stojąc przy oknie.
- Co się…?
Daleko za oknem można było zobaczyć wielki grzyb nuklearny.
- Merde! Co to? – zapytał Verges.
- Nie jestem pewien. Możliwe, że to elektrownia w Dampierre, albo St. Laurent. Nie wykluczam też Nogent – sur – Seine, ale ona jest chyba dalej, niż te wybuchy – odparł Mur.
- Co tam się teraz dzieje?
- Wysoka temperatura pali wszystko, co znajduje się w zasięgu wybuchu. W skrócie.
- Czy oni… cierpią? – pytał dalej Verges.
- Nie. Przy tysiącu stopni Celsjusza się nie cierpi.
Wtedy usłyszeli kolejny wybuch, a nowy grzyb pojawił się bardziej na lewo od pierwszego i nieco dalej.
- Czyli to jest Dampierre, a pierwszy to St. Louent – orzekł Mur.
- Ile nam zostało?
- Reaktory mogą wybuchnąć w każdej chwili – mężczyźni mimowolnie spojrzeli na posępny i ciemny budynek elektrowni. Wydawało się nieprawdopodobnym, żeby miał niedługo rozbłysnąć oślepiającym światłem.
- Dzień sądu się zbliża – powiedział Mur. – Wszyscy zginiemy w tysiącstopniowym piekle.
- Wszystko w porządku? – zapytał Clavel.
- Ty! Ty jesteś największym grzesznikiem z nas wszystkich! – zaczął wrzeszczeć Mur, wskazując na Vergesa. – Sprowadziłeś na nas karę!
- Proszę się uspokoić – rzekł Clavel.
- Właśnie – poparł go szybko Verges.
- Ty cudzołożniku! Kłamco! Jeśli zginiesz teraz, wszyscy ocalejemy! – rzucił się na męzczyznę.
- Weźcie ode mnie tego psychopatę! - krzyczał mężczyzna.
Clavel podniósł krzesła, stojące przy stole i uderzył nim Mura w głowę tak, że stracił przytomność.
- Oszalał! Widziałeś to? – krzyczał Verges, zrzucając bezwładne ciało Mura. Potem cofając się, uderzył plecami w ścianę. – Trzeba go związać, zanim się obudzi i mnie zabije! – dukał przez łzy wstrząśnięty Verges.
- Uspokój się – rzucił jakby od niechcenia Clavel, zachowując stoicki spokój.
- Jak mam się do cholery uspokoić? – pytał wciąż trzęsący się mężczyzna.
- Uspokój się – Clovel uderzył Vergesa w twarz.
- Tak, jasne. Masz rację. Poszukam taśmy izolacyjnej.
Wrócił kilka minut później z dwoma rolkami srebrnej taśmy i związał nią Mura.
- Wszyscy spłoniemy – rzekł odzyskując przytomność. – Będziemy płonąć w piekle, przez wieki. Wszyscy w jednym kotle.
- Zamknij się! – warknął Verges. – Musimy go stąd wynieść.
- Mi on nie przeszkadza. Wynoś, jeśli chcesz.
Verges wziął Mura za ramiona i zaciągnął do łazienki.
- Jak go tam zostawiłem, zaczął rozmawiać z trupami.
Clavel stał przy oknie i przez nie spoglądał. Odgłosy ulicy ucichły. Ludzie kładli się na ziemi, w oczekiwaniu na śmierć.
- Negent – sur – Seine.
- Co?
- Wybuchła kolejna elektrownia.
- Jak myślisz, ile nam zostało?
- Może kilka godzin.
- Popatrz, Boulot się obudził.
- Boże, co my robimy? – rzekł gruby mężczyzna, po czym zerwał się z sofy i pobiegł do drzwi.
- Co pan robi?
- Siedźcie tutaj, głupcy, jeśli chcecie zginąć. Ja wychodzę!
- Proszę zostać! – krzyknął za nim Verges, ale Boulot już poszedł.
- Zostaw – powiedział spokojnie Clavel. – Niech idzie.
- Zostaliśmy tylko my. Z szóstki dorosłych, zdrowych facetów zostaliśmy tylko my.
- Tak.
- Nie wiem jak ty, ale ja chciałbym jeszcze raz, przed śmiercią, popatrzeć na butelkę dobrej, starej whisky. Choćby pustą.
- To dość dziwne pragnienie, ale podoba mi się.
- Nie, Clavel. To pragnienie byłoby dziwne w normalnym świecie, ale co jest dziwnym w dziwnym świecie?
- Może masz rację.
Verges wyszedł z pokoju i zniknął w kuchni. Clavel podwinął rękawy koszuli i strzepnął popiół z papierosa, wciąż patrząc w okno.
- Matko Przenajświętsza! – krzyknął Verges z kuchni.
- Co jest?
- Alkohol!
- Co ty gadasz?
- Nie zniknął! Alkohol nie zniknął.
- Wydaje ci się. To skutki odwodnienia.
- Chodź i sam sprawdź – Clavel poszedł do kuchni i zobaczył Vergesa siedzącego na ziemi. Trzymał w ustach butelkę Jacka Danielsa i płakał.
- Boże! – krzyknął mężczyzna i usiadł obok, sięgając łapczywie po butelkę stojącego obok Walkera.
Miało się już ku zachodowi, gdy mężczyźni siedzieli w fotelach, patrząc za okno. W rękach mieli kieliszki wypełnione whiskey, a ich oczy wciąż były wilgotne od łez.
- Zapalisz? – zapytał Vergesa Clavel, wyjmując z kieszeni koszuli dwa kubańskie cygara. – Trzymałem je na sam koniec.
- Dziękuję, chętnie. Jak myślisz, jak długo jeszcze?
- Uwierz mi, że już naprawdę niedługo. Wypijmy za dobrą śmierć.
- Jesteśmy chyba ostatnimi – Verges zaczął się śmiać – którzy praktykują ars bene moriendi, jak mawiają filolodzy.
- Dance macabre przyjacielu. Jeśli tańczyć, to tylko razem.
Mężczyźni zaczęli się śmiać, kiedy ziemię przeszył mocny wstrząs, przewracając meble w całym pokoju. Chwilę później, wśród gromkiego śmiechu pijanych, rozległ się potężny huk.
- Toast za ciebie przyjacielu – rzekł Verges. W jego głosie nie było już ani krztyny ironii. Do zobaczenia po tamtej stronie.
- To najpiękniejszy zachód słońca, jaki kiedykolwiek widziałem – powiedział Clavel, gdy za oknem rozbłysnął oślepiający blask.
Komentarze (14)
Powodzenia w walce, Towarzyszu! Niech Odyn Cię wspiera! :D
Dam Ci oczywiście piąteczkę, ale jedną rzecz Ci wytknę: jak wspominasz o amerykańskim Danielsie to to nie może być "whisky", a "whiskey", no i to przecież nie burbon, Szymonie...! W tym jednym miejscu mnie tylko rozczarowałeś ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania