Messieurs

- Messieurs! Nie ma wody! – do pokoju wbiegł Boulot, krzycząc i wymachując rękoma.

- Co też pan mówisz? – zapytał Verges swoim zwyczajowym, sarkastycznym tonem. – W czym więc się wczoraj kąpałem?

- Nie ma wody! Zniknęła! – krzyczał dalej Boulot.

- Proszę się uspokoić. Niech pan odsapnie i opowie wszystko od początku i powoli – do rozmowy wtrącił się Clavel, wydychając powoli dym papierosa. – Może chce pan zapalić?

- Merci, rzuciłem wiele lat temu.

- Teraz proszę nam opowiedzieć, co się stało.

- Tak. Nie możemy się już doczekać – rzucił Verges ironicznie.

- Zaraz sami się panowie przekonają, a wtedy nie będzie wam tak do śmiechu. Chodźcie suivez – moi. – To rzekłszy Boulot skierował się w stronę łazienki. – Panie Verges, proszę spróbować umyć ręce.

- Ja? Przecież są czyste.

- Ale moje nie. Proszę więc odkręcić wodę dla mnie.

- A to sam pan nie umie? – zapytał Verges, drażniąc się ze zdenerwowanym Boulotem.

- A, do diabła z tobą! Patrzcie! – mężczyzna odkręcił oba kurki, lecz nic się nie stało.

- Widzicie panowie? – rzekł triumfującym tonem. – Widzicie, kto miał rację?

- Och, niech pan przestanie dramatyzować. To na pewno tylko awaria rurociągów – powiedział pan Mur, stojący do tej pory z tyłu. Słowa te natychmiast podchwycił Verges, szydząc z Boulota.

- Właśnie. Proszę się uspokoić, usiąść, przespać się, zrelaksować. Woda na pewno wróci i będzie się mógł pan umyć.

Nawet Clavel zaśmiał się po tych słowach.

- Jeśli nadal mi nie wierzycie, to chodźcie do lodówki.

- O, czyżby teraz pan zgłodniał? – zapytał Verges.

Boulot puścił tę uwagę mimo uszu i skierował się w stronę lodówki. Był niskim, grubym mężczyzną, który zawsze chodził w starym garniturze. Po jego łysej głowie nie spływała ani kropelka potu, co było bardzo dziwne, gdyż pan Boulot słynął z tego, że nawet podczas największych mrozów był cały mokry.

Tuż za nim szedł Clavel. Wysoki, przystojny blondyn, rzucający na lewo i prawo badawcze spojrzenia. Między palcem środkowym, a serdecznym trzymał wypalonego do połowy papierosa. Na sobie miał czarną, skórzaną kurtkę i znoszone jeansy.

Kolejnym, który szedł za Boulotem był Verges. Był raczej średniego wzrostu , miał bujną, brązową brodę i bawił się monetą, podrzucając ją i łapiąc. Cały czas szukał okazji, aby komuś dopiec, imponując swym sarkazmem i nieprzeciętną inteligencją. Kto raz wpadł w jego pułapkę musiał liczyć się z tym, że szybko się odeń nie odpędzi.

Ostatnim, który przestąpił próg drzwi był pan Mur. Najwyższy z nich wszystkich i najcichszy. Ludzie mieli go za dziwaka, bo prawie się nie odzywał, a tylko badał wzrokiem otoczenie, starając się zrobić analizę otaczającego go świata.

- Messieurs, zobaczcie – powiedział Boulot, otwierając zamrażarkę.

- Co, zobaczcie? Przecież to zwykła zamrażarka.

- Nie ma lodu! – rzekł załamując ręce gruby mężczyzna.

- I?

- Nie ma lodu, czyli nie ma wody.

- A może zamrażarka się po prostu zepsuła i przestała utrzymywać temperaturę?

- Nie. Włóżcie do środka rękę. Jest zimno.

- Rzeczywiście – powiedział Clavel. – Ma rację. Ale co z tego? To nic nie oznacza.

- Ma ktoś z was butelkę wody?

- Ja mam, w torbie – powiedział pan Mur.

- Mogę się założyć o moją roczną pensję, że nie będzie tam wody.

- Zaraz to sprawdzimy. Kupiłem dwulitrową butelkę dziś rano.

Wrócili z powrotem do pokoju, w którym znajdowali się, gdy wpadł do niego Buolot. Mur poszedł po swoją wodę, Verges i Clavel usiedli na kanapie, a jedynie Buolot chodził nerwowo, przestępując z nogi na nogę.

- Albo ktoś wypił moją wodę, albo ten człowiek ma rację – powiedział Mur, wracając z pustą butelką.

- Na pewno się wylała. Przecież musi być jakieś logiczne wytłumaczenie – Clavel zakaszlał.

- Wszystko jest suche.

- To może pan wypił i nie pamięta?

- Wykluczone. Sam niechętnie to przyznaję, ale niestety pan Boulot ma rację. Nie ma wody.

- Przepraszam bardzo, ale muszę zadzwonić – powiedział Clavel wychodząc z pomieszczenia.

- Merde! Przecież dziś rano padał deszcz – krzyknął Verges.

- Ulice są całkowicie suche. Nie rób sobie nadziei.

- Panowie! Posłuchajcie! – zaczął Mur. – Coś mi się tu nie zgadza.

- Słuchamy.

- Skoro ludzkie ciało składa się w siedemdziesięciu procentach z wody, to dlaczego ciągle istniejemy, przy założeniu, że wody nie ma?

- Dobrze gada! Panowie, nie ma się co martwić! Jeśli istniejemy to znaczy, że woda nadal jest! – zakrzyknął uradowany Verges.

- Mam złe wieści – rzekł wracający do pomieszczenia Clavel. – W Paryżu, Marsylii, Monako i Bordeaux też nie ma wody.

- A skąd ty to wiesz? – zapytał rozdrażniony Verges.

- Mam znajomych w przeciwieństwie do ciebie.

- Zdziwiłbyś się – odparował wściekle Verges. - Z takim charakterkiem…

Mężczyzna rzucił się na stojącego obok drzwi Clavela, jednak Mur złapał go za kołnierz koszuli.

- Nie czas na takie rzeczy, panowie. Zachowujcie się, to nie poprawi naszej sytuacji.

Verges wyrwał koszulę z ręki Mura i wrócił na miejsce, krzywo patrząc na Clavela.

- Musimy zastanowić się, co teraz mamy robić.

- Jak to co? Iść szukać wody – powiedział z pełnym przekonaniem Boulot.

- Przecież słyszałeś. Nie ma wody. Paryż i reszta miast też. Dlaczego myślisz, że tutaj, w Belleville sur Loire miałaby się ona znajdować?

- Nie wiem! Staram się myśleć racjonalnie. To chyba normalne, że ktoś, kto nie ma wody szuka jej.

- To jest normalne, jeśli tylko w pobliżu rzeczywiście jest woda. A jej nie ma. Musisz się z tym pogodzić.

Za oknem zaczęły pojawiać się pierwsze krzyki.

- Zaczyna się – powiedział siedzący na ziemi Clavel, ćmiąc papierosa.

- Co się zaczyna?

- Szaleństwo. Anarchia. Będzie dla pana bezpieczniej, jeśli zostanie pan z nami.

Wtedy ktoś zapukał do drzwi.

- Ktoś spodziewał się gości? – zapytał Verges.

- Co robimy? – rzekł Clavel.

- Chyba powinniśmy sprawdzić kto to jest – powiedział Boulot.

- Wykluczone. Lepiej udawać, że nas tu nie ma. Niech próbują w innym miejscu – odparł szybko Verges. – To nasz teren, nie musimy tu nikogo wpuszczać.

- A co, jeśli grozi im niebezpieczeństwo?

- To mają problem. Jak pan widzi, nastały ciężkie czasy. Kto wie, może oni ściągną na nas innych?

- Wpuśćmy ich.

- Zdecydowanie nie!

- Jest tylko jeden sposób, żeby rozwiązać ten problem. Musimy zagłosować – wtrącił się Clavel.

- Jestem za – powiedział po chwili Mur.

- Zgoda. Kto jest za wpuszczeniem ich do środka?

Ręce podniosły dwie osoby. Boulot i Mur.

- A kto za nie wpuszczaniem? – ten wniosek poparł Clavel i Verges.

- Mamy problem, messieurs.

Pukanie po raz kolejny rozległo się do drzwi.

- Czekajcie, na litość Boską! – krzyknął Verges.

- Teraz nie możemy już udawać, że nas nie ma – rzucił Clavel, wydychając dym papierosa.

- Zmiłujcie się, ludzie! Wpuście nas!

- Ilu was jest? – zapytał Mur.

- Czterech! – odpowiedzieli przybysze.

- Uważam, że przy takim podziale głosów najlepszym rozwiązaniem będzie wpuszczenie połowy.

- Tak. Chyba nie ma innego wyjścia – poparł Mura, Clavel.

- Zgoda – dodał Boulot.

Wszyscy popatrzyli na siedzącego w kącie Vergesa.

- Czego ode mnie chcecie. I tak mnie przegłosowaliście – powiedział obrażony.

- Słuchajcie! Wpuścimy tylko dwie osoby! – krzyknął Clavel podchodząc do drzwi.

- Dlaczego?

- Nie dociekaj, bo posłuchamy naszego przyjaciela i nie wpuścimy nikogo z was.

- Zgoda. Dajcie nam chwilę, aby się na radzić co do tego, kto ma wejść.

Minęła godzina. Za oknem można było usłyszeć coraz więcej gniewnych krzyków.

- Do jutra, rozegra się tu prawdziwe piekło. Do głosu dojdą najprymitywniejsze instynkty, przywołane do życia brakiem wody – powiedział Clavel, wciąż stojąc pod drzwiami. Wciągnął po raz ostatni papierosa, a następnie wyrzucił niedopałek w kąt pokoju.

- Pojutrze połowa z nich nie będzie już żyć – powiedział Verges. – Zobaczycie, jeszcze dziś w nocy zaczną się wyrzynać.

- Jesteśmy gotowi! – krzyknął głos zza drzwi.

- Niech ci, którzy mają odejść odejdą. I ostrzegam, nie próbujcie żadnych sztuczek. Mamy broń – powiedział Clavel, zaglądając przez judasza. Po chwili otworzył zamki. – Wchodźcie. Mur, Boulot, przeszukajcie ich.

Przybysze okazali się być dwoma mężczyznami. Raczej przeciętni, z ciemnymi włosami stali, posłusznie czekając, aż skończy się przeszukiwanie. Clavel zamknął w tym czasie drzwi.

- Kim jesteście?

- Ja jestem Jean, a to Gerard. Jesteśmy z Paryża, w Belleville tylko przejazdem.

- Jesteście braćmi? – spytał Mur.

- Tak. Jak pan to poznał?

- Macie identyczne małżowiny uszne i dołki na brodzie.

- Czy ktoś z panów wie, co się stało?

- Nie ma wody – powiedział uszczypliwie Verges.

Przybysze stali chwilę w ciszy, widocznie zdumieni śmiałością siedzącego w kącie mężczyzny, po czym jeden z nich zwrócił się do Clavela.

- Czy może udzielić nam pan jaśniejszej odpowiedzi?

- Obawiam się, że nie. Wiem tylko, że nie tylko tutaj zabrakło wody. Nie ma jej w całej Francji, od Marsylii, po Bretanię.

- A morza? Czy też zniknęły?

- Tego nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Chciałem jeszcze przed śmiercią raz zobaczyć słońce znikające za horyzontem wielkiego oceanu.

Wtedy odezwał się Mur.

- Panowie, mam dla nas złe wieści.

- Jeszcze gorsze, niż dotychczasowe? Ha! – Verges zdobył się na ironiczny uśmiech.

- Jak zapewne wiecie, w pobliżu znajduje się duża elektrownia jądrowa, która jest źródłem energii dla całej okolicy.

- No, tak, ale co z tego?

- Pracowałem w niej przez kilka lat. Byłem jednym z inżynierów, którzy dokonywali tam napraw.

- Do rzeczy.

- Reaktor chłodzony jest wodą – powiedział krótko Mur. – A w przypadku jej braku oznacza to…

- Przegrzanie się reaktora – dokończył Boulot, siadając ciężko na przyozdobionej w kwiaty sobie.

- A w konsekwencji jego wybuch.

- Zaraz, zaraz. Czy nie ma tam żadnej innej substancji chłodzącej, albo przynajmniej jakiegoś… programu zabezpieczeń, który mógłby…

- Ostatecznym środkiem wystudzenia reaktora, i zapobiegnięcia jego wybuchu było zalewanie go specjalnym chłodzidłem, którego głównym składnikiem była woda.

- Ile mamy czasu? – wtrącił się Jean.

- Dwa, góra trzy dni.

- Musimy uciekać! – odezwał się uniesionym głosem Gerard. – I ostrzec innych!

- Ani mi się waż. – warknął Clavel. – Nie wystarczą wam takie zamieszki, jakie są? Chcecie je jeszcze bardziej podsycić?

- Proszę mi wybaczyć, ale zawodowo jest dziennikarzem i moim obowiązkiem jest…

- Zakłamywanie rzeczywistości, czyż nie?

- Proszę? – spytał oburzony.

- Czyż nie to robicie od zawsze? Propaganda, rozgłos , skandale i kasa? Dobrze ci radzę, jeśli chcesz jeszcze pożyć na tym świecie, choćby te dwa dni, lepiej zamknij tę swoją gębę.

- Jasne – burknął cicho pod nosem Gerard.

Kolejny dzień był dla nich jednym z najcięższych w życiu. Bez kropli wody, leżeli na podłodze, albo ozdabianej kwiatami sofie i patrzyli tępo przed siebie.

- A pomyśleć, że zawsze wyśmiewałem zasadę picia pięciu litrów dziennie – powiedział po południu Verges, oddychając ciężko.

- Idę sprawdzić, co z Gerardem. Coś za długo siedzi w tej ubikacji – oznajmił Jean, z trudnością wstając z fotela. Kilka kolejnych, cichych chwil przeszył głośny krzyk. Wszyscy zerwali się za swoich miejsc i ruszyli do Jeana.

W wannie znajdowało się ciało Gerarda. W jednej ręce trzymał pilnik do paznokci, a druga cała pocięta. Rany były głębokie i całkiem świeże. Jego koszula i spodnie nasiąknęły gęstą, pozbawioną wody krwią, spływającą do odpływu. Oczy nieboszczyka były szkliste i suche. Patrzyły się na sufit, a jego usta zdobił słaby uśmieszek, zdający się mówić do śmierci: ,,Zobacz. Wykiwałem cię. To był mój wybór, nie twój”.

Stali tak przez chwilę, wpatrując się w martwe ciało, kiedy Jean zaczął histerycznie krzyczeć i machać rękami.

- Bracie, coś ty uczynił! – krzyczał. Podszedł do ciała Gerarda i wyjął mu z zaciśniętych palców skrwawiony pilnik. – Poczekaj na mnie – powiedział jeszcze i nim ktokolwiek zorientował się w sytuacji, poderżnął sobie gardło.

- Cholera! – krzyknął Clavel, padając na kolana i starając się zatamować krew tryskającą z rany Jeana.

- Co ja… zrobiłem? – zdążył jeszcze powiedzieć, zanim wydał ostatnie tchnienie.

- Boże! – krzyknął Boulot i chciał wybiec z łazienki, lecz poślizgnął się na kałuży krwi i uderzył głową o futrynę drzwi.

- Jeszcze tego brakowało – rzekł ze stoickim spokojem Mur i przyklęknął obok Boulota. – Żyje – powiedział po sprawdzeniu pulsu. – I nic nie złamał – stwierdził po oględzinach kręgosłupa. – Nie wiem tylko, czy przy tak niskim nawodnieniu jeszcze się obudzi.

- Przynajmniej nie będą cierpieć – powiedział Verges, wciąż wpatrując się w martwych braci.

- Zanieśmy Boulota do pokoju. Ciała też trzeba sprzątnąć.

Mur zabrał bezwładne ciało mężczyzny i położył na sofie. W tym samym czasie Clavel i Verges włożyli ciało Jeana do wanny, zakrywając ją później zasłoną prysznicową.

- Co zrobimy z krwią?

- Nie ma potrzeby nic robić.

- Nie mogę na nią patrzeć – rzekł Verges i zaczął szukać mopa. – Ciężko tak, bez wody – powiedział po kilku minutach.

Clavel zapalił papierosa.

- Fajki mi się kończą. Jak ma wybuchać, niech wybucha.

- Panowie, tutaj! Szybko! – krzyczał Mur, stojąc przy oknie.

- Co się…?

Daleko za oknem można było zobaczyć wielki grzyb nuklearny.

- Merde! Co to? – zapytał Verges.

- Nie jestem pewien. Możliwe, że to elektrownia w Dampierre, albo St. Laurent. Nie wykluczam też Nogent – sur – Seine, ale ona jest chyba dalej, niż te wybuchy – odparł Mur.

- Co tam się teraz dzieje?

- Wysoka temperatura pali wszystko, co znajduje się w zasięgu wybuchu. W skrócie.

- Czy oni… cierpią? – pytał dalej Verges.

- Nie. Przy tysiącu stopni Celsjusza się nie cierpi.

Wtedy usłyszeli kolejny wybuch, a nowy grzyb pojawił się bardziej na lewo od pierwszego i nieco dalej.

- Czyli to jest Dampierre, a pierwszy to St. Louent – orzekł Mur.

- Ile nam zostało?

- Reaktory mogą wybuchnąć w każdej chwili – mężczyźni mimowolnie spojrzeli na posępny i ciemny budynek elektrowni. Wydawało się nieprawdopodobnym, żeby miał niedługo rozbłysnąć oślepiającym światłem.

- Dzień sądu się zbliża – powiedział Mur. – Wszyscy zginiemy w tysiącstopniowym piekle.

- Wszystko w porządku? – zapytał Clavel.

- Ty! Ty jesteś największym grzesznikiem z nas wszystkich! – zaczął wrzeszczeć Mur, wskazując na Vergesa. – Sprowadziłeś na nas karę!

- Proszę się uspokoić – rzekł Clavel.

- Właśnie – poparł go szybko Verges.

- Ty cudzołożniku! Kłamco! Jeśli zginiesz teraz, wszyscy ocalejemy! – rzucił się na męzczyznę.

- Weźcie ode mnie tego psychopatę! - krzyczał mężczyzna.

Clavel podniósł krzesła, stojące przy stole i uderzył nim Mura w głowę tak, że stracił przytomność.

- Oszalał! Widziałeś to? – krzyczał Verges, zrzucając bezwładne ciało Mura. Potem cofając się, uderzył plecami w ścianę. – Trzeba go związać, zanim się obudzi i mnie zabije! – dukał przez łzy wstrząśnięty Verges.

- Uspokój się – rzucił jakby od niechcenia Clavel, zachowując stoicki spokój.

- Jak mam się do cholery uspokoić? – pytał wciąż trzęsący się mężczyzna.

- Uspokój się – Clovel uderzył Vergesa w twarz.

- Tak, jasne. Masz rację. Poszukam taśmy izolacyjnej.

Wrócił kilka minut później z dwoma rolkami srebrnej taśmy i związał nią Mura.

- Wszyscy spłoniemy – rzekł odzyskując przytomność. – Będziemy płonąć w piekle, przez wieki. Wszyscy w jednym kotle.

- Zamknij się! – warknął Verges. – Musimy go stąd wynieść.

- Mi on nie przeszkadza. Wynoś, jeśli chcesz.

Verges wziął Mura za ramiona i zaciągnął do łazienki.

- Jak go tam zostawiłem, zaczął rozmawiać z trupami.

Clavel stał przy oknie i przez nie spoglądał. Odgłosy ulicy ucichły. Ludzie kładli się na ziemi, w oczekiwaniu na śmierć.

- Negent – sur – Seine.

- Co?

- Wybuchła kolejna elektrownia.

- Jak myślisz, ile nam zostało?

- Może kilka godzin.

- Popatrz, Boulot się obudził.

- Boże, co my robimy? – rzekł gruby mężczyzna, po czym zerwał się z sofy i pobiegł do drzwi.

- Co pan robi?

- Siedźcie tutaj, głupcy, jeśli chcecie zginąć. Ja wychodzę!

- Proszę zostać! – krzyknął za nim Verges, ale Boulot już poszedł.

- Zostaw – powiedział spokojnie Clavel. – Niech idzie.

- Zostaliśmy tylko my. Z szóstki dorosłych, zdrowych facetów zostaliśmy tylko my.

- Tak.

- Nie wiem jak ty, ale ja chciałbym jeszcze raz, przed śmiercią, popatrzeć na butelkę dobrej, starej whisky. Choćby pustą.

- To dość dziwne pragnienie, ale podoba mi się.

- Nie, Clavel. To pragnienie byłoby dziwne w normalnym świecie, ale co jest dziwnym w dziwnym świecie?

- Może masz rację.

Verges wyszedł z pokoju i zniknął w kuchni. Clavel podwinął rękawy koszuli i strzepnął popiół z papierosa, wciąż patrząc w okno.

- Matko Przenajświętsza! – krzyknął Verges z kuchni.

- Co jest?

- Alkohol!

- Co ty gadasz?

- Nie zniknął! Alkohol nie zniknął.

- Wydaje ci się. To skutki odwodnienia.

- Chodź i sam sprawdź – Clavel poszedł do kuchni i zobaczył Vergesa siedzącego na ziemi. Trzymał w ustach butelkę Jacka Danielsa i płakał.

- Boże! – krzyknął mężczyzna i usiadł obok, sięgając łapczywie po butelkę stojącego obok Walkera.

Miało się już ku zachodowi, gdy mężczyźni siedzieli w fotelach, patrząc za okno. W rękach mieli kieliszki wypełnione whiskey, a ich oczy wciąż były wilgotne od łez.

- Zapalisz? – zapytał Vergesa Clavel, wyjmując z kieszeni koszuli dwa kubańskie cygara. – Trzymałem je na sam koniec.

- Dziękuję, chętnie. Jak myślisz, jak długo jeszcze?

- Uwierz mi, że już naprawdę niedługo. Wypijmy za dobrą śmierć.

- Jesteśmy chyba ostatnimi – Verges zaczął się śmiać – którzy praktykują ars bene moriendi, jak mawiają filolodzy.

- Dance macabre przyjacielu. Jeśli tańczyć, to tylko razem.

Mężczyźni zaczęli się śmiać, kiedy ziemię przeszył mocny wstrząs, przewracając meble w całym pokoju. Chwilę później, wśród gromkiego śmiechu pijanych, rozległ się potężny huk.

- Toast za ciebie przyjacielu – rzekł Verges. W jego głosie nie było już ani krztyny ironii. Do zobaczenia po tamtej stronie.

- To najpiękniejszy zachód słońca, jaki kiedykolwiek widziałem – powiedział Clavel, gdy za oknem rozbłysnął oślepiający blask.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • Majeczuunia 01.12.2015
    Fajny przerywnik do odrabiania pracy domowej z francuza ;) 4
  • Dziękuję! Nienawidzę francuskiego (języka oczywiście), tylko dlatego uczyniłem Francję miejscem akcji :D Żeby móc ją zniszczyć!! Muahaha :D
  • Majeczuunia 01.12.2015
    Piątka brachu! Moja pani to istny demon...
  • A więc czy wszystkie uczące tegoż języka są demonami? Moja włada mocami piekielnymi tak potężnymi, że nic nie jest w stanie jej powstrzymać. Sieje śmierć i zniszczenie, a jej drogę znaczą zgliszcza...
    Powodzenia w walce, Towarzyszu! Niech Odyn Cię wspiera! :D
  • Morelia 01.12.2015
    Witam witam Szczechu! Cóż mogę rzec. Miałam nadzieję, że trochę Ci nawtykam jeśli chodzi o interpunkcje, ale pospieszyłeś się z poprawą. Trudno, jeszcze się odkuję ;) Sam tekst bardzo dobrze napisany, lubię Twoją swadę. No i specyficzne poczucie humoru:D
    Dam Ci oczywiście piąteczkę, ale jedną rzecz Ci wytknę: jak wspominasz o amerykańskim Danielsie to to nie może być "whisky", a "whiskey", no i to przecież nie burbon, Szymonie...! W tym jednym miejscu mnie tylko rozczarowałeś ;)
  • Droga Olgo, dziękuję wielce (!!) za słowa krytyki :D Jednocześnie zaznaczam, że to Ty jesteś znawczynią wytrawnych Whiskeyów, czy Whiskyów... jam jest jedynie skromnym miodziarzem i piwoszem :D Niemniej jednak nie usprawiedliwia mnie to i zaraz wszystko naprawię :D
  • Morelia 01.12.2015
    Drogi Szymonie, przyjmuję wyrazy twej skruchy, a zarazem uznanie dla mej jakże skromnej osoby:D
  • zaciekawiony 12.12.2015
    Dobry tekst. Co prawda elektrownie bez wody nie wybuchają jak bomby, ale na potrzeby tak dobrego opowiadania możemy zawiesić realizm.
  • Ehh, no wiem wiem, jednak wizja wybuchającej Francji była zbyt kusząca :)
  • MiyuDarkenwoods 14.12.2015
    Bardzo mi sie podobają dialogi, i cóż za pomysł, pozbawić świat wody przez co elektrownie jądrowe padają. Nigdzie jeszcze o czymś takim nie czytałam. Bardzo pomysłowa historia :D 5!
  • Dziękuję bardzo! Cieszę się, ze pomysł Ci się spodobał :)
  • Lucinda 31.05.2016
    Wczoraj jakimś sposobem coś mnie tu przywiało, tak więc przeczytałam, choć było to niezbyt przemyślane posunięcie, zważywszy, że nawet nie sprawdziłam, jak długi jest tekst, przez co nawet nie zdążyłam napisać komentarza. W każdym razie na początek należą Ci się podziękowania, bo to opowiadanie przywróciło mnie trochę do życia. Nie powiem, żeby chciało mi się wracać później do matmy, ale na pewno na chwilę mnie od niej oderwało i poprawiło nastrój. Było sporo momentów, kiedy po prostu chciało mi się śmiać, na przykład to wyolbrzymienie problemu braku wody, gdy jeszcze nie ujawniłeś jego skali, no bo na początku wiadomo tylko, że jeden z bohaterów robi aferę, że z kranu nie leci woda. Wydawało mi się, że jakoś szybko wyklarowała się ta teoria, że nie tylko tam nie ma wody, w dodatku skłoniło to bohatera do skontaktowania się ze znajomymi z innych regionów Francji, zwróciło to trochę moją uwagę. Jeśli chodzi o tę perspektywę naukowo - fizyczną, nie przywiązywałam dużej wagi, do porównywania tego z wiedzą, którą przynajmniej teoretycznie powinnam mieć po pierwszej klasie liceum, przyznaję, że nie bardzo mi się chciało. Pomijam to, o czym już ktoś już chyba wspominał, że elektrownie tak zwyczajnie sobie nie wybuchają, swoją drogą ciekawy był też zbieg okoliczności, że głównym składnikiem wszystkich środków chłodzących miała być woda, która co prawda ma duże ciepło właściwe, dzięki czemu świetnie nadaje się do chłodzenia, ale nie jest jedyną substancją, która może posłużyć za chłodziwo w reaktorze jądrowym. W każdym razie przypomniało mi to ciekawe lekcje z byłym nauczycielem fizyki, nazywanym w środowisku uczniowskim monarchą... Na pewno to wyjątkowy nauczyciel mimo wszystko żałuję, że już mnie nie uczy. Przy okazji zaraz obok reaktorów jądrowych uczyliśmy się o bombach, rysowaliśmy ich schematy, poznawaliśmy budowę, ale żadnej nie skonstruowaliśmy :/ (To by dopiero była lekcja fizyki...). Tak trochę nie po kolei przechodzę do fragmentów komentarza, ale piszę go oddzielnie, nie od razu po przeczytaniu i czasem z opóźnieniem przychodzi mi coś do głowy. Tak więc teraz trochę się cofając, podobała mi się rozmowa, podczas której zastanawiali się, czy wpuścić pukających do drzwi, czy nie, i ta ich konkluzja, że skoro tamtych jest czterech, a oni zagłosowali dwa na dwa (spodziewałam się, że taki będzie wynik), wpuszczą połowę (tego już się nie spodziewałam :D ). Niektóre działania bohaterów wydawały się wręcz bezmyślne, jak na przykład popełnienie samobójstwa przez drugiego z braci dlatego, że ten pierwszy to zrobił, co u tamtego można było tłumaczyć paniką spowodowaną oczekiwaniem na pewną śmierć. Zastanowiła mnie również reakcja mężczyzny, który kazał drugiemu nie zatrzymywać tych, którzy uciekli. W sumie nie miało to większego znaczenia, bo tak czy tak by zginęli, ale jednak przyszło mi coś takiego do głowy. No ale coś mi się ciągnie ten komentarz i ciągnie, więc chyba czas już się zbliżać do końca, ale najpierw przydało by się odnieść do końcówki opowiadania. Przyznaję, że ciekawie Ci ona wyszła, a na ich reakcję, że alkohol został, nie mogłam się nie uśmiechnąć. Taka radość w obliczu nadchodzącej śmierci, która już nawet w tym świetle przestała mieć dla nich znaczenie. Ważniejsze okazało się to, w jaki sposób przeżyją te ostatnie chwile i to im się chyba spodobało. Jeśli chodzi o błędy, to ich nie wypiszę, bo musiałabym ich specjalnie teraz szukać, a ni o to w tym chodzi, choć jak się pewnie domyślasz, dało by się coś znaleźć :D Jednak poza tymi interpunkcyjnymi, pamiętam, że była jedna literówka w sofie, gdy użyłeś tego słowa po raz pierwszy z dwóch, raz wpadła Ci spacja przed przecinkiem, ale pozostałe to były by te moje czepliwości interpunkcyjne. Cóż, pomimo tych różnych swoich wrażeń, przypadł mi do gustu humor, jaki tu zawarłeś, a że historię się lekko czytało, no i że, jak wspominałam na początku, wyniosłam z niego osobiste korzyści, zostawiam 5 :)
  • Nie sądziłem, że ktoś jeszcze kiedykolwiek wróci do tego starocia! Niemniej, dziękuję Ci bardzo, moja droga i cieszę się, że Ci się spodobało :)
  • Lucinda 31.05.2016
    Szymon Szczechowicz, przecież miałam nadrobić wszystkie opowiadania, jeśli dobrze pamiętam, więc dlaczego miałabym nie zacząć od pierwszego...

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania