Metafizyczne party, czyli spotkanie przy kałuży
Stanąłem nad kałużą, której jeszcze wczoraj nie było i zapewne do jutra zdąży zniknąć i zacząłem przyglądać się swojej twarzy. Wyglądała trochę jak skrzyżowanie pysku konia z zadem rosomaka. A potem nagle tuż przy mnie znalazł się jeszcze dziwniejszy typ. Wrzasnąłem niczym rozdziewiczana dziewica.
- Ale mnie przestraszyłeś – powiedziałem, już nieco spokojniej. – Miałeś się tak nie skradać.
- Skradam się i okradam. Nie wiesz, że taki mam fach?
Kleofas zamiast stóp miał kocie łapy. Nawet ktoś o sokolim słuchu albo jastrzębim wzroku nie miał szans zorientować się, że właśnie nadchodzi zguba jego portfela. Kradł wszystko jak leci, a potem sprzedawał paserom i treserom dzikich psów. Telefony, pieniądze, karty kredytowe, laptopy, znoszona bielizna – każda z tych rzeczy znajdowała swojego kupca.
Szybko odkryłem, że brakuje mi drobnych na autobus. Popatrzyłem na znajomego kątem oka.
- No, dobrze, oddaję. Z przyzwyczajenia ci buchnąłem.
- A to co? – zapytałem, widząc jak wyjmuje z kieszeni majteczki w kropeczki.
- Nie twoje?
- W życiu bym czegoś takiego nie założył. Ekhm… No dobra, dawaj. Tylko ani słowa nikomu.
- Masz to jak w banku. I tak bym nie miał komu o tym powiedzieć. Okradam wszystkich bez wyjątku, a to nie przysparza przyjaciół. Nawet siebie kilka razy okradłem.
Na jego kocim pysku pojawiło się coś na kształt uśmiechu, ale zaraz zostało zastąpione drapieżnym błyskiem w oku. Szybko umknąłem, zanim Kleofas stwierdziłby, że bardziej przydałbym mu się jako zawartość jego żołądka.
Komentarze (7)
Siebie okrada? Tak nie wypada! 5? Bu, ha, ha, ha! Hu, hu, hu! Hi, hi, hi! I, i, i! ;)
Summa summarum: zabawne.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania