Metamorfoza w Nicoś.

Budzę się w cuchnącej ciemności.

Gdzie jestem? Co to za smród? Dlaczego wszystko jest takie wielkie?

Próbuje się ruszyć, ale moje ciało... co to jest? To nie są moje ręce. To nie są moje nogi.

Mam sześć... czego? Co to są te czarne, włochate kończyny, które poruszają się same?

Spokojnie. Spokojnie. To tylko kac. Najgorszy kac w życiu. Za chwilę minie.

Ale nie mija. Jestem na śmietniku, między zgniłymi resztkami jedzenia i pustymi butelkami. Zapach rozkładu wypełnia wszystkie moje zmysły, ale dziwne, nie wzdryga mnie już tak bardzo. Właściwie... właściwie pachnie jak... jedzenie?

Co się ze mną dzieje? Dlaczego ten odór wydaje mi się apetyczny?

Próbuję wstać, ale zamiast tego wzlatuję. WZLATUJĘ. Małymi, przezroczystymi skrzydłami, których nie powinienem mieć. Panika ogarnia mnie całego. Ląduję na krawędzi śmietnika i patrzę na swoje odbicie w kałuży.

Czarna. Mała. Owłosiona. Mucha.

To nie możliwe. To nie możliwe. To się nie dzieje naprawdę.

Ale dzieje się. I powoli, jak przez mgłę, zaczynają wracać obrazy. Nie wszystkie naraz. Fragmenty. Strzępy.

Pamiętam... butelkę. Zawsze była butelka. I zimno. Pamiętam zimno przeszywające mnie do szpiku kości na ławce w parku. I głos... czyj głos?

- Tato, proszę, wróć do domu. Mama płacze każdej nocy.

Tato? Czy ja byłem... czy mam dzieci?

Kolejne obrazy napływają jak fale. Widzę twarz kobiety, młodej, pięknej, ale ze smutkiem

w oczach. Ona płacze. Zawsze płacze.

- Michał, proszę cię, przestań pić. Dla Kasi, dla Tomka, dla mnie. Kochamy cię.

Michał. Tak, to chyba moje imię. Michał...Michał co?

Ale więcej nie pamiętam. Jest tylko ten obraz płaczącej kobiety i głos dziecka, które woła:

,,Tato''.

Lecę przez miasto, nie wiem dokąd. Moje owadzie instynkty kierują mnie ku ciepłu, ku światłu. Ląduję na szybie jakiegoś mieszkania i widzę w środku rodzinę przy obiedzie. Mężczyzna, kobieta, dwójka dzieci. Normalność. Ciepło. Miłość.

Czy ja też kiedyś tak miałem? Czy też siedziałem przy stole z rodziną i byłem szczęśliwy?

Ale obraz się zmienia. Widzę siebie - ale czy to naprawdę ja? - jak wpadam do mieszkania pijany, przewracam krzesła, krzyczę na żonę. Dziecko, dziewczynka, może siedem lat, chowa się za matką.

- Tato przestań! Tato, przestań krzyczeć!

Nie. Nie mogłem być taki. To nie ja. To ktoś inny.

Ale wspomnienia są bezlitosne. Kolejne obrazy: jak żona pakuje walizki przez łzy. Jak zabiera dzieci. Jak zostają tylko puste butelki i cisza.

- Michał, nie mogę już. Muszę chronić dzieci, Jeśli nie przestaniesz pić... nie wrócę.

A ja? Co zrobiłem? Czy błagałem ją, żeby została?

Nie. Pamiętam teraz. Otworzyłem kolejną butelkę.

Dni przesuwają się jak przez pryzmat alkoholu. Praca stracona. Mieszkanie zajęte. Ulica. Parki. Schroniska. I zawsze, zawsze butelka.

Lecę dalej przez miasto, kierowany jakimś dziwnym instynktem. Trafiam na okno małego mieszkania. W środku widzę ją, tę kobietę ze wspomnień. Starszą teraz, zmęczoną. Przy stole siedzi nastolatek, wysoki, podobny do... do mnie?

- Mamo, nauczycielka pyta, czy tata przyjdzie na wywiadówkę?

Kobieta odwraca się, żeby chłopiec nie widział jej łez.

- Powiedz, że tata... że tata jest w podróży służbowej.

Tomek. To mój syn. Mój syn, który nie wie, że jego ojciec śpi pod mostami i żebrze o pieniądze na alkohol.

Nastolatek kiwa głową, ale widzę w jego oczach, że wie. Że zawsze wiedział.

- Mamo, czy tata kiedyś wróci?

Czy ja wróciłem? Czy choć próbowałem wrócić?

Lecę do innej części miasta. Szukam... czego szukam? Dlaczego moje skrzydła niosą mnie w konkretnym kierunku?

Znajduję małe mieszkanie na parterze. Przez okno widzę młodą kobietę, dwadzieścia kilka lat. Podobna do tamtej pierwszej, ale młodsza. Siedzi przy biurku i pisze coś w zeszycie.

Na ścianie wisi zdjęcie - rodzina. Mężczyzna, kobieta, dwoje dzieci. Rozpoznaję siebie na tym zdjęciu. Młodszego, szczęśliwego, z oczami pełnymi nadziei.

Dziewczyna podnosi głowę i patrzy na zdjęcie.

- Tato, jutro bronię magisterium. Chciałam, żebyś był dumny ze mnie. Gdziekolwiek jesteś.

Kasia. Moja córka. Moja mała dziewczynka, która teraz jest dorosłą kobietą.

Chcę jej powiedzieć, że jestem dumny. Że mimo wszystko, co zniszczyłem, ona wyrosła na wspaniałą osobę. Ale jestem tylko muchą brzęczącą przy szybie.

Nagle przypominam sobie ostatni dzień. Ławka w parku. Mróz. Butelka była pusta, ale nie miałem już siły iść po następną. Zimno wgryzało się w moje ciało. Zamykałem oczy i myślałem.

O czym myślałem? Chciałem umrzeć? Czy chciałem żyć?

Pamiętam tylko ostatnią myśl przed utratą przytomności: Może tak będzie lepiej. Może beze mnie będą szczęśliwsi.

A potem obudziłem się jako mucha w śmietniku.

Czy to jest kara? Czy to jest sprawiedliwość? Zostać tym, czym byłem w ich oczach - owadem, pasożytem, czymś, co trzeba odgonić?

Latam po mieście i widzę bezdomnych. Śpią pod mostami, żebrzą na ulicach. Ludzie mijają ich wzrokiem, jakby byli niewidzialni. Jakby byli... owadami.

Może my wszyscy już dawno staliśmy się muchami. Może ja tylko teraz to widzę?

W parku ląduję na ławce, tej samej, na której... na której umarłem? Czy umarłem? Czy to śmierć, czy coś innego?

Obok śpi inny bezdomny. Stary, brudny, śmierdzący alkoholem. Ludzie przechodzą obok niego jak obok śmiecia. Jak obok muchy.

Czy tak widzieli mnie? Czy tak patrzyła na mnie moja żona w ostatnie dni? Czy dzieci? Czy byłem dla nich tylko... owadem?

Nagle widzę coś, co mnie przeraża. Z ust śpiącego bezdomnego wylatuje mała, czarna mucha. Przez sekundę, gdy nasze spojrzenia się mijają, widzę w jej oczach coś znajomego. Błysk świadomości. Rozpacz.

Ile nas jest? Ilu takich jak ja, którzy stali się tym, czym już dawno byli w oczach świata?

Lecę z powrotem ku centrum miasta. Mijam normalne życie, z którego się wykluczyłem pierwszą wypitą butelką.

Wracam do okna Kasi. Ona wciąż siedzi przy biurku, ale teraz płacze.

- Tato, dlaczego nas zostawiłeś? Dlaczego alkohol był ważniejszy od nas?

Nie był. Nigdy nie był. Ale dlaczego nie potrafiłem przestać? Dlaczego nie potrafiłem walczyć?

Patrzę na swoje odbicie w szybie. Mucha. Czarna, mała obrzydliwa mucha. Czy to jest moja prawdziwa forma? Czy to jestem naprawdę ja - pasożyt, który żywi się rozkładem?

Ale ja czuję. Ja pamiętam. Ja kocham. Czy muchy potrafią kochać?

Może to nie jest kara. Może to jest lekcja. Może muszę zobaczyć siebie ich oczami. Zobaczyć, kim się stałem. Nie przez alkohol. Przez egoizm. Przez tchórzostwo. Przez brak miłości do samego siebie.

Słońce zachodzi, a ja wciąż siedzę na parapecie, patrząc na córkę, która piszę pamiętnik do ojca, który być może nigdy go nie przeczyta.

Czy mogę się zmienić? Czy mucha może stać się z powrotem człowiekiem? Czy ja chcę być znowu człowiekiem?

Nie wiem. Wiem tylko, że pierwszy raz od lat czuję coś więcej niż głód na alkohol. Czuję miłość. Żal. Tęsknotę.

Może to początek drogi powrotnej.

Albo może to tylko iluzja umierającej muchy, która marzy, że kiedyś była kimś ważnym.

Ale marzy.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania