Poprzednie częściMidraj - Prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

MIDRAJ - Rozdział IX - CO MA WISIEĆ, NIE UTONIE

Lili napytała sobie biedy przy okazji obiadu. Rozeźlona milczącą, z nagła niekontaktową matką oraz ciągle zdenerwowanym, spiętym ojcem, popadła w kaprysy. Przez ostatnie dwa dni robiła się coraz bardziej nie do wytrzymania, coraz usilniej domagała się atencji. Nawet jej ulubiony kompan kupiec już nie wystarczał. Swoją drogą, żerca także coraz rzadziej miał ochotę niańczyć bachora. Kiedy dziewczynka uznała, że najlepszą zabawą będzie pomoc mamie w gotowaniu, miarka się przebrała. Po pierwszym siorbnięciu błotno jajecznej brei, zaprawionej dwiema garściami soli – ostatnimi dwiema garściami z zapasów – Gabor pękł. Krztusząc się i przeklinając padł jak długi na podłogę, gdy w pośpiechu zahaczył o jedną z nóg. Podniósłszy się pokracznie, sięgnął zamaszyście po dzbanek z mlekiem. Zbyt zamaszyście. Naczynie wymsknęło mu się z roztargnionych rąk i rozbiło wraz z całą zawartością na ziemi. Rozwścieczony mężczyzna wypadł na zewnątrz, aby choć resztkami śniegu ulżyć gardłu i podniebieniu. Przez całą drogę podążał za nim sopran śmiejącej się do rozpuku Lili.

 

Gospodarz wrócił do kuchni w tym samym momencie, co Aliz, wracająca właśnie z wychodka. Dając upust tłumionym emocjom ostatnich dni, podniósł córkę jedną ręką za włosy, a drugą począł z zapamiętaniem lać po tyłku. Jego żona wpadła na ten widok w furię. Okładając męża pięściami starała się przekrzyczeć drącą się w niebogłosy córkę i porykującego mężczyznę. Kiedy ten w amoku zadawania ciosów trzasnął w twarz i ją, upadła na piec. Dopiero ten widok otrzeźwił gospodarza. Puścił jazgoczącą córkę, która natychmiast schowała się pod stół, zanosząc się histerycznym płaczem. Podszedł do Aliz i chciał pomóc jej się podnieść, ale ta gwałtownym ruchem odepchnęła jego rękę, wolną dłonią tamując krew cieknącą jej z rozciętej wargi. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek widział w oczach żony tyle obrzydzenia i nienawiści.

 

Zaalarmowany Sajmonella wpadł do chaty akurat kiedy Gabor cofnął się o krok od odpychającej go żony. Gazda zamachał rękami w powietrzu, zaryczał gniewnie i wybiegł z budynku, niemal przewracając po drodze młodego żercę.

 

- Ty i ta twoja pierdolona córka! - rzucił jeszcze na odchodne, nim przekroczył próg domu.

 

Tego już było Aliz za wiele. Wytoczyła się za sunącym wielkimi krokami w kierunku lasu mężem. Mości pan kupiec tymczasem zajął się uspokajaniem małej Lili i zapewnianiu jej, że tata nie chciał. Ponieważ trzymane na rękach dziecko wyło nadal wniebogłosy, zamknął oczy i grzmotnął dziewczynkę potężną dawką długich wibracji. Trzylatka zajęczała cichutko, po czym jasnowłosa główka osunęła się bezwładnie na jego szyję. Zaniósł ją do łóżka i nakrył kocem, a upewniwszy się, że śpi, ruszył na zewnątrz.

 

W międzyczasie, swojska terapia małżeńska na podwórzu trwała w najlepsze.

 

- Moja córka?! – Aliz zagrzmiała jak czystej krwi lwica. Rozgrzebujące podwórko w poszukiwaniu robactwa i resztek kury na wszelki wypadek pognały gęsiego do kurnika i zabarykadowały drzwi. Żadna nawet nie gdaknęła. – A twoja to nie?! Sama się mi do brzucha wpakowała?!

 

Pan domu przystanął z impetem przy opłotkach i obrócił się rozwścieczony. Gardło nadal paliło go niemiłosiernie, aż łzy spływały mu po policzkach.

 

- A może kurwa nie moja! Skąd mam wiedzieć! Przecież jam nie twój pierwszy i może nie jedyny chłop! A bo to byłby pierwszy obcy bachor w tym domu?!

 

- Obcy?! Obcy?!

 

- A obcy! Ten twój synalek pierdolony! Ino mnie o tym twoim chłopie przypominał!

 

- Jego przynajmniej kochałam! – rozpędziła się kobieta. Przez chwilę zawahała się, czy nie wycofać się z tego jakoś, ale Gabor nie dał jej czasu do namysłu. Zrobił w jej stronę dwa kroki, mimowolnie zaciskając pięści. Na ten widok gospodyni pozbyła się wszelkich skrupułów. Po tych wszystkich latach małżeństwa z wyboru, potakiwania, posłuszeństwa, wierności i zamartwiania się, czy aby nie zapił w leśnej melinie albo nie zdradzał jej gdzieś po pijaku, jeszcze do bicia mu się zebrało. Nie wytrzymała. Nie bez mentalnej pomocy przyczajonego w sieni Sajmonelli zresztą.

 

- No uderz! – zaryczała. – Damski bokser! No uderz! Jak dobrze trafisz, może urodzę od razu tego twojego pomiota!

 

Gabor zatrzymał się wpół kroku, nagle nieco otrzeźwiony. Nigdy nie widział żony tak pochłoniętej przez biały gniew, tak zajadłej. Jego wahanie trwało jednak tylko przez chwilę. Aliz się o to postarała.

 

- Ha! Nawet bić się boisz! Nie masz jaj! A wiesz skąd to wiem?! Dziewczynkę noszę w sobie, stara Szabó mnie zapewniła! Ty nawet syna spłodzić nie potrafisz! Nie to co mój…

 

Nie zdążyła dokończyć. Już na wzmiankę o dziewczynce gazdę opanował ślepy gniew. Nie bez wsparcia przykucniętego w sieni żercy, rzecz jasna. W kilku skokach dosięgnął swej połowicy i wymierzył jej siarczysty policzek nim imię byłego męża padło z jej ust. Aliz zatoczyła się na studnię.

 

- Zamknij mordę kurwaaa! Chcesz skończyć jak ten twój synalek?!

 

W nadzwyczaj zgodnym tempie oboje małżonków zdało sobie sprawę ze słów, które właśnie padły. Sajmonella skupił się mocno na kobiecie. Gabor już wykonał swoje zadanie.

 

Twarz kobiety stała się biała jak papier, jakby cała krew odpłynęła jej z twarzy. Nie odrywała wzroku od zataczającego się od impetu ujawnionego sekretu męża. Zdawszy sobie sprawę z wypowiedzianych słów padł na rozgrzebaną kurzym pazurem ziemię kilka kroków od niej i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili ponownie zacisnął dłonie w pięści i przycisnął mocno do czoła, kołysząc się lekko w przód i w tył, cicho pojękując. Rozpacz głupca. Jeśli w którymś momencie całej kłótni liczył jeszcze na pojednanie, właśnie zaprzepaścił na nie wszystkie szanse.

 

Aliz w tym czasie trwała oparta o cembrowinę jak słup soli, w milczeniu. Miała wrażenie, że głowa zaraz eksploduje jej od tego, co właśnie usłyszała. Jej syn, jej jedyny syn, jej pierworodny. Zabity? Sprzedany w niewolę? Zostawiony wilkom na pożarcie? Martwy, martwy dla niej, może i dla świata. A to wszystko dzięki pojękującemu przed nią w błocie mężczyźnie, którego nigdy nie kochała, a którym w tym momencie bezbrzeżnie się brzydziła. Ciągle w szoku, spojrzała niewidzącymi oczami na swój brzuch. Kłamała o starej Szabó, przeczuwała, że to będzie dziewczynka, choć nie miała pewności. A jeśli jednak chłopiec? Miałaby urodzić dziecko, które przypominałoby jej zbrodnię ojca? Mord na miłości jej życia? Miałaby patrzyć na nich obu, na ich radości, na satysfakcje i przechwałki męża? Udawać całe życie, w tajemnicy brzydząc się obojgiem?

 

W tym momencie nie była pewna, czy potrafiłaby kochać to dziecko. Poczuła się, jakby ją zgwałcono, użyto jako maszynki do robienia cudzych dzieci. Tak, w tej chwili, kiedy świat stanął na głowie, a zbrodnia o którą nie posądzałaby najgorszego wroga została jej zadana przez własnego męża, nie potrafiła myśleć o dziecku w jej łonie jak o własnym. Lili nawet nie przeszła jej przez myśl.

 

W chwili przytomności przed oczami wyobraźni przeleciało jej całe przyszłe, pełne cierpienia życie. Nieukojony ból. Wspólna przyszłość z mordercą, który teraz pochlipywał jak mały chłopczyk, umorusany jak świnia błotem. Nie, to nie mogło się tak skończyć.

 

Nie myśląc, a jedynie czując, runęła głową w dół do studni.

 

Na widok Aliz znikającej w cembrowinie, Sajmonella wypadł z chaty i padł na ziemię, markując wymioty. Oprzytomniały gwałtownie Gabor poderwał się z ziemi. W półtorej sekundy był przy studni, zawisając z krzykiem na jej krawędzi. Wyciągnął bezsilną dłoń w ciemną głębię, zawodząc zrozpaczonym tonem imię ukochanej. Kiedy nieodwołalność tej tragedii w końcu do niego dotarła, osunął się na ziemię, oparty plecami o kamienną obmurówkę. Spod zamkniętych oczu płynął prawdziwy potok łez, a z piersi wydobywało się na zmianę dziecięce pojękiwanie i łkający ryk imieniem Aliz. Sajmonella wiedział, że zrozpaczony Gabor w którymś momencie przypomni sobie o nim i spojrzy mu prosto w oczy. Wziął szybki, głęboki oddech. Musiał idealnie dobrać wyraz twarzy, aby mężczyzna na jego widok wybrał właściwie. Nie mógł mu teraz uciec.

 

Gdy gospodarz otrząsnął się z pierwszego szoku, utkwił zapłakany wzrok w trzymającym się za głowę Oto Brune. Ich spojrzenia spotkały się. Na twarzy żercy malowało się rozpaczliwe niedowierzanie i wyrzuty sumienia. Bolesna prawda o tym, że to te wszystkie dotychczasowe kłamstwa doprowadziły do tej tragedii. Szlochał bezgłośnie, a w jego oczach płonęła pewność, że po takiej winie nie znajdą już ukojenia, że nie uciekną przed samymi sobą, choćby nawet uciekli przed światem. Zdawał się być w tym momencie duchem, rozdartym goryczą bytem poza własnym ciałem. Człowieku, co myśmy zrobili! Co myśmy najlepszego zrobili...

 

Gabor był tak poruszony tym widokiem, że nawet przestał na chwilę zawodzić. Wpatrywał się niemo w oczy Sajmonelli, zachodzące z wolna mgłą coraz większej pustki. Zaczynało do niego docierać, że to koniec, że zawiódł, tak strasznie zawiódł miłość swojego życia, która umarła tylko z tą świadomością. Z tym żalem. Nie zdążył wytłumaczyć, nie zdążył załagodzić, przemówić. Jesteś potworem, potworem, potworem… , kołatało mu się coraz nachalniej w myślach. Kochał tak mocno tylko po to, aby miłość umarła w nienawiści do niego. Nie mógł tego znieść, nie chciał tej świadomości, tego brzemienia. Tego cierpienia ponad siły. Podniósł się pokracznie, nagle całkiem spokojny, po czym ruszył do stodoły krokiem żywego trupa.

 

Kiedy zniknął wewnątrz budynku, Sajmonella otarł szybko łzy i popędził cicho za nim, kryjąc się za wrotami. Ze środka rozległo się szuranie i szelest liny, ledwo słyszalny pośród suchego trzasku miażdżonej butami słomy. Gdy tylko uszu żercy dobiegł charakterystyczny trzask i odgłos drewna uderzającego o klepisko, wszedł do środka. Uśmiechnął się szeroko z nieukrywaną satysfakcją do trzepoczącego na linie gospodarza. Spojrzał na przewrócony zydel i na siniejącą twarz samobójcy. Lina musiała być już rozciągnięta, albo ze stołka do ziemi było po prostu za nisko – w każdym razie, kark nie pękł i teraz Gabor dusił się powoli, dyndając o kilka centymetrów nad klepiskiem. Na widok uśmiechniętego „mości pana kupca” doznał niespodziewanego, przedśmiertnego oświecenia. Nagle wszystko pojął, wszystko stało się jasne. Te dziwne szepty, niepokój, żona zapadająca nagle na melancholię, rozbrat… wiedźmarz! Przyjął do domu wiedźmarza!

 

Sajmonella zbliżył twarz i ucho do kłapiącego ustami mężczyzny, na którego twarzy malowała się teraz całkowita bezradność, ale i nienaganna nienawiść. Nawet strach przed śmiercią jeszcze do niego nie dotarł. Może nie zdąży.

 

- Co tam seplenicie, mości panie Gabor? – zasyczał złośliwie żerca.

 

- Www… wyjątkowa z ććć… z ciebie kanalia… Brune… ty śśś… śśświn…

 

Były fajter wybuchnął gromkim śmiechem. Otarł z oczu resztki fałszywych łez i poklepał prawie już martwego gospodarza po ramieniu.

 

- Porządny z ciebie sukinsyn, Gabor. Tylko strasznie głupi.

 

Kiedy wiszące na linie ciało zaczęło spazmatycznie dygotać, Sajmonella chwycił mocno dłońmi głowę mężczyzny, odchylił do tyłu swoją i recytując półmroczne wersety wyssał całą energię z nieboszczyka, do ostatniego kłębka. Zamknął oczy i odetchnął głęboko, z dzikim dosytem. Czuł się niezwyciężony, rześki, jak nowonarodzony. Był panem życia i śmierci. Nastrój udzielił się nawet Metahowi, czuł w podświadomości jego radosne wyczekiwanie na posiłek i dumę z siebie. Z dobrze wytrenowanego ucznia.

 

Nagle otworzył oczy i odwrócił głowę w stronę chaty. W tej całej euforii prawie zapominał o najważniejszym.

 

Lili.

 

Dziewczynka musiała mieć naprawdę mocny sen, a może po prostu użył wcześniej większej dawki fal niż było potrzeba. Dość rzec, że znalazł ją tak, jak ją zostawił - śpiącą jak gdyby nigdy nic pod grubym kocem. Kilka loków zsunęło się na delikatną twarzyczkę, łaskocząc rumiane policzki. Odgarnął włosy z jej twarzy i przypatrywał się przez chwilę jak oddychała, równo i spokojnie, pewna swojego bezpieczeństwa w domu, który znała. Pogłaskał ją po głowie z czułością, a potem ujął delikatnie za włosy i przycisnął twarz do poduszki. Skończył recytować wersety nim duszące się nóżki rozkopały całą kołdrę. Jej energia była czysta, prawie oślepiająca. Wziął bezwładną, martwą Lili na ręce i wyszedł z chaty. Zanim ruszył w kierunku wsi, nonszalanckim ruchem wrzucił ciało dziewczynki do studni.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania