Poprzednie częściMidraj - Prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

MIDRAJ - Rozdział VIII - INTUICJE

- Chyba żeś mu w końcu dał radę – zagaiła z sympatią Aliz znad stolnicy.

 

- Hę? – mężczyzna obrzucił ją nieprzytomnym spojrzeniem, zauważalnie przelękniony. Przybrał minę skruszonego dziecka.

 

- No… lisowi. – Spojrzała na niego badawczo. Odkąd załomotał w sieni całym sobą dwa dni wcześniej był jakiś nieswój. Zamyślony i spłoszony jednocześnie. Zaczynała się o niego martwić. Odstawiła na moment zagniatane ciasto na bok. – Mężu!

 

- Hmm? – Gabor uniósł nieobecny wzrok znad nietkniętej miski z kaszą.

 

- Co ci? Jakeś dwie noce temu lisa przegonił, tak cię tu nie ma. Choryś czy co? Czegoś taki markotny? Ledwo co jesz, nie pijesz?

 

- Aaa, nic to… nic… - zaczął, zanurzając drewnianą łyżkę w misie. – Inom się…

 

- Nie pieprz mi tu, że nic! – nie wytrzymała w końcu. Chwyciła się odruchowo za brzuch, jakby zatykając uszy dziecku i wciągnęła głośno powietrze. Gospodarz już wstawał z przelęknionym wyrazem twarzy, ale powstrzymała go gestem ręki. Miała dość. On chyba też, bo aż przysiadł potulnie jak ich brązowa nioska na grzędzie. Odetchnęła głęboko po raz drugi. Pamiętaj o dziecku.

 

- Co się stało tamtej nocy? Wróciłeś jak nie ty, przez sen gadałeś…

 

- Com… com gadał. – Zacisnął mocniej łyżkę w lekko drżącej dłoni. Nie uszło to jej uwadze.

 

- Brednie jakieś, alem się przelękła. Gabor… - oparła się dłońmi o stolnicę, patrząc na niego z naciskiem. – Jak na łożu śmierci, całą prawdę mów, bo nie zdzierżę z nerwów. Jeszcze dziecku co będzie.

 

Wzmianka o nienarodzonym potomku podziałała jak sole trzeźwiące. Gospodarz aż wyprostował się w ławie, odsuwając miskę z kaszą na bok. Oparł splecione dłonie o krawędź stołu i spuścił na moment głowę. Z podwórka dochodził miarowy stukot siekiery. Sajmonella wcześnie dziś zaczął.

 

- Aluszka, jakby ci to… - odchrząknął niepewnie. – Mnie się zdało, jakby wtedy, com poszedł lisa… jakby co złego w obejściu było. Siła jakowaś nieczysta. Kury gdakać przestały, cicho się zrobiło i żem poczuł…

 

- Wielki Gajowniczku… - wyszeptała Aliz z nabożnym lękiem. – Uroki.

 

Mężczyzna spojrzał na nią spode łba, ale inaczej niż zwykle. Z przestrachem.

 

- Cosik za mną jakby szło, jakby mnie co obserwowało. Nie wiem, czy my czego…

Morderca.

 

Gabor urwał wpół zdania i zamknął mocno oczy, spuszczając głowę. Aliz starała się panować nad wzbierającym w niej niepokojem. Nad strachem. W głowie przekrzykiwały się już nawzajem wszystkie znane jej sposoby na odczynianie złowrogich zaklęć. Otrząsnęła się gładko z początkowego zaskoczenia – niepokój ustąpił nieco miejsca niespokojnej kobiecej ciekawości.

 

- A widziałeś co? Działo się co potem?

 

- W lesie jakby, na skraju znaczy się. Jakby cień jakiś, ale zniknął. Nic już potem żem nie widział, ani nie sły…

 

Dzieciobójca…

 

- … nie słyszał. – Przełknął głośno ślinę.

 

- Nie słyszał? To mówiło to co?

 

- A nie, nic… - zełgał pospiesznie. Kobieta zmrużyła oczy, niepewna odpowiedzi. – Kury żem miał na myśli. No i lisa.

 

Nieco spokojniejszy, jakby zrzucił z siebie wyrzut sumienia, przysunął miskę i począł wybierać z niej zimną już kaszę. Wiedziała, że kłamie. Znała go wystarczająco długo. Postanowiła jednak nie pytać dalej, musiała pomyśleć nad tym, co już wiedziała. Do wieczora nabrała przekonania, że to nie zły, nie uroki i zaklęcia. Jakiś byt próbował się skomunikować, coś pokazać. Tylko kto i co?

 

Na wsiach Sfornych Terytoriów kobiety wróżeniem i czarami zajmowały sobie każdą wolną chwilę, której nie przepędzały na plotkowaniu. Mało która opierała się możliwości wpływania na bieg wydarzeń. Na suknię sąsiadki, na zbyt ładne włosy kuzynki. Na figurę szwagierki i zakusy kowala. Prababka, babka i matka Aliz również parały się prymitywną magią. Poszukiwały widzeń, demonów, kontaktu z zaświatami. Kobieta wyniosła z domu zasób informacji o świecie magii jakiego nie powstydziłby się niejeden święty gaj. Nie zajmowała się jednak czarami aktywnie, mimo wszystko bała się potencjalnych konsekwencji. Umiała za to się bronić, rozpoznawać znaki. Jak to się stało, żem wcześniej nie zauważyła, że z tymi kurami to dziwna sprawa. Nocą się ino darły, lisa nikt nie widział. Siedem pełnych dni to trwało, siedem, zganiła się w myślach. Musiała być przemęczona.

 

Skoro podeszło pod dom, skoro nawet Gabor widział, to sprawa musiała być pilna. Skoro… Gabor… , zatrzymała na moment wartki potok analizy. A dlaczego tylko Gabor? Czemu i mnie nie… , urwała zafrasowana.

 

Tej nocy nie zmrużyła oka aż do pierwszego brzasku dnia. Jej mąż spał za to po raz pierwszy od dawna. Pochrapywał cicho, z ulgą. Jak człowiek sprawiedliwy. Przyglądała mu się przez jakąś godzinę, pogrążona w myślach. W jej głowie rodziły się dziwne, nieznane intuicje. Niebezpieczne przeczucia. Dawno już nie przyłapała Gabora na kłamstwie w żywe oczy. Co ukrywał? Czego się tak bał? Czyżby coś go nękało? Nawiedzało za winy? Ale jakie, dlaczego teraz? I czemu nagle przestało? Kogoś ty zobaczył na skraju la… - jej oczy rozwarły się szeroko gdy niespodziewana, oczywista odpowiedź pojawiła się nie wiadomo skąd w jej głowie. Zamknęła oczy, zaciskając je mocno. Słyszała jak serce załomotało jej pod nocną koszulą mocniej niż zwykle. Wzięła kilka głębszych oddechów. Nie mogła opędzić się już jednak od prawdopodobnego rozwiązania tej zagadki – ziarno zostało zasiane. Joszko.

 

Sajmonella skończył nasłuch i nadawanie gdy tylko zamknęła w końcu oczy, zbyt znużona by dalej gdybać. Położył się na sianie, zakładając ręce za głowę. Wpatrzony w niewidoczny w ciemności sufit przeżuwał powoli źdźbło słomy. Jak łatwo było rozbujać wyobraźnię, jakże podatni byli ludzie na lęki. Z jaką wprawą doszukiwali się od razu najgorszego. Jak mocno i łatwo pragnęli sensacji, nawet podświadomie. Nic dziwnego, że dobro miało się ostatnio kiepsko, skoro wyboru dokonywano najchętniej "z dwojga złego”.

 

Obrócił się na drugi bok, zamykając oczy. Tym lepiej.

 

Cały następny dzień Aliz była zupełnie nieobecna, pogrążona w myślach. Komunikację zamieniła w pomruki, wszystkie codzienne zajęcia wykonywała mechanicznie. Nawet mała Lili zmarkotniała, mocno odczuwając apatię matki, jak to dziecko. Nic nie rozumiała z tej nagłej zmiany nastroju.

 

Gabor też nie rozumiał. Zaczął patrzeć nawet na żonę z pewną dozą podejrzliwości. Żałował, że wiedziony strachem i zmęczeniem wygadał się wcześniej o nocnej przygodzie na podwórzu. Próbował teraz obrócić całą sytuację w żart, odegnać czarne chmury jej myśli. Po obiedzie jednak skapitulował – nonszalanckie próby zdawały się przynosić skutek odwrotny do zamierzonego. W którymś momencie spojrzenia małżonków w końcu się spotkały. Gospodarz miał wrażenie, że w oczach Aliz zobaczył iskierkę podejrzliwej wrogości. Rozstroiło go to zupełnie. Czyżby wygadał się przez sen o dzieciaku? Dlaczego w takim razie milczała?

 

Tymczasem młody żerca zastanawiał się, czy powinien dolać jeszcze oliwy do ognia, czy wystarczyło poczekać. Kiedy kolejnego dnia wieczorem sytuacja tkwiła jednak nadal w martwym punkcie i nie zanosiło się na gwałtowne przełamanie napięcia, postanowił działać. Aliz siedziała akurat przy oknie w kuchni, oświetlona zwiewnym płomieniem niewielkiej świecy. Z podbródkiem opartym na prawej dłoni, wpatrywała się w odbicie ognia na szybie. Pogrążona w niewesołej zadumie, z coraz mniejszym przekonaniem starała się odnaleźć „racjonalne” wytłumaczenie dla nocnych strachów Gabora. Dla postaci na skraju lasu.

 

Im dłużej nad tym myślała, tym większej nabierała jednak pewności, że jej syn nie żył, wbrew zapewnieniom męża. Nie łudziła się już nadzieją, że zastanie go wiosną na progu domu - całego i zdrowego - z opowieściami o leśnych przygodach i niespodziewanej gościnie w jednej z wiosek. Wkładane jej do głowy od dziecka nauki okołomagiczne zbierały teraz swoje żniwo. Wioskowa magia zakładała zawsze nieszczęścia, które należało odczynić, lub z którymi trzeba było się zmierzyć. Gospodyni nie umiałaby już nawet uwierzyć w inną wersję wydarzeń niż ta, którą intuicyjnie przyjęła za prawdziwą dwie noce wcześniej. Tę najtragiczniejszą. Tylko co z tym mógł mieć wspólnego jej mąż? Czemu duch Joszka miałby go nawiedzać. Nie chciała nawet rozbudzać w sobie takich rozważań, choć cień pewnej wersji wydarzeń zafalował jej gdzieś z tyłu głowy jak delikatny muślin. Nie wiadomo skąd. Ukryła na chwilę twarz w dłoniach, starając się odpędzić najczarniejsze myśli.

 

Nie wiedziała, że nad jej rozpaczliwą zadumą już trzecią godzinę czuwał przycupnięty za ścianą Sajmonella. Okutany szarą chustą, przytulony do zimnych belek chaty starał się nie szczękać zębami. Miesięczny pobyt w gospodarstwie i nocowanie w cieplej stodole nadszarpnęły nieco jego wytrzymałość na pogodowe elementy. Rozleniwiłem się, zaraza.

 

Żerca na nieustannie kołysał nastrojem kobiety. Ilekroć jej myśli kierowały się w stronę syna upewniał się, że będzie odczuwać mieszaninę tęsknoty i gniewu. To za każdym razem kończyło się wizją uśmiechniętego Gabora, wzmagającego tylko jej rozjątrzenie. Nim położyła się spać, na samo wspomnienie męża odczuwała już tylko nieuzasadniony gniew. I przekonanie, że jakoś za mało się przejął zniknięciem pasierba, za krótko opowiadał o akcji poszukiwawczej, zbyt tkliwie patrzył na jej ciężarny brzuch. Za często egzaltował się własnymi zapewnieniami, że to będzie syn. Delikatny muślin gdzieś w tyle umysłu zafalował znowu.

 

Osunęła zmęczone czoło na podpierającą podbródek dłoń. Jej wzrok padł z przyzwyczajenia na pokaźny brzuch, w którym spało spokojnie ich kolejne dziecko. Odruchowo pogładziła się po nim z czułością, wyprostowała fałdy nocnej koszuli. Po raz pierwszy od dwóch dni jej twarz przeciął cień uśmiechu. Potomek Gabora. Wymarzony syn Gabora, który okaże się najpewniej córką, czuła to. Joszko…

 

Odgięła powoli głowę do tyłu i zamknęła oczy. Trwała tak kilka chwil, po czym wstała, nanizała palce na gliniane ucho świecznika i wróciła do sypialni. Zdmuchnęła płomień świecy nim wsunęła się do łóżka. Na dziś miała już dosyć.

 

Sajmonella odkleił się cicho od ściany kiedy tylko światło w chacie zgasło. Zziębnięty jak niedosuszona wydra, przemknął bezszelestnie do stodoły.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Grain dwa lata temu
    Fajne - unikaj współczesnych słów, określeń
  • Sajmar dwa lata temu
    Słusznie, dziękuję za wychwycenie :) zwrócę na to uwagę w ostatecznej wersji :)
  • Trzy Cztery dwa lata temu
    Kobieca intuicja to nie jest żaden mit. Ładnie to pokazałeś. Podobały mi się też opisy gestów gospodyni i gospodarza - szczegóły dot układania dłoni, opierania na nich głowy, itp. Bardzo wierne rzeczywistym obrazom. Twoje postacie są jak żywe. Widzi się je.
    Opowiadanie wciąż zaciekawia i trzyma w napięciu.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania