Miecz

Wpatrywał się w swoje odbicie na głowni miecza, miał strasznie podkrążone oczy i wychudzone policzki. Zostało mu już niewiele czasu, za dzień lub dwa, wojska Nobunagi zdobędą zamek. Wszystko jest już przesądzone. Nie bał się śmierci, nigdy przed nią nie uciekał. To ona najwyraźniej przez wiele lat, nie zwracała na niego uwagi. Mógłby tak spokojnie na nią czekać, gdyby nie ten miecz. Nie chciał by wpadł w jakieś niegodne ręce. To prawdziwe dzieło sztuki, wykute specjalnie dla niego przez mistrza Minamori. Złota tsuba z wygrawerowanymi kwiatami lotosu, symbolizującymi doskonałość. Rękojeść pokryta skórą rekina, idealnie dopasowana do jego dłoni, no i ostrze, które do tej pory nigdy nie zhańbiło się, przecięciem czyjegoś niewinnego oddechu. Dobywał go tylko w uczciwej walce, przeciwko takim wojownikom jak on. Był częścią jego duszy, zdawał sobie sprawę, że powinien zginąć trzymając go w ręku. Niestety cenił go bardziej niż własne życie. Długo kłócił się z myślami, aż wreszcie krzyknął.

- Mondo!

- Tak panie?

- Muszę napisać list!

- Przyniosę papier i coś do pisania.

„ ….. Będę naprawdę szczęśliwy, jeśli przyjmiesz tą najbardziej drogocenną dla mnie rzecz Nobunago”

Tak brzmiało ostatnie zdanie Yioshimasy.

 

****

Nobunaga po zdobyciu zamku, nie chciał oglądać, przyniesionej mu głowy swego przeciwnika. Siedział w swym namiocie, zastanawiając się, nad ostatnimi wydarzeniami. Ujął go ten dziwny gest, swojego największego wroga. Nienawidził go jak każdego z rodu Ashikaga, a tu coś takiego?

- Benkei!

- Tak panie?

- Co powiesz na to? - Wyciągnął z pochwy miecz Yoshimasy i podał samurajowi.

Ten spojrzał na błyszczącą głownię, delikatnie dotknął ostrza, chwile potem, na jego palcu pojawiła się krew. Wykonał kilka cięć w powietrze.

– W wydaniu tego miecza, śmierć nie jest brutalnym katem, tylko wielką artystką – powiedział Benkei i oddał miecz Nobunadze.

 

****

 

Minęły dwa miesiące od pokonania Yoshimasy. Nobunaga przechadzał się po swoim ogrodzie, myślał o wyjeździe do Kioto. Było wiele spraw, które niezwłocznie trzeba było załatwić. Jego władza, nie była jeszcze należycie ugruntowana, dowiedział się, że kilku jego stronników spiskuje przeciw niemu. Należało działać szybko i ostrożnie…

Kiedy wrócił do zamku, usłyszał, jakiś podejrzany odgłos na końcu korytarza. Przyspieszył kroku instynktownie łapiąc za rękojeść miecza. Rozejrzał się dookoła, niestety cały korytarz wypełniała tylko budząca niepokój pustka. – Niedobrze, w pobliżu czai się coś złego? – pomyślał – Zaraz potem z prawej strony rozsunęły się drzwi i ktoś rzucił na podłogę coś od czego cały korytarz w mgnieniu oka pokrył się mgłą. Chciał dobyć miecza, ale poczuł uścisk na nadgarstku, a potem, stracił równowagę i poleciał na podłogę. Ktoś go zdradził i zapewne zaraz dowie się kto?

 

- Mijahira!? To ty!?

- Tak, ja. Uległem tej strasznej pokusie. Byłem twoim wasalem, służyłem ci wiernie i myślałem, że tak zostanie. Niestety, stanąłem zbyt blisko ciebie i zapragnąłem zająć twoje miejsce.

- Czy ktoś na tym zamku ocalał? – zapytał spokojnym głosem Nobunaga.

- No cóż… twoja żona i syn, niestety, sam rozumiesz… no, ale komuś darowałem życie.

- Benkei! - krzyknął Nobunaga, na widok wprowadzonego na salę, wiernego samuraja.

- Zostało ci niewiele czasu, wiesz co masz robić, a on będzie ci asystował. - Mijahira kiwnął do swoich ludzi i natychmiast, przecięto im więzy.

Oddano Nobunadze oba miecze. Ten przeszedł z nimi na środek sali, potem klękając w pozycji zazen, położył je obok siebie. Wyciągnął z pochwy długi miecz, spojrzał na Benkeia, który stał obok niego, potem podał mu go do rąk. Tamten stanął za jego plecami.

Nobunaga wyciągnął z pochwy krótki miecz, rozsunął kimono. Przyłożył ostrze do brzucha. Przez chwilę patrzył w dół na podłogę, nagle podniósł wzrok i wbił ostrze w podbrzusze, potem gwałtownym ruchem w górę rozciął brzuch do okolic mostka. Widać było jak zaciska zęby i spina się z bólu, ale nie krzyknął ani razu. W pewnym momencie dał się słyszeć krótki świst i zaraz potem spadła na podłogę, głowa Ody Nobunagi.

- Stało się, tak było pisane - powiedział Mijahira.

Benkei wytarł miecz z krwi i schował do pochwy.

- Chcesz mi służyć? – zapytał Mijahira

- Nie, nikomu już nie będę służył – odpowiedział Benkei.

- Rozumiem, podążysz za swoim panem.

- Tego nie wiem, na razie nie jestem na to gotowy, muszę się oswoić z zaistniałą sytuacją.

- Zastanów się jeszcze, taki wojownik jak ty bardzo by mi się przydał.

- Ty nie masz szans Mijahiro, za jakiś czas podzielisz los mojego pana.

Mijahira lekko zmrużył oczy, widać było, że się spiął, ale szybko się opanował.

– W takim razie odejdź stąd zanim skończy się moja cierpliwość. Nie po to cię oszczędziłem by teraz tak po prosu zabić. Benkei nie odpowiedział, tylko podał mu miecz.

- O nie! Należy do ciebie. Nie kolekcjonuje darowanych mieczy. Mam tylko ten jeden – złapał za rękojeść. - On jest mną, ja nim.

- No cóż, w takim razie obyśmy się już nigdy nie spotkali – powiedział kłaniając się Benkei.

- Pamiętaj, taki miecz, to czyjaś zagubiona dusza - powiedział z lekki uśmiechem Mijahira.

 

****

Jadąc w jeszcze nieznanym kierunku, zastanawiał się nad słowami Mijahiry. – Być może martwe przedmioty, związane z ludzkim losem, nabywają jakiejś niezrozumiałej mocy, która wpływa na los właścicielach takiej rzeczy?

Ponaglił konia i zaczął galopować. Jedno wiedział na pewno, Mijahira dał mu tylko szansę, nie darował życia. Na pewno wysłał już za nim swoich ludzi.

Pędząc przed siebie, zauważył jakieś dwadzieścia metrów przed sobą, człowieka w mnisich szatach. Szedł z dużym tobołem, zarzuconym na plecach. Benkei nie wiedzieć czemu zwolnił jazdę i zaczął mu się przyglądać. Mnich uśmiechnął się i ukłonił.

- Dużo spokoju życzę - odezwał się mnich.

- Spokoju? Dlaczego życzysz mi spokoju?

- Wyglądasz na takiego, co właśnie się dowiedział, że żyje.

- Że żyję?

- Wielu ludziom wydaje się, że żyją, ale oni tylko śpią, to co prawda też życie, ale takie nieświadome.

- A ja, zacząłem żyć świadomie?

- Gdyby było inaczej, nie zwróciłbyś na mnie uwagi.

- Więc życie to uwaga? – Zsiadł z konia i podszedł do mnicha. – Co to, tak naprawdę oznacza?

- To poziomka w gęstej trawie – odpowiedział mnich.

Rozmowę przerwał, tętent kopyt, ktoś się zbliżał z dużą szybkością. Benki wskoczył na konia, rzucił miecz w stronę mnicha. – Łap! – mnich odruchowo wyciągnął rękę.

- Jestem mnichem nie wojownikiem!?

- To piękny miecz, ale ma w sobie czyjąś tęsknotę. Być może w twoich rękach jego dusza się uspokoi – krzyknął Benkei i pogalopował.

Chwile potem, grupa jeźdźców, przejechała traktem nie zwracając uwagi na idącego mnicha ze szmacianym tobołem.

Nie miał wielkich szans by uciec, rozmowa z mnichem choć krótka, to jednak na te okoliczności trwała zbyt długo. Sięgnął po łuk, spojrzał na jeźdźców, byli już w zasięgu strzał, napiął cięciwę wycelował, chwile potem, jeden z wojowników spadł z konia. Zostało ich pięciu, to i tak za dużo, by w pojedynkę się z nimi mierzyć. Skręcił w stronę lasu. Przejechał jakieś dwieście metrów leśną dróżką po czym zeskoczył z konia i klepnął go w zad, by biegł dalej sam. Za kilka minut pościg wpadł do lasu, podejmując fałszywy trop. Szybko jednak się spostrzegli i zawrócili. Dwóch zsiadło z koni, wypatrując śladów. Chwile potem, jednego z nich przeszyła kolejna strzała. Reszta zeskoczyła ze swych wierzchowców, chowając się za drzewami. Nastała krótka chwila ciszy, którą przerwała rzucona raca, robiąc dużo huku i gęstą gryzącą w oczy mgłę. Przerażone konie uciekły w głąb lasu. Jeden z samurajów usłyszawszy za sobą jakiś szelest spojrzał za siebie. Zdążył tylko zauważyć niewyraźną twarz i zacharczeć pchnięty w krtań. Pozostałych dwóch, wyskoczyło mu na pomoc, ale oprócz dogorywającego ciała nikogo w tym miejscu już nie było. Za to za plecami poczuli, że coś się do nich zbliża. Momentalnie odwrócili się, ale Benkei był szybszy, dwa błyskawiczne cięcia, definitywnie zakończyły ich żywot.

 

****

 

Mnich dochodził właśnie do swej rodzinnej wioski. Co kilka miesięcy odwiedzał swojego brata z rodziną. Rozdawał mieszkańcom zioła, doradzał im w różnych codziennych i niecodziennych sprawach. Był bardzo zżyty z mieszkańcami i kiedy tylko nadarzała się okazja odwiedzał ich.

Tym razem, kiedy tam dotarł widok go przeraził. Zobaczył uzbrojonych ludzi, wyciągających siłą wieśniaków ze swych domów. Wszystkich zapędzali na środek osady. Ich dowódca, siedział jak kamienny posąg na koniu. Mnich przemknął się w jego stronę niemal niezauważony. Dopiero jakieś pięć metrów przed nim, kilku wojowników zastąpiło mu drogę.

- Życie ci niemiłe mnichu! – krzyknął jeden z nich.

- Nazywam się Kazushi, jestem pielgrzymem, chciałem tu przenocować.

- Będziesz musiał zrobić to gdzie indziej - odpowiedział stanowczo dowódca.

- Jeśli mogę spytać, co chcesz zrobić z tymi ludźmi?

- Zasłużyli na śmierć!

- Dlaczego?

- Jak ktoś pomaga wrogom mojego pana, to jest po prostu trupem, tylko jeszcze o tym nie wie. Znaleźliśmy tu dwóch ludzi Nobunagi, ukrywali ich.

- Tak… wszyscy zasługujemy na śmierć, tylko chodzi o właściwy czas.

- Nie zastanawiam się nad tym mnichu, to twoja domena. Ja po prostu działam.

- Nigdy nie zastanawiałeś się panie nad życiem?

- Widzę, że do czegoś dążysz, na pewno chciałbyś ocalić tych ludzi, ale nie dasz rady. Jestem bardzo sumienny w tym co robię.

- Życie dla kogoś takiego jak ty ma swoją cenę, nie zawsze warto je odbierać.

- Ci wieśniacy, są niczym, ich życie niewiele jest warte.

- A gdybym dał ci coś, co uznasz za bardzo cenne. Darował byś im życie?

- Ha…ha… ha… a co ty mi możesz dać?

- Być może, dla kogoś takiego jak ty, to jedyny zachwyt.

- Więc cóż to takiego?

- Czy dotrzymasz słowa?

- Uważaj! Nie igraj ze mną. Co będzie jak mi się to nie spodoba?

- Zabijesz mnie, to chyba uczciwe?

- Hahaha! W życiu kogoś takiego jak ty nie spotkałem. Co by nie powiedzieć jesteś odważny – powiedział samuraj spoglądając na mnicha z ironicznym uśmiechem.

- Niech tak będzie!

Mnich wyciągnął z worka miecz, który otrzymał od Benkeia.

Tamten wyciągnął go z pochwy, spojrzał na głownię, potem na ostrze.

- Skąd go masz!?

- Podarował mi go pewien samuraj, stwierdzając, że jest w nim jakieś szaleństwo.

- Szaleństwo? Ten samuraj musiał być niespełna rozumu, podobnie jak ty mnichu.

- Sądząc po tym co mówił, to chyba zaciekawiła go sama esencja życia.

- To bardzo piękny miecz – stwierdził nie zwracając uwagi na słowa mnicha. - Mógłbym cię zabić, potem całą resztę, jak zamierzałem, ale…? – Znowu spojrzał na miecz, pokiwał głową. – Masz dzisiaj szczęście – powiedział i krzyknął do swoich ludzi – Yame! – chwile potem wszyscy wskoczyli na konie i odjechali.

Wieśniacy podbiegli do mnicha.

- Kazushi!

- Yasuhiro! – krzyknął mnich z radością na widok swego brata.

- Co mu powiedziałeś, że odjechali?

- Nic specjalnego, urok miecza, przemówił za mnie.

 

****

Benkei zbliżał się do brzegu rzeki Shihano, było słychać już jej szum, niebo przybierało kolor purpury, a słońce świeciło krwawą czerwienią. W pewnym momencie dostrzegł w trawie krzaczek z dwiema poziomkami. Przystanął i zerwał. Poczuł na podniebieniu lekko matową słodycz. Nie był to jakiś zachwycający smak, takie tam słodkawe byle co. Gdyby nie to, zagadkowo brzmiące zdanie mnicha, zapewne nie zwróciłby na nie uwagi. Nagle usłyszał tętent kopyt. – Teraz to pojąłem! Ten odgłos… tak właśnie brzmi nieuchronność! – powiedział do siebie z lekkim uśmiechem Benkei. Chwilę potem zobaczył zbliżających się jeźdźców. Tym razem nie zamierzał już uciekać.

- Chyba masz już dość? - powiedział dowódca.

- Uciekamy, bo gonią nas dzikie bestie, przepływamy na drugi brzeg rzeki, a tam jest ich jeszcze więcej…

- Nie ma żadnych szans, prawda – stwierdził dowódca z ironicznym uśmiechem?

- Nie ma, ale gdzieś pomiędzy tym wszystkim rosną poziomki.

- Poziomki? No i…?

- Kiedy je dostrzeżesz i skosztujesz, stajesz się częścią zachodu słońca.

- A kiedy nastaje ciemność?

- Umierasz świadomy.

- Czego?

- Że, był niepowtarzalny – odpowiedział nieco zamyślony Benkei.

Dowódca pościgu spojrzał na niego z lekkim uśmiechem, dobył miecza i podjechał bliżej. Przyłożył mu ostrze do krtani. Benkei poznał to ostrze i żal mu się zrobiło tego poczciwego mnicha, który zapewne zginął, przeszyty jego lodowatym dotykiem. – Piękny miecz – powiedział spokojnym głosem.

- Tak, dostałem go od pewnego szalonego mnicha, który twierdził, że dostał go od pewnego szalonego samuraja. Ocalił w ten sposób siebie i wioskę zawszonych kundli.

- Hahaha! Czasem warto oszaleć – powiedział nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.

Samuraj uniósł miecz w górę i szybkim ruchem wykonał cięcie, ale nie w Benkeia, tylko w powietrze. Kiwnął ręką, dając znak swoim ludziom do odwrotu.

- Panie, co powiemy Mijahirze!? – odezwał się jeden z samurajów.

- A co mieliśmy zrobić?

- Zabić go!

- Hahaha…zabić? A jak można zabić martwego człowieka?

 

Koniec.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Pasja 26.01.2020
    Bardzo ciekawa opowieść o mieczu. Zawsze takie historie, a zwłaszcza o japońskich wojownikach mają swój koloryt i mądrość.
    Koniec tylko potwierdził znaczenie amuletu.
    Kiedy je dostrzeżesz i skosztujesz, stajesz się częścią zachodu słońca... piękne.

    Pozdrawiam
  • Lotos 26.01.2020
    Dzięki za komentarz, a już myślałem, że nikogo takie rzeczy nie obchodzą.
  • Ozar 26.01.2020
    Bardzo ciekawie opisales historię miecza. Japończycy jakoś szczególnie traktują swoją broń wierząc że jest w niej dusza. Może to i prawda ale to dla nas coś dziwnego i raczej niezrozumialego. 5 za tekst i przesłanie.
  • Lotos 26.01.2020
    Dzięki za komentarz, cieszy mnie,że tekst się spodobał.
  • Freya 27.01.2020
    "Niestety cenił go bardziej nisz własne życie." – niż
    "- Musze napisać list!" – muszę; bo nie sądzę aby chodziło o wierność zapisu wypowiedzi, choć w dialogach różne chwyty są dozwolone :)
    "- Co powiesz na to? - wyciągnął z pochwy miecz Yoshimasy i podał samurajowi." – w tym przypadku narracja od dużej litery
    "Ten spojrzał na błyszczącą głownię, delikatnie dotknął ostrza, chwile potem" – chwilę
    "– W wydaniu tego miecza, śmierć nie jest brutalnym katem, tylko wielką artystką – powiedział Benkei i oddał miecz Nobunadze." – brak w zapisie wcięcia akapitowego, że linia dialog...
    "– Niedobrze, w pobliżu czai się coś złego? – pomyślał – Zaraz potem z prawej strony rozsunęły się drzwi i ktoś rzucił na podłogę coś od czego cały korytarz w mgnieniu oka pokrył się mgłą." – z zapisem myśli są różniaste metody (np. odmienna czcionka), ty potraktowałeś jako dialog. Twgl. "pomyślał" – chociaż jest czasownikiem, to nie dotyczy czynności mówienia, jednak tolerowany jest zapis małą literą w didaskaliach po myślniku... Tutaj musiałbyś postawić kropkę po "pomyślał" i dalej bez pauzy. Ale można i tak: Niedobrze, w pobliżu czai się coś złego – pomyślał. Zaraz potem z prawej strony rozsunęły się drzwi i ktoś rzucił na podłogę coś od czego cały korytarz w mgnieniu oka pokrył się mgłą.
    Można także zamykać myśli w cudzysłowie:
    „Niedobrze, w pobliżu czai się coś złego” – pomyślał. :))
    Twgl. w zapisie anglosaskim dialogi zamyka się cudzysłowem ;)

    "- Zostało ci niewiele czasu, wiesz co masz robić, a on będzie ci asystował. - Mijahira kiwnął do swoich ludzi i natychmiast, przecięto im więzy." – ja bym to połączył: – Zostało tobie niewiele czasu, wiesz co należy zrobić, a więc on będzie twoim asystentem podczas ceremoniału – rzekł wyniośle Mijahira i dał znak swym ludziom aby przecięli krępujące ich więzy ? Jajka se robię ?
    "- Chcesz mi służyć? – zapytał Mijahira" – kropka
    "Benkei nie odpowiedział, tylko podał mu miecz." – od nowego wiersza albo po myślniku
    "- O nie! Należy do ciebie. Nie kolekcjonuje darowanych mieczy. Mam tylko ten jeden – złapał za rękojeść." – kolekcjonuję & kropek i dużą literą tutaj narracja
    "to czyjaś zagubiona dusza - powiedział z lekki uśmiechem Mijahira." – lekkim
    "– Być może martwe przedmioty, związane z ludzkim losem, nabywają jakiejś niezrozumiałej mocy," – czemu z pauzą?
    "Benki wskoczył na konia, rzucił miecz w stronę mnicha. – Łap! – mnich odruchowo wyciągnął rękę." – Benkei; – Łap! – Mnich odruchowo wyciągnął rękę. – tutaj dużą...
    "byli już w zasięgu strzał, napiął cięciwę wycelował, chwile potem, jeden z wojowników spadł z konia." – chwilę
    "Chwile potem, jednego z nich przeszyła kolejna strzała." – chwilę
    "Darował byś im życie?" – darowałbyś
    "- Ha…ha… ha… a co ty mi możesz dać?" – spacja
    "– Masz dzisiaj szczęście – powiedział i krzyknął do swoich ludzi – Yame! – chwile potem wszyscy wskoczyli na konie i odjechali." – kropka po "ludzi" a Chwilę dużą literą
    "- Hahaha…zabić?" – spacja
    Jeśli już masz możliwość pisania pauzy, półpauzy, to przestań posługiwać się dywizem – no chyba, że jako łącznik wyrazów :)
    Z dialogami często są problemy, zwłaszcza gdy bywają rozbudowane i z wtrąceniami, wtedy łatwiej jest pobabrać się w zapisie. Właściwie to każde zdanie dialogowe powinno być osobnym akapitem. Tutaj jest trochę zdań w narracji zupełnie niepotrzebnie oznakowanych myślnikiem i ponieważ nie są wyodrębnione, można odnieść wrażenie bałaganu.
    Sporo powtórzeń; zaimki, partykuły i takie tam...

    Zakończenie niby lotne, ale jakoś mnie nie poniosło (czyżby przegadane?), poziomkami czy wiśniami smaków kwiatów przez facetów z mieczami (typu Toshiro Mifune & Godzilla), niemniej shintoizm jest nośnikiem ciekawych odrębności kulturowych.
    Wcale nie musisz traktować poważnie tego komcia ??? pzdr
  • Lotos 27.01.2020
    Dzięki za komentarz i poświęcony czas, biorę się za poprawianie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania