Miecz i Kwiat- Rozdział II- (Nie)omylny sen
Po tym, jak zasmucony Shaló położył się spać, Shichi długo jeszcze myślał o tym, co mógł, a czego nie musiał powiedzieć bratankowi. Na początku miał zamiar porozmawiać z chłopakiem i może nawet zdobyć się na przeprosiny, jednak ryzyko, że weźmie on to za przyzwolenie na wyjazd, przeważyło. Mężczyzna wyszedł na chwilę z domu, by popatrzeć jeszcze na ostatnie przebłyski słońca nad jeziorem. W niczym niezmąconej wodzie odbijały się ostatnie promienie słońca, malowały one chmury spowijające niebo na barwy, od złocistej jak zboże okolicznych pól, do purpurowej niczym ametyst. Bydło na okolicznych łąkach okalających jezioro, co zauważył, wracając od Upiego, pokładło się na trawie, co wróżyło deszcz. Rzeczywiście, zaczęło lekko mżyć, a z każdą minutą krople stawały się częstsze i większe, co dla doświadczonego rybaka znaczyło jedno-jutro wypływając na łów, może liczyć na sporo węgorzy. Shichi, składając z uśmiechem ręce, podziękował Shimiwi, bogini życiodajnych chmur, za dar opadów i by dalej nie moknąć, udał się do domu. Zdziwił się, że Shaló zgasił kaganek tak wcześnie, uchylił więc po cichu drzwi od jego pokoju, by sprawdzić, czy zasnął. Gdy ujrzał śpiącego chłopca, postanowił w jednym ze swych domowych warsztatów naprawić kilka wędek. Rozplątanie jednej tylko żyłki zajęło mu jednak tyle czasu, że poirytowany po zjedzeniu odgrzewanej płoci z kaszą ułożył się na macie i próbował usnąć. W głowie kołowały mu jednak niedające spokoju myśli, zrodzone pod wpływem strachu o przyszłość bratanka. Uderzały w jego pragnący odpoczynku umysł niczym setki małych kowadeł. Po kilkunastu minutach ostatecznie pogrążył się we śnie.
Shaló kilkakrotnie w ciągu nocy zrywał się z łóżka. Dość często miewał barwne sny, lecz tym razem wydawały się one koszmarami. Śnili mu się dawni znajomi z rodzinnej wioski, którzy w śnie udali się z nim razem do Ninki, a następnie dali obrabować bandytom i wyszydzali go. Nastolatek za którymś razem obudził się zlany potem. Noc była przyjemnie chłodna i wilgotna, chłopak wyślizgnął się z pokoju, by nie zbudzić stryja. Shichi nigdy nie miał ustalonego miejsca snu, raz sypiał w niegdysiejszym pokoju dziadka, przerobionym na mały warsztat, innym razem w dawnym maleńkim pokoju dla gości, w tym przypadku przebudowanym na pomieszczenie do przechowywania karpi z pobliskiego stawu. Tym razem Shaló usłyszał ciche chrapanie z domowego warsztatu stryja, więc miał pewność, że nie zbudzi rybaka, przechodząc drugą stroną wewnętrznego podwórza nad jezioro. Nad brzegiem akwenu słychać było donośne pohukiwanie sów i rechot żab, a w powietrzu unosił się orzeźwiający, dżdżysty zapach. 17-latek stał kilka minut na niewielkiej drewnianej kładce i obserwował, a gdy uznał, że ochłonął, wrócił bezszelestnie do łóżka. Sen, przez który się zbudził, zdawał się tak autentyczny, że wydawało mu się, iż to głos przeznaczenia mówiącego, że nic po nim ani w Numalā, ani w Ninki, ani gdziekolwiek indziej. Nieco zmęczony rozmyślaniami i odświeżony jeziornym powietrzem spokojnie zasnął.
Wkradające się delikatnie przez zasłonięte, acz nieszczelne okiennice pokoiku promienie porannego słońca subtelnie muskały twarz Shaló i w końcu go zbudziły. Przetarł oczy i odsłoniwszy okna, spostrzegł, że jest już dość późno, a przynajmniej na tyle, że mógł kwalifikować się jako spóźniony na połów ze stryjem. Przechodząc przez schowek i spiżarnię, dzielące jego pokój od kuchni, usłyszał głos stryja:
-Jesteś wreszcie! Do dzieła, szykuj śniadanie! Dobrze spałeś, chyba niezbyt, mam rację?
-A więc jednak słyszał...- pomyślał Shaló. Zresztą wiedział dobrze, że Shichi nie należy do grona niedosłyszących, czasem zdawało mu się, że potrafi usłyszeć mysz z drugiego końca domu.
-Mam podsmażaną płoć z wczoraj, gotowanego kurczaka i jeszcze trochę klusek. Decyduj się, bo za godzinę wypływamy, a posilić się trzeba.- radził stryj, nie czekając na odpowiedź na poprzednie pytanie. -Spodziewam się dziś sporu węgorzy.-dodał z entuzjazmem. Zdziwiło jednak chłopaka, że wuj wypływa dość późno, widocznie potrzebował tej nocy więcej snu.
-Wezmę sobie kurczaka z kluskami, wygląda smacznie. Jeśli chodzi o sen, to spało mi się, hmm...dość płytko, drogi wujku.- odrzekł Shaló.
-Tak bywa.-mruknął Shichi. -Jeśli chciałbyś wiedzieć, to nie, nie mam chrzanu, a miętę sam sobie zerwij, jeśli chcesz.
-Bez przypraw się obejdzie. Właściwie, dla odmiany, mogę wypić sok z czereśni.
-Jak tam sobie chcesz- znów mruknął starszy Nôtuk. Poszedł do spiżarki i wyjął ceramiczny dzbanek z sokiem. -To regionalna specjalność, może ci nie smakować.
- U siebie piłem kiedyś taki sam.- odpowiedział młodzian z uśmiechem, który natychmiast zmienił się w grymas świadczący o kwasocie. - To chyba... z octem- syknął.
- Mój drogi, tylko z cytryną- roześmiał się Shichi. -Może jednak pójdziesz po miętę?
Shaló nie rozumiał, czemu wuj nie mógł mu dać innego słoika, ale czasem miewał swoje humory.
Po wypiciu wywaru z mięty panowie udali się do składu łodzi na zewnętrznym podwórzu. Wybrali dwumetrową łódkę, zatykaną w maju żywicą, więc byli pewni, że bez przygód wyruszą i wrócą. Kiedy oddalali się od brzegu, a zarys drewnianego magazynu, w którym Shichi trzymał wszelkie sprzęty, rozmywał się, Shaló zauważył ojca bawiącego się beztrosko z dziećmi. Młodszy, chłopiec, siedział mu na ramionach i udawał wielkiego potwora, a starsza, córeczka, „broniła się” zza wybudowanej z piasku i mułu solidnej twierdzy. Widok ten rozbawił go, ale i nieco zasmucił. Przypomniał mu się bowiem jego ojciec, drobnomieszczański kupiec. Miał na imię Kámiki i wraz ze swym ojczymem sprzedawał imbir i kadzidło z Haobanii, odległej, acz ciepłej krainy na północy kontynentu. Rzadko go widywał, ale gdy tylko się pojawił, opowiadał niestworzone historie o dalekich lądach i żyjących tam ludziach opływających w złoto oraz o morskich potworach, których syn wysłuchiwał z zaciekawieniem, ale i sceptycyzmem. Mieszczanin szczerze kochał syna i swą żonę, ubogą chłopkę Taimó. Gdy Shaló miał tylko 11 lat, mężczyzna nagle umarł, ponoć zaraz po przekroczeniu granicy Higanii. Chłopak bardzo to przeżył, a tęskniąc za nim, uciekł w świat fantazji i poezji, delektując się potajemnie czytanymi w nocy poematami pożyczonymi od znajomego ojcu prawnika. Matka Shaló nie mogła utrzymać jedynego dziecka i siebie, więc zwróciła się o pomoc do ojczyma zmarłego męża. Ten nie tylko odmówił, ale i całkiem zerwał z nimi kontakt, bezdusznie obwiniając Taimó o śmierć męża. Gdy kobieta straciła nadzieję na związanie końca z końcem, niespodziewanie pomoc zaoferował brat Kámikiego, Shichi. W wieku 16 lat Shaló trafił pod skrzydła dobrego, choć surowego i zgorzkniałego mężczyzny. Młodzian w zasadzie lubił go i był wdzięczny za pomoc, jaką okazał jego rodzinie. Rozumiał też, że stryj czuje się za niego odpowiedzialny i w jakiś sposób próbuje zastąpić mu ojca. Nastolatek chciał jednak pójść własną drogą, by udowodnić, że świat nie kończy się na jeziorze i łódce.
Z rozmyślań wyrwał go głos Shichi:
-Zarzucaj tu kotwicę, młody. Przy tym konarze się zatrzymamy- polecił rybak, wskazując na zanurzony kawał zapewne odłamanego w wyniku burzy starego buka.
Bratanek zarzucił pośpiesznie kotwicę, a zaraz potem obaj zrobili to samo z sieciami. Do celów komercyjnych rybacy używali zwykle sieci, na własne potrzeby natomiast, czasem równolegle łowiąc w sieci, korzystali z wędek.
Po kilku godzinach oczekiwań stryj wreszcie wyjął sieci. Kłębiło się tam kilkadziesiąt różnej wielkości ryb- od płoci, przez szczupaki, po najliczniejsze węgorze, które Shichi oczekiwał złowić. Był też jeden rak, którego mężczyzna, zresztą na prośbę nastolatka, łaskawie zwrócił jezioru. Gdy dobijali do brzegu, słońce wciąż górowało niemal w zenicie, a Shaló co rusz ochlapywał się dla ochłody wodą. Po zaniesienie sprzętu chłopak przystąpił do czyszczenia ryb z łusek. Było to żmudne i skądinąd dość okrutne zajęcie, lecz w tej pracy nie ma miejsca i czasu na sentymenty. Kilku miłych sąsiadów Shichi okazało Shaló pomocną dłoń, co przyjął z nieukrywaną radością. Po skończonej pracy pan Nôtuk rozdał mężczyznom po kilka ryb i konfitur jako zapłatę, a następnie wraz z bratankiem udał się na targ, by sprzedać komuś pozostałe 5 mió* węgorzy w taczce. Gdy wyszli na ulicę targową, spostrzegli Upiego. Starali unikać się jego wzroku, gdyż wiedzieli, że nieuchronnie skończy się to długim popijaniem wywaru z mięty. Gdy zdawało się, że ich dostrzegł, niegrzecznie byłoby go ominąć, więc podeszli do starego sprzedawcy i z pogodnymi minami wręczyli ponad połowę złowionych węgorzy. Widać było, że się bardzo ucieszył.
-Moi niezawodni poławiacze! Jakże ja wam dziękuję!- dobrotliwie się uśmiechnął, po czym dał dla Shichi 15 miedzianych múków **. -Zaraz przyjdzie mój Nuji, rankiem miał wolne, ale dziś w nocy ma wartę. Sami wiecie, troszeczkę się denerwuję- zniżył głos.- O, panie strażniku! Baczność!- wesoły staruszek wyprostował się na widok wnuka niczym miotła, która stała nieopodal.
- Cêcê shari! ***- wykrzyknął, rozradowany na widok salutującego dziadka i ucieszony towarzystwem dobrych znajomych młody mężczyzna. -Hanā!**** Przepiękne, tłuściutkie węgorze!- zachwycił się Nuji. -Drogi dziadku, od jakich przyjaciół takie okazy masz?-zwrócił się do Upiego.
-Najwyższej próby, mój Nuji. - zażartował, nawiązując do wczorajszej pogawędki. - A stoją przed tobą.- podkreślił z dumą.
-Bogowie was dobrze strzegą- pokiwał głową. -Bardzo wam dziękujemy.
- Sieciom też bądźmy wdzięczni. - odezwał się Shaló. -Nie ma sprawy, to drobiazg.
Shichi wiedział jednak doskonale, co nastąpi.
-Za godzinę schodzę ze stoiska, może potem pójdziecie na miętę do nas? Serdecznie zapraszam! - zaproponował Upi.
By nie powtórzyła się wcale miła, choć przydługa wizyta z wczoraj, Shaló błyskawicznie zaproponował, że mogą z Nujim zastąpić starszego pana na stoisku, a on pójdzie ze stryjem.
-Daj spokój, to tylko chwila.- tłumaczył dziadek Nujiego.
-Dziadku, to według mnie wspaniały pomysł. Może Shaló obskoczy wioskę i zareklamuje nasze węgorze?- zapytał Nuji.
-Właściwie to sporo rybaków dziś je złowiło. Jak chcecie, dzieci, ale chyba jutro je sprzedam, wiecie, niby po okazyjnej cenie. Shichi, bracie, jeśli taka twoja wola, chodźmy.- zawołał Upi.
-W takim razie za godzinę tu wrócimy. - oznajmił sucho Shichi, po czym rybacy udali się przez pobliską bramę do domu stryja Shaló.
Gdy młodzieńcy zostali tylko we dwoje, chwilę panowała cisza, którą szczęśliwie przerwał Nuji.
-I jak, przekonałeś pana Nôtuka, byśmy udali się do Numalā?
To znaczy... Stryj mówi, że... on..., właściwie, to ani trochę go nie przekonałem. - wydusił z żalem Shaló.
-Ach, rozumiem. Dopóki jesteś na jego utrzymaniu, musisz się go słuchać, dba o ciebie, to dobry człowiek, przyjacielu. Jeśli nie, to mam inną propozycję. Nocą, jako młodziki, pilnujemy na razie części drogi zaraz przy wsi, jest tam bezpiecznie. Może udałbyś się ze mną dziś, czy za kilka dni?- zapytał Nuji kolegi.
-Naprawdę? A może w dzień, by poczuć dreszcz przygody! - z radości Shaló zaiskrzyły się oczy.
-Ostatnio za dnia mamy trochę niestandardowych wydarzeń. - oznajmił nieco poważniej niż wcześniej. -Jednak mogę u dowódcy załatwić, byś był zapisany jako ochotnik, który, dajmy na to, pilnuje żywności w magazynie. W sumie zawsze na warcie będzie mi raźniej.- dodał Nuji przyjaźnie.
-To nie masz pary?- zdziwił się Shaló.
-Wiesz, jak jest. Dopóki jest śmiech i luz, wszyscy są. A jak tylko zobaczyli bandę, to pouciekali, a na drugi dzień przenieśli się do sprzątania obejścia, czy czyszczenia broni. - wyjaśnił strażnik.
-Czyli będę tym pierwszym nieustraszonym? - zapytał nastolatek z udawaną nieskromnością.
-Na to wygląda. - zaśmiał się Nuji. - Ale uprzedzam, że bierzesz za siebie całkowitą odpowiedzialność. Nie zwalniam się z obowiązków strażnika, także wobec ciebie. Widzisz, chciałeś ryby, chciej i ości. - poklepał towarzysza po ramieniu.
-Tak jest! Wszystko rozumiem. I myślę, że wujek też. Jakoś się z nim rozmówię. - podał Nujiemu dłoń. -To kiedy, może pojutrze? W dzień Wody***** łodzie nie wypływają, nie będziemy mieć tyle pracy ze stryjem.- zaproponował.
-W porządku. Spotkamy się po południu, szczegóły ustalę z tobą jutro. Wpadniesz wcześnie rano na spacer? Pójdziemy pod klasztor Uświęcenia, ma być jakaś ciekawa ceremonia. - zagadnął Nuji.
- Nie ma sprawy, dzięki. O brzasku, tak? - na pytanie Shaló Nuji kiwnął głową. - To w takim razie jesteśmy umówieni. Sprzedajemy te węgorze? - główna sprawa ich pobytu na stoisku przypomniała się chłopakowi.
-Innym razem, dziadek jest cierpliwy. Żebyś wiedział, ile on sam ich zje. - roześmiali się obaj.
*mió- jednostka wagi, 1 mió = ok. 4 kg
**-múk- od ok. VII w. p.n.e. do dziś waluta higańska, wówczas w postaci miedzianych lub srebrnych, rzadziej złotych walców i kulek,
***Cêcê shari!- hig. - „Zawsze (jestem) gotów bronić”.
****Hanā! - hig. - onomatopeja zachwytu - „ach”, „och”,
*****Dzień Wody- w kalendarzu higańskim dzisiejsza sobota.
Witam, to już drugi rozdział. Z góry przepraszam, że niektórym wyda się początek opowieści o Shaló powiastką o tajnikach rybołówstwa i życiu w nadjeziornej wiosce, ale naprawdę akcja za chwilę nabierze tempa. Być może znów przydługie sceny jałowych rozmów, chciałem jednak w nie wpleść plan mieszkania Shaló i Shichi. Serdecznie pozdrawiam.
Komentarze (7)
Zdanie U nas mamy pijemy takie same brzmi trochę dziwnie może u nas coś takiego mamy, pijemy takie same, albo może to zdanie ma tak brzmieć oryginalnie?
jakąś chorobę, może nieznaną? Jakąś źle brzmi.
Zdanie zaczynające się od Chłopak bardzo to przeżył jest dość długie i zawiera powtórzenie słowa ojciec (dokładnie ojcem,ojcu)
Za dużo razy powtórzenie imienia głównego bohatera, ale to tylko w jednym fragmencie.
Tekst dobry, ale nadal ciągnący się, czytelnik czytający już drugi taki rozdział może się znudzić, jeśli przyspieszysz w następnym rozdziale będzie dobrze. Na razie jest to wolno rozpędzająca się lokomotywa. Czwórka i pisz dalej :)
Wejdź w "publikacje" na swoim profilu i przy tekście masz "edytuj"
Popraw błędy bo to aż strach
Akcja się strasznie dłuży - tnij, ucinaj, usówaj - zastępuj!
Takie 4 z minusem
Pozdrawiam
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania