Miejsce na ziemi

MIEJSCE NA ZIEMI

 

Prolog

 

Wiedziałem, że tak się stanie. Siedziałem sam , obojętny na rzeczywistość. Przede mną stała: flaszka niedopitej wódki, dwa otwarte browary, niedopalona paczka fajek. Siedzę i myślę: jak to jest możliwe, jak to kurwa jest możliwe, że ja spędzam tę noc sam. Jestem przecież heteroseksualistą. Z tego co wiem, dziewczyny również. Dziewczyny z przyjęcia. Jola. Aldona. Klara.

- Idziecie już? – wybełkotałem o czwartej trzydzieści nad ranem.

- A co mamy tu robić – prychnęła Klara, taksując swym obojętnym, zalkoholizowanym wzrokiem resztę towarzystwa.

- Mam parę propozycji – udawałem, że moja percepcja jest nienaruszona .

- Tak? – krzyknęła – A jakie?

Niekoniecznie chciałem odpowiadać na pytania. Pytania były bardzo, bardzo trudne. Szczególnie o tej porze. Jednak kultura nie pozwalała przejść obok nich obojętnie.

- Moje propozycje? Naprawdę chcesz wiedzieć? – zauważyłem nagłe zainteresowanie wśród pozostałych uczestniczek turnieju .

- Pewnie, że tak – rozwierciła się Jola. – Myślisz, że jestem głupia? Nie pozwolę ci na napuszenie.

- O, tak. Na napuszenie – ryknęła, silnie się trzymając balustradki przy aneksie kuchennym Aldona..

- Mów, albo niiiiiiiie! – piszcząc Klara dolała sobie piwa, jednocześnie nieudolnie próbując zapalić Lucky Strike. Udało jej się przy czwartej próbie. Nie zauważyła tylko, że gasząc zapałkę wypaliła niewielki otwór w kolorowej wykładzinie. Niebieskiej w żółte słońca. Nie zwróciłem na to większej uwagi. Przecież będę remontował mieszkanie. Niedługo. Za cztery lata.

- OK. dziewczyny. – udawałem strongmana – wyskakujecie z bielizny, a reszta jest milczeniem.

Po chwili ciszy najmniej pijana Jola trzasnęła mnie w twarz, Klara dosięgnęła strumieniem piwa ze szklanki, a sympatyczna Aldonka ruszyła w moim kierunku z furią jakiej nie powstydziłby się Tyson w walce z Gołotą. Była już blisko mnie, lecz w ostatniej chwili uratowany zostałem przez spreparowaną głowę tygrysa, leżącego na ziemi. Potknęła się i wpadła prosto na Klarę. Ta, szukając punktu podparcia chwyciła się firanki. Jednak niewłaściwie obliczyła obciążenie i cały misternie wykonany przez moją mamę zestaw do zasłaniania okna runął na ziemię. Potem runęła Klara z Aldonką.

- Ty chamie! – krzyknęła Jola – Ty pieprzony chamie! Dziewczyny wychodzimy.

Zauważyłem, że jej ładne piersi zafalowały, gdy pomagała podnieść się dziewczynom. Nieco tęższa Klara miała trudności ze wstaniem. Powinna nieco schudnąć. Niedużo. Jakieś 15 kilogramów. Za chwilę już ich nie było. Zostawiły po sobie tylko zapach zmieszanych, nieharmonizujących ze sobą perfum.

 

Jola była moją koleżanką z pracy. Właściwie nie bardzo ciekawił mnie temat poniedziałkowej rozmowy w firmie z Jolą. Usiadłem na biało szarej, cętkowanej wykładzinie w drugim pokoju, nieudolnie się rozejrzałem i pomyślałem , że pojemnik odkurzacza zapełniłby się tak szybko jak konto Billa Gatesa. Jedną ręką chwyciłem niedopitą butelkę piwa, drugą pogłaskałem głowę tygrysa. Mego wybawcy. A tak właściwie o co im chodziło? Wszystkie rozpaczliwie poszukiwały facetów, patrząc codziennie w lustro i znajdując kolejną niewidoczną dla nikogo zmarszczkę. Ostatni orgazm miały prawdopodobnie w liceum. A może jeszcze dawniej. Śmiało wysyłały listy do psychologów i seksuologów w rożnych feministycznych pisemkach, mając nadzieje na poprawę własnego losu. A teraz takie zachowanie? Nigdy nie zrozumiem kobiet. One są naprawdę z Wenus.

 

 

 

I.

Wszystko zaczęło się w maju. Jakieś dwa lata temu. Przyszedłem do firmy ot tak, z ulicy. Wcześniej wysłałem pewnie około czterdziestu ofert. Niestety moja aparycja nie spodobała się chyba nikomu. Pewnie selekcji dokonywali sami faceci hetero. Tacy jak ja. Jednak tu było inaczej. Wszedłem i już wiedziałem, że chcę tu pracować. W powietrzu unosił się ten rzadko spotykany aromat kawy połączony z nutką lekkich perfum. Za biurkiem siedziała Jola. To znaczy tak miała napisane na identyfikatorze, który nieco przekrzywiony wisiał na skraju dekoltu różowej bluzki. Ale jakiego dekoltu! W życiu nie widziałem tak pięknie wyprofilowanych piersi, zamkniętych w obcisłym staniku.

- W czym mogę panu pomóc? – zapytała, eksponując baterię białych zębów.

- Przepraszam, nie chcę przeszkadzać – bąknąłem chyba – Mogę zostawić swoje CV u pani? – Ręce mi się spociły jakbym w tej chwili wyszedł z fińskiej łaźni.

- Oczywiście – odpowiedziała rozbawiona, widząc moje spojrzenie błądzące po jej korpusie. – Szuka pan pracy. – Raczej stwierdziła niż zapytała.

- Ooo, no, tak. Właściwie nie. Rozpaczliwie szukam pracy. – trochę się wyluzowałem.

- Jest szef. Może z nim pan porozmawia – wstając zza biurka roztoczyła wizję, o jakiej marzy każdy mężczyzna. Mimo, że tego dnia założyła spodnie, siła wyobraźni dostarczyła mi silną dawkę adrenaliny. Wcale nie chcę iść do szefa, nie chcę. Gdy przepuszczała mnie stojąc w otwartych drzwiach gabinetu Nadrzędnego nasze spojrzenia się skrzyżowały. Uśmiech jaki wykwitł mi na twarzy, był prawdopodobnie niewiele mniejszy od uśmiechu napalonego ogiera, przebywającego w stadzie klaczy.

- Proszę wejść – zachęciła mnie ruchem dłoni, na której nie zauważyłem obrączki. Otarłem się o jej zapach i wpłynąłem do świątyni Nadrzędnego.

Powitał mnie bardzo serdecznie, oczywiście nie odrywając wzroku z kolumny piłkarskiej Przeglądu Sportowego. Miał na oko 55 lat, był całkiem łysy, ubrany w kraciastą marynarkę i krawat rodem z Broadwayu, jaskrawo czerwony , z zielonymi paskami, przypominającymi szczypiorek.

- Dzień dobry panie dyrektorze – wyartykułowałem grzecznie.

- Jaki tam dobry – wymówił nerwowo – Nasi znowu przegrali. Mówiąc nasi, zmarszczył czoło i zdjął okulary, których soczewki były niewiele mniejsze od kineskopu telewizora marki rubin. – Pan w sprawie? – chrypnął.

- Ja w sprawie pracy - wystrzeliłem profesjonalnie. Profesjonalistą czułem się już od paru miesięcy, po przeczytaniu niezliczonych artykułów prasowych, których sens wzajemnie się wykluczał. – Jestem osobą, której pan potrzebuje – dodałem śmiało widząc na twarzy Nadrzędnego nadchodzące wątpliwości.

- Kreatywność i wyobraźnia, to mój kapitał panie dyrektorze. A pracować w najbardziej prestiżowej firmie w mieście? Z taką kadrą?! – prawie krzyknąłem - To jest dopiero wyzwanie!

- Na nalaną twarz Nadrzędnego powrócił spokój. Widocznie potrzebował komplementów. I widocznie otrzymywał je tylko wtedy, gdy ktoś szukał pracy w jego firmie.

- Przejrzał papiery, delektując się ciszą i swoim potem, który obficie zmaterializował się na jego szarej koszuli w kratę, pamiętającej początek pontyfikatu papieża.

- No tak – sapnął – Niezłe masz pan referencje – dodał niechętnie, jakby myślami wracał do swojego życiorysu, który zapewne byłby krótszy.

– OK., okres próbny, potem zobaczymy. Pani Jola omówi z panem szczegóły. – Pomyślałem, że z panią Jolą chcę omawiać nie tylko szczegóły.

Wyszedłem z gabinetu Nadrzędnego i przeniosłem się do Krainy Doskonałości, czyli pomieszczenia pani Joli. Byłem szczęśliwy. Tylko nie wiedziałem dlaczego. Czy z powodu szansy, jaką dał mi Nadrzędny, czy widoku obcisłych spodni pani Joli, parzącej kawę w niespotykanej wielkości kubku z wizerunkiem kopulujących wielbłądów.

- Pan dyrektor przyjął mnie – powiedziałem uradowany – będziemy kumplami z pracy.

- Cieszę się i gratuluję – mówiąc to oburącz przeniosła kubek z kawą na swoje biurko. – Zrobić panu? – zapytała enigmatycznie

- Jeśli ma pani na myśli kawę, to bardzo chętnie. I o ile mogę prosić nie w wiaderku – dodałem. Wcelowałem. Chwyciła dowcip. Uśmiechnęła się. Wiedziałem, że przypadliśmy sobie do gustu.

- Zaczynasz jutro? – w naturalny sposób przeszła na „ty”. – To świetnie – dodała, gdy skinąłem głową. – na imię mam Jola – podała mi rękę.- Karol – odpowiedziałem krótko.

Następne częściMiejsce na ziemi

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania