Mieszanka Motywów Domowo-Ogrodowo-Miejsko-Plażowych

Opowiadanie

 

"Mieszanka Motywów Domowo-Ogrodowo-Miejsko-Plażowych"

 

gatunek: sny/fantastyka/surrealizm/czas wolny/imprezy/podróże

 

Wczesne lata dziewięćdziesiąte dwudziestego wieku.

 

Na fioletowo-różowo-żółto-pomarańczowym tle, unosiły się setki tysięcy dużych, różnorodnych krajobrazowo wysp. Ponad tym wszystkim, powoli przemieszczały się dziesiątki planet, świecących się jak wielkie lampy, i oświetlających całą przestrzeń, a wydzielane przez nie światło docierało aż do ścian, wyznaczających granice gigantycznej kuli, błogo pływającej w toni niekończących się ilości plazmy wszechświatotwórczej.

 

Na ciągnących się w nieskończoność wybrzeżach jednej z wysp, w ciągu zaledwie trzydziestu minut powstał dwukondygnacyjny, jasnobeżowy dom z subtropikalnym ogrodem, balkonem, tarasem, czterema fontannami, dwoma basenami i pomarańczowym dachem.

 

Nad otaczającymi ogród kwitnącymi żywopłotami fruwały złoto-brązowe motyle, które machały swoimi wielkimi skrzydłami to w górę, to w dół, dzięki czemu unikały kolizji ze skaczącą z kwiatu na kwiat grupką pszczół i specyficznych, udających je much. W korytarzu, na beżowo-brązowych i złoto-czerwonych sofach siedzieli barwnie ubrani, weseli ludzie w wieku po około dwadzieścia pięć do około trzydziestu dziewięciu lat, którzy dźwięcznie i skocznie grali na gitarach. We włosy mieli wplecione kwiaty i zboża. Za oknem latały papużki i kanarki, bardzo dobrze komponujące się z często spotykanymi tu krzewami różanymi i hibiskusowymi, oraz ze strelicjami, palmami i bananowcami. Przez ścianę przeleciały dwie tropikalne, egzotyczne ryby, a mianowicie kilkunastocentymetrowe pielęgnice. Jedna była żółto-zielona, a druga granatowo-różowa.

 

Nad żywopłotem fruwały kosmiczne czołgi ze skrzydłami odrzutowców, pilotowane przez metalowe żaby i ropuchy o świecących oraz zmieniających kolory oczach. Nad domem przefrunęło pięć pomarańczowych rozgwiazd, dwa beżowe małże oraz jedna fioletowa ośmiornica. Zwierzęta morskie były otoczone przez warstwę światła, pachnącego i grającego piękną relaksującą melodię. Działo się tak dlatego, że stworzenia te pochodziły z ponadwymiarowej i pozaświatowej Plaży Błogiego Relaksu, otaczającej Wspaniałe Morze oraz zawierającej Bajeczną Przystań, będącą nadoceaniczną bramą do Niezwykłego Miasta.

 

Niebo nad fruwającą wyspą otworzyło wszystkie siedem swoich powłok, a wtedy wysypał się z niego i przeleciał nad całym miastem rój błyszczących gwiazd, słońc i księżyców, które następnie przyfrunęły do ogrodu botanicznego, gdzie zawisły nieruchomo pośród roślinności. Na ich widok, cztery dynie zmieniły swój kolor i kształt, a wtedy zerwały się z drzewa figowego, po czym poleciały na zwiedzanie miasta. Wykąpały się w otoczonym parkiem kanale, gdzie spotkały rzekotkę i traszkę, które pływały na łódce zrobionej ze skorupy jaja strusiego.

 

— Rło-o-o-o-o-o-o! — dało się słyszeć z głębi niewielkiego lasu parkowego.

— O ho hooo! A co to? Jest tu kto? — spytały dwa przechodzące po kamiennym zabytkowym moście kuliste, zmodyfikowane genetycznie dwunożne zwierzaki, a mianowicie krowa i odyniec.

— Ta-a-a-a-ak! Yo-ho-ho-ho-ho! — odpowiedziały dwie papugi, które nagle wyleciały z lasu. Jedna była różowo-pomarańczowa, a druga żółto-zielona.

— Ooooo! Zwierzęta i roślinność jak w starych, dobrych czasach! — powiedział na ich widok kosmiczny superbohater, przelatujący w swojej ognistej kuli nad kanałem.

 

Miasto było pełne atrakcji. Jedna złota rozgwiazda tańczyła na zabawie dyskotekowej, druga spacerowała po centrum miasta, trzecia wypoczywała przy basenie kąpielowym nieopodal plaży, czwarta zwiedzała piękną starówkę pełną tajemniczych uliczek, a piąta robiła zakupy w sklepie z pamiątkami, po czym poszła do restauracji, a potem jeszcze do kina. Nad dachami budynków przefrunął sum, rekin i flądra. Nad usypanym z wielkich kamieni falochronem przeskoczył halibut, a kiedy zobaczył to zmagający się z nieprzewidywalnymi wiatrami nietoperz, to zderzył się z właśnie przelatującym przez okolicę chrząszczem i oba zwierzaki by wylądowały w morzu, gdzie pływały najeżki, bassy i węgorze, ale właśnie nadlatywała tędy mewa, która zabrała je na wzgórza, usypane z piasku i miejscami porośnięte przez drobną roślinność polną i łąkową.

 

Dwadzieścia spośród dwustu złotych planet, świecących na tle nieba, które zmieniło swój kolor na jasnobeżowy, stopniowo zgasło jedna po drugiej, a wtedy pomarańczowe słońce powoli zaczęło opadać. Z przyozdobionego trzema fontannami i dwoma stawami trawnika, na którym wyrosło dwadzieścia dziewięć kamiennych łuków ogrodowych, wyskoczyło osiem słoni wielkości świnki morskiej. Cztery były różowego koloru, a cztery miały zieloną barwę. Stworzenia wzbiły się wysoko w powietrze i pofrunęły na pobliskie wielkie drzewa, na których usiadły. Wyciągnęły instrumenty muzyczne i zaczęły wesoło grać.

 

Pod łukami ogrodowymi, a te były miejscami porośnięte winoroślą oraz winobluszczem, pojawiły się tajemnicze istoty, podobne do bardzo starodawnych ludzi. Ich szaty świeciły i miały jasne odcienie, a wraz z czasem powoli zmieniały kolory. Postacie wyszły spod łuków. Stanęły wokół jasnobeżowej fontanny w kształcie wielkiej owocarki i wyciągnęły w jej kierunku swoje dłonie, w których trzymały złote wieńce, świecące na pomarańczowo i na zielono.

 

Istoty zaczęły śpiewać niezwykłą, ciekawą, tajemniczą i zastanawiającą pieśń, a jej tekst brzmiał:

 

"Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

 

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

 

W latach dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku,

na spacer do dużego parku leśnego na przedmieściach poszedł niedźwiedź, skunks i szop pracz też!

Gdy znalazły się już w głębi, to zastały jaskinię.

Weszły do środka, a wtedy zniknęły.

 

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

 

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

 

Następnie zjawiły się w niezwykłej krainie!

Fruwały tu fioletowe słońca, różowe księżyce i zielone gwiazdki,

a wszystko było otoczone wielką, żółto-pomarańczowo-czerwoną półkulą, podczas gdy łąka miała kolor w jednych miejscach czerwony, a w innych fioletowy.

 

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

 

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

 

Na łące rosły zboża,

nad którymi fruwały motyle,

a pośród tych zbóż skrywały się także grzyby,

po których pełzały ślimaki.

 

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

 

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

 

Dlaczego w części jakiegoś kolejnego dalekiego świata, która swoją przebojowością i szaleństwem pokonuje samą siebie, jest tak kolorowo? Bo tutejszy klimat sprzyja porastaniu łąk przez wesołe i roześmiane kwiaty, tymczasem każda pora roku ma inny kolor, a na dokładkę z nieba spada nie tylko woda, lecz także kwiaty, owoce, bursztyn i diamenty oraz złoto, słodycze i przekąski też!

 

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

 

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

 

Na pustyni, podczas wspaniałych wakacji,

turyści tańczyli z turystkami,

wielbłądy z wielbłądzicami,

i osły z oślicami,

a nawet skorpiony ze skorpionicami,

tak było wesoło!

A następnie, na całej planecie,

ze szczęścia wszystko oderwało się od ziemi lub od piasku,

po czym pofrunęło do bajecznego, fantazyjnego świata marzeń i snów.

 

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

Hey, yo! Hey, yo!

 

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!

Para-pam-pa-ram-pa-pam!"

 

Gdy skończyły śpiewać, to wyrosły im piękne, lśniące, wielkie skrzydła, podobne do pelikanich. Z ich pomocą, postacie wzbiły się ku górze, i pofrunęły na plac w samym środku miasta, a ten był otoczony parkiem z fontannami oraz kamienicami z kolumnami i balkonami. Przez starówkę, wiodącą z dalszej części miasta prosto na plac, przyszedł radosny, huczny i muzykalny korowód wesołych owoców, warzyw, jarzyn, ziół oraz drzew.

 

Można było wśród nich znaleźć pomidory, dynie, jabłka, banany, ananasy, pomarańcze, brzoskwinie, oberżyny, słoneczniki, modrzewie, winorośle i kokosy. Winorośl i modrzew były jednymi z najzabawniej tańczących oraz najdziwniej śpiewających roślin, ale najbardziej przebojowe to były zdecydowanie banan i ananas.

 

— Oho ho ho Yeeeah! Wykąpałbym się w basenie otoczonym starożytną luksusową willą! — zamarzyła pomarańcza.

— Wróćmy na Planetę Brzoskwiniowych Nocy, po której biegają gekony i kraby — zaproponowała brzoskwinia.

 

Przedmieścia, dzielnica luksusowych i otoczonych ogrodami domów jednorodzinnych, słoneczne popołudnie...

 

W willi, mającej czerwony dach oraz ściany w kolorze brzoskwiniowym, zaczynała się impreza, zorganizowana przez dwudziestu kolegów i dwadzieścia koleżanek. Byli w wieku od dwudziestu siedmiu do trzydziestu siedmiu lat. Przyszli też między innymi: saksofonista, kataryniarz, didżej, didżejka, plażowicz, plażowiczka, tancerz, tancerka, aktor, aktorka, iluzjonista, iluzjonistka, piosenkarz i piosenkarka.

 

Wśród gości znalazł się także tajemniczy, nieco ponad trzydziestoletni, zabawny jegomość. Miał dwie nazwy: Dziwnioń i Banalnioń. Był między innymi malarzem, aktorem, producentem gier komputerowych oraz filmów animowanych, komikiem i pisarzem. Potrafił też grać na różnych instrumentach, śpiewać oraz rapować. Zaśpiewał i zarapował kilka zabawnych utworów. Był śmiesznie ubrany. Zabawnie zatańczył. Po zakończeniu pokazu, wszyscy pozostali ludzie bili brawo, stojąc i jednocześnie śmiejąc się. Potrawy, obecne na imprezie, bardzo często zawierały w swoim składzie ryby albo owoce. Ogólnie było jednocześnie smacznie i zdrowo.

 

Dom, praktycznie będący luksusową willą, posiadał kilka specjalnych, niewielkich pokoi, służących do imprezy i relaksu. Każde z tych pomieszczeń było w innym stylu: plażowym, art deco-hollywoodzkim, tropikalnym-wyspiarskim, renesansowo-starożytnorzymskim, starożytnoegipskim, latynoamerykańskim, afrykańskim, francusko-luizjańskim.

 

Każdy z tych pokoi zawierał: kanapę albo sofę, stół, cztery do ośmiu krzeseł, domowe rośliny doniczkowe, telewizor z komediami oraz różnymi nawiązującymi do wystroju filmami fabularnymi, szafkę z radiomagnetofonem, dwa do czterech klimatycznych, nastrojowych obrazów, dwa fotele, dwie pufy, szafę, i regał z klimatycznymi oraz tematycznymi książkami.

 

Spotkanie znajomych i różnych tajemniczych oraz dziwnych gości przeobraziło się w przebojową zabawę taneczną. Późnym wieczorem, z nieba na całe miasto spadło dużo świecących gwiazdek z innego wymiaru, wyglądających podobnie do fajerwerków.

 

Kilka dni później, dzielnica przybrzeżna, gdzie nad plażą fruwało stadko mew wielkości antylop gnu...

 

Czworo dobrych znajomych w wieku po dwadzieścia pięć do dwudziestu dziewięciu lat, przyleciało zaczarowanym dyliżansem na przeznaczony na pojazdy gości parking, należący do luksusowego hotelu, stojącego przy plaży. W ogrodzie mieścił się basen kąpielowy, nieopodal którego spacerowała grupka kilku kur domowych i nietoperzy owocożernych. Były tam też dwa otoczone wysokimi palmami wachlarzowymi kosze do koszykówki, jak i cztery boiska do siatkówki, otoczone drzewami o rozłożystych liściach oraz wielkich kwiatach.

 

Goście zostawili pojazd na parkingu i przyszli do ogrodu. Poszli pograć w siatkówkę, a potem zajrzeli do recepcji. Byli pełni podziwu dla luksusowych rzeźb, antycznych mebli oraz półokrągłych, romańskich okien, jak i dla prowadzących na wyższe piętro schodów spiralnych w stylu art nouveau.

 

Ekscentryczny właściciel hotelu był jednocześnie jednym z kilku jego mieszkańców. Potrafił fruwać i przenikać przez ściany. W alternatywnej rzeczywistości, w której lądował rozpływając się w powietrzu, miał też drugi dom, wyglądający jak parterowy dworek z kolumnami oraz z oknami posiadającymi okiennice. Tam udawał się, aby odpocząć przed kolejnym szalonym i pełnym przygód dniem.

 

Tymczasem w głębi morza, za falą, następną falą, następną, następną i jeszcze następną falą...

 

Po dalekim morzu pływała tratwa, a na niej siedziała walizka oraz parasol. Pod niewielkim pojazdem wodnym, w toni wodnej, pływały wielkie kamienie, a na powierzchnię wody wyskakiwały samochody osobowe. Przeobrażały się w renifery, po czym z powrotem wskakiwały i znikały pod powierzchnią, gdzie były witane przez przepływające obok nich dzbanki.

 

W międzyczasie, w dalekim kosmosie...

 

Tu gwiazdka, tam gwiazdka, wszędzie dookoła widniały same gwiazdki, a tło było bezkresne i granatowe. Nagle przefrunął zielony sterowiec. jeden, drugi, trzeci. Przeleciało ich chyba z pięćdziesiąt przez okolicę, w której unosiła się wesoła planeta, uśmiechająca się i tańcząca jak wyluzowane, zrelaksowane słońce. Pośród dwudziestokolorowych księżyców, powoli przelatywała krowa z siedzącym na jej grzbiecie pudełkiem mleka, oraz telewizor, na którym siedział pilot. Osobliwe kosmiczne znaleziska wykonywały ruchy zygzakowate i zwinnie omijały przeszkody, takie jak asteroidy, rakiety oraz niezidentyfikowane fruwające przedmioty, zapewne odpady pochodzące z jakiejś upadającej planety.

 

Na Planecie Klątwy Elementu Dźwięcznej Wody...

 

W wodach oceanu, unosiła się porośnięta trawnikiem i mchem, potężna, dziwna figura geometryczna, posiadająca chyba z trzydzieści pięć boków, a dodatkowo bardzo powoli zmieniająca swe kształty. Nieopodal niej pływała skała, w której trzy flamingi wydziobały sobie dziuplę i w niej zamieszkały, a były od czasu do czasu odwiedzane przez pięć pingwinów ze skrzydłami dużych papug. Z tej skały wyrosło wielkie drzewo z potężnymi liśćmi i owocami z dwudziestu siedmiu różnych gatunków, a pośród jego gałęzi zamieszkała kolonia zimorodków, które przyleciały z daleka, gdzie rozciągała się żyzna kraina miodem i mlekiem płynąca. Papużki i lemury kołysały się na często spotykanych tu lianach, pod którymi przepływały rzeki, a w tych rzekach żyły gupiki, gambuzje, sumy, kraby, krewetki oraz raki.

 

W cieniu ogromnej figury geometrycznej, czasami wznoszącej się ponad wody i odlatującej do chmur, pływały skalary, prętniki, bystrzyki i błyszczyki. Z dziwnego obiektu wyrastały też kwitnące rośliny o rozłożystych kwiatach, oraz o liściach długich na kilkadziesiąt centymetrów. Jeszcze niżej przepływały stadka płoci i jesiotrów, a poniżej nich można było znaleźć sumy, miętusy i węgorze. Dalej była już tylko bezkresna toń wodna, gdzie pływały żółwie morskie, meduzy, żarłacze, delfiny, wieloryby i kałamarnice. Tymczasem po chmurach biegały kury, pawie oraz indyki.

 

Po powierzchni zaskakująco dobrze oświetlonego dna, powoli przesuwały się puste muszle po ślimakach, puszki i dzbany. Pomieszkiwały w nich ośmiornice, kalmary, kraby, krewetki oraz różne drobne ryby. Podwodne skały były porośnięte licznymi ukwiałami i koralowcami. Na niebie, ponad wodami, znajdowały się nie tylko obłoki z przebywającymi na nich różnorodnymi zwierzakami, lecz także miasta na zielonych wyspach, kawałki pustyń i skrawki kamienistych planet, nad którymi unosiły się kosmiczne, międzywymiarowe portale, prowadzące bezpośrednio do innych, tajemniczych, zaskakujących światów.

 

Wysoko nad obłokami, fruwającymi wokół planety, na której osiemdziesiąt dziewięć procent powierzchni stanowiły morza i oceany...

 

Między chmurami ścigały się między sobą dziwne, świecące koła w kształcie obwarzanków. Każdy, kto się z nimi zderzył, znikał, a następnie pojawiał się w jednej z wielu różnych alternatywnych rzeczywistości, gdzie skrywały się inne, wspaniałe światy, cywilizacje, zwierzęta, roślinność i krajobrazy.

 

Znacznie niżej, na ulicach i placach dużego oraz staromodnie wyglądającego miasta. Środkowe lata dziewięćdziesiąte...

 

Wiał tak bardzo silny wiatr, że słońce i księżyc musiały trzymać się drzew, aby nie odlecieć w daleki kosmos. Upały, przymrozki, jak i bezchmurne niebo, były tu rzadkością.

 

Na przedmieściach stał drewniany dom na cienkich palach. Nagle się zawalił i zniknął pod ziemią. Jego wszystkich czworo mieszkańców zostało uratowanych przez niezwykłą, gwiezdną, fruwającą, żółto-niebiesko-różową rybę z pomarańczowo-brązowej planety, gdzie żyły ssaki podobne do ziemskich, tyle że zielone. A gdy zapadał zmrok, zaczynały świecić jak latarki.

 

To jednak był podstęp. Ryba uprowadziła ich na bardzo odległą, tropikalną wyspę, gdzie jaszczurki, żaby i kraby wykonywały śmieszne tańce oraz gesty na plażach i w cieniu palm, a także śmiały się, podczas gdy po niebie fruwały fioletowe węże, różowe płaszczki oraz pomarańczowe nosorożce.

 

— Aaah, kurczę! Co za dzień! Pełny dziwnych i absurdalnych przygód! — skomentował jeden z uprowadzonych mieszkańców domu, który został zburzony w niewyjaśnionych okolicznościach.

— Tak — zgodziło się troje pozostałych — Może kiedyś znowu wylądujemy na stabilnej planecie — dodali z nadzieją na lepsze jutro, które nadeszło, i wtedy znowu ich życia znalazły się w zasięgu promieni słońca, nawet lepszych niż dawniej.

 

Porośnięte trawnikiem wzgórze nad jeziorem, na dalekich przedmieściach niedużego miasta, zachód słońca, lata 2011-2015...

 

Na wzgórzu siedziało dwóch kolegów, mających po dwadzieścia kilka lat. Nagle zauważyli, że nad horyzontem powoli przefrunął tajemniczy, srebrny, mały punkcik. Zaczęli rozmowę na jego temat.

 

— Zobacz, tam leci coś dziwnego. Jakby dron albo samolot. Widzisz to?

— Tak.

— Wiesz, co to może być?

— Nie wiem, ale być może to klamka do drzwi albo wrót, za którymi znajduje się ukryta prawdziwa rzeczywistość, czekająca aż w końcu ktoś wymyśli sposób, aby ja odkryć i uczynić lepszym oraz bardziej sensownym życie całej ludzkości. Świat, w którym wszyscy żyjemy, już od naprawdę wielu lat jest jedną, bardzo wielką iluzją.

— Ale odjechana i czadowa teoria!

— Wiem.

 

Punkcik zniknął za drzewami, a wtedy koledzy oderwali się od ziemi i pofrunęli w stronę zachodzącego słońca. Nagle zniknęli, po czym znaleźli się w innym, niezwykłym, alternatywnym świecie, gdzie słońce piękniej świeciło, a rzeki ładniej płynęły.

 

Koniec.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • kigja 07.11.2020
    I will be back?
  • Piotrek P. 1988 08.11.2020
    Hey yo, dzięki za wizytę i zapraszam ponownie ??
  • Bożena Joanna 08.11.2020
    To już prawie gotowy scenariusz do kilku filmów science-fiction. Życie jest iluzją przypomina mi trochę opowieści Lema, m.inn. Kongres Futurologiczny. Alternatywny prawdziwy świat jest ciągle marzeniem. Ciekawa podróż
    Czy ktoś próbował zilustrować twoje opowiadania?
    Pozdrawiam z uśmiechem!.
  • Piotrek P. 1988 08.11.2020
    Dziękuję, również wesoło pozdrawiam, oraz zapraszam ponownie. Nie wiem, czy ktoś próbował zilustrować moje opowiadania. To byłoby zapewne ciekawe doświadczenie.
  • kigja 09.11.2020
    Trudno znaleźć mi słowa, by opisać to co przeczytałam.
    Wyobraźnia, jaką dysponuje Autor jest nie do opisania.
    Chyba tylko artyści z lat 60 i 70 ubiegłego wieku po zażyciu LSD mogli napisać to barwne, szalone, upojone opowiadanie.

    Szczerze zazdroszczę, bo nie znam autora, który dysponuje tak barwnym wieloświatem.

    Przychodzi mi na myśl jedynie James Cameron...

    Jestem oszołomiona i przepełniona barwą i energią opowiadania!
    Wspaniale!

    Pozdrawiam?
  • Piotrek P. 1988 09.11.2020
    Dziękuję za niezwykły i bardzo inspirujący komentarz. Bardzo się cieszę, że opowiadanie wywarło takie wrażenie. Pozdrawiam :-)
  • Dekaos Dondi 13.11.2020
    Piotrek P. ↔Fajnie, że dodałeś elementy piosenki. I znowu żałuję, że tego nie zobaczę.
    I znowu super wyobraźnia. W sensie skojarzeń→też różnych dziwnych elementów i zdarzeń→też.
    Najbardziej↔''Na Planecie Klątwy Elementu Dźwięcznej Wody...''→na tytuł filmu wprost:)
    Oraz przedostatnia część, z tą ''klamką''....Pozdrawiam:)↔5
  • Piotrek P. 1988 13.11.2020
    Dziękuję za ocenę i komentarz inspirujący oraz, że tak napiszę, pozytywnie przebojowy i odlotowy. Pozdrawiam :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania