Miętowe łabędzie. Granatowy Motyl (cz. 1)

Miętowe Łabędzie

Granatowy motyl

 

__________

 

Alice

 

Wprowadzenie

Nie ma to jak zostać samemu z rocznym dzieckiem i kupą gotówki w napęczniałej kopercie. Tak, może gdybym była wtedy starsza… No tak, jako osiemnastolatka nie byłam najdojrzalszym młodym człowiekiem. Wstałam rano, znalazłam liścik i pieniądze które rodzice mi zostawili, spakowałam się i ruszyłam na lotnisko, bo we Francji nie chciałam zostawać. Siostra z bratem też mnie wtedy wystawili – pojechali do Stanów razem z rodzicami, zostawiając mnie w domu samą. ,,Domu”, to mało powiedziane. Dorastałam w ogromnej posiadłości państwa Durant.

Brr… Aż mnie otrzepuje na wspomnienie dzieciństwa.

Z tym dzieckiem to jest taka sprawa, że mój ojciec miał siostrę, która w wieku dwudziestu lat urodziła córeczkę. Niestety zginęła w wypadku samochodowym, gdy ta miała pięć miesięcy. Camille, bo tak nazywa się malutka, trafiła do nas. I wtedy nagle tata, mama, Donna i Phil wyjechali! Tak sobie, w nocy. Zostawili mnie samą z malutką kuzynką i (jak już wspomniałam) kupą gotówki. Tak jak mówiłam, we Francji nie chciałam zostawać, więc pognałam od razu na lotnisko. Byłam tak zszokowana i szczęśliwa faktem, że jestem wolna, że nawet nie patrzyłam gdzie lecę. Okazało się, że do Londynu. Szukałam jakiegoś mieszkania i trafiłam na takie w małej kamienicy. Podjechałam tam taksówką, wzięłam Cami na ręce i zapukałam. Otwarła mi miła kobieta około pięćdziesiątki z promiennym uśmiechem. Przedstawiła się jako ,,Jolie, ale mów mi Jo” i sprzedała mieszkanko. Okazało się, że mieszka piętro niżej i ma doświadczenie lekarskie. Pomogła mi przy remoncie mieszkania i znalezieniu pracy. Jest dla mnie jak matka i jednocześnie najlepsza przyjaciółka.

 

* * *

 

Przekręcam kluczyk w drzwiach i wchodzę do środka. Cami dzisiaj nie poszła do przedszkola, bo Jo stwierdziła, że na coś ją zbiera. Mała strasznie rano kaszlała.

Odkładam klucze na podstawkę i idę do salonu. Tak jak myślałam – Jo siedzi w fotelu i popija herbatę, więc Camille już pewnie śpi.

- Hej, Jo. Jak wam minął dzisiaj dzień?

- Cześć, Alice. Tak jak myślałam, Mimi się pochorowała.

Wzdycham na te słowa. Mamy dopiero październik, a mała zdążyła już opuścić większą część czasu, który powinna spędzić w przedszkolu.

- Co jej jest prócz tego, że kaszle? - pytam.

- Miała dzisiaj gorączkę, ale szybko ją zbiłam sprawdzonym syropem. Poza tym okropnie kaszle i jest tak ogólnie osłabiona. Prawie cały dzień przeleżała. Zrobiłam jej zupę, żeby zjadła coś pożywnego, ale nie miała apetytu. Zjadła może parę łyżek. - odpowiada.

- Dziękuję, że się nią zajmujesz. - mówię i siadam na sofę. - Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.

- Uwierz mi, nie ma nic lepszego niż zajmowanie się Camille. W ogóle nie przypomina Lindsay czy Emmy… Josh też mógłby się schować.

Przewracam oczami. Lindsay, Emma i Josh to dzieci Jo. Teraz wszystkie są rozsiane po świecie. Lindsay mieszka w Meksyku, Emma w Norwegi, a Josh w Japonii. Naprawdę ciekawe ulokowania.

- Zostało tej zupy? - zmieniam temat, bo Jo już wie, że nie lubię, gdy porównuje swoje dzieci do Camille.

- Tak, stoi na kuchence. - nie skrywa uśmiechu.

Wstaję i wchodzę do kuchni. Nalewam zupę do miski i odgrzewam w mikrofalówce. Gdy słychać typowy dla tego urządzenia dźwięk oznaczający koniec procesu podgrzewania wyjmuję miskę i wracam do salonu.

Jak dobrze w końcu zjeść coś pożywnego!

Podczas, gdy ja jem, Jo opowiada:

- Podobno wprowadził się tu ostatnio jakiś student.

- Niech pomyślę… Twoje źródło to pani Harvey?

- Tak. Ten student to podobno jakiś jej wnuk, czy ktoś tam.

- Wnuk pani Harvey? To ona ma w ogóle rodzinę! Ja myślałam, że została sama z tym wrednym kotem. - ,,wredny kot” to idealne określenie tego okropnego zwierzęcia.

- Okazuje się, że tak. Chłopak podobno studiuje medycynę…

- Świetnie, na pewno go polubisz.

- Yhm… Alice? - zagaduje Jo.

- Tak? - wyczuwam jakąś dziwną, nie dającą się rozszyfrować nutę w jej głosie…

- Tak sobie myślę, że może byś jutro gdzieś poszła? Wiesz, rozerwać się trochę, pożyć?

- Ja nie potrzebuję ,,pożyć”, ani ,,rozerwać się”. Mam Camille i ciebie. Nie potrzebuję nic więcej.

- Ale młodzi ludzie, tacy jak ty, muszą czasami się gdzieś wyrwać, coś porobić… No wiesz, zabawić się!

- Jo…

- Nie! Nie ,,Jo”! Jutro po pracy jedziesz gdzieś, idziesz się pobawić, potańczyć! - przerywa mi.

- Nie potrzebuję się bawić, Jo. A jutro po pracy wracam tutaj, do Mimi. Tak naprawdę to ty powinnaś gdzieś iść… Ciągle mi pomagasz.

- Nie, nie, nie. Ja dopilnuję, żebyś jutro spędziła czas poza domem. - i wychodzi z mieszkania bez słowa pożegnania. Typowe dla niej.

Znowu wzdycham i idę zamknąć za nią drzwi, żeby w nocy nie włamał się tu jakiś podejrzany typek.

 

***

 

Wchodzę do kawiarni – mojego miejsca pracy. Dagie stoi już za ladą. Podchodzę do niej.

- Cześć Dagie. - witam się.

- Alice, hej! Ale mnie miło zaskoczyłaś! Myślałam, że będę musiała dzisiaj siedzieć tu z Irene… - gdy to mówi, ja związuje brązowy firmowy fartuch.

- Zbierałaś już zamówienia, czy mam iść? - pytam.

- Zebrałam z trójki, piątki i szóstki. - wiem, że chodzi jej o numery stolików.

Podchodzę najpierw do jedynki i dwójki. Zbieram zamówienia. Zapisuję:

 

Jedynka – czarna kawa i sernik 1 kawałek, dwójka – herbata zielona.

 

Nagle drzwi się otwierają i do kawiarni wpadają dwie osoby. Pierwszy wchodzi chłopak w płaszczu. Otwiera drzwi z takim impetem, że wyglądają jakby miały wypaść z zawiasu. Dzwonek nad nimi wydaje cichy dźwięk. Chłopak ma bieluteńkie włosy w nieładzie i oczy, które od razu zwracają na siebie uwagę, bo są niespotykanie granatowe, jak głębia oceanu. Szybkim krokiem podchodzi do lady i mówi coś do osłupiałej Dagie. Za nim biegnie dziewczyna w szpilkach, która wyraźnie chce dotrzymać mu kroku. Ma piwne oczy i jest brunetką. Mówi coś do niego z oburzeniem, ale chłopak ją ignoruje. Wyraźnie widać, że się kłócą. W końcu chłopak nie wytrzymuje i wydziera się na nią. Dziewczyna milknie na moment, po czym mówi coś cicho oskarżycielskim tonem i wychodzi szybkim krokiem.

 

__________

 

Alex

 

Wychodzę przed kamieniczkę, w której aktualnie mieszkam. Mniejsza niż mieszkanie w Waszyngtonie, ale da się żyć.

Niestety to, co zastaję przed domem wcale mnie nie cieszy. Jaskrawofioletowe, sportowe auto mówi wszystko – przyjechała Aliyah, moja siostra. Ciekawe czego tym razem chce. Widzę ją już przez szybę auta, ale ignoruje, bo już się domyślam po co przyjechała. Idę chodnikiem do kawiarni, którą wczoraj wypatrzyłem. Kupię tam jakąś kawę na wynos, a potem pojadę na uczelnie. Spostrzega mnie idącego chodnikiem i pośpiesznie wysiada z samochodu. W tych swoich szpilkach trochę jej zajmuje dogonienie mnie.

- Alex! Alex! O, Alex. Musimy porozmawiać.

Zatrzymuję się gwałtownie.

- Witaj, Aliyah. O czym chcesz tak pilnie porozmawiać? Tylko szybko, bo się śpieszę.

- Gdzie ty tak znowu pędzisz, Alex? Chciałam się ciebie zapytać… Podobno w końcu zdecydowałeś się na studia. Czy to prawda?

- Tak, Aliyah. Studiuję medycynę, tutaj w Londynie. Tylko po to przyjechałaś tutaj z granicy Walii? - pytam.

- Oczywiście, że nie…

Nie daję jej dokończyć, bo znów zaczynam szybkim krokiem zmierzać do kawiarni.

- Alexander! - wścieka się. - Stań i porozmawiaj ze mną!

Nie odpowiadam.

- Jest smutna wiadomość. Zmarła ciotka Erika. Wiąże się z tym parę spraw… - robi przerwę. Wyraźnie zdziwiona ciągnie dalej. - Dziwne, myślałam, że mi przerwiesz. Po pierwsze: pogrzeb. - przystaje na chwile i wyciąga jakąś kopertę. - Tu masz zaproszenie.

Wyciągam jej z dłoni kopertę i chowam do torby. Nie rusza mnie ta sprawa, bo nie słyszałem nigdy, że mam jakąś ciotkę Erikę. Takie sytuacje już się zdarzały. Zraz zacznie nadawać o testamencie. Albo się pochwali, że dostała w spadku trzy miliony, albo mi powie, że tym razem ja wzbogaciłem się o parę tysięcy.

- Teraz sprawa testamentu… Jest problem.

Ciekawe co mogło się stać! - myślę zirytowany jej obecnością.

- Mama powiedziała, że ma dużo na głowie i mam ogarnąć sprawę. Wiesz, pogrzeb stypę i tak dalej. Jest napisany testament, ale nie wiem na kogo. Potrzebuję pomocy. - gdy wypowiada te słowa coraz bardziej zbliżam się do kawiarenki. - Alex, pomóż mi, proszę. Nie ogarnę tego sama. Pewnie trzeba pogrzebać w papierach…

Wchodzę do kawiarni.

- Alexander! Pomożesz mi? Tak, czy nie!?

Czytam plakietkę na fartuchu dziewczyny stojącej za ladą.

- Cześć, Dagie. Poproszę kawę na wynos. - mówię do niej.

- Alex! Tak, czy nie!? - docieka moja siostra.

Wiem, że zaraz…

- Nie! - krzyczę na nią. Staje naprzeciwko mnie z wściekłą miną.

- Od zawsze, ale to od zawsze, nigdy nie chcesz mi pomagać. Nigdy! - mówi cicho i wychodzi.

Tak, od zawsze jej nie pomagam. Wcale nie pomagałem jej zorganizować stypy jakiegoś wujka Emila, którego nigdy na oczy nie widziałem. Wcale nie pomagałem jej w przeprowadzce do Walii. Wcale nie przenocowałem jej u siebie w maju, w Waszyngtonie, gdy przyjechała tam wtedy i okazało się, że w hotelu nie ma miejsc! - myślę, a sarkazm aż unosi się w powietrzu.

Podczas, gdy Dagie parzy kawę rozglądam się po kawiarni. Ściany pomalowany na ciepły pomarańczowy obwieszone są zdjęciami i obrazami. Brązowe panele na podłodze też robią duże wrażenie. Na przeciw drzwi umieszczona jest lada, a obok niej za szkłem leżą różne ciasta i babeczki. Duże okno po stronie drzwi wpuszcza do pomieszczenia dużo światła. Za ladą wisi menu. Stoliki są rozmieszczone symetrycznie, a na drugim końcu kawiarenki pod ścianą, na podwyższeniu stoją kanapy. Pomiędzy krzesłami chodzi kelnerka o świecących szmaragdowych oczach i karmelowych włosach.

- Proszę, kawa. - mówi blondynka zza lady.

- Dzięki. - kładę przed nią pieniądze z kieszeni i wychodzę.

 

__________

 

Alice

 

- Co to miało być? - szepcze Dagie, gdy wchodzę za ladę, żeby nałożyć sernik na talerzyk.

- Nie wiem… Wyglądało na poważną kłótnie. Kojarzysz tego chłopaka?

- Wydaję mi się, że to wnuk pani Harvey. Podobno się tu niedawno wprowadził i cała okolica o nim mówi.

- To on? Jo mi coś takiego mówiła, podobno studiuje medycynę.

Podczas, gdy my omawiamy dziwne zachowanie brunetki i białowłosego chłopaka, do kawiarni wchodzi Warren – kelner, który też tu pracuje. Zauważam go pierwsza.

- Co tu robisz, Warren? - pytam. - Przecież dzisiaj nie pracujesz.

- Właściwie przychodzę, żeby zająć sobie czymś czas.

- Ja ci świetnie zajmę czas! - mówi Dagie. - Wiesz co się przed chwilą wydarzyło? Minąłeś tego chłopaka w białych włosach?

- Tak.

- To jest wnuk pani Harvey. Ten, co studiuje medycynę. Wszedł tu…

Reszty już nie słyszę, bo idę zanieść sernik to stolika numer jeden.

 

***

 

Po pracy wracam do domu. Już mam otwierać drzwi, gdy nagle zauważam na nich kartkę. Jest na niej napisane: ,,Dzisiaj idziesz się bawić. Sprawdź torebkę”. Rozpoznaję pismo Jo. Przewracam oczami i próbuję otworzyć drzwi kluczem, ale nie mogę. Spoglądam na klucz. Wszystko jasne. Jo podmieniła mój klucz na ten do swojego mieszkania. Posłusznie sprawdzam torebkę i znajduje w niej kopertę, z której wyjmuję bilet do kina. Jakiś film na podstawie książki o lekarzach w średniowieczu. Mam trzy opcje: pierwsza, czyli pójście do kina, druga, czyli zaszycie się w mieszkaniu Jo i poczytanie jakiejś książki, i trzecia, czyli wyjście na miasto i zrobienie czegoś jeszcze zupełnie innego. Jeśli wybiorę pierwszą, zrobię to, co chce Jo. Jeśli wybiorę drugą, zrobię totalnie na przekór Jo. Jeśli wybiorę trzecią, będzie kompromis. Czyli wybieram trzecią, ale żebym miała co robić, idę do mieszkania Jo i wybieram książkę. Potem idę piechotą do pobliskiego parku. Teraz, gdy jest już ciemno i świecą tylko latarnie i lampiony powieszane na drzewach, jest idealny czas na czytanie. Nikt się już prawie tędy nie przechadza. Mija mnie tylko jakiś biegacz i dziewczyna z dwoma psami. Siadam na ławce i otwieram książkę. Nawet nie wiem o czym jest – nie sprawdzałam tytułu. Zamykam ją więc, żeby go sprawdzić.

,,Wampiry”. Aha. I co? Nic więcej? Tak po prostu, tylko ,,Wampiry”? Żadnego wymyślnego tytułu, ani nic w tym stylu. Zazwyczaj książki na takie tematy mają chociaż bardziej kreatywny tytuł.

Wzruszam ramionami.

Tytuł chyba nie ma tu nic do rzeczy, więc zaczynam czytać:

 

WSTĘP

Wampiry od zawsze budziły postrach wśród ludzi. Na temat tych stworzeń powstało bardzo dużo różnych materiałów. Były przedstawiane głównie jako stworzenia niebezpieczne, lub straszne. W różnych stronach świata powstały różne historie na temat tych zjawiskowych stworzeń. W każdym języku jest inna nazwa na te tajemnicze istoty. Niektórzy twierdzą, że wypijają ludzką krew, inni, że spala je słońce, a jeszcze inni, że…

 

- Przepraszam? - wyrywa mnie z lektury jakiś męski głos. Aż podskakuję. - Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. Intryguje mnie twoja lektura. Mogę zerknąć…?

Podnoszę wzrok. Stoi przede mną granatowooki chłopak. Ten sam, który dzisiaj w kawiarni krzykną na brunetkę. Wnuk pani Harvey.

- Tak, jasne. Proszę. - podaję mu książkę. Obraca ją w rękach, później otwiera i przekartkowuje. Przystaje na jednej stronie i uśmiecha się pod nosem. Oddaje mi lekturę.

- Podoba ci się temat wampirów? - pyta poważnie.

- Czytam ją tak naprawdę przez przypadek. - mówię.

- Przez przypadek? - znowu się uśmiecha.

- Tak, wzięłam ją z półki, nie wiedząc o czym jest.

- Hej, kojarzę cię skądś… Ty jesteś kelnerką w tej kawiarni, tam, na rogu ulicy. - wskazuje palcem na kierunek, z którego przyszłam.

- Tak. A ty jesteś wnukiem pani Harvey i studiujesz tu medycynę. Wszyscy ze Starych Kamienic o tobie mówią.

- Przepraszam, Starych Kamienic?

- Stare Kamienice, to ten rząd starych kamienic na tamtej ulicy. Wszyscy się tam znają nawzajem, a ty robisz furorę ostatnio.

- Świetnie, jeszcze tylko tego mi brakowało.

- Am… Jeśli mogę spytać… Co to była za akcja, dzisiaj w kawiarni?

- Moja siostra, Aliyah, przyjechała tu aż z granic Walii żeby mnie błagać o pomoc, a ja się nie zgodziłem, bo mam już za dużo na głowie.

Dziwi mnie, stawiając sprawę tak jasno. Zazwyczaj ludzie nie są tak otwarci. Spogląda na zegarek.

- Późno się zrobiło. - rozgląda się dookoła. - Do zobaczenia.

Robi parę kroków i się zatrzymuje.

- Pomiń piąty rozdział, nie ma tam nic ciekawego.

- Czytałeś… - urywam, bo już nigdzie go nie widzę, jakby rozpłyną się w powietrzu.

 

__________

 

Alex

 

Szybuję ponad drzewami. W porównaniu do tych prawdziwych nietoperzy, ja wszystko wyraźnie widzę.

- Alex, czemu uciekasz? - Arthur

- Nie wygłupiaj się, wracaj do nas. - Eddy

- Ile masz zamiar tak spędzić? - Cruz

 

Nie mam zamiaru odpowiadać braciom. Wyraźnie im powiedziałem, że się odłączam.

 

- Alexander! - Koby

 

On się zawsze zachowuje jak najważniejszy.

 

- Jeśli nam zaraz nie powiesz, gdzie jesteś… - Koby

- Koby, uspokój się. Zapominasz się. - Arthur

- Przepraszam. - Koby

- Alex, wiemy wszyscy, że nas słyszysz. Nie odpowiadasz od miesiąca. Czemu? - Arthur

Nie odpowiem im. Koniec. Mam dość tego całego cyrku. Pamiątkę po nich mam, bo zawsze jak się zmienię, to będę słyszał ich głosy.

 

- Alexander, jesteś nam potrzebny, nie rozumiesz? - Cruz

 

Cała czwórka: Arthur, Eddy, Cruz i Koby. Chcą żebym wrócił, ale ja się nie ugnę. Powiedziałem, że mam dość, i że nie wracam! Czego oni nie rozumieją?

Jeśli się teraz ugniesz i im odpowiesz, to wszystko, co budowałeś przez ten miesiąc się zburzy! - myślę, ale jest mi coraz trudniej. Ich sztuczki na mnie działają.

 

- Chłopaki, powiedziałem wam, że się odłączam, bo mam dość cyrku ze zmienianiem się w zwierzęta. Arthur, jako Alfa, mnie nie zatrzymał i pozwolił odejść, więc mnie nie zmusicie do powrotu! Czym teraz jesteście?

- Alex! Ale mi ulżyło. Pumy. A ty? - Arthur

- Nietoperz.

- Siedzimy pozmieniani codziennie, żeby nie przegapić okazji na rozmowę z tobą. - Cruz

- Macie ostatnią szanse, więc jej nie zmarnujcie.

- Alexander, wracaj. Gdziekolwiek jesteś, wracaj. Potrzebujemy cię, serio. Coraz więcej ludzi gubi się na szlaku, rani się, zostaje atakowane przez zwierzęta. Nie wiem co z nimi. Nas jest tylko czterech, już nie dajemy rady! Wracaj, pomóż nam! - Eddy

- Jak ratowałem ludzi ze szlaku pod postacią zwierząt z wami, to też było ich za dużo.

- Teraz jest ich więcej. - Koby

- Dacie radę, wierzę w was.

- Może nam chociaż powiesz, co robisz? - Cruz

- Studiuję medycynę i udaję normalnego człowieka.

 

Powiedziałem coś, co nic im nie powie o mojej lokalizacji.

 

- Alex! Medycynę! - Koby

- Koko, zaraz ląduję i się zamieniam, więc lepiej zrób coś pożytecznego: cicho siedź.

 

Celowo mówię ,,Koko”, żeby go zdenerwować. Koby ma słabe, bardzo słabe nerwy.

Powoli zniżam się do ziemi. Ląduję w cieniu drzew.

 

- Trzy, dwa, jeden…

- Alexan…

 

Staję na na nogach. Otrzepuję ubranie i zmierzam w kierunku chodnika. Na razie nie mogę się zmieniać. Muszę się wstrzymać, żeby nie słyszeć ich głosów. Nie mogę się dać. Nie wracam do Stanów. Nie mogę wrócić. Dla bezpieczeństwa ludzi, którym powinienem pomagać, a tego nie potrafię!

 

__________

 

Alice

 

Pukam do drzwi.

- Jo! Już się wybawiłam! Otwieraj te drzwi! Wpuść mnie do mojego mieszkania, ale to już! Jo! - krzyczę, starając się to zrobić tak, żeby mnie usłyszała, ale żeby nie obudzić Camille.

- Alice? - pyta, do pozoru, słodkim głosem.

- Tak, Jo. - warczę. - Otwieraj. Już!

- Dobrze, już dobrze. - mówi i przekręca klucz w zamku. Gdy tylko otwiera, wpadam do mieszkania, jakby to było ostatnie miejsce na ziemi, w którym istnieje jeszcze trochę tlenu. Doprowadzam włosy do porządku i patrzę na Jo oskarżycielsko.

- Ty! - mówię. - Jak mogłaś, szatanie! - żartuję.

Uśmiecha się.

- Jak się bawiłaś w kinie?

- Och, Jo. Nie byłam w kinie. Wzięłam z twojego mieszkania książkę o wampirach i poszłam posiedzieć w parku, na ławce.

- Miałaś iść się wybawić, Alcie. - zauważa. - Nie posłuchałaś mnie. - dodaje oskarżycielsko.

- Tak. Wybrałam opcję z kompromisem.

- Kompromisem?

- Yhm. Przecież równie dobrze mogłam nigdzie nie wychodzić. - mówiąc to, przechodzę do kuchni i zaczynam szukać czegoś do jedzenia.

- Wiedziałam, że coś wymyślisz!

Znajduje w lodówce jakiś jogurt. Sprawdzam datę ważności – może być. Biorę łyżeczkę i otwieram wieczko. Wkładam łyżeczkę do buzi. Truskawkowy. Fuj, nienawidzę truskawek. Odkładam jogurt do lodówki – coś z nim jutro wymyślę. Wchodzę przez wnękę w ścianie do salonu.

- Alice! Wracaj tu!

- Co? Czemu? - dziwię się.

- Masz zjeść ten jogurt, dziecko. Wracaj. Już, tutaj.

- Nie jestem już głodna, Jo. A poza tym, on jest truskawkowy.

- Przed chwilą umierałaś z głodu. A poza tym - naśladuje mnie - truskawki są dobre.

- Nie będę go jeść. - odmawiam. - Odpuść sobie, serio.

- Nie, masz wrócić do kuchni i dokończyć jogurt. Kiedy ty ostatnio coś jadłaś, Alice? - drąży.

Trafiła. Trafiła w mój czuły punkt. Kiedy ja ostatnio jadłam… Dzisiaj rano? Wczoraj wieczorem? Ona mnie zabije, jak jej powiem, że chodzę dzisiaj na owsiance.

- To jest bardzo ciekawe pytanie, Jo. Skąd ono ci przyszło do głowy? Jak…

- Alice. - przerywa mi.

Nie umiem kłamać.

- Pomyślmy, hmm… - przeciągam bezsensownie.

- Alice…

- Dzisiaj rano. - wypalam szybko.

- Alice! - wydziera się, ale przerywa i bierze parę głębokich oddechów. Po chwil kontynuuje spokojnie:

- Alice, musisz jeść, bo zejdziesz. Co to ma być? Ja… Alice, jedzenie i picie, to są rzeczy potrzebne do życia. Nie jesz, nie pijesz, nie żyjesz. Rozumiesz? Jutro rano, przyjdę i zobaczę czy zrobiłaś sobie śniadanie do pracy. I masz je zjeść, niezależnie od tego czy będziesz głodna, czy nie, jasne? Jasne!

- Tak, proszę pani.

- Alice, to nie jest śmieszne…

- Wiem, przepraszam. Ale ta wymiana zdań jest naprawdę zabawna. Posłuchaj, Jo, mam dwadzieścia lat, potrafię o siebie zadbać, ok? Przyjdź jutro do Camille, proszę, ale nie musisz sprawdzać, czy zrobiłam sobie śniadanie do pracy, dobrze, Jo? Proszę cię. A teraz zostaw ten przeklęty jogurt, o który tak beznadziejnie się sprzeczamy i wyjdź z kuchni. Tak?

Mija chwila, zanim Jo zrobi tak, jak jej kazałam.

- Sprzeczamy się o jogurt i twoje nieposłuszeństwo…

- Jo, idź spać. - przerywam jej. Jestem zmęczona tą gadaniną, ale posłucham przyjaciółki i wezmę coś jutro do kawiarni.

Teraz już nie komentuje i posłusznie wychodzi z mieszkania.

***

 

W kawiarence jest spokojniej niż wczoraj. Ludzie czytają książki i gazety, piszą na laptopach, cicho rozmawiają, albo siedzą samotnie i popijają herbatę gruszkową z aromatem malinowym. Przyszło parę osób i kupiło kawę i ciastka na wynos, ale poza tym nic. Panuje idealna cisza. Mam więc czas na pogrążenie się w lekturze o wampirach. Otwieram ją i szukam momentu, w którym wczoraj skończyłam. Wczoraj, gdy przerwał mi ten białowłosy chłopak, nie przeczytałam nic więcej. Skończyłam dokładnie tutaj:

 

…że żyją pod postacią nietoperzy. W tej książce opiszemy wszystkie ich wymyślone przez ludzi oblicza. Każdy rozdział poświęcimy innym legendom i mitom. Pozostają pytania: czy w każdej legendzie faktycznie jest zawarte ziarnko prawdy? Jeśli tak, to czy wśród nas naprawdę krążą te niesamowite stworzenia?

 

Bardzo… Bardzo ciekawy wstęp. - myślę. Ciekawe, czy autor tej książki przemyślał swoje słowa, bo ten fragment o prawdzie w legendzie jest przerażający.

Nagle słychać dzwoneczek nad drzwiami, oznaczający, że ktoś wszedł do kawiarenki. Podnoszę wzrok znad książki. Stoi przede mną – znowu – białowłosy chłopak i uśmiecha się szeroko. Odpowiadam delikatnym uśmiechem i pytam:

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc?

Wpatrując się we mnie uważnie, jakby chciał wyczytać moje myśli, wyciąga przed siebie rękę.

- Alex. - mówi tylko. W zdumieniu podnoszę do góry jedną brew, ale chłopak nie reaguje. Patrzy tylko znacząco na swoją dłoń, a potem znów przygląda się w skupieniu mojej twarzy. Jakby wyczytywał z niej moją reakcje. W końcu zamykam książkę i ściskam jego dłoń.

- Alice. - odpowiadam. Na moje słowa chłopak się uśmiecha, tak, jakby właśnie wygrał zakład.

- Mówisz z wyraźnym akcentem francuskim. - zauważa.

- Mam ojca francuza i wychowałam się we Francji. - wyjaśniam.

- Tylko ojca? - dopytuje.

- Tak, mama jest amerykanką.

- Waszyngton?

- Nie, Nowy Jork.

- Masz ojca z Francji, matkę z Ameryki, a mieszkacie w Anglii?

- No… tak jakby. - nie muszę wszystkim od razu opowiadać mojego życia, więc odpowiadam w ten sposób.

- To ta książka o wampirach? - zmienia temat.

- Tak, wiesz, sprawdziłam o czym jest piąty rozdział… Jego tytuł brzmi ,,Wampiry – krwiożercze potwory” i jest poświęcony tematowi wypijania przez wampiry krwi. Czemu mam go pominąć? Przecież wampiry zawsze są przedstawiane jako potwory wypijające ludzką krew. Głównie na tym opierają się historie o nich.

- Nie zawsze. Może tak naprawdę są kimś innym? Ludzie wymyślają dużo bezsensownych historyjek, albo mylą fakty.

- Zamawiasz coś, czy nie? - pytam, bo jego odpowiedź wydaje się dość osobliwa.

- Czarną kawę i babeczkę z brzoskwiniami. - mówi szybko.

- Ok, to będzie razem… - urywam, bo przede mną na ladzie leży idealnie odliczona kwota. - Dobra, muszę zaparzyć kawę, więc może usiądź przy którymś ze stolików i poczekaj.

Alex kiwa na za zgodę głową i idzie w stronę stolika numer pięć, po czym widząc numerek naklejony na blacie stołu odwraca się na pięcie i błądzi wzrokiem po pomieszczeniu. Gdy zauważa stół numer jeden idzie prosto tam. Siada i wyjmuje jakiś notatnik. Otwiera go i powtarza jakieś wzory, czy coś takiego. Pewnie ze studiów. Parzę kawę i w międzyczasie nakładam na talerzyk babeczkę z brzoskwiniami. Niosę oby dwie rzeczy na tacy i zagaduję:

- Co jest nie tak ze stolikiem numer pięć?

- Ta liczba… mam… złe wspomnienia. Wolę jedną osobę niż pięć osób. Jedno zwierzę, niż pięć zwierząt. Jednego wampira – odwołuje się do naszej poprzedniej rozmowy. - niż pięć wampirów.

- Introwertyk?

- No… myślę, że można tak to ująć.

 

__________

 

Alex

 

Mam dwie opcje. Albo iść na piechotę, albo polecieć, jako jakiś ptak. Jeśli pójdę, to się spóźnię na sto procent, a jeśli polecę, to będę na czas, ale za to chłopaki wykorzystają okazję i znowu zmuszą mnie do rozmowy. Czyli opcja numer dwa. Tęsknie za nimi i chcę usłyszeć ich głosy. Mamroczę pod nosem słowa:

 

Rannung thlarau,

Mihring taksa,

Haliam tuar nunna

Danglamna

 

To są słowa, które pozwalają nam się przeobrazić w zwierzę, które chcemy. Arthur mówił nam, że są w języku Mizo, a tłumacząc je tak dosłownie, brzmią:

 

Dusze zwierząt,

Ciała ludzkie,

Zranione życie

Różnorodność

 

Wymawiając je, już kręci mi się w głowie. Potem zapada ciemność i cisza. Okropna, obezwładniająca cisza i czerń przed oczami. Trwają one jedną milionową sekundy, może nawet mniej, ale czasem wydają się trwać wieczność. Człowiek staję się senny, aż w końcu zasypia i budzi się jako zwierzę. Ja tym razem jestem gołębiem. Wtopię się tym w tło, chociaż o wiele bardziej lubię być na przykład sokołem, albo wilkiem. Jest wtedy po prostu ciekawiej. Od razu słyszę głosy braci. Znaczy, to są tak naprawdę ich myśli wysłane w nasz wspólny proces myślowy. Tak nam to tłumaczył Arthur, gdy z resztą wstąpiliśmy do naszej Zgrai. Mieliśmy wtedy po piętnaście lat. Biologicznie spokrewnieni nie jesteśmy, ale wstępując do Zgrai, stajemy się swoimi wzajemnymi braćmi.

 

- Alex! - Eddy

 

Z nim zawsze najlepiej się dogadywałem. Ale sorry, już nie pogadamy, Eddy. Jest od nas trzy lata młodszy. Znaczy mówiąc ,,nas”, mam na myśli Koby’ego Cruza i mnie. Arthur jest starszy. I jest Alfą. Musimy się go słuchać. Znaczy chłopaki muszą, ja już nie. Pozwolił mi odejść bez żadnych pojedynków, więc już mnie nie obowiązują jego rozkazy.

 

- Alex, wracaj, nie uwierzysz co się stało! - Eddy

- Młody ma rację, Alex. - Cruz.

 

,,Młody”. Przypomina mi to Waszyngton. W domu to zawsze ja byłem ,,młody”, bo jestem najmłodszy z rodzeństwa.

 

- Alex, ktoś wskoczył na twoje miejsce! - Eddy

- Eddy! Miałeś siedzieć cicho! - Koby

- Spokój, chłopaki. Musimy mu to jakoś wyjaśnić, ale jeszcze sami nie wiemy co on tu robi. Może… - Arthur

- Zavier Cannon potrafi się zmieniać, podejrzewamy, że zastępuje ciebie! No wróć, on jest nieznośny! - Eddy

- Eddy! - Koby, Cruz, Arthur

- Ktoś mu to musiał po normalnemu wytłumaczyć! - Eddy

- Kurczę… Dobra, X, wiemy, że słyszysz, więc spróbujemy ci to jakoś wytłumaczyć. - Arthur

 

To… ,,X”. Tak mówili do mnie znajomi, jeszcze przed dołączeniem do Zgrai. Wtedy, jako nastolatek, ciągle gdzieś chodziłem. Często chodziliśmy na różne szlaki i spędzaliśmy czas w lesie. Żeby nie mówić ,,Alexander”, mówili po prostu ,,X”. Tak dawno nikt tak do mnie nie powiedział… W domu zawsze byłem Alex.

To jest kolejna sztuczka, nie daj się nabrać. Oni wiedzą. - myślę.

 

- Zavier idzie. - Koby

- Nie możesz mu zabronić się przemienić…? - Eddy

 

Uśmiecham się. Eddy ma naprawdę genialne odzywki.

 

- No, sorry, ale coś mi się wydaję, że nie. Myślisz, że zrozumie wilka? Mi się wydaje, że nie. - Arthur.

 

Tego nie da się usłyszeć, ale ja po prostu znam Eddiego za dobrze – wiem, że teraz warknął. Nagle czuję, że do rozmowy dołącza nowa osoba. Zavier – myślę i czuję dziwne ukłucie. To nie zazdrość o stanowisko, to raczej… raczej smutek spowodowany świadomością, że do naszego grona, tego które budowaliśmy przez prawie pięć lat, dołączył ktoś nowy.

Może gdy Alice, ta kelnerka, nazwała mnie introwertykiem, miała rację…

Daję radę jeszcze usłyszeć krótki pomruk Eddiego brzmiący mniej więcej jak ,,Siedź teraz cicho, Alex”.

 

- Cześć, Zgrajo! - Zavier

- Cześć, Zavier – Cruz

- Hej. - Eddie.

 

Mruknął to tak cichutko, że zapewne Zavier go nie usłyszał. Jako młody członek Zgrai ma pewnie mniej wyostrzony słuch.

 

- Czemu mnie nie zawołaliście? - Zavier

- Bo… Bo… - Cruz

- Bo musieliśmy omówić coś dotyczącego twojego… Uczestnictwa w naszej sforze. - Eddie

 

On jest taki sprytny… Powiedział przecież prawdę. Jak on to robi, że kłamanie idzie mu tak miękko?

 

- Och, no tak. Dlaczego tak rzadko idziecie w wilki, to jest świetne. - Zavier

- Są duże i ludzie raczej boją się, gdy zmierza w ich stronę wilk. Jeśli chcemy im pomóc, zmieniamy się w coś… grzeczniejszego. Wiesz, ptaszek, lisek, jeżyk, bla, bla, bla… - Eddie

- Ma to sens. - Zavier.

- Zapewne większy, niż twoje uczestnictwo w tym cyrku. - Eddie

 

Znowu powiedział to bardzo, bardzo cicho. Zavier pewnie nic nie wie.

 

- Eddie… - Arthur.

 

Próbował go tym upomnieć, ale nie dało się nie usłyszeć uśmiechu w jego głosie. Jestem pewien, że też tak uważa.

 

- Zavier, ile ty masz dokładnie lat? - Koby

- Osiemnaście. - Zavier

- Starszy, a głupszy! - Eddie

 

Znowu za cicho, żeby Zavier usłyszał. W tym momencie słyszę śmiech całej Zgrai, która usłyszała jego komentarz. Ale według mnie ma racje. Eddie ma dopiero siedemnaście lat, a wydaje się dojrzalszy od Zaviera. Może to dla tego, że gdy się pierwszy raz przemienił i musiał zostawić całe życie prywatne, miał dopiero trzynaście lat.

 

- Eddie, powstrzymaj swoje komentarze, bo on będzie myślał, że śmiejemy się z niego. - Arthur.

- Co? - Zavier

- Nic, nic. - Cruz

 

W tym momencie przestaję słyszeć ich rozmowę, bo dolatuję do uczelni i muszę się zatrzymać trochę wcześniej, żeby móc się w spokoju przemienić w człowieka.

Kolejny dzień udawania normalnego człowieka, czas start!

 

__________

 

Alice

 

Mimi nareszcie może iść do przedszkola. Minął już tydzień i wróciła do zdrowia. Dzisiaj idę do pracy na później, więc zaprowadzę ją sama. Niech Jo odpocznie.

Idziemy naszą ulicą. Camille uparła się, że pójdzie sama. Czasy spacerówki odkładamy w przeszłość. Jest uparta tak samo, jak jej mama. Jean zawsze stawiała na swoim. Była tak naprawdę moją najlepszą przyjaciółką i gdy Cami trafiła do nas, od razu zaproponowałam rodzicom, że to ja się nią zajmę. Mała jej nie pamięta, ale obiecałam sobie, że nie będę udawać jej biologicznego rodzica, jak niektórzy ludzie. Nie widzę ku temu powodu. I tak już ma świadomość, że nie jestem jej mamą. Mówi do mnie po imieniu. Kiedy się mnie spytała czy ma mamę, odpowiedziałam, że jej mamy nie ma, ale jestem ja i Jo. Chcę wpleść te świadomość w jej życie tak, żeby nauczyła się z nią normalnie żyć. Żeby miała beztroskie dzieciństwo. Żeby to nie był dla niej problem ogromnej wagi.

Trzyma mnie za rękę i idzie dumnie chodnikiem trzymając w rączce swoją ulubioną zabawkę – pluszowego liska, ochrzczonego imieniem Roy. Roy został uszyty przez Jo, jako prezent powitalny. Cami jest z pochodzenia francuską, ale miała pięć miesięcy, gdy opuściła rodzinny kraj, więc uczę ją obydwu języków. Czasami rozmawiamy po angielsku, a czasem po francusku. Może kiedyś zechce wrócić do swojego kraju? Nie ma stamtąd złych wspomnień.

- Alice, ziobać, piesiek! - woła, sepleniąc.

- Tak, Mimi. Dzień dobry, pani Harvey. - witam się z naszą sąsiadką.

- Dzień dobji. - Camille robi to samo.

Kobieta się uśmiecha i odpowiada:

- Witajcie, dziewczynki. Camille w końcu zdrowa?

- Tak, lekarstwa Jo pomogły. Prawda, Cami?

- Taaak!

Uśmiecham się. Ma w sobie tyle energii.

- Alice, allons-y! - pytam mnie Mimi. To po francusku, mówi: Alice, choć!

- Oui, attendez une minute. - odpowiadam. To znaczy ,,Tak, poczekaj chwilę”.

- Och, ja tak kocham, gdy mówicie po francusku! To taki wspaniały język! - komentuje naszą wymianę zdań pani Harvey. Nagle dołącza do nas Alex.

- Cześć babciu, Dzień dobry, Alice. Dzień dobry…?

- Camille. - pomagam.

- Camille. - uśmiecha się.

- Bonjour! - wita się Mimi.

- Mówisz po francusku? - pyta Alex Cami.

- Oui!- odpowiada pozytywnie.

- To twoja siostra? - zwraca się do mnie.

- Nie, kuzynka.

- Alice, nous allons être en retard! - przypomina mi Camille.

- Co powiedziała? - pyta tym razem pani Harvey.

- Powiedziała: ,,Alice, spóźnimy się”. - wyjaśniam. - Jakoś jej się szczególnie dzisiaj śpieszy. Hej, Cami, wczoraj go wyprałam, nie kładź go na ziemi! - upominam. Mam na myśli Roya.

- Ach, ja i tak już zmykam. Mam mnóstwo rzeczy do zrobienia. - mówi pani Harvey.

- Dobrze, choć Mimi. Idziemy. - biorę ją za rączkę i idziemy dalej. Ku mojemu zdziwieniu Alex po chwili zastanowienia nas dogadania.

- Nie idziesz do kawiarni? - pytam.

- Nie, a skąd taki pomysł?

- Od ponad tygodnia przychodzisz tam codziennie. Dzień w dzień kupujesz czarną kawę i babeczkę z brzoskwiniami.

- Lubię babećki z bzioskwiniami! - wtrąca się Camille.

- Ja też. - zwraca się do niej Alex. - Babeczki z brzoskwiniami są super.

- Oui! - woła Mimi i robi piruet.

- Wracając, czemu jeszcze nie jesteś w kawiarni? - przypominam.

- Mam pytanie… A raczej stwierdzenie.

- Zamieniam się w słuch.

- Twoich rodziców tu nie ma, prawda? Mieszkasz z nią sama, mam rację?

- To było pytanie, Alex. - próbuję się jakoś wymigać od odpowiedzi.

- Tak, czy nie?

- Nie do końca. Dzielimy kamienice z Jo, ona zajmuje jedno mieszkanie, a my drugie.

- Wychowujesz ją sama? - pyta z podziwem w głosie.

- Tak. Ale mam Jo, bez niej nie dałabym rady… Ona wychowała trójkę swoich dzieci. Ma tyle pomocnych sztuczek, a poza tym jest z wykształcenia lekarzem dziecięcym.

- Sally! - krzyczy nagle Cami i podbiega do jakiejś dziewczynki naprzeciwko nas.

- Jejku, dałabym sobie rękę uciąć, że ta dziewczynka jeszcze wczoraj nazywała się Vicki… - szepczę, na co w odpowiedzi słyszę śmiech Alexa.

- Mój młodszy… mój młodszy brat też zawsze robił mi mętlik w głowie. Tak, Eddie potrafi wprowadzić człowieka w błąd. Kłamie jak zawodowiec.

- Masz młodsze rodzeństwo? - pytam zaintrygowana.

- Tak… jest nas dużo. To znaczy biologicznego mam tylko starszego brata i siostrę, ale z przyjaciółmi jesteśmy jak rodzina.

- Wiem o czym mówisz, rozumiem to.

- Tak?

- Tak. Tak samo mam z Jo. Jest dla mnie jak matka… Wiesz, przygarnęła mnie kiedy tu przyjechałam z pięciomiesięcznym dzieckiem.

- Jak to właściwie wyglądało. Znaczy… Jak to się stało, że Camille jest pod twoją opieką?

- Jej matka nie żyje. Zginęła w wypadku i mała trafiła do mojego ojca, ale zgłosiłam się, żeby wziąć jej opiekę na siebie. Byłam blisko z Jean, jej matką. Było mi żal Mimi, wiedziałam, że spędziłaby dzieciństwo tak, jak ja. No i tak jakoś trafiłyśmy do Londynu.

- Tak, Londyn to magiczne miejsce. Dzieje się tu mnóstwo… ciekawych rzeczy niewidocznych dla zwykłego człowieka.

- Że co proszę? Co masz na myśli mówiąc ,,zwykłego czło… - urywam, bo znów, gdy przenoszę wzrok na niego, już tam nie stoi. Nie ma go. Wygląda to, jakby rozpłyną się w powietrzu. Stoję sama, a nad moją głową lata cudowny granatowy motyl.

 

___________

 

Alex

 

Siedzę w kawiarni. Nie mam zamiaru wracać do mojej kawalerki. Staram się tam spędzać jak najmniej czasu. Powinienem czuć się tam jak w domu, a czuję jak w klatce.

Alice dzisiaj też jest w pracy. Nie ma jej tylko we wtorki, wtedy siedzą tu Dagie i Irene. Ta druga – nie da się tego w żaden sposób ukryć – jest wredna. Ciągle chodzi z krzywą miną i mówi do ludzi w taki sposób, jakby każdy z kim wymienia choć jedno zdanie, zabił jakiegoś jej członka rodziny. Dagie dla porównania mówi jakby się z tęczą zderzyła i przy okazji wchłonęła trochę do środka. ,,Trochę” w tym przypadku to za mało. Ta dziewczyna niezależnie od pory roku, dnia i godziny jest milusia i życzliwa. Jej rodzina chyba jest w komplecie i nikt z jej rozmówców nie zamordował na razie nikogo z nich. Ciekawe czy jak klienci zaczną się skarżyć na Pinkypay i szef wyrzuci ją z pracy to też będzie taka wniebowzięta. Oj, będzie, i jeszcze powie coś w stylu: ,,Ach, i tak planowałam już zmienić pracę na bardziej kolorową…”.

Moich rozmyślań towarzyszących babeczkom z brzoskwiniami nic nie pobije.

To miejsce stało się moim ulubionym, ze względu na atmosferę. Jest tu zawsze cicho i miło. Znaczy pomijając tą kelnerkę Irene. Można się pouczyć, porozmawiać, pomyśleć. Przychodzę tutaj codziennie przed i po zajęciach.

Z braćmi nie rozmawiałem. Wiem jedynie, że Zavier musiał zostać przyjęty do Zgrai i zapewne po prostu zajmuje moje miejsce. Eddiemu się to nie podoba, ale cóż mogę poradzić? Mam dość tego cyrku. Chciałbym móc pomagać tym ludziom, tak jak wymagają tego moje obowiązki, ale ja nie jestem w stanie im pomagać. Tylko tam szkodziłem, więc to dobrze, że odszedłem. Chociaż nie będę zawadzać. Przez te pięć lat, więcej ludzi zatrułem, pokaleczyłem i zaźgałem, niż pomogłem. Zaraz po tym, jak znajdywałem zgubionego człowieka, dajmy na to, że byłem wtedy lisem, zamiast mu pomóc, wskazać drogę, atakowałem. To było tak, jakby moim ciałem kierował ktoś inny… Arthur opracował pewną teorię. Powiedział, że tak chcę pomagać, mam w sobie tyle dobra, że coś przeholowało to na drugą stronę i zamiast pomagać, kaleczę. Od razu po tym, jak się pozbierałem po mojej ostatniej akcji, poszedłem do chłopaków i powiedziałem, że już nie daję rady, że to już jest za dużo. Zbiłem człowieka, jestem potworem, nie mogę żyć ze świadomością, że idę komuś pomóc, ale jest ryzyko, że ta osoba straci życie! Już te wyrzuty sumienia wystarczą. To jest coś więcej niż zwykłe wyrzuty sumienia. Jako wilk, poszedłem naprowadzić człowieka na ścieżkę i zamiast to zrobić, rzuciłem się na niego z wysuniętymi kłami! Zbierałem się miesiąc. Będę z tym żyć przez resztę wieczności i dalej. Bo w końcu wszyscy marzą o nieśmiertelności, ale ja akurat z chęcią ją komuś oddam. Szkoda, że to niemożliwe.

- Mogę zabrać ten talerzyk? - budzi mnie z rozmyślań Alice.

- Co? A, tak. - odpowiadam nieprzytomnie. Pocieram dłonią oczy, żeby się trochę rozbudzić. Czuję się, jakbym obudził się z głębokiego snu.

- Powrót do rzeczywistości, Alex. - mówi.

Wzdycham na te słowa i pocieram skronie.

- Boże, Alex, ty w ogóle śpisz?

- Ostatnio? Nie, mam problemy ze snem.

Nie dodam, że to przez wyrzuty sumienia. To okropne uczucie towarzyszy mi non stop. Zasypiam, pięć minut później budzę się, zasypiam, pięć minut później budzę się, nie umiem zasnąć, zasypiam, budzę się… Tak wyglądają moje próby snu. Podliczając jego czas… No może z dwie, trzy godziny.

- Aż tak to widać? - pytam z sarkazmem w głosie.

- Studiujesz medycynę i nie wiesz, jak sobie pomóc? Nikt was tam nie uczy takich rzeczy?

- Nie. Źle wyglądam?

- Bardzo. Jak nieboszczyk po pięciu latach na cmentarzu, wykopany z ziemi.

- Widziałaś kiedyś takiego?

- Nie, ale już wiem jak wygląda. - patrzy na mnie znacząco.

- Ha, ha, ha. Cóż za poczucie humoru, Alice.

- Też byś takie miał, gdybyś spędził dzieciństwo we Francji, na odludziu, w wielkiej posiadłości. - i odchodzi z talerzem po babeczce z brzoskwiniami.

Czyli jednak wyglądam źle. Może w końcu nadejdzie taki dzień, znaczy noc, w której uda mi się normalnie zdrzemnąć choć pół godziny. Z naciskiem na ,,może”.

 

***

 

Muszę spróbować się czymś zająć… Zabić czas. W internecie coś znajdę! Wpisuję w Google hasło ,,Zajęcie na zabicie czasu”. Klikam w pierwszy link:

 

Sposób Na Nudę.

Dzisiejszy wpis poświęcę przeróżnym sposobom

na nudę i czas wolny. Często nie wiemy co rob-

ić w wolnym czasie, na przykład po szkole. Naj-

lepszą kategorią mogą okazać się zajęcia kreaty-

wne. Oto parę propozycji:

- rysowanie

- malowanie

- szycie

- czytanie

- oglądanie filmów

- origami

 

Lecimy od początku.

Rysowanie. Sorry, kojarzy się z domem. Dużo w przeszłości szkicowałem i od wszystkich słyszałem, że mam ,,prawdziwy talent”. Ale nie, dzięki.

Malowanie. Już widzę siebie przy płótnie, yhm.

Szycie. No coś się w tym nie widzę. Nawet igły nie mam.

Czytanie. Ja już dużo czytam na studiach.

Oglądnie filmów. Jeden – nie mam telewizora. Dwa – coś mi się nie widzi oglądanie filmów na moim tosterze… to znaczy laptopie.

Origami. Origami to składanie papieru, tak? Może… Wydaje się ciekawe. Wypożyczę jakąś książkę na ten temat.

 

__________

 

Alice

 

Jak ja mogłam przegapić coś takiego! Granat w oczach Alexa i na skrzydłach motyla. Zamienianie się w zwierzęta przez wampiry. Jego teksty na temat magii… To nie może być zbieg okoliczności!

A co jeśli mam rację i Alex faktycznie może się w coś zmienić?

Pukam do drzwi pod adresem wskazanym przez panią Harvey.

Słychać przekręcanie zamka i skrzyp drzwi przy ich otwieraniu.

- Alice? Co ty tu ro… - nie kończy, bo nie czekając na zaproszenie wchodzę do środka.

- Alice! - krzyczy za mną zaspany.

Wchodzę głębiej do mieszkania. Znajduję stół i kładę na nim moje dowody.

- Alice?

- Tak, to moje imię. Siadaj tu - wskazuję na krzesło po przeciwnej stronie stołu - i słuchaj mnie.

- Ok…

- Albo mam rację, albo to wszystko to zbiegi okoliczności i wywiozą mnie za to do Wariatkowa.

- Witaj w moim świecie. - bełkocze pod nosem Alex.

- Mam pewną teorię. Słuchaj. Zacznijmy od tego, że czytam tą książkę o wampirach. Wiesz którą?

- Yhm. - mruczy z zamkniętymi oczami i głową opartą na rękach.

- Alex!

- Tak, tak. Sorry, nie spałem za dobrze.

- Nie no, co ty? W ogóle tego nie widać. - mówię sarkastycznie.

- Już nie śpię - prostuje się.

- Ok. Wtedy, kiedyś złapałeś mnie w parku i powiedziałeś, że mam nie czytać rozdziału o krwiożerczych istotach zwanych wampirami. Zraz po tym, tak nagle zniknąłeś. Jeszcze kiedy indziej powiedziałeś, że Londyn jest pełen magii niewidocznej dla ludzkiego oka. Po czym, WIDZIAŁAM jak znikasz i zaraz po tym nad moją głową był MOTYL o takim samym kolorze skrzydeł, co TWOJE oczy.

- Co sugerujesz?

- Że posiadasz jakiś dar, czy coś w tym stylu i zmieniasz się w zwierzęta. - wyduszam z siebie.

- Aha.

- A teraz, do zobaczenia w Wariatkowie.

- Czekaj, dlaczego uważasz, że to dar, a nie przekleństwo?

- Wiesz ile bym dała za to, żeby się zmienić w ptaka?! Żeby choć raz doświadczyć czegoś, co pozwoliłoby mi się oderwać od życia codziennego?! Żeby choć raz poczuć się inną niż wszyscy, wyjątkową osobą?!

Przez chwilę siedzimy w ciszy. W końcu odzywa się Alex:

- Nie wiem, Alice, co ty sobie teraz myślisz, ale to wcale nie wygląda tak, jak ci się wydaje! Zmienienie się w zwierzę, aktualnie dużo mnie kosztuje!

- Przepraszam… Co? Czyli mam rację? Nie będziesz mnie odwiedzać w Wariatkowie? Zmieniasz się w zwierzęta?

- Ja… Nie… Tak.

Otwieram szeroko oczy.

Wzdycha.

- Alice… Ja nie wiem, co tak działa i czemu tak się dzieje, ale ty widzisz jak się zmieniam. Zazwyczaj ludzie normalnie mnie widzą, a gdy się zmienię magicznie zapominają, że mnie widzieli. Wiesz, widzą jak znikam i na moje miejsce przylatuje znikąd motyl, a potem zapominają, że tak było. Jeśli z nimi rozmawiałem, to tę rozmowę pamiętają, tylko zakończenie im umyka. A ty, nie! Ty nie zapominasz! Jak? Nie wiem… - ostatnie słowa już mamrocze, tak, że nie da się tego zrozumieć. Głowa znowu opada mu na blat stołu.

- Wyglądasz na śpiącego. - mówię głośno, żeby go obudzić.

- Co? Nie, nie… - znowu bełkocze. Na te słowa trochę podnosi głowę, ale ona znowu bezsilnie opada.

- No nie, nie dzisiaj. - szepczę do siebie.

Podchodzę do małego aneksu kuchennego. Na blacie leży szklanka, którą biorę do ręki. Potem sprawdzam temperaturę wody, którą odkręcam z kranu i gdy robi się chłodniejsza, nalewam ją do szklanki. Podchodzę do śpiącego na krześle Alexa i wylewam mu zawartość szklanki na sam środek białej czupryny.

Alex wydaje z siebie gwałtowny okrzyk. Gdy orientuje się, co się stało wstaje z krzesła i pospiesznie odgarnia z oczu mokre kosmyki, wrzeszcząc:

- Co to miało być!

Woda spływa mu po twarzy i włosach. T-shirt też ma cały mokry. Czupryna, którą ma zawsze w nieładzie, teraz leży ulizana.

- To była skuteczna pobudka, Alex. Widzisz, jakie ja mam dobre sposoby?

- No nie wiem, czy takie dobre. - warczy.

- Ależ bardzo. A teraz mam parę pytań.

- Słucham.

- Dlaczego powiedziałeś: ,,zamienianie w zwierzęta, AKTUALNIE dużo mnie kosztuje”?

- Rozmyśliłem się, jednak nie odpowiem.

- Alex, mów, skoro odkryłam twój sekret, to chce coś o nim wiedzieć.

- Bo te twoje ,,AKTUALNIE” ma w tym zdaniu swoje miejsce. Dlatego tam jest i dlatego tak powiedziałem.

- Dlaczego ma tam swoje miejsce? - dociekam.

- To jest długa historia, Alice, może innym raz…

- Nie. Teraz.

Wzdycha.

- Ok, usiądź, żebyś zrozumiała, musisz znać całą historyjkę.

Posłusznie siadam na krześle, które nie jest mokre. Alex wychodzi na chwilę z pokoju i wraca w innej koszulce i z ręcznikiem w dłoni, osuszając włosy. Siada na trzecim z czterech krzeseł stojących przy stole.

- Przygotuj się psychicznie na wszystko.

- Emm… Ok?

Alex nabiera do płuc powietrza i powoli je wypuszcza. Zaczyna mówić:

- Jak wiesz, pochodzę z Waszyngtonu, z USA. W okolicy mojego domu rodzinnego, w małym miasteczku, jest dużo szlaków turystycznych i lasów, w których od lat gubią się ludzie. Żeby temu zapobiec, uwaga cytuję, pewnego letniego, deszczowego wieczoru, jednego z tych, w których deszcz jest miły i przyjemny, jedna z Sióstr Żywiołów, postanowiła obdarzyć pięciu chłopców darem i sprawić sobie w ten sposób pomocników. Tym darem jest zmienianie się w zwierzęta. Ten letni ciepły wieczór był około sześć lat temu. Od razu, nazajutrz, Siostra Natura zaczęła swoją pracę i obdarzyła tym jakże niezwykłym darem piętnastolatka imieniem Arthur. Arthur na początku nie wiedział co i jak, ale potem jakoś się pozbierał i zaczął ogarniać o co come on. Miał wtedy już szesnaście lat. W tym momencie Siostra Natura wyszukała czterech innych chłopaków: piętnastolatków; Cruza, Koby’ego i Alexandra, oraz trzynastolatka; Eddiego. Zaczęli się uczyć zmieniać i pomagać ludziom na szlaku. Wiesz, zgubionym, zranionym przez inne zwierzęta. Alexander tak się nakręcił, tak bardzo chciał pomagać, że… Że to odwróciło się w drugą stronę. Gdy widział człowieka potrzebującego pomocy rzucał się na niego. Za każdym razem ktoś mu pomagał. Na przykład odciągał go od tego danego człowieka. Alexander wierzył, że kiedyś uda mu się opanować, tak samo jak wierzyli w to jego bracia; Cruz, Koby, Arthur i Eddie. No i w końcu zmienił się w wilka, kiedy nikogo innego nie było, i poszedł na szlak…

Alex urywa. Siedzi zapatrzony smutnym wzrokiem w przestrzeń przed nim. Po chwili kontynuuje:

- Poszedł na szlak i jak zawsze rzucił się na bezbronnego człowieka. Nikt nie był w stanie go wtedy zahamować i biedny chłopak… biedny chłopak zginął. Zginął z moich rąk, Alice, rozumiesz? No więc, gdy się już pozbierałem wyniosłem się z Waszyngtonu. Rodzicom powiedziałem, że lecę studiować do Londynu do babci, bo nie mogę im zdradzić sekretu, i poleciałem. No i tak tu mieszkam. Tylko zawsze, gdy się zmieniam słyszę… Słyszę ich myśli i… i… - jąka się błądząc wzrokiem po pomieszczeniu.

- Słyszysz ich myśli? - pytam z niedowierzaniem.

- Tak, gdy jesteśmy zmienieni i wyślemy jakąś myśl we wspólny tok myślenia, to słyszą ją inni, którzy też są zmienieni. I wiesz, ostatnio, gdy się zmieniłem… Okazało się, że moje miejsce zajął Zavier. Zavier! Nie zazdroszczę, nie, to jest taki raczej… Takie dziwne uczucie straty. Moje miejsce wśród braci nagle zajął ktoś inny i to przyprawia mnie o smutek i żal. Nie wiem, czy to, że mój dar został ze mną, to dobrze czy źle…

- Dobrze… Tak myślę. - próbuję go pocieszyć. - Czyli… w ,,AKTUALNIE” chodziło o wyrzuty sumienia?

- Alice, tego nie można tak nazwać, to za mało.

 

__________

 

Alex

 

- Alice, tego nie można tak nazwać, to za mało.

- Ale trafiłam? - upewnia się.

- Tak. - przytakuję.

Jestem ciekaw jej następnych pytań. Czego ona może chcieć?

- Masz jeszcze jakieś pytania?

- Yhm, oczywiście! Na przykład; jakie są cechy osób z tym darem? - pyta.

- Na przykład kolor oczu. Ja mam granatowy, Arthur i Cruz mają taką butelkową zieleń, oczy Koby’ego są takie bardzo ciemne, prawie że czarne, a Eddie ma złotawe.

- I to się wiąże z kolorami zwierząt, w które się zmienicie.

- Tak. Jest jeszcze to. - mówię i podchodzę do małej komódki w rogu pokoju. Wyciągam stamtąd scyzoryk i wracam na swoje miejsce. - Popatrz - delikatnie nacinam sobie opuszek palca. Zaczyna sączyć się stamtąd moja krew w kolorze złota.

Alice otwiera oczy ze zdziwienia.

- Macie złotą krew!

- Tak, to dlatego, że jesteśmy nieśmiertelni. To znaczy, jeśli przez równe sto lat się nie zmienię, to zacznę się starzeć, ale jeśli znowu się przemienię, zatrzymam się i będę musiał czekać kolejne sto lat. Rozumiesz?

- Nieśmiertelność… Ok. Co jeszcze?

- No… Po pierwszej przemianie, jak włączyliśmy się do Zgrai, do braci, każdy z nas musiał porzucić swoje życie prywatne. Wiesz, na przykład spotkania z przyjaciółmi. Szkoła nie, ale… wszystko zaczęło zależeć od chłopaków. Najtrudniej miał chyba Eddie, bo w wieku trzynastu lat, czyli praktycznie jako jeszcze dzieciak zaczął się zmieniać. Chociaż my jako piętnastolatki też nie byliśmy najdojrzalsi. - prycham.

- Wow, jakie poświęcenie.

- Nie, nie mieliśmy wyboru. Chętnie bym to wszystko komuś oddał. Nieśmiertelność, zamienianie się, tylko z braćmi chciałbym utrzymać kontakt.

- Jak się nazywa wasz… Gatunek?

- Wampiry. Ale nie martw się, wypijanie przez nas krwi to mit! Ktoś nas pomylił z Dziećmi Ognia, ludźmi, którzy, zależnie od tego czy są dobrzy, czy źli, wywołują lub gaszą pożary. Stworzyła je jedna z Sióstr Żywiołów – Siostra Ogień. Jest ich bardzo dużo, więc niektórzy wymknęli się jej spod kontroli. Faktycznie mają one kły do wypijania krwi z ludzi, ale z tego co mi wiadomo, to nikt w tych czasach już tego nie używa. Dzieci Ognia są od nas o wiele starsze i kiedyś musiały sobie jakoś radzić. Teraz żywią się jak ludzie, ewoluowały, czy coś w tym stylu.

- To o to chodziło z rozdziałem o wampirach i krwi! - łapie Alice.

- Tak, o to. - uśmiecham się. - Coś jeszcze?

- Skoro są Wampiry, Dzieci Natury i Dzieci Ognia, to czy są Dzieci Wody i Dzieci Wiatru? I rozumiem, że Natura to potocznie ,,Ziemia”, bo to są te cztery żywioły.

- Dokładnie tak. Dzieci Wody, to po prostu Syreny, a Dzieci Wiatru, to ludzie, którzy potrafią swoje fizyczne ciało zamienić w wiatr i wyglądają przy tym trochę jak duchy. Czasem mieszają się z tym ich duchem uczucia, które widać w postaci kolorów. Dzieci wiatru jest… Chyba około dwudziestu, a Syren, nie zliczysz. Żyją we wszystkich oceanach i morzach, ale zmieniają się w ludzi i można spotkać takie istoty na plażach, w okolicy wód. Zazwyczaj poznawało się je po fioletowych tęczówkach, ale teraz już nie tak łatwo jest to zrobić, bo noszą szkła kontaktowe.

- Wiesz o nich wszystko. - mówi z podziwem w głosie.

- Nie, ja znam tylko cząstkę tej drugiej strony świata, której nie znają normalni ludzie. Arthur wie o wiele, wiele więcej. Przez ten rok, gdy nas jeszcze nie było, on dużo podróżował. Odwiedził wtedy dobre Dzieci Ognia, widział się z Syrenami i współpracował z Dziećmi Wiatru, kiedy zostały zaatakowane przez Tygryssy.

- Kogo? Tygrysy?

- Nie tygrysy, tylko Tygryssy, to się piszę przez dwa es.

Posyła mi pytające spojrzenie.

- To są tygrysy które umieją się zamienić w człowieka. Nazywają się Tygryssy.

- Czyli są trochę podobne do wampirów?

- W jakimś sensie tak. Tylko my jesteśmy ludźmi i zamieniamy się w dowolne zwierzęta, a one to dzikie koty, które zamieniają się w ludzi. Niestety, strajkują przeciw Siostrom Żywiołów i atakują różne ich Dzieci. Często takie, które posiadają wyjątkowe umiejętności, są potężniejsze, drogocenniejsze. Innymi słowy pozbywają się, albo próbują pozbywać, tych, którzy mają wobec Tygryssów przewagę, tak, żeby mieć większe szanse na pozbycie się Sióstr Żywiołów i, standardowo jak to w filmach i w książkach zawsze bywa, chcą zdobyć władze. Ale nie na długo. Nie chcą niczym zawładnąć, ani nic takiego. One chcą mieć władzę przez parę godzin, tak, żeby raz i nieodwracalnie zmienić wszystkie Tygryssy w ludzi, albo w zwierzęta, jedno albo drugie. Mają dość przemian, bo u nich podobno są bolesne. Podobno niektóre mają dość życia w dziczy i chciałyby na zawsze pozostać ludźmi, a inne chcą tylko się już nie przemieniać.

- Ale po co akurat Siostry Żywiołów?

- Zasada numer jeden, którą zawsze powtarza Arthur jako Alfa, to to, że nic nie dzieję się samo. Jeśli kiedyś na przykład się zmienię wbrew własnej woli, to to nie będzie przez przypadek. To będzie sprawka zapewne Siostry Ziemi, jak ją nazwałaś. Zavier nie zajmuje mojego miejsca sam od siebie. Jego przemianę na wampira zapoczątkowała Siostra Ziemia, bo widziała, że odchodzę.

- Ok… Em, a jak wy się z nią kontaktujecie? Z Siostrą Ziemią? Przychodzi do was, czy jak?

- Nie, aktualnie ma z nią kontakt tylko Arthur i Cruz. Oni jedyni mogą z nią rozmawiać. I nie, nie przychodzi. Ona nie ma… ciała. Jest tylko duszą. Ma świadomość, czyli chodzi, widzi, słyszy, czuje, myśli, ale robi to bez wchodzenia w ciało fizyczne. Podobno jak chce, to może wniknąć w jakiś organizm. Ale jeszcze nigdy jej takiej nie spotkałem. No… Z rozmową jest trudniej, bo ona rozmawia telepatycznie. Nie wiem, od czego to zależy, że jedni ją słyszą, a drudzy nie.

- Inne Siostry Żywiołów też takie są?

- Tak, wszystkie.

- I macie zasadę, która mówi: ,,nic nie dzieje się samo, zawsze jest sprawca”

- Tak.

- No to skończyły mi się pytania. Muszę iść, zaraz zaczynam pracę. Do zobaczenia, wampirze.

- Do zobaczenia, Alice.

 

***

 

Szept:

Rannung thlarau…

Co to za wibracje?… Powietrze wibruje!

Szept:

Mihring taksa…

Co robi Alice? Gdzie ona jest?

Szept:

Haliam tuar nunna…

Nie ma jej, gdzie poszła? Czemu czuję wibracje? Coś czuć… morska bryza… A teraz jakby ktoś przypalił jajko sadzone… Muszę znaleźć Alice, bo zapach spalenizny się zbliża… Ogień? Ogień! Pożar… Gdzie jestem?

Ciemność… Gdzie jest włącznik światła?

Szept:

Danglamna…

 

Budzę się. Siadam na łóżku. Jest mi gorąco i lodowato. Przecieram oczy dłonią i przeczesuję nią jeszcze włosy. Co to miało być? Było ciemno, zbliżał się ogień, a Alice, która szeptała słowa… słowa potrzebne do mojej przemiany, nigdzie jej nie było! Gdzie to się działo? Czy gdybym się nie obudził, stało by się coś jeszcze?

- To był tylko sen. - uspokajam się cicho. - Tylko sen.

 

__________

 

Alice

 

Siedzę na podłodze i bawię się z Camille. Nasza zabawa polega na nazywaniu rzeczy z obrazków; najpierw po angielsku, później po francusku. Jest w tym już tak dobra, że codziennie muszę drukować nowe rzeczy. Wymyślam takie, które dobrze zna po angielsku, ale po francusku nie za bardzo, bo po prostu nie używamy ich w rozmowach.

- Co to? - pytam się, wskazując na obrazek.

- To Fjańciuśka Fjaga.

- A jak powiesz ,,Francuska Flaga” po Francusku? To było ostatnio jak grałyśmy, pamiętasz?

- Emm… - zastanawia się. - Drapeau Français!

- Tak, dobrze! A to? Możesz powiedzieć od razu po francusku.

- Ce sont des crayons à l'eau!

- Tak, ,,to są kredki wodne”. - powtarzam po angielsku.

Nagle przerywa nam Jo.

- Cami, idziemy do parku?

- Taak! - zgadza się Mimi.

- No to choć. - śmieję się Jo i idzie po płaszczyk małej. W tym czasie my wychodzimy z salonu i pomagam ubrać Cami buty.

Po chwili dziewczyny znikają za drzwiami, a ja siadam w fotelu i biorę do ręki książkę. Chwilę później ją odkładam.

Jestem głodna… Idę do kuchni. Znajduję w lodówce jajka, więc je wyciągam.

- Zrobię jajka sadzone. - mówię do siebie cicho.

Rozbijam jajka na patelnie. Czekam, aż się upieką, gdy nagle dzwoni moja komórka. Wychodzę z kuchni i odbieram.

- Halo?

- Alice? - odzywa się Alex po drugiej stronie.

- O, Alex, cze…

- Tak, tak, cześć. Powiedz mi proszę, że nie masz jajek w domu.

- Co? Mam jajka, jeśli jest ci to bardzo potrzebne, to nawet ci powiem, że robię teraz sadzone.

- NIE! Idź i natychmiast przestań! Wyłącz to! - wydziera się.

- Ok, ok… Już idę. - zawracam do kuchni i wyłączam palnik. - Co teraz?

- Teraz? Wyrzuć do kosza na śmieci wszystkie jajka, które masz. Wiem, marnowanie jedzenia, ale…

- A mogę wiedzieć, z jakiej racji dzwonisz do mnie i zakazujesz robić jajek sadzonych?

- Miałem sen proroczy.

- Słucham?

- Jejku, magiczne istoty czasem mają sny prorocze. - wyjaśnia lekko poirytowany moją dociekliwością, ale ja nie zamierzam przestać zadawać pytań. - Ja taki miałem.

- I zakazujesz mi jeść, dotykać i przyrządzać przez to jajek? Co było takiego w tym śnie?

- Ty szepcząca zaklęcie, które pozwala mi się zmienić w zwierzę, ciemność, pożar spowodowany jajkami sadzonymi. Innymi słowy, jak to przetłumaczył Arthur, gdy go po zmianie zapytałem, ciemność oznacza, że nie wiadomo kiedy i gdzie będzie pożar spowodowany głupim pieczeniem jajek!

- Ok… Coś jeszcze?

- Pamiętam, że we śnie w powietrzu było czuć wibrację i morską bryzę…

- Zaczekaj… - mówię cicho, bo przerażenie zaczyna się we mnie wzmagać.

Zaczynam czuć w powietrzu dużo zapachów, słyszeć dużo głosów, i widzieć różne emocje w postaci wiatru… Przylatują do mnie i wchłaniają się do mojego organizmu. Coś każe mi pozwalać im to robić, ale czuję, że jestem w stanie je zatrzymać.

- Alice? - słyszę głos Alexa, ale zaczyna on dochodzić jakby z oddali. - Alice? Halo, Alice… - dalej już nie słyszę. Coraz więcej kolorowych smug zaczyna wchodzić we mnie. W pewnym momencie jest ich już tak dużo, że zaczyna mnie uciskać uczucie pełności. Już nie czuję się głodna…

Co się dzieję? Niech ktoś mi wytłumaczy co się dzieję? - szepczę w duchu. Jakiś niesłyszalny głos mówi mi, że mam pomyśleć życzenie. Ten głos mówi, ale go nie słychać…

Pierwsze lepsze życzenie, no już!

Eee… Koszyk malin!

Zaczynam to powtarzać raz po raz i nagle…

Upadam na podłogę. Nawet nie poczułam kiedy upuściłam telefon. Wszystkie zapachy, głosy i emocje skumulowały się we mnie w jedną dużą kule energii, która wypada ze mnie i rozpływa się w powietrzu. Zapada cisza.

Słyszę kroki.

- Alice? - słyszę głos Alexa. - Alice, słyszysz mnie?

- Yhm… - udaję mi się powiedzieć.

- Alice, co się stało?

Powoli odzyskuję siły i siadam, przecierając oczy. Na kolanach mam koszyk z malinami.

- Co robisz z malinami? Co się stało, Alice?

- Nie wiem… Zacząłeś mówić o śnie proroczym i… i nagle zaczęło wibrować powietrze i zaczęło do mnie napływać dużo zapachów, głosów i emocji… Było je widać jakby były mgłą… I jak było ich już we mnie pełno…

- W tobie?

- Tak, napływały do mnie… chowały się wewnątrz mojego ciała… I jak było ich już za dużo, to coś… Ktoś… Nie wiem to był głos, którego nie mogłam usłyszeć… Ona mówiła, żebym pomyślała życzenie. No to myślałam, że chce koszyk malin, raz, po raz. Później te wszystkie emocje, dźwięki i zapachy zaczęły się zbierać w jedną kule energii i wyleciały ze mnie. No i… zniknęły, a na ich miejscu pojawiło się to. - wskazuję na koszyk z malinami.

- Wyczarowałaś je?! - krzyczy.

- Co ty do mnie mówisz?

- Użyłaś magii, takiej samej jakiej używają Dzieci Wiatru! Tylko ze zdwojoną siłą…

- Przepraszam, ale do mnie jeszcze nie dotarło co się stało… Możesz powtórzyć?

- Alice, właśnie zobaczyłaś i wchłonęłaś do organizmu rzeczy tak zwane ,,nienamacalne”. To się nazywa ,,czarować”. Tobie się to udało ze zdwojoną siłą, nie mówiąc już o tym, że zrobiłaś to nieświadomie i po raz pierwszy. Taką magią dysponują tylko Dzieci Wiatru… te z wyższej rangi. Jak to zrobiłaś?

- Nie wiem, po prostu zaczęły przypływać do mnie kolorowe chmurki… Ty je możesz zobaczyć?

- Nie, one są widoczne tylko dla niektórych. Najwidoczniej… - urywa.

- Najwidoczniej co?

- Nie wiem, może… Powiedziałaś, że słyszałaś niesłyszalny głos?

- Tak, on mówił, ale nie było go słychać. Kazał mi powiedzieć jakiekolwiek życzenie.

- Hm, musimy pamiętać, że nic nie dzieję się samo. Mam jedną teorię.

- Jaką? - dopytuję.

- Myślałem o tym już wcześniej… Może zacznie się tworzyć nowa Zgraja? Rozumiesz, może Siostra Ziemia chce więcej pomocników i zaczęła od ciebie?

- Nie wiem…

- Porozmawiam z Arthurem, muszę się z nimi spotkać. Poczekaj tu i jeśli zobaczysz chmurki, nie pozwól im się do siebie zbliżyć, ok? To, co robisz ma ogromną wagę, nie możemy tego nikomu pokazać!

- Ok, nie będę. Jeśli twoja teoria to prawda… W waszej zgrai nie było żadnej dziewczyny?

- Nie, jesteś pierwsza. Czekaj tu.

 

__________

 

Alex

 

Szybko się zmieniam i wzlatuję ponad korony drzew.

 

- Alex? - Cruz

- Tak, jest Arthur? Musimy porozmawiać… Spotkać się, na żywo.

- Jestem, o co chodzi? - Arthur

- Mam problem… znam tutaj osobę, która zaczęła panować nad magią Dzieci Wiatru. Musisz przyjechać do nas, żeby zbadać sytuację, proszę. Myślę, że to może być po prostu zamiana w wampira i oznaka nowej Zgrai, rozumiesz?

- Magia i wampiry? - Koby

- Nie mieliśmy jeszcze do czynienia z dziewczyną w Zgrai, prawda?

- Dziewczyną!? - Eddie, Cruz, Koby

- Tak, przyjedźcie do Londynu.

- Gdzie? - Eddie, Cruz, Koby

- Siedźcie cicho, chłopaki. Rozmawiam z Arthurem!

- Dobrze, dotrzemy za tydzień. - Arthur

- Gdzie się spotkamy? Ja jestem za Hyde Parkiem. Tam gdzieś coś znajdziemy.

- Ok. Słyszeliście, chłopaki? Jutro z samego rana lecimy do Londynu, na skrzydłach. Proponuję bociany. - Arthur

- Bociany? - Eddie, Cruz, Koby

- Przestańcie mówić chórem! - Arthur, ja

- Bociany są stworzone do długich lotów. - Arthur

- Do zobaczenia, skontaktujcie się ze mną, jak dotrzecie.

- Ok - Arthur

 

Staję na nogach i idę do pomieszczenia, w którym zostawiłem Alice.

- Przylecą do Hyde Parku. Spotkamy się tam z nimi.

- Gdzie byłeś? - pyta zdziwiona.

- Na dworze. - wskazuję na okno. - Zmieniłem się w motyla.

- Aha… Kiedy przybędą?

- Nie wiem, jutro z rana wyruszają. Jako bociany będą tutaj może za tydzień albo dwa.

- Mam czas na nauczenie się kierować tymi chmurkami. Będę trenować.

- Yhm, tylko najlepiej rób to, gdy jesteś sama. Nie chcemy żadnych komplikacji. Naucz się nad tym w jakiś sposób panować. - tłumaczę. - Nie wiem, jak zareagują na twoje umiejętności. Jeśli faktycznie tworzymy tutaj nową Zgraję i stajesz się wampirem, to pewnie za jakiś czas ktoś jeszcze do nas dołączy.

- Opowiedz coś o tej Zgrai z Waszyngtonu, o jej uczestnikach. - prosi. - Chcę wiedzieć chociaż, jak się nazywają.

- No to zacznijmy od Arthura. On jest najważniejszy, bo jest Alfą i jest najstarszy. Poznasz go po ciemnozielonych oczach i po tym, że będzie szedł pierwszy. Eddie, czyli najmłodszy z nas, ma teraz siedemnaście lat. Złote oczy i blond włosy. Z nim zawsze najlepiej się rozumieliśmy. Cruz jest podobny do Arthura wyglądem, ale nie charakterem. Też ma ciemne włosy i zielonkawe oczy, ale jest o wiele mniej spokojny. Wszystko by chciał zrobić. Koby ma oczy prawie czarne, po tym go poznasz. Szybko traci cierpliwość i łatwo go wkurzyć. - wyliczam. - A Zavier… No, on jest nieogarnięty. Nie wiem co i jak. Nie będzie nawet rozumiał, po co tutaj lecą.

- Będę próbowała zakodować. Czyli za niedługo w Hyde Parku… To daleko.

- Jak opanujesz twoje ,,chmurki”, to dasz radę tam polecieć.

- Polecieć?

- Tak, po prostu polecisz, a ja może zmienię się w jakiegoś ptaka. - Spoglądam na zegarek. - Muszę lecieć, trenuj, tylko nie przy ludziach.

I znikam jako motyl. Wylatuję przez otwarte okno.

 

__________

 

Alice

 

Od dnia, w którym pierwszy raz miałam styczność z magią, minął tydzień i dwa dni. Daję radę z łatwością operować emocjami, zapachami i dźwiękami w postaci chmurek. Mogę je przyciągać do siebie kiedy chcę i tworzyć z nich co chcę. Mogą to być rzeczy, na przykład koszyk z malinami, albo coś takiego jak czytanie w myślach. Wtedy chmury tworzą się kulą, która wnika we mnie i pozwala robić coś takiego. Latanie też już trenowałam i wyszło nawet dobrze. Czekamy tylko z Alexem na wiadomość od Arthura, że są gotowi do spotkania.

Doszłam też do tego, że jeśli tworzymy tutaj nową Zgraję, to pewnie Alex będzie Alfą. No i przez to stanie się jakby moim bratem, tak? W końcu miłe rodzeństwo.

 

***

 

Stoję za ladą w kawiarni, gdy do środka wpada Alex.

- Wychodzimy. - mówi, podchodząc do mnie.

- Co? Już są? Tak szybko?

- Nie lecieli w tempie normalnych bocianów, Alice. Zbieraj się, idziemy. - mówi pospiesznie.

- Ale jestem w pracy…

- To się zwolnij. Gdzie ta druga… Dagie! - woła.

- Hej, co robisz? - strofuję go. Dagie podchodzi do nas ze zdziwioną miną.

- Posłuchaj, Camille jest chora i trzeba ją odebrać z przedszkola. Alice musi iść, bo Jo nie może tego zrobić. Pozwolisz jej wyjść? - kłamie jak z nut.

- Tak, tak, jasne. Idź Alice.

Nic nie odpowiadam, tylko rozwiązuję fartuch i kładę go na ladzie.

- Dzięki, Dagie. - mówię i wychodzę za Alexem.

Idziemy w stronę Starych Kamienic. Wchodzimy do jednej z nich i kierujemy się na poddasze. Stamtąd wychodzimy na dach.

- Wystartujemy stąd i będziemy lecieć w tamtym kierunku. - tłumaczy mi Alex i wskazuje ręką niebo. - W jakim tempie będziesz lecieć?

- Dostosuję się. Jakim będziesz ptakiem? - pytam.

- Sowa. - odpowiada jakby nigdy nic.

- Sowa? A one nie są nocne?

- Są, ale mi to w żaden sposób nie przeszkadza w lataniu. Przygotuj się na piękne widoki. - ostrzega i na jego miejscu pojawia się biała sowa z niebieskimi oczami.

Zbieram do siebie kolorowe chmurki latające wokoło nas. Formuję je w kule i pozwalam, by się we mnie wchłonęły, po czym unoszę się nad dachem kamienicy. Bez wysiłku kontroluję kierunek i prędkość, w jakiej się poruszam.

Lecę za Alexem, który w przeciwieństwie do mnie wie gdzie się kierować.

W pewnym momencie sowa skręca gwałtownie i szybuje w dół. Ja robię to samo, tylko zamiast skrzydeł mam rozłożone ręce. Zwierze ląduje na trawie pośród paru drzew. Stąd nie jesteśmy widoczni dla przechodniów. Alex na nowo staje się człowiekiem, a ja delikatnie ląduje obok niego, co wcale nie sprawia mi większego problemu. Stajemy na polance i rozglądamy się dookoła.

- Co powiedzieli?

- Że są już w Londynie, ale są wycieńczeni, bo lecieli bez żadnych przerw. Poza tym, musieli się bardziej wysilić, żeby dotrzeć tu szybciej.

- Och, biedaki. Muszą padać z nóg. - szybko zbieram emocje wokoło mnie w dużą kule i tworze z niej koce. Równe pięć.

Alex uśmiecha się pod nosem, ale nie komentuje.

- Alex, jeśli naprawdę jesteśmy nową Zgrają wampirów, to czy jestem twoją siostrą? - Pytam nagle.

- W tym chodzi o to, że Zgraja jest jak rodzina, a jej członkowie są dla siebie jak bracia. Chodzi o więź między wampirami, która powstaje podczas wspólnego pomagania sobie nawzajem i spędzania razem czasu… Odpowiadając na twoje pytanie, tak jeśli jesteś wampirem i tworzymy tutaj nową Zgraję, to jesteś jakby moją siostrą.

- Hm, w końcu będę miała jakieś niezłośliwe rodzeństwo. Donna i Phil są okropnymi ludźmi, brr… Upodobnili się do rodziców. - siadam na trawie. Mam zamiar zaczekać, aż się zjawią nie męcząc się ani odrobinę, żeby mieć siły na ewentualny czar.

Siedzimy tak przez chwilę, gdy nagle Alex, który usiadł obok mnie podrywa się z ziemi.

- Idą. - mówi zestresowany, ale szczęśliwy.

- Tęsknisz za nimi. - zauważam.

- Bardzo. - przyznaje i aż podryguje ze zdenerwowania. - Już prawie dwa miesiące… Wiem, mało, ale po tych pięciu latach w większości spędzonych z nimi, trudno jest ich tak długo nie widzieć.

- Rozumiem.

Już nic nie odpowiada. Ja w tym czasie wznoszę niewidzialną kopułę naokoło nas. Mimo zapewnień Alexa nie mam zaufania do tej piątki, więc wolę się czuć bezpieczna. Niestety, Alex chcąc zrobić parę kroków do przodu napotyka na moją tarcze.

- Alice, ile można ci powtarzać, że oni nam nic nie zrobią? Weź to. - wskazuje przed siebie. Ma na myśli moją tarcze ochronną.

- Ale Alex… próbuję być ostrożna…

- Weź to!

- Dobra! - jednym ruchem palca niszczę moją tarczę. - Proszę, zadowolony!

- Tak.

W tym momencie słychać buty odbijane na miękkiej trawie. Odruchowo robię krok w tył, a Alex odwrotnie – krok do przodu.

Zza drzew wychodzi piątka chłopaków. Idą obok siebie, a przed rzędem kroczy brunet z zielonymi oczami – Arthur. Za nim idzie reszta; Eddie, Cruz, Koby i Zavier. Próbuję ich rozpoznać. Z samego brzegu ich parady idzie blondyn ze złotymi oczami. Pewnie Eddie. Jako jedyny ma jasne włosy i wygląda na młodszego. Obok niego idzie powoli bardzo podobny do Arthura chłopak… Cruz, tak strzelam. Potem idzie chyba Koby, bo chłopak ma bardzo ciemne oczy. A na drugim końcu rzędu dumnie kroczy zapewne Zavier. Gdy tylko Arthur na przedzie się zatrzymuje, staje też reszta. Wszyscy patrzymy na siebie chwilę, gdy nagle z rządku wyrywa się Eddie. Teraz już nie ma wątpliwości, ze to on. Podbiega to Alexa i rzuca mu się na szyje z takim impetem, że Alex o mało się nie przewraca. Naprawdę wyglądają jak bracia, który długo się nie widzieli. Pierwszy raz widzę taką więź pomiędzy rodzeństwem. Wow.

- Eddie, podejdź tu. - przywołuje go Arthur.

- Ona wam nic nie zrobi, nie musicie się bać. - odpowiada Alex z uśmiechem, ale Eddie musi ulec.

- Hej! Też tu stoję i jestem człowiekiem tak, jak każdy inny! Nie musicie się mnie bać jak ognia! - oburzam się. Nie ma tak, ja też tu jestem, co oni sobie myślą!

- Dobrze, Alice. Nie burz się, nic się nie dzieję. Arthur… - nie kończy, bo Arthur też do niego podchodzi i obejmuje. Po nim robią to jeszcze Cruz i Koby, ale Zavier nie.

Otwieram oczy ze zdziwienia, bo nigdy nie widziałam, żeby ludzie po dwóch miesiącach niewidzenia się tak za sobą tęsknili. Ale oni są zgranym rodzeństwem, a ja z moją siostrą i bratem nigdy się nie lubiliśmy. To, jak ta piątka jest zgrana, jest wspaniałe. Jeszcze nigdy nie widziałam czegoś tak cudownego.

Kiedy kończą, mówię:

- Podobno padacie z nóg. To są koce dla was.

- Serio? Kurcze, dzięki! - odpowiada Eddie i pada na koc.

- Proszę, a wy? - zwracam się do reszty. Siadają wszyscy prócz Arthura. - Ok… Em, co teraz?

- Po co my tutaj jesteśmy? - wtrąca się Cruz. - Żeby cię Arthur zdiagnozował, tak?

- Nie zdiagnozował, tylko ocenił sytuacje. - odpowiada Arthur.

- Arth, potrzebujemy twojej oceny. Ona się jeszcze nie zmieniła w zwierze, ale operuje magią, taką samą, jaką posługują się Dzieci Wiatru. Tylko ze zdwojoną siłą. Mówi, że na czary pozwalają jej emocje, zapachy i dźwięki w formie kolorowych chmur…

- Trochę jak mgła -

przerywam mu.

- Tak. - przytakuje.

- Dobra, X, jaka jest twoja hipoteza? - pyta Eddie.

- Nie skomentuje, jak go nazwałeś, Eddie. - zaczynam. - Hipoteza jest taka, że tworzy się tutaj nowa Zgraja.

- Co? - docieka Koby.

- No przecież rozmawialiśmy o tym. - tłumaczy Arthur. - To jest to. Ona pewnie staje się wampirem. Pamiętajmy, że nic nie dzieje się samo. Siostra Natura…

- Ziemia - przerywam. - Siostra Ziemia brzmi lepiej.

- Dobrze, Siostra Ziemia pewnie tak chciała. Musisz to po prostu zaakceptować. Od teraz twoje życie się zmienia… Alice, tak?

- Tak. - przytakuję.

- No, to wszystko jasne. Bo co ja jeszcze mogę? Nie mam ostatnio kontaktu z Siostrą… Ziemią, jak to powiedziałaś.

- A za to ja mam. Pierwszy raz, gdy przypłynęły do mnie chmurki mówił do mnie kobiecy głos… Znaczy nie było go słychać, ale ona mówiła. Wtedy kazała mi pomyśleć pierwsze lepsze życzenie i to tyle. Myślę, że to była ona.

- Tak, to bardzo prawdopodobne. Pamiętaj, aby za każdym razem, gdy coś ci powie, nam to przekazać, dobrze? Musimy wszystko wiedzieć.

- Ok, będę pamiętać.

- A właściwie to skąd mamy pewność, że ona jest wampirem, co!? Gdyby Siostra Natura tak chciała, to czy nie skontaktowałaby się na przykład z Arthurem i mu o tym powiedziała, żeby on przekazał to Alexowi!? - krzyczy nagle Zavier. Cruz, Koby i Eddie są zdziwieni, ale Alex i Arthur zachowują spokój.

- Zavier, to by było za proste. Wiesz przecież, że Siostry lubią być tajemnicze, z nimi trzeba się wszystkiego domyślić. Po drugie, kim ona innym miałaby niby być? - odpowiada spokojnie i racjonalnie Alex. - Kolejna sprawa, to jej oczy. Zobacz, widzisz, jaki mają kolor? Jak się pierwszy raz spotkaliśmy, wtedy, gdy kłóciłem się z siostrą, Alice, pamiętasz?

- Tak.

- No, to wtedy rzucała się w oczy ich zieleń, ale teraz są jeszcze bardziej szmaragdowe. To znaczy jest, bo drugie stało ci się bursztynowo… Orzechowe. Są bardzo wyraziste, naprawdę.

- Serio! - dziwię się. - I chcesz mi powiedzieć, że tego nie zauważyłam!

- No… Chyba tak. - uśmiecha się.

- A krew ma złotą? - docieka Zavier.

- Tego nie było okazji sprawdzić. - warczę. Ale on jest wkurzający, ten Zavier.

Cruz wstaje i zaczyna iść w moją stronę.

- Sprawdzimy?

- Hej! - Alex zasłania mu drogę ręką, na co Cruz się uśmiecha.

- Kolejny dowód na to, że to jest nowa Zgraja. Widzisz, broni siostry! Instynkt! - rzuca Cruz to zgorzkniałego Zaviera.

- Tak. - odburkuje Zavier. - Instynkt.

- Możemy sprawdzić kolor mojej krwi, jeśli wam na tym zależy. - mówię i przywołuję do siebie chmurki.

- Czujecie te wibracje? - pyta Alex. - To spowodowane ruchem tej mgły.

Zbieram je do siebie i każe im się uformować w mały scyzoryk. Gdy już stanie się rzeczą łapię go do ręki i delikatnie nacinam opuszek palca. Z ranki zaczyna się sączyć moja krew w kolorze…

- Ona nie jest złota, tylko czarna… - stwierdza zdziwiony Arthur. Nie odpowiadam, bo sama nie rozumiem. W zasadzie zaczyna ogarniać mnie szok spowodowany tą sytuacją. Zmieniam się w wampira. Czaruję! Świat, który kiedyś wydawał się taki duży i bezczelny nagle zaczął robić się mały i straszny. Jak to ujął Alex?… ,,Ja znam tylko cząstkę tej drugiej strony świata, której nie znają normalni ludzie”… No tak, jeszcze jakieś dwa tygodnie temu byłam takim ,,normalnym człowiekiem” i nie miałam pojęcia, co tu się dzieję, po tej granicy, którą wyznacza niewiedza o innych i badania naukowe, które ,,udowadniają”, że takich rzeczy nie ma… Ja teraz stoję na tej granicy i w najbliższej przyszłości ją przekroczę. Przejdę na tą drugą stronę świata, w której nie obowiązuje nauka, prawa fizyki i logika.

- Alice? Halo, Alice? - Alex trzyma mnie za ramiona i potrząsa. - Żyjesz? - pyta, gdy wracam do rzeczywistości.

- Yhm, sorry, zamyśliłam się.

- Odleciałaś. - poprawia mnie Koby.

- No… Słyszałaś kogoś? Siostrę Ziemie? - próbuje zrozumieć Alex.

- Nie, ja sobie właśnie uświadomiłam, że stoję na granicy dwóch części świata, za chwilę ją przekroczę i już nigdy nie będę w stanie drugi raz jej przejść. Jak już stanę się wampirem, czy czymś do was podobnym, to nigdy nie dam rady znowu wrócić do życia normalnego człowieka. Rozumiecie?

- Tak. - odpowiada cicho Eddie. - Wiem o czym mówisz. Jak byłem mały, no nie wiem, może miałem z osiem lat… Zawsze sobie wyobrażałem, że podróżuję. Marzyłem o byciu podróżnikiem. A potem z dnia na dzień nieświadomie przekroczyłem tą granice, pozostawiając wszystkie swoje marzenia po drugiej stronie. To tak jakby… Jakbyś odpływała statkiem na pełne morze ze świadomością, że cały twój dobytek zostaje na oddalającym się brzegu. Jedyne co ci pozostało to ubrania, które masz na sobie. Nic więcej. - spuszcza głowę.

- Eddie, hej… Ale jakby nie było, teraz podróżujesz. Jesteśmy w Londynie! Europa! - próbuje go pocieszyć Cruz.

- Jesteśmy tu parę dni i wracamy, nic nie zwiedzę, nie zobaczę… Nic. Co mi z takiej wycieczki, hę?

- A może zostaniecie, żeby mieć Alice na oku? Przecież to chyba nie problem, Arth?

- Czemu nie. Jest tylko sprawa noclegu.

- Mogę wziąć do siebie Eddiego, ale moja kawalerka nie pomieści więcej niż dwie osoby.

- No… Może pani Harvey kogoś weźmie? Bo ja też maksymalnie dwóch z was mogę wziąć. Jeśli w ogóle przekonam Jo, że jesteście tylko rodziną Alexa, która nie ma gdzie spać. No i jeśli nie będzie wam przeszkadzać obecność trzyletniej dziewczynki. - uprzedzam.

- Mieszkasz sama z trzyletnim dzieckiem?

- Nie. Mieszkam w kamienicy z przyjaciółką, która jest dla mnie jak matka, i z Camille, która jest moją kuzynką, ale jestem jej opiekunem prawnym. Ok? - oznajmiam.

- Ok… no to może Alex weźmie Eddiego, ty Arthura i mnie, a ta pani Harvey Zaviera i Koby’ego? - proponuje Cruz.

- Dobra, najwyżej jakiś hotel. - podsumowuje Arthur. - Ale nie zostajemy na długo, tydzień maksimum.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania