Migotanie

Pomarańczowe Migotanie: Narodziny Bestii

Wszystko zaczęło się od światła. Nie było to nic niezwykłego – zaledwie uszkodzona lampa uliczna na opustoszałej, bocznej ulicy, gdzie Janek parkował swój samochód. Pomarańczowe światło, raz na sekundę, nieregularnie, jak drgający nerw. Migało. Migało, odkąd pamiętał, odkąd wprowadził się do tej szarej kamienicy trzy lata temu. Zawsze je ignorował. Aż do teraz.

Pewnego wieczoru, gdy Janek – sumienny księgowy, mąż, ojciec dwójki dzieci, człowiek pozbawiony skazy – wysiadał z auta, to migające światło uderzyło go z niespotykaną siłą. Nie był to błysk, to było uderzenie. Pulsowanie nie w lampie, lecz w jego głowie. Poczuł dziwne, chłodne mrowienie, które spłynęło z karku aż do koniuszków palców. Jakby coś w nim, dotąd uśpione, nagle się przebudziło.

Tej nocy nie spał. Leżał, wpatrując się w sufit, a pomarańczowy blask lampy tańczył na jego powiekach. W głowie, niczym szum w eterze, pojawiały się myśli. Myśli, które nie były jego. Były ostre, precyzyjne, okrutnie logiczne. Analizowały, kalkulowały, pozbawione wszelkich emocji. Zastanawiał się nad tym, co by się stało, gdyby...

Następne dni były koszmarem i fascynacją zarazem. Migające światło stało się jego rytuałem. Każdego wieczoru, po powrocie z pracy, stał pod nim przez kilka minut. Z każdą pulsacją pomarańczowego blasku, coraz bardziej znikał stary Janek. Uprzejmy, nieco zahukany księgowy ustępował miejsca komuś innemu. Ktoś, kto z fascynacją obserwował, jak jego żona się denerwuje, gdy z premedytacją zostawił brudne naczynia. Jak jego dzieci płaczą, gdy nagle, bez powodu, wyłączył im bajkę. Nie czuł nic. Tylko chłodną satysfakcję z kontrolowania ich reakcji.

Głos w jego głowie, początkowo szept, teraz stał się dominujący. Sugerował, podpowiadał, planował. „Patrz, jak reagują. Obserwuj ich słabości. Co by się stało, gdybyś… pociągnął za sznurki mocniej?”

Pewnego ranka, w biurze, kolega z pracy, wiecznie irytujący, potknął się i rozlał kawę na jego nową koszulę. Stary Janek przeprosiłby, zaśmiał się. Nowy Janek... w jego oczach pojawił się zimny, obcy błysk. Uśmiechnął się, ale to nie był uśmiech Janka. To był uśmiech drapieżnika. Przez resztę dnia planował. Nie zemstę. Planował eksperyment.

W nocy, stojąc pod migającą lampą, pomarańczowy blask pulsował mocniej niż kiedykolwiek. Czuł, jak ostatnie strzępy starego siebie odrywają się od niego. Jak świadomość, że to on budzi w sobie coś przerażającego, ustępuje miejsca czystej, niczym niezmąconej logice. Nie ma winy, nie ma litości. Jest tylko analiza, manipulacja i ostateczny, precyzyjny cel.

Patrzył na migające światło. Wiedział już. Nie była to lampa, która go zmieniała. To było światło, które ujawniło to, co zawsze w nim drzemało. Uśpiona bestia, czekająca na swój czas. A teraz, w pomarańczowym blasku, ta bestia budziła się na dobre. I zaczynała planować swój pierwszy, prawdziwy ruch.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania