Miłość i ryzyko (Rozdział 1)

*22 lata później*

- Cholera! - mruknąłem, kiedy poczułem w bucie wode. Pieprzone kałuże są dosłownie wszędzie.

Schyliłem się i bokiem przeszedłem pod żółtą taśmą policyjną. Przed wejściem do zniszczonej kamienicy zebrała się spora grupka osób.

Zerknąłem na niebo. Mieliśmy lipiec, a pogoda zdawała się tego nie przestrzegać. Cały czas tylko deszcz, deszcz i jeszcze raz deszcz. Nie przeszkadzało mi to, gdyż wolę, kiedy na dworze jest chłodniej. No ale kurde, po to jest lato, aby było ciepło, prawda?

Wyjąłem z kieszeni marynarki latarkę i poświeciłem po okolicy. Nie widziałem niczego szczególnego. Jak zwykle w takich miejscach roiło się od zużytych podpasek i kondomów. Nie wiem, jaką przyjemność mają ludzie z uprawiania seksu w takim miejscu. Przecież to obrzydliwe.

Już chciałem się odwracać, kiedy nagle moją uwagę przyciągnęło coś małego i błyszczącego.

- Mogę rękawiczkę? - spytałem jednego mundurowego, który akurat przechodził koło mnie. Bez słowa wyjął to, o co prosiłem i oddalił się w swoją stronę.

Ubrałem białą, lateksową ochronę i kucnąłem. To coś małego wyglądało zupełnie jak medalik. Chwyciłem znalezisko i zamoczyłem w znajdującej się obok kałuży. Po sekundzie błoto spłynęło z blaszki, odkrywając symbol na medaliku. Pająk? Zdziwiłem się. Przez siedem lat w FBI naoglądałem się wielu dziwnych rzeczy, ale medalika świętego z pająkiem jeszcze nie widziałem. Będę musiał oddać to do analizy.

Zawinąłem medalik w chusteczkę i razem z latarką skryłem do kieszeni. Przeniosłem swój wzrok na kamienicę i westchnąłem. Czeka mnie nocka na ulicy.

 

- Cześć Logan, łap. - powiedział Mark, mój przyjaciel, który dotarł tutaj o wiele szybciej. Przyjaźniłem się z nim od liceum. Choć był ode mnie starszy o prawie dziesięć lat, wiedziałem, iż mogę mu powiedzieć wszystko.

Złapałem nowe rękawiczki i naciągnąłem je na dłonie.

- Co mamy? - spytałem. Rozglądałem się, próbując zorientować się, co się tutaj stało.

- Sąsiadka zgłaszała zakłócanie ciszy nocnej. Podobno hałas był niedowytrzymania. Przyjechał patrol, ale kiedy tu dotarli, nikogo już nie było, natomiast drzwi od mieszkania były praktycznie wyłamane.

Skierowałem swój wzrok na drzwi, które kiedyś były czerwone.

Podszedłem do nich i spokojnie przyjrzałem się deskom, które wypełniały miejsce między futryną. Na tych cienkich listwach widziałem odchylenia.

- Zupełnie jakby ktoś wbił w między nie bardzo cienki nóż... - cicho stwierdziłem, nadal oglądając połamane drewno.

- Tak. Patrz na to - Mark wskazał palcem miejce, w którym deski były połamane - Ktoś musiał energicznie w nie uderzać...

-... albo obkręcił nóż... - dokończyłem. Ruszyłem dalej, aby dojść wreszcie do ciała.

Kiedy wszedłem do pomieszczenai ze zwłokami, od razu buchnął we mnie smród trupa i metaliczny zapach, charakterystyczny dla krwi. Pamiętam początki swojej pracy, kiedy prawie mdlałem na widok zmasakrowanego ciała. Teraz, patrząc na odciętą głowę, nie czułem już nic. Założę się, że byłbym w stanie zjeść kolacje w towarzystwie tej głowy... albo szyi bez głowy. Wedle życzenia.

W pokoju kręciło się pełno policjantów, a zwłaszcza mundurowych i techników. Na podłodze porozkładane były żółte kartoniki z cyframi, którymi oznaczano dowody na miejscu zbrodni.

Nad ciałem pochylała się rudowłosa kobieta. Trochę przy kości, ale bardzo sympatyczna i, co najważniejsze, kompetenta. Lucia Gonzalez, nasz wybitny patomorfolog i lekarz medycyny sądowej.

- O cześć. - odwróciła się, widocznie słysząc nasze kroki. Zresztą, trudno byłoby ich nie usłyszeć. Czułem się jak w jakimś pieprzonym jeziorze. Spojrzałem do góry. Dach przeciekał, a znajdowaliśmy się na najwyższym, trzecim, piętrze.

- Kto to? - mruknąłem i skinąłem głową na naszego jeźdźca bez głowy.

- Mężczyzna, Rodrigo Bessi. Miał 41 lat i pochodził z Włoszech. W domu nie znaleziono nic, co wskazywałoby na to, że z kimś mieszkał. - wyjaśniła.

- Wiadomo jak zginął? - zapytałem. Czułem narastające zmęczenie. Kiedy wyjeżdżałem z mieszkania, dochodziła 23.30. Ciekawe, która godzina może być teraz?

- Spójrz na to. - Lucia wskazała na szyję, która była bardzo równo obcięta - Jeszcze tego nie zbadałam, także nie powiem wam dokładnie, co to było. Mogę jednak zgadywać, że było to coś nożopodobne. Nacięcie jest bardzo precyzyjne, widzisz? - palcem objechała zaczerwienioną krawędź szyi.

- Coś jeszcze wiadomo? - zapytałem, kiedy skończyłem oglądać cięcie.

- Narazie nic. Muszę zabrać go do siebie, aby zbadać, co dokładnie się tutaj stało. - powiedziała i dała znać swoim ludziom, aby zapakowali ciało w specjalistyczny worek i zabrali do kostnicy, gdzie będzie można zająć się denatem.

 

Pospacerowałem jeszcze trochę po mieszkaniu, które wyglądało strasznie. Wszędzie walały się brudne ubrania i naczynia. Przez okna prawie w ogóle nie przechodziło światło. <em>Boże, jak w takim czymś można mieszkać - pomyślałem.</em> Ze ścian kuchni, o ile to była właśnie kuchnia, odchodziła tapeta, ukazując przy tym stare, zniszczone przez wilgoć mury.

- Chcesz przesłuchać sąsiadkę? - dobiegł mnie zza pleców głos Marka.

- Tak, pewnie.

Razem ruszyliśmy na korytarz, aby zapytać tą starszą panią o kilka spraw.

Jeśli chodzi o Marka i o mnie, to stałem wyżej w hierarchii. Udało mi się dostać awans, ponieważ rozwiązałem sprawę seryjnego mordercy, który zabijał tylko starsze kobiety. Mark ucieszył się razem ze mną z tego awansu, co ostatecznie było dla mnie większym powodem do szczęścia niż faktyczny awans stanowiska.

kiedy tylko wyszliśmy z tego mieszkania, do moich nozdrzy doleciał zapach świeżo parzonej kawy.

- To pani Maria Dolce. Jest Hiszpanką. Mówiła, że wcześniej zdarzały się awantury, ale zwykle miały one miejsce w południe i nie były tak gwałtowne jak ta dzisiejsza. - zapowiedział mundurowy, który przekazał nam notesik z zeznaniem starszej kobiety. Skinąłem głową w podzięce i podszedłem do zainteresowanej.

- Dzień dobry. Detektyw Logan Novak, a to - wskazałem na Marka - detektyw Mark Cone. Chcielibyśmy zadać pani kilak pytań.

- Ja już wszystko powiedziałam. - oponowała. Widząc ją przestraszoną, domyśliłem się, że przebywa w Stanach nielegalnie. Jednak postanowiłem dzisiaj przymrużyć na to oko i o nic nie pytać. Przecież nie było w moim interesie, aby gnoić innych. Oprócz, oczywiście, zwyrodnialców.

- Musimy to zrobić. - rzekł Mark. Pani Dolce chyba zauważyła, że się nie wymiga, dlatego odetchnęła głęboko i powiedziała:

- Wobec tego zapraszam panów na kawę. Niedawno parzyłam.

Ochoczo przyjęliśmy to zaproszenie. Obojgu nam chciało się spać, a smród zwłok jeszcze potęgował to uczucie.

Mieszkanie pani Marii okazało się być bardzo przytulne i kolorowe. Wszędzie błąkały się czerwone lub żółte poduszki, kanapy przykryte były zielonymi kocami w kratę. Na pomarańczowych ścianach wisiały duże brązowe ramy, podtrzymujące obrazy z dziką naturą. Niebywałe. Nigdy nie myślałem, że taka tęcza może mi się spodobać. I nawet jeśli ja nigdy nie zdecydowałbym się na mieszkanie w czymś takim, to musiałem przyznać, że ten wystrój jest naprawdę bardzo kreatywny, oryginalny i przyjemny.

- Ładnie tu. - pochwaliłem, siadając na fotelu. Ten akurat był pusty, bez żadnych dodatkowych poduszek czy czegokolwiek w tym typie.

- To prawda. A przechodząc do sedna, proszę nam opowiedzieć, jak to było. O której godzinie zaczęła się ta awantura? Od razu jak pani zadzwoniła, czy może trochę później? - spytał Mark

Pani Dolce wzięła do ręki swoją filiżankę kawy i usiadła na przeciwko nas, na kanapie. Wzięła łyk i zaczęła opowiadać:

- Jakieś dwadzieścia minut przed moim telefon do was usłyszałam pierwszy krzyk. Myślałam, że może oglądają jakiś mecz. Wie pan jak to mężczyźni. Nie muszę panu tłumaczyć, w końcu sam nim pan jest. - kiwnąłem głową - Ale kiedy wydawało mi się, iż zza ściany dobiegł odgłos uderzeń, przestraszyłam się. Podeszłam wtedy do drzwi i dokładnie je zamknęłam. U nas w kamienicy to słabe okna i drzwi. Nie to co w tych nowoczesnych budynkach. Tutaj trzeba samemu je umacniać. Ja mam przybite blachy, ale z tego co wiem, pan Rodrigo nic nie miał. Mówiłam mu kilka razy "Zrób se pan coś z tymi drzwiami, bo się panu do chałupy włamią!". Nie słuchał mnie. Uparte to takie było...

- Rozumiem. Jaki był ban Gonzalez? - przerwałem. Z doświadczenia wiedziałem, że niektóre kobiety jak się rozgadają, to potrafią rozmawiać przez całą noc.

- Jako sąsiad? Idealny. Może i dziwny, ale spokojny. Oprócz tych awantur, nie znalazłabym na niego innych zastrzeżeń.

- Pyszna kawa. - pochwalił Mark. Pani Maria uśmiechnęła się.

- Sama mieliłam. - chrząknąłem, aby z powrotem skupiła swój wzrok na mnie.

- Czy widziała pani osobę, która dobijała się do mieszkania pani sąsiada?

- No tak. Mówię, poszłam sprawdzić te drzwi, czy zamknięte, coby mi nikt tutaj nie wlazł. I wtedy coś mnie podkusiło i zerknęłam przez dziurkę od klucza. Nie widziałam dokładnie twarzy, ale wiem, że miał czarne włosy uczesane w kitkę.

- A nic więcej nie udało się pani zobaczyć? Nie wiem, może jakieś znaki szczególne: tatuaż, blizna? Cokolwiek?

Kobieta pokiwała głową.

- No cóż. Bardzo nam pani pomogła. Dziękuję i przepraszamy za najście.

Kulturalnie się pożegnaliśmy i wyszliśmy przed budynek kamienicy. Odnalazłem techników, którzy zbierali się już do powrotu. Oddałem im medalik, który znalazłem. Nie pośpieszałem ich, gdyż nie miałem żadnych podstaw, aby uważać, że ten dowód jest w jakikolwiek sposób powiązany ze sprawą.

Przeszedłem pod taśmą policyjną, która odgradzała drogę od nielicznych już gapiów. Obejrzałem ostatni raz kamienicę. Teraz, kiedy na niebie zapanowała całkowita ciemność, budowla wyglądała jeszcze straszniej. Nie jestem pewien, czy gdybym tu mieszkał, nie bałbym się przejść tą klatką schodową nocą. To upiorne. Na miejscu pani Dolce domontowałbym jakieś metalowe zamki, a nie tak zwany "haczyk" i tradycyjnie dziurka od klucza.

 

Dotarłem do swojego samochodu, o który opierał się Mark. Znowu palił papierosy. Niedawno próbował rzucić, ale jakoś średnio mu to wyszła. Co prawda palił mniej przez jakiś miesiąc, ale potem wrócił do swoich starych nawyków. Stanąłem obok niego i spojrzałem w niebo.

- Te fajki cię kiedyś wykończą, zdajesz sobie sprawę?

- E tam. Coś nas zabić musi. Dlaczego papierosy mają być gorsze? - pokręciłem głową zrezygnowany.

- Jak tam chcesz. Nie mam siły oddychać. Jestem tak padnięty, że najchętniej położyłbym się w tej kałuży i usnął. - powiedziałem i zakryłem usta dłonią, aby zatkać ziewnięcie.

Mark spojrzał na mnie.

- Faktycznie wyglądasz tragicznie. Dasz radę prowadzić? Jeśli nie, to ja mogę cię zawieźć. - zaproponował. Uśmiechnąłem się i poklepałem go po ramieniu.

- Dam radę, ale dzięki za troskę.

Pożegnaliśmy się i już po kilku chwilach jechałem samochodem do domu.

 

***

 

Po około trzydziestu minutach zamknąłem drzwi od mieszkania. Oparłem się o nie i zamknąłem oczy. Czułem, że mógłbym usnąć na stojąco.

Co do dzisiejszego wezwania, to póki co nie miałem do tego głowy. Prześpię się i jutro zabiorę się do roboty...

 

Stałem nago w pokoju i wybierałem ubrania na jutro, słuchając przy tym sekretarki. Same śmieci: jakieś reklamy, inkwizytorzy, ubezpieczenia. Dwa telefony od mamy, która zdecydowanie jest nadopiekuńcza oraz jeden od mojego przełożonego, Gustava Smitha. Mam się wstawić do niego jutro z samego rana. Już widzę to, jak bardzo się wyśpię. Przygotowałem na następny dzień białą koszulę i czarny krawat w białe paski. Podobno ma być upał, toteż marynarkę sobie odpuszczę. Poszukałem jeszcze ciemnych dżinsów, skarpetek, po czym wybrałem pierwsze lepsze bokserki - padło na obcisłe czerwone - i udałem się do łazienki, na ekstremalnie szybki prysznic.

 

***

 

Wchodząc do biura wyglądałem jak idiota. W jednej ręce trzymałem kubek z kawą. W drugiej ręce również miałem kubek z kawą. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że piłem raz z tego, raz z tego. Ale trudno, jakoś musiałem się rozbudzić. Poranny jogging za wiele nie dał, także trzeba było pomóc sobie jakimś innym sposobem.

- Jak się spało? - zapytał Mark. Spojrzałem na niego wymownie, a on znał już odpowiedź. Chyba nawet podzielił mój los, ponieważ pod oczami miał tak ogromne cienie, jakby w ogóle nie spał.

- Jeśli nie dostanę podwyżki, rzucę tą robotę! - powiedział sfrustrowany. Żadna nowość. Mówi tak za każdym razem, kiedy jest niewyspany... czyli codziennie. - Idź do Smitha, coś od ciebie chciał.

Skinąłem głową. Nie chciało mi się otwierać ust. Pewnie gdzieś do 10:00 będę nieprzytomny.

 

Nie musiałem czekać do dziesiątej. Po dwudziestu minutach byłem tak wyspany, jakbym przespał cały rok. Stałem właśnie w gabinecie Gustava i dostawałem białej gorączki.

- Jak to: mam być jej opiekunem?! - krzyknąłem zdenerwowany i palcem wskazałem na młodą brunetkę, która spokojnie siedziała na krześle i z wyraźnym zainteresowaniem przysłuchiwała się naszym krzykom... a tak właściwie to moim.

- Uspokój się Logan. ONA - podkreślił Gustavo - nazywa się Sara Hamilton. Specjalnym programem nauczania ukończyła studia trzy lata szybciej niż jej rówieśnicy. Ma świetne wyniki.

- Ok, rozumiem! Ale dlaczego ja? - moja irytacja z chwili na chwilę narastała.

- A czemu nie? Oboje jesteście młodzi, dogadacie się.

Odwróciłem się i sceptycznie popatrzyłem na tą dziewczynę.

- Powiedz mi dziecko, ile ty tak właściwie masz lat? 18? - zasugerowałem. Wyglądała bardzo młodo. I, ok, była ładna. Ale przecież to jeszcze dziecko!

- Mam 22 lata. Ominęłam etap podstawówki. Warunkiem, rzecz jasna, było napisanie egzaminu z całego zakresu materiału z tego właśnie okresu. Udało mi się i tak oto sposobem szybciej ukończyłam studia. Powinnam być teraz na drugim roku studiów*.

Pokręciłem głową.

- To jakiś żart. - ponownie zwróciłem się do Gustavo - Powiedz mi, że gdzieś tutaj jest ukryta kamera, błagam cię. - byłem zdesperowany. Razem z Markiem stanowiliśmy team. Po co mi kto inny?

- Niestety Logan, to nie żart.

- Ok, a co z Markiem? - spytałem, łapiąc się ostatniej deski ratunku.

- A co miałoby być? Zostajecie razem. Po prostu od teraz wasz zespół będzie miał jednego członka więcej. - wyjaśnił.

Ponownie obróciłem się w stronę Sary Hamilton. Przyjrzałem się jej. Serio była ładna. Miałem tylko nadzieję, że jest tak samo dobra w tym, co robi, jak ładna. Jeśli tak, każdy zwyrol jest nasz.

- Czyli ona jest z nami w zespole? - upewniłem się po raz ostatni. I chociaż patrzyłem na dziewczynę, słowa skierowałem do Gustavo.

- Tak. Od tej chwili Sara Hamilton oficjalnie zostaje członkiem waszego zespołu. I pamiętaj, masz o nią dbać i jej pomagać!

- Zajebiście... - mruknąłem i wyszedłem z gabinetu, głośno trzaskając za sobą drzwiami...

 

* Nie wiem jak to dokładnie jest w Ameryce z systemem nauczania, dlatego czas nauki przyjęłam taki jak w Polsce

-----------------------------------------------------------------------------

Oto pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że komuś się spodoba. Zostawiajcie komentarze, żebym wiedziała, czy jest sens zaczynać to opowiadanie! :) Pozdrawiam.

 

Następne rozdziały na miwpzr.blog.pl

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • lea07 17.07.2016
    Bardzo ciekawe opowiadanie. Opisy po prostu bajeczne :). Zostawiam 5 i lecę na bloga :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania