Miłość która przetrwa wieki – część 1

Kto z nas nie słyszał powiedzenia „historia lubi zataczać koło” podobnie jest i w tym opowiadaniu o ludzkich losach i tym, co ich spotykało. Tylko zrozumienie całości jest niesłychanie skomplikowane i wypadałoby zrezygnować już na wstępie, jeżeli nie chce się doświadczyć rozczarowania przebiegiem akcji. Dlatego proponują pozostać i wybrać inną opcję, która związana jest z własnym życiem.

Wielki kryzys w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku doprowadził do upadłości tysiące zakładów pracy. Nagle i niespodziewanie miliony ludzi pozbawiono pracy i dochodu, w imię wyższej racji. Nikt się nie przejmował pospólstwem, ponieważ będący u steru woleli skupić się na rozkradaniu kraju i zagarnianiu kolejnego miliona, niż swój czas poświęcić na ratowanie upadającej gospodarki. Dzięki ich zaangażowaniu, poświeceniu i wytrwałej pracy, elity polityczne dziś uzyskują największe dochody i w krótkim czasie od rozpoczęcia kadencji, lub pełnienia przeróżnych funkcji w spółkach skarbu państwa stają się bajecznie bogaci. Niestety nie wszyscy mogą z tego tortu otrzymać przynależny kawałek i są zmuszeni zadowolić się egzystencją na poziomie, na który władza im pozwoli.

Już od najmłodszych lat zaliczany byłem do grona szczęśliwców, ponieważ dziadek na rok przed likwidacją kopalni zdążył przejść na emeryturę i w taki sposób dołączył do żony otrzymującej od trzech lat rentę przyznaną z racji drugiej grupy. Ojciec dzierżył etat w szpitalu, a matka w urzędzie przekwalifikowanym w pewnym momencie na magistrat. Konkurencja w postaci starszego albo młodszego rodzeństwa nie istniała, więc wszelkie profity z rodzinnych dochodów czerpałem bez udziału osób trzecich.

Niedożywienie dzieci i ich biedę odczuwałem w dość przyjazny sposób, ponieważ w szkole oddawałem im wszystkie wykonane w domu kanapki i napoje zrobione na bazie naturalnych soków. Zamiast tego świństwa wolałem chipsy, batony, pepsi, colę, a później nowość, jakim były napoje energetyzujące.

Podczas szczytu kryzysu byłem nastolatkiem i potrafiłem wyłudzać pod wieloma pretekstami od najbliższych pieniądze i przeznaczać je na zaspokajanie zachcianek. Największą przyjemność sprawiały mi gry komputerowe, zabawki naszpikowane elektroniką i w krótkim czasie uzbierałem piękną kolekcję. Właśnie wtedy ujrzały światło dzienne wszystkie moje szwindle, matactwa i kłamstwa. Rodzina postanowiła mnie ukarać, pozbawieniem wszelkich rozrywek do czasu poprawy i zmiany zachowania, a zwłaszcza marnych ocen.

Terapię szokową rozpoczęli w czasie gdy byłem w szkole, a spod domu wywożono tego dnia śmieci. Największe moje skarby wylądowały razem ze śmieciami w kubłach na odpadki i miały trafić na wysypisko, przynajmniej tak mi się przez długi czas wydawało.

Kiedy wróciłem ze szkoły, czekali przy drzwiach na mnie i pochwalili się, czego dokonali. Według mnie był to pierwszy raz w naszej rodzinie, gdy dorośli przestali się kłócić i stali się niezwykle jednomyślni. Najgorsze w tym nieszczęściu było to, że jeszcze konsekwentnie. Wysłuchałem ich oskarżeń i z ledwością powstrzymałem się od wykrzyczenia im w twarz, jak bardzo ich nienawidzę i w zamian życzyłem im w myślach wszystkiego, co najgorsze.

Argumenty ich nie przemawiały do mnie i poczułem się skrzywdzony, zdradzony i niesprawiedliwie potraktowany. Wymierzoną karę potraktowałem niczym karę śmierci. Jedynym co przyszło mi wtedy do głowy i zaprzątnęło moje myśli, to że muszę odzyskać swoje skarby. Musiałem pobiec na najbliższe wysypisko śmieci i odszukać w stercie moje rzeczy.

Właśnie tak zrobiłem i nie przejmując się chłodem, brakiem kurtki i czapki pognałem do miejsca, którego się brzydziłem, zwłaszcza wydzielających się zapachów. Zawsze unikałem wynoszenie odpadków nawet w najmniejszych ilościach i zazwyczaj mi się udawało, lecz czasami pod wielką presją szedłem z workiem jak na skazanie. Tym razem jednak pozbyłem się wszelkich oporów i po dotarciu na hałdę, gołymi rękami grzebałem w świństwie, zapadając się po kolana. Początkowo gorączkowo i dopiero po pewnym czasie ochłonąłem na tyle, by logicznie zacząć myśleć. Dopiero wtedy zacząłem się rozglądać i ze zdziwieniem dostrzegać, że miejsce to wcale nie jest o tej porze opuszczone, jak mi się zawsze wydawało. Całkiem sporo było tam starszych ludzi i nawet zauważyłem małe i większe dzieci.

Niedaleko mnie był ktoś podobnego wzrostu, lecz znacznie szczuplejszy ode mnie. Ośmielony posturą zbliżyłem się do stałego bywalca, sądząc po łachmanach i zapytałem, nie siląc się na grzeczność, ponieważ we własnym mniemaniu byłem lepszy.

- Nie wiesz przypadkiem, gdzie dzisiaj wyrzucały śmieciarki?

Zapytany odwrócił się i wtedy zobaczyłem, że to jest śliczna w moim wieku dziewczyna. Kiedy zobaczyła, jak intensywnie w nią się wpatruję i oceniam. Zakłopotana spuściła wzrok, lecz tylko zaledwie na chwilę, gdy uniosła, dostrzegłem determinację w jej oczach i gotowość na konfrontację.

- Doskonale trafiłeś, widocznie masz smykałkę do grzebania w odpadkach – odpowiedział szyderczo, lecz niezwykle miłym melodyjnym głosem.

W tym momencie zacząłem ją podejrzewać, że natrafiła na moje rzeczy i je przywłaszczyła. Dlatego nie zważając na żadne zasady i nie powstrzymując wścibstwa, złapałem rant jej dużej torby i popatrzyłem do środka. Elektroniki żadnej nie zauważyłem, lecz zamiast niej była żywność. Dolatujący od niej zapach, świadczył, że termin ważności jej się skończył, albo ktoś wyrzucił resztki ze swojego stołu. Urażona moim chamstwem wyszarpnęła swoją zdobycz z mojej dłoni, odwróciła się plecami i zaczęła kontynuować przeszukiwanie nowo nawiezionej porcji odpadków na hałdę, jakby mnie tam nie było.

Jej pomoc w tym momencie znacznie bardziej była dla mnie cenniejsza niż urażona duma jej czy moja i siląc się na grzeczność, powiedziałem.

- Przepraszam, wredna rodzinka postanowiła mnie ukarać i wyrzuciła do kubła, jak byłem w szkole – zacząłem w tym momencie wymieniać wszystkie utracone przedmioty.

Wraz z wydłużaniem listy poniesionych strat, jej piękne oczy stawały się coraz większe. Kiedy dobrnąłem do końca, wyraz niedowierzania zagościł na dobre na ślicznej twarzy.

- Ty miałeś to wszystko? – zapytała i dodała – nie wierzę, kłamiesz.

Innego dowodu przy sobie nie miałem i użyłem dłoni złożonej w pięść, by postukać nią w klatkę i powtarzać – jak bum bym cyk – wtedy w najbliższej okolicy niczym to się nie różniło od przysięgania. Dziewczyna, nie znała mnie, lecz widocznie dla niej takie zapewnienie było wystarczające, skoro powiedziała.

- Takie skarby i to w takich ilościach znikają już w fazie ładowania. Załogant przed wrzuceniem do środka otwiera klapę i rzuca żurawia. Jeżeli na cokolwiek wartościowego natrafi, natychmiast daje cynk pozostałym i już razem dokonują selekcji. Sam jedynie zgarnia butelki, puszki, dziecięce zabawki i wrzuca do przytwierdzonych na pojeździe specjalnych pojemników. Oni najlepiej wiedzą, co i gdzie można najszybciej spieniężyć. Z żarcia zabierają tylko puszki albo będące w oryginalnych i nieuszkodzonych opakowaniach.

Najbardziej niezwykłe w jej wypowiedzi było to, że mówiła o nich, jakby to była jakaś elita, a nie śmierdzący śmieciarze. Nikt nigdy przy mnie nie wypowiedział się o nich jak tylko z pogardą. Dlatego ja ich nie traktowałem jak ludzi i w mojej świadomości nimi nie byli. Moją wielką niechęć wystawiła na próbę, proponując.

- Jak chcesz, mogę pomóc ci z nimi się skontaktować, jak opowiesz swoją historię i ich poprosisz, to z pewnością odsprzedadzą w dobrej cenie.

Stałem prawie po kolana w śmieciach i nie mogłem uwierzyć, że coś takiego mi zaproponowała. Całe moje ego zbuntowało się tej niedorzecznej propozycji, wolałem stracić wszystko niż się zniżyć do ich poziomu. Dając wyraz swojemu oburzeniu, bez słowa odszedłem, lecz to doświadczenie wyryło głęboką bliznę w mojej psychice.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania