Miłość która przetrwa wieki – część 2
Niedługo po tym wydarzeniu dobra passa mojej rodziny dobiegła końca. Dziadków nawiedziły wyniszczające choroby, które znacznie skróciły ich życie. Nowy szef mamy, dość szybko po objęciu stanowiska pozbył się starej baby i zastąpił ją swoją sympatią. Krajowych ofert pracy dla pań w średnim wieku było jak na lekarstwo, a w naszym regionie wcale o ile nie miało się znajomości. Istniała dla niej jedyna perspektywa zarobku, która wiązała się z zagranicznym wyjazdem i opieką ludzi starszych. Matka zawsze była niska, szczupła i kąpanie, przewijanie obłożnie chorych stukilogramowych ciężarów, zniszczyło jej kręgosłup. Kiedy wróciła po rocznej nieobecności, stała się tylko swoim cieniem. Mieliśmy nadzieje, że praca w szpitalu ojca będzie miała pozytywny wpływ na jej leczenie i skróci kolejkę do specjalistów. Jednak szybko okazało się, jak bardzo żyjemy złudzeniami. Najgorsze, że ojca nerwy poniosły i to przy dyrektorze, wtedy zamiast lepiej zrobiło się jeszcze gorzej. Został bez pracy, z niewielkim krótkotrwałym zasiłkiem i tylko licha matczyna renta ochraniała nas przed głodem.
Stroniący wcześniej od alkoholu mężczyzna, pod wpływem nieszczęść zaczął zaglądać do kieliszka. Początkowo wyglądało to niewinnie, lecz szybko przeszło w stan zaawansowany i zaczął wysprzedawać rzeczy z domu. Musiałem zabezpieczyć przed nim resztkę naszego dobytku w jedyny skuteczny sposób, tworząc z niego bezdomnego. Swój czyn usprawiedliwiałem koniecznością chronienia chorej matki, przed wiecznie zapitym, agresywnym mężem. Przynajmniej termin humanitarny wybrałem, odbyło się to końcem wiosny, do zimy miał dużo czasu na ogarnięcie się i podjęcie leczenia, co było warunkiem na powrót do domu. Jeżeli tego nie chciał, mógł znaleźć sobie jakieś lokum w nowo powstałych noclegowniach i schroniskach. Jednak on wybrał picie i pierwsze silne mrozy mocno przetrzebiło jego nowe środowisko, w jakie z własnej woli zamienił za nas.
Niecałe dwa lata po osiągnięciu pełnoletniości zostałem sam i skuszony łatwym i szybkim zarobkiem załapałem się do firmy zajmującej się dystrybucją atrakcyjnych zachodnich towarów, w rzeczywistości chińskiej tandety, podczas organizowanych pokazów. Początkowo nie znałem mechanizmu i tak jak widzowie spektaklu dostrzegałem śliczną otoczkę. Pierwszy kubeł wody dostałem podczas szkolenia, w którym weterani uczyli kandydatów na handlowców, jak podprogowo powinni wpływać na zaproszonych gości, by nawet z największych krytykantów stworzyć klientów. Naukowe metody były niesłychanie skuteczne, do tego stopnia, że starsi ludzie zaciągali kredyty na zakup przedmiotów z dożywotną gwarancją po astronomicznych cenach.
Prawdopodobnie działałbym w tej branży jeszcze dłużej, lecz pewnego dnia na pokazie zaistniał incydent i to w rodzinnym mieście, który przerwał moje urabianie. Jakaś kobieta przedarła się do przodu i wyzywała firmę reprezentowaną przez mnie od najgorszych. Zawsze przy takich wystąpieniach wzywałem ochronę, a po wyprowadzeniu niezadowolonego klienta, przekonywałem w zależności od jego wieku, z kim mieliśmy przed chwilą do czynienia. Przeważnie był to chory psychicznie albo nasłany przez konkurencję, w ostateczności zwykły pieniacz. Tym razem podczas jej wystąpienia nieopatrznie popatrzyłem w oczy, a one pochłonęły mnie niczym studnia. Stale mi kołatało w głowie, gdzieś już się spotkaliśmy, tylko nie pamiętałem gdzie. Chciałem do niej podejść i zapytać z jakiegoś irracjonalnego powodu o naszą znajomość. Jednak moja podświadomość jeszcze mocniej powstrzymywała mnie przed tym czynem, lecz nie znałem powodu takiego uczucia.
Zanim koordynator nadzorujący moją pracę, wylał mnie za nieudolność i brak efektów. Podszedł do mnie starszy pan, od którego zalatywało starym potem, przesiąkniętym tanim alkoholem i niezwykle radosnym głosem powiedział.
- Czy uwierzy pan, że jej ojciec, gdy stracił pracę na kopalni i skończył mu się zasiłek, to całą rodzinę żywił resztkami znalezionymi na śmietniku.
Jego słowa w tych okolicznościach były tak niezwykłe, że chcąc uzyskać czas na przyswojenie jego słów, zapytałem.
- Pan, to pewnie sąsiad?
Gdy okazało się, że były i został wykwaterowany za spowodowanie pożaru wielorodzinnego domu, jak zasnął pijany z papierosem. Pozwoliłem mu częściowo się wygadać. Jego opis dokładnie odpowiadał dziewczynie spotkanej na wysypisku śmieci, więc musiała być to prawda. Zamiast radości ze spotkania, uzmysłowiłem sobie, jak bardzo chcę zapomnieć o przeżytych nieprzyjemnych chwilach, w czasie wzrastającego dobrobytu.
Przez kilka lat nie wracałem myślami do tamtych wspomnień, aż pewnego dnia wracając o świcie do domu, natknąłem się na myszkujące szczury w naszym śmietniku. Gryzonie nie przestraszyły się mojej obecności, widocznie zdążyły przywyknąć do ludzi, skoro pożywiały się jak na stołówce. Dopiero na odgłos warczenia i ujadania sporego psa, błyskawicznie znikły, jakby rozpłynęły się w powietrzu.
- Utrapienie z tymi szczurami, kilka razy zgłaszałem ten problem do spółdzielni, a oni, zamiast je wytruć. Wywieszają tylko kartki, żeby nie wyrzucać jedzenia do śmietników i uważają, że sprawa załatwiona – powiedział przeżywający drugą młodość, właściciel wielkiego psa.
Dopiero po tych słowach uważnie przyjrzałem się zawartości pojemników na odpady zmieszane. Zaskoczony byłem, jak wiele żywności ludzie wyrzucają. Widziałem masę owoców, warzyw, nabiału, całe chleby, ciastka i różne pieczywo. Nawet mięso i wędliny w nieotwartych hermetycznych opakowaniach, często dzień po upływie terminy ważności.
Wchodząc do budynku, chyba po raz pierwszy spojrzałem na tablicę ogłoszeń, a na niej wielki apel ze spółdzielni do mieszkańców by nie wyrzucali do śmieci żywności i nie dokarmiali gryzoni. Widząc zawartość pojemników na odpady i wsłuchując się w społeczne prośby, ucieszyłem się, że przynajmniej ja tak nie robię, żywiąc się mrożonkami.
Widocznie wtedy wszystkim wydawało się, że już raz osiągnięty dobrobyt pozostanie z nami na stałe i nic złego nas nie zaskoczy. Podobnie postępowałem i ja korzystając z tanich łatwo dostępnych kredytów przy niezłych dochodach. Mogłem sobie pozwolić na zagraniczny wypoczynek, świąteczne wyjazdy, okolicznościowe imprezy i zaspakajanie potrzeb dzieci z dwóch poprzednich małżeństw.
Niespodziewanie i bez uprzedzenia raty kredytów zaczęły rosnąć, podobnie jak ceny nośników energii, droga stała się żywność i w taki sposób z klasy średniej wrzucono mnie do ubogiej. W przypływie desperacji próbowałem skorzystać z jakiś rządowych osłon, lecz przez każde sito przelatywałem, aż zdałem sobie sprawę, że mogę liczyć tylko na siebie.
Najgorsze było, że w pracy musiałem odpowiednio się prezentować, być w pełni dyspozycyjny, a więc nie mogłem załapać się na drugi etat. Zacząłem oszczędzać na wszystkim, zrezygnowałem w pierwszej kolejności z przyjemności, lecz koszty tylko do określonych kwot mogłem zredukować. Ostatnią pozycją była żywność, na której według zapewnień internautów mogłem sporo zaoszczędzić, pod warunkiem skorzystania z wyrzucanej z marketów. Jako nowicjusz w żebractwie podchodziłem do tych informacji tak jak do innych pozyskanych w sieci z dużą dożą niewiary. Jednak już przy pierwszym podejściu na tyłach marketu natrafiłem na kosz obfitości. Zacząłem wybierać pośród towarów przeterminowanych i zwiędniętych warzyw albo przejrzałych owoców. Niczego zapleśniałego nawet nie dotknąłem i zaskoczyła mnie interwencja ochroniarza, który oskarżył mnie o kradzież. Chłop zachowywał się, jakbym dokonał napadu z bronią i z pewnością by mnie zastrzelił, gdyby sam ją posiadał. Wezwał policję, grupę wsparcia, spodziewałem się, że kolejną osobą będzie prokurator i więźniarka.
Podczas kumulacji zamieszania usłyszałem – elektroniką nie handlujemy. Podążyłem wzrokiem za głosem i pierwsze co zobaczyłem to piękne oczy, które znałem, lecz twarzy nie rozpoznałem. Kobieta w przeciwieństwie do mnie wiedziała z kim ma do czynienia i w przeciwieństwie do innych chciała mi pomóc. Jako kierowniczka miała trochę władzy i ją jak w wielu podobnych przypadkach wykorzystała.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania