Poprzednie częściMiłość nas uśmierca-PROLOG!

Miłość nas uśmierca-ROZDZIAŁ1

I oto kolejny dzień jak każdy inny wstaję żeby „funkcjonować”, to była moja kolejna nie przespana noc. Pomimo tego, że nie zmrużyłem oka podnoszę się powoli żeby żyć. Moja głowa jest ociężała i jakby wlekła się za mną, choć pochylona jest do przodu. Mam balast nie tylko w sercu, ale i w ciele swoim całym. Co z tego, że idę skoro nie żyję tam w głębi siebie? Moje kroki zmierzają ku prywatnej łazience. Gdy widzę już drzwi przed sobą – upadam. Nie widząc niczego, czego mógłbym się chwycić mgłą przed oczami – czołgam się do uchylonych drzwi toalety. Gdy jestem już blisko z braku sił kładę się na podłodze bezwładnie nie mając siły podnieść delikatnie nawet ręki czy przesuną nogi po podłodze. Leżałem tak chyba z piętnaście minut, chyba lekko się zdrzemnąłem, a gdy się obudziłem głowa byłą jeszcze bardziej ociężała, ale poradziłem sobie z podniesieniem się z podłogi i otworzeniem drzwi do łazienki. Szedłem powoli trzymając się drzwi jak i ściany, a pomagało to tak średnio. Stojąc już przed umywalką oraz lustrem postanowiłem umyć twarz co nie było takie proste na jakie się wydawało. Lewą ręką ściskałem umywalkę żeby tylko nie upaść, a prawą odkręciłem wodę oraz umyłem delikatnie twarz. Na schodach słyszałem kroki pierwsza myśl „mama idzie, chce mi pomóc, o nie..” dopiero wyszedłem ze stanu, ze pomagali mi się myć i do niego nie wrócę. I chyba miałem rację. Po chwili usłyszałem pukanie do drzwi i wyczuwałem pewien lęk drugiego człowieka przez drzwi. Stałem zamyślony patrząc w lustro na swoje podpuchnięte oczy i wcale nie byłem zadowolony, na myśl przychodziła ona i co byłoby gdyby była dalej tu ze mną – na ziemi. Po chwili rozległo się ponowne pukanie do drzwi, a ja się ocknąłem i pomyślałem, że wypadałoby coś odpowiedzieć.

-Słucham – powiedziałem, a zaraz sam siebie skarciłem w myślach za tak bezmyślną odpowiedź.

-Co robisz Maciek? Dobrze się czujesz? – usłyszałem kojący głos mamy. Nie chciałem jej ponownie ranić i powiedzieć ponownie, że jest koszmarnie, że nie czuje własnego ciała. Więc powiedziałem.

-Myję twarz, tak jest okej. Całkiem nieźle – odparłem, a przed oczami miałem jej zmartwioną twarz, która swoim wyrazem mówiła tylko „Tak pewnej wcale nie jest dobrze jak tak dalej pójdzie to stracę dziecko”. No właśnie ostatnio tylko tak się zachowywałem, ale wraz z nią odeszło moje życie.

-Kochanie wiesz, że nie możesz tak cały czas żyć? – zapytała zatroskana. Wiedziałem, że do końca życia nie mogę siedzieć w pokoju nie jedząc nie pijąc i nie śpiąc, ale co ja poradzę? Właśnie tak funkcjonowałem już dobre kilka miesięcy. Z domy wychodzę już tylko na cmentarz, tak jak dokładnie po jej śmierci.

-Tak wiem, ale nie widzę innego rozwiązania i żadnego powodu do zmiany stylu teraźniejszego życia – powiedziałem ze świadomością, że wbijam jej sztylet w serce. Przychodziła każdego ranka pytając co u mnie, a ja odkąd straciłem serce i stałem się zimną istotą nie odpowiadam niczego pozytywnego, a ją wpędza to w dołek i sytuacje bez wyjścia. Ja to wiem, a nadal tak robię.

-A ja widzę mnóstwo innych rozwiązań, ale takie zamykanie się i życie w pustce w ogóle się w to nie wlicza. Uwierz, ze możesz i potrafisz postawić czoło tym wszystkim przeciwnością. Uwierz, że.., że ona chciałaby żebyś Ty żył i był szczęśliwy – powiedziała to, a ja nie wytrzymałem. Moje emocje puściły same. Patrząc na siebie w lustrze dostrzegłem, ze oczy mi się szklą oraz czerwienią i nic z tym nie mogłem zrobić. Z całej siły przepełniony złością i buzującymi emocjami uderzyłem obiema pięściami z całej siły w lustro, a ono w jednej chwili rozprysło się po całej łazience. Został tylko jego kawałek na wprost mnie i twarzy na którą nie mogę patrzeć. Wszystko dla mnie działo się jakby w zwolnionym tempie. Każdy kawałek w oddzielnej chwili powoli upadał i rozbijał się o posadzkę, a ja spojrzałem na tę okropną twarz i osunąłem się na drzwi, a po moich policzkach leciały łzy przepełnione pustką i samotnością oraz gdzieś tam w nich była ona. Siedząc tak, widząc przez mgłę do ręki wziąłem skrawek żyjącego lustra, a jego malutkie paluszki będące ostrzami porysowały leciutko moje palce. Spadło kilka kropel krwi. Spodobało mi się. To co poczułem na samym początku. To nie był ból, o nie to było coś zupełnie innego – wyjątkowego. Na początku lekkie szczypnięcie, a następnie leciutkie ukłucie, ale tym się nie przejmowałem. Pragnąłem więcej i postanowiłem sam sobie to dać. Ze świadomością, że ona jest gdzieś obok mnie i widzi to z góry wyszeptałem „To dla Ciebie kochanie. Wiem, że nigdy tego nie chciałaś, ale się stało i dziękuję Ci za wszystkie chwile doprowadzające teraz mnie do szaleństwa i rozerwania serca. Dziękuję, ze mogę to zrobić”. I trzymając ten skrawek szkła najpierw w prawej dłoni zacząłem przejeżdżać sobie przez nadgarstek. Napajałem się tym uczuciem bo wiedziałem, że niedługo dobiegnie ono końca, mając już dwie rany na lewym nadgarstku przeniosłem się na prawy. Działo się to niby szybko, a tak powoli. Byłem jak w zwolnionym tempie. Czułem jak mama dobija się za drzwiami waląc pięściami o moje plecy. Emocje nadal we mnie buzowały. Czułem jak złość nad moim ciałem panuje. To nic wesołego szczególnie z powodów, które zaraz chyba nastąpią. Wybuchnę, jak nic będzie dym. I właśnie wtedy się to stało, ja z zakrwawionymi rękoma wstałem wcześniej osłabiony, a teraz przepełniony gniewem. W dłoni nadal trzymałem szkło. Otworzyłem z rozmachem drzwi i zacząłem krzyczeć.

-Co ty sobie wyobrażasz do jasnej cholery> Jak możesz się nią wypierać? No jak możesz?! Czy aj pozwoliłem ci o niej mówić?! Pozwoliłem, czy nie? Myślę, że nie to się cholera jasna odpieprz od niej i od jej wcześniejszego istnienia!Doskonale wiesz ile dla mnie znaczyła, ile dla mnie nadal znaczy! Widzisz co się dzieje, a jeszcze bardziej mi dopierdalasz? Jakim prawem kurwa? Pytam się jakim prawem?! Jeszcze wypomnij mi to, że się urodziłem i że mam jakieś cholerne uczucia. Bo ja nie mam prawa kraść wam pieprzonego powietrza! – krzyczałem te słowa skierowane ku swojej mamie ze szkłem w dłoni i krwią na dłoniach. Z jej miny można było wywnioskować, że wyglądam jak chory popieprzeniec, ale ja już nie mogłem. Wszystko co mi o niej przypomniało mnie drażniło. Sam, sobą byłem przerażony. Popłakałem się jeszcze bardziej patrząc na jej zmrożoną postać która zaprzestała ruszania się. Zacząłem się wycofywać i gdy wyciągnąłem dłoń żeby zamknąć drzwi i zacząłem to robić ona jakby wybudzona z transu podbiegła do mnie i mocno objęła zamykając w silnym uścisku. Stałem jak ten słup nie odwzajemniając tego ruchu, a ona jakby wyczuła moje wahanie sięgnęła do dłoni, w której małe szkiełko i wyciągając mi je delikatnie rzuciła o podłogę tak mocno, że rozbryznęło się po całej łazience. Tą samą ręką, nie przejmując się ubrudzeniem moją krwią wzięła ją i objęła sama siebie. Poczułem się jak małe i kruche dziecko w ramionach olbrzymiej matczynej miłości. Ja wydarłem się na nią. Krzyczałem wszystko w tamtej chwili szczerą nienawiścią, a ona mnie kocha, przytula i dba żebym może w końcu wziął się w garść.

-Maciuś uspokój się, spokojnie – szeptała do mojego ucha – nie chciałam cię urazić jak i Kamili też nie, ale kiedyś trzeba zacząć żyć pomimo, że śmierć wewnętrzna nastąpiła ty masz silę żeby się odrodzić i zawalczyć o szczęśliwe życie dla niej. Ona chce twojego szczęścia – mówiła to spokojnie, przytulnym tonem, a z moich oczu płynęły jedynie ciepłe stużki łez. Nie zdołałem wydusić z siebie żadnego głosu, to było zbyt ciężkie.

 

-----------------------

Mile widziane wszelkie komentarze :) I ocena :)

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania