Poprzednie częściMiłość syreny cz. 1

Miłość syreny cz. 5 (ostatnia)

Nie czekała długo. Sylwetka Tiliana nadpływała z południa, ledwie widoczna w narastającej ciemności zmierzchającego dnia. Leira dryfowała nad wejściem do jaskini Ulzy. Krążące poniżej węgorze oświetlały syrenę błyskiem wyładowań.

Poczekała, aż się zbliży. Zbladła, gdy ujrzała róg narwala, który przypiął sobie do pasa sznurem wodorostów. Znów ufała, że Ulza będzie wiedziała, co robić.

Powitała Tiliana uśmiechem, ale on patrzył jedynie na węgorze.

– Na Matkę Wodę, co to za stworzenia?

– Znalazłam je tutaj. Są piękne, prawda?

Wzruszył ramionami.

– Raczej dziwne.

– Mnie się podobają.

– Tak, słyszałem, że lubisz… dziwne rzeczy. Ludzi z ich skarbami. Doprawdy, Leiro, powinnaś porzucić te głupoty i skupić się na ważnych sprawach. Takich jak ja.

Leira skrzywiła się, jakby wpłynęła w plamę rybich szczątków.

– Oczywiście, Tilianie. Dlatego tu jesteśmy, prawda? Tam jest jaskinia, gdzie nikt nas nie zobaczy.

Tryton obejrzał się przez ramię.

– Nikogo tu nie widzę – mruknął.

– Nie mogę ryzykować – odpowiedziała wyniosłym tonem. Ojciec używał takiego, aby wymusić posłuch u dworzan. Wystarczyło go naśladować. – Węgorze oświetlą nam drogę. Płyń za mną, dobrze?

– Dziwactwa, jak mówiłem. – Potarł policzek. – Cóż, dobrze, ale jeśli któreś z tych stworzeń mnie dotknie, to poczuje miecz.

Leira z ulgą wpłynęła w wejście do groty i poprowadziła Tiliana przez długi tunel. Co pewien czas zerkała, czy nie zrezygnował. Na szczęście, tryton naprawdę chciał się dobrać do jej łusek.

Im Leira była bliżej jaskini, tym bardziej narastał w niej strach. Co, gdy już tam dopłynie? A jeśli Ulzy tam nie ma? I zostanie sama z podekscytowanym Tilianem? Może go zwodzić przez pewien czas, ale w końcu znudzi się podchodami i…

Odrzuciła okropne myśli.

Zawsze lubiła ryzyko. Inaczej nie zwiedzałaby zatopionych ludzkich statków, wypełnionych ostrymi przedmiotami i nadgniłym drewnem. W poszukiwaniu skarbów i pamiątek penetrowała ładownie oraz kajuty, które nie raz okazywały się kryjówkami wściekłych morskich istot. Wydostawała się z różnych opresji, więc teraz również sobie poradzi. Tilian był po prostu innego rodzaju drapieżnikiem, ale polował na jej ciało tak samo, jak rekiny albo mureny. Pocieszała się myślą, że intelektem również przypominał średnio rozgarniętego małża.

Ujrzała zielone światło jaskini i wkrótce znalazła się w środku. Płynęła jakby wiedziała dokąd zmierza, jednocześnie wzrokiem szukając Ulzy. Nie zamierzała poprowadzić Tiliana aż do bąbla z Edwardem, na szczęście kolumny zasłaniały głąb pieczary.

– Leiro! – zawołał Tilian.

Stanął niedaleko ze zmarszczonymi brwiami. Oglądał jaskinię i najwyraźniej nie był zadowolony.

– Cóż, przyznaję, niczego sobie znalezisko, ale nadal myślę, że wystarczyłoby coś mniej… cudacznego.

Leira ukryła strach za uśmiechem. Co miała teraz zrobić?

Tilian podpływał z błyskiem w oku, który się jej nie podobał.

– A więc Wasza Wysokość, nikt nas tu nie zobaczy…

Cofnęła się, patrząc jak odwiązuje róg narwala i upuszcza na podłoże.

– Nikt nas nie usłyszy…

Coś poruszyło się za plecami Tiliana.

– Z pewnością nie będzie żadnych plotek…

Skrócił dystans tak nagle, że nie zdążyła nawet pisnąć. Wielkie łapy chwyciły ją za ramiona. Trzymał mocno, a lubieżny uśmiech świadczył o tym, że nie zamierzał czekać dłużej.

Zbliżył swoje usta, a ona odsunęła głowę ze wstrętem. Jeśli pierwszy pocałunek odda temu bezmózgiemu brutalowi, to nigdy sobie nie wybaczy!

Krzyknęła, gdy ostry ból przeszył jej ciało. Zdumiony Tilian również jęknął. Za jego plecami niebieski błysk węgorza zgasł tak szybko, jak się pojawił.

– Zatłukę te stworzenia! – krzyknął Tilian, obracając się w poszukiwaniu miecza.

Leira schowała się za kolumną i wystawiła głowę, niepewna, co zobaczy.

Tilian trzymał róg, ale broń wydawała się niczym w porównaniu do otaczającej go chmary węgorzy. Krążyły w bezpiecznej odległości, co pewien czas strzelając liniami światła.

Spróbował dziabnąć pierwszego, ale chybił. Za to węgorze jak na komendę ruszyły w stronę trytona i Leira musiała zamknąć oczy, podrażnione oślepiającym błyskiem. Krzyk Tiliana wypełnił jaskinię.

Gdy podniosła powieki, węgorze już gdzieś zniknęły. Ciało Tiliana dryfowało bezwładnie, wciąż ściskając w dłoni róg narwala.

– Jeszcze żyje. – Głos wiedźmy dobiegał z góry.

Plątanina czarnych macek opuszczała się powoli, prosto w kierunku nieprzytomnego trytona.

– Chcesz to zrobić, dziecko?

Leira tkwiła oszołomiona w bezruchu.

– Zrobić co?

– Zabić go, oczywiście. Weź jego miecz, wyceluj w…

– Nie!

Ulza objęła mackami ciało Tiliana. Zabrała róg i przyłożyła mu do ucha. Leira patrzyła, choć wcale nie chciała. Palce rozbolały od ściskania chropowatej ściany kolumny. Wiedziała, co się stanie.

Macki przytrzymały głowę Tiliana.

– Doskonały okaz, Leiro. Rozumiesz, moja droga, musimy go zachować raczej nietkniętego, ale z pewnością nie potrzebujemy głowy.

Pchnęła miecz przy wtórze ohydnego trzasku i Leirze żołądek podszedł do gardła. Cienka smuga krwi wypłynęła z czaszki trytona. Ulza chwyciła zwłoki i zatargała w kierunku bąbla z Edwardem.

– Nie ma czasu do stracenia – mruknęła, mijając skuloną Leirę.

 Ile jeszcze krwi popłynie przez jej miłość?

Awicja, Tilian, marynarze. Czy ten koszmar się nie skończy? Dlaczego nie mogła pokochać kogoś z Morskiego Ludu? Dlaczego zawsze pragnęła więcej i więcej? Ryby nie latają pod niebem, rozgwiazdy nie śpiewają pieśni, a syreny nie biorą ludzi za kochanków. Raniła naturalny porządek świata i każda przelana kropla krwi obciążała jej sumienie.

Podniosła głowę, zmusiła ciało do wysiłku i popłynęła za Ulzą.

Zapędziła się tak daleko, że nie było odwrotu, ale jednocześnie nie wiedziała, jak da radę wytrwać w koszmarze, który sama stworzyła.

W mackach i rękach Ulzy tkwiły cienkie ostrza, szerokie ostrza, ostrza połączone stalowymi nićmi, albo które kształtem przypominały małe płaszczki. Bardzo dużo ostrzy i wszystkie podnosiły się, po czym opadały nad ciałem Tiliana, położonym tuż przy Edwardzie.

– Widzisz, moja droga? – Ulza nawet nie odwróciła głowy. Lśniąca krew barwiła suche glony, gdzie leżał Tryton. – Cudowne.

Dźwięk rozdzieranego ciała znów wywołał w Leirze mdłości. Była wdzięczna, ze zza pleców Ulzy nie mogła dostrzec, co się dzieje w bąblu. Tylko obawa przed pozostawieniem Edwarda w rękach wiedźmy powstrzymywała Leirę przed omdleniem lub ucieczką.

Musiała zostać. Nie wierzyła Ulzie i nie pozwoli, aby zrobiła Edwardowi coś strasznego.

– Ma… – Ulza zachichotała. – Miał silne skrzela. Potrzebuję też trochę tego.

Trzask łamanej kości.

– I tego.

Coś zostało wyciągnięte, kałuża krwi na podłożu rosła szybko.

– Jeszcze to…

Krew dotknęła ścian bąbla, zabarwiła wodę i Leira poczuła w skrzelach mdlący posmak.

– No chodź…

Odgłos miażdżonej skorupy młodego żółwia.

 – I gotowe. Oczyszczę ogon i pora na księcia.

Spojrzała na nogi Edwarda, owinięte nieznanym jej materiałem, ze skórzanymi płetwami na spodzie. Pamiętała, jak jeden z marynarzy ze statku nazywał je butami, wskazując na te, które nosił. Narzekał, że są podziurawione i na lądzie sprawi sobie znacznie lepsze.

Od dawna marzyła, aby mieć nogi, móc tańczyć i skakać, wspinać się i biegać. Teraz miała wrażenie, że jej marzenia były mdłe i niedojrzałe. Jedyna nadzieja, jedyny sen, którego jeszcze nie odpuściła, to wspólne życie z Edwardem. Tu, czy na lądzie – bez znaczenia.

Byle tylko byli razem.

– To już nie będzie potrzebne – powiedziała Ulza i wyrzuciła szczątki Tiliana w wodę. Leira szybko zamknęła oczy, a gdy je otworzyła, po Tilianie został tylko niknący w ciemności ślad szybko rozmywającej się krwi.

Ulza stanęła nad Edwardem i wymamrotała jakieś zaklęcia.

– Teraz nie grozi mu wykrwawienie. Nie proszę cię o asystowanie, dziecko. Obawiam się, że nie zniosłabyś tego widoku. Możesz odpłynąć i wrócić później.

Leira zadrżała. Matko Wodo, jak bardzo by chciała!

Zamiast tego zacisnęła pięści i powiedziała:

– Zostanę.

– Jak sobie życzysz. No, do dzieła.

Gdy Leira ujrzała zakrwawioną nogę odpadającą od ciała Edwarda, zamknęła oczy, jęcząc cicho. Trzymała zaciśnięte powieki przez wieczność, wsłuchana w przekleństwa Ulzy, kakofonię szarpania i cięcia, chlupotu krwi, tarcia kości o kość, naciąganych błon i skrobanych łusek.

– Nie martw się, Leiro. Byłam bardzo ostrożna. To, co mężczyźni cenią najbardziej, ma nienaruszone. No już, możesz otworzyć oczy.

Leira zapomniała o koszmarnych dźwiękach, gdy tylko ujrzała Edwarda. Jego boki znaczyły krzywe pręgi, czerwone spuchnięte linie pokryte zaschniętą krwią i ściegami czarnych nici. Płaty skrzeli spoczywały nieruchomo.

Nie mogła oderwać oczu od ogona Tiliana, złączonego plątaniną nabrzmiałych linii z ciałem człowieka… nie, teraz już trytona.

Klatka piersiowa Edwarda unosiła się i opadała powoli. Strzępy ubrań, rozerwane przez ostrza Ulzy, leżały w bąblu lub pływały w zimnej wodzie.

– Udało się? – zapytała Leira.

Zaopiekuje się Edwardem. Zabierze go do pałacu i sprowadzi najlepszych medyków. Z czasem rany znikną, pozostawiając tylko różowe blizny. Nie straci nic ze swego uroku. Ilu wojowników nosiło ślady kłów i pazurów? To nic. Wciąż był jej uśmiechniętym Edwardem, piszącym nocami wiersze na rozkołysanym statku.

Ulza odłożyła ostrza na pobliski stół. Ruszała się powoli, wyraźnie zmęczona, cienie pod jej oczami sczerniały, twarz pod hełmem poszarzała.

– Zszyłam jego ciało, a magią zrobiłam to czego nie mogłam metalem. Każdy głupiec, który zna się trochę na wnętrznościach, może podłączyć ogon, ale skrzela? – Cmoknęła i wyciągnęła ze słoja coś małego, co szybko wsadziła sobie do ust i przeżuła. – A odczuwanie temperatury? Ciśnienie? Skóra i oczy? Nawet mózg! Ten ludzki nie potrafi machać ogonem.

Leira udawała, że słucha. Plądrując wraki statków nauczyła się, że droga do osiągnięcia celu jest nieważna, chodziło o nagrodę. Kiedy zabierze stąd Edwarda?

– Tak, tak… dziękuję. Chciałabym zabrać go do pałacu.

– Och, zostaje jeszcze jedna sprawa.

Leira miała wrażenie, że ostatnio zawsze zostaje jeszcze jedna sprawa, ale uśmiechnęła się najszczerzej jak potrafiła.

– Tak? Jeśli chodzi o skarby ludzi, mam ich…

Ulza oparła się łokciami o stół. Oglądała swoje paznokcie ze znudzoną miną.

– Złota mam już nadto. Chodzi o drobną przysługę. Nic wielkiego, moje dziecko. Sprowadź tu swojego ojca.

Wizja atakowanego przez stado węgorzy Tiliana wróciła do Leiry jak żywa.

– Po co? – zapytała, próbując zebrać myśli.

Skuliła się, gdy wiedźma podpłynęła, objęła ją mackami i przyciągnęła do siebie.

– Mamy sobie parę dawnych spraw do wyjaśnienia. Nic wielkiego. Spójrz na biednego Edwarda. – Obróciła Leirę w stronę księcia. – Czyż nie wycierpiał już wystarczająco? A ty, drogie dziecko? – Sączyła słowa prosto do ucha syreny. – Pomkniesz do pałacu, zmyślisz ojcu jakąś historyjkę… przecież jesteś w tym dobra. Przypłynie tutaj i sobie porozmawiamy. W tym czasie zabierzesz stąd Edwarda. Będziecie razem, Leiro. Już na zawsze. Wystarczy tylko przyprowadzić króla. Posłuchasz się, prawda? – Ostatnie słowa zakończyła mocnym uściskiem klejących macek, od którego Leirę przeszedł dreszcz.

To nie był czas na bohaterstwo.

– Dobrze – zgodziła się, bo cóż innego jej pozostało.

Uścisk zelżał, a wtedy Leira odpłynęła poza zasięg macek.

– Nie zrobię tego! – krzyknęła. – Chcesz go zabić! Tak jak Tiliana.

Wiedźma prychnęła oburzona. Ruszyła w stronę Leiry, ale syrena była zbyt szybka i zwinna.

– Zrobisz, co każę! Przyprowadzisz króla!

– Dlaczego? – dopytywała Leira.

– Przecież nic dla ciebie nie znaczy! – Dłonie Ulzy zacisnęły się w pięści. – Sama mówiłaś. Nie podoba mu się ani jak żyjesz, ani twoja fascynacja ludźmi! Pomyśl, co zrobi, gdy się dowie, że jednego z nich pokochałaś?

Czary i przemiana Edwarda wyczerpały wiedźmę. Jej ruchy były powolne, macki odpychały się od dna z trudem. Leira z narastającą wściekłością obserwowała, jak ślamazarna czarownica brnie przez wodę jak przez gęsty muł. Wydawała się taka słaba, taka… nieszkodliwa.

– Chcesz króla, a co potem? – Przemknęła niedaleko Ulzy. Macki wyciągnęły się, by ją pochwycić, żałosna próba, której Leira z łatwością uniknęła. – Moje siostry? Kolejnych trytonów? – I znów sprowokowała wiedźmę, podpływając blisko.

Ugryziony bok drażnił przy każdym ruchu, zmęczone mięśnie szczypały, ale w końcu czuła się silniejsza od Ulzy. Miała dość słuchania jej poleceń. Zapłaciłaby klejnotami, złotem i ludzkimi skarbami, ile tylko by chciała, ale koniec z zabijaniem!

– Nigdy się od ciebie nie uwolnię, prawda?

Wystarczy zabrać Edwarda i uciec. Zostawić wiedźmę w jaskini i nigdy więcej się do niej nie zbliżać. Ale czy to będzie takie proste? Nagle ogarnęły ją wątpliwości. Co, jeśli się nie uda? Może Ulza rzuci jakiś czar? Albo niespodziewanie odzyska siły? Kto wie, czego się spodziewać po wiedźmie?

– Zrobisz, co ci każę, albo zabiję Edwarda!

Leira zacisnęła zęby. Czuła jak z warg wysuwają się kły. Jak ona śmiała! Skoro tak mocno chce więcej krwi, to ją dostanie. Przygotowała się do ataku.

Edward! Nie zapominaj o Edwardzie, upomniała siebie, otrząsając się z żądzy krwi. Wielka kolumna z szarego kamienia przysłoniła księcia.

– Dlaczego mój ojciec? Co ci zrobił? – spytała Leira i schowała się szybko za szeroki filar. Gdy usłyszała szum nadciągającej Ulzy ruszyła szybko w stronę Edwarda.

– Nie twoja sprawa!

Książę leżał spokojnie, nieświadomy i bezbronny. Brudna tkanina okrywała jego tors, na łuskach ogona krzepła ciemna krew. Opuchnięte skrzela wyglądały jak głęboka rana.

Leira poczuła ucisk w piersi, a gardło zdławił jej szloch.

Nie zostawi tu Edwarda. Nie zostanie więźniem obłąkanej wiedźmy, tu, głęboko w strasznej jaskini, sam w nieznanym miejscu.

Już nigdy go nie opuści.

Wzrok Leiry prześlizgnął się do drugiego bąbla, wypełnionego skarbami z dalekiego świata.

Wszystko wydawało się nagle takie proste. Końcówki długich włóczni odbijały zielone światło komnaty. Długie kły z błyszczącego tworzywa leżały, czekając na chętną dłoń.

Nie było innego wyboru.

Wciągnęła głęboko wodę, wciąż słodkawą od krwi.

Przepłynęła obok ściany bańki, dłonią zwinnie chwytając włócznię. Kosz broni przewrócił się, metal zabrzęczał, a Leira już nawracała rozpędzona i wściekła.

Zza kolumny wyłoniła się Ulza z wykrzywionymi ze złości ustami, macki pchały ją w kierunku bąbli. Ujrzała Leirę i zwolniła zaskoczona, aż w końcu stanęła.

– Słuchaj się mnie! – krzyknęła, ale na próżno. Syrena wiąż pędziła. Wiedźma uniosła ręce nad głowę i zaczęła mruczeć zaklęcie.

Zbyt wolno, zbyt późno.

Leira ujrzała rozszerzone w nagłym strachu oczy, usta zgubiły tajemne słowa, macki wystrzeliły w górę, aby ją pochwycić…

Włócznia trafiła w pierś, rozpryskując okrycie z koralików i muszli jak spłoszoną ławicę. Przeszyła ciało i wyszła plecami, przy akompaniamencie chrapliwego krzyku Ulzy. Niesiona siłą rozpędu Leira puściła broń, uderzyła o bark czarownicy i przetoczyła się nad nim. Coś pękło jej w środku, w oczach rozbłysło białe światło. Krzyknęła, gdy poczuła jak kolec z hełmu rozcina jej ramię. Obracała się w chmurze krwi, zarówno swojej, jak i czarownicy, desperacko machając ogonem, by odzyskać kontrolę.

Ramię paskudnie piekło. Żebra bolały jakby po zderzeniu ze skałą. Skrzela wciągały pełną krwi wodę – po raz kolejny tego dnia – aż mdły posmak usadowił się z tyłu gardła i nie chciał odejść. Zamrugała, rozgarniając zmąconą wodę. Musiała dotrzeć do Edwarda. Wraz ze śmiercią Ulzy, bąbel zniknie…

Musiała płynąć!

Tylko nie miała już sił…

Wiedźma patrzyła prosto na Leirę. Obejmujące włócznię macki ścisnęły drewno, aż pękło, posyłając drzazgi w wodę.

– Ty… ! – Szarpnęła pozostałości drzewca i wyciągnęła je z ciała. – Jesteś jak twój ojciec. Porzucił mnie! Wygnał! – Zakaszlała, a krew płynęła z jej ust. – Zniszczył naszą miłość. Zapłacisz za niego! Zapłacisz… Patrz jak twój ukochany tonie! – Zrobiła drobny gest rękami.

Bańka powietrza zniknęła. Krótki syk ucichł, gdy woda w mgnieniu oka wypełniła łapczywie pustą przestrzeń.

Edward leżał bezwładnie na swoim rozlatującym się łożu, poobijany, zraniony i bliski śmierci.

Ulza krwawiła jak ranny wieloryb i Leira liczyła na to, że rana okaże się śmiertelna. I to szybko. Każda syrena, a nawet tryton dryfowałaby już martwa. Przeklęte wiedźmy!

Coś chwyciło ją za ogon – macka Ulzy. Wiedźma krwawiła z dziury na piersi, krwawiła z pleców i rozchylonych ust, gdzie czerwone plwociny wystawały spomiędzy zębów. Charczała z trudem, ale jej zmrużone oczy patrzyły wściekle, a następne macki sięgały w kierunku syreny.

Leira szarpnęła ogonem, ale na próżno. Krzyknęła z wściekłości. Dlaczego ta wiedźma nie może po prostu umrzeć!? Schyliła się i uderzyła pięściami w mackę. Równie dobrze mogłaby próbować skruszyć palcami kamienie. Edward tonął, a ona nie mogła mu pomóc. Widziała kiedyś tonących ludzi, ich rozpaczliwe próby utrzymania się na powierzchni, stłumione wodą błagania i powoli zamierające ruchy, aż w końcu zostawały tylko szeroko otwarte w niedowierzaniu oczy. Teraz Edward próbuje nabrać powietrza, zimna woda wlewa się mu do płuc, ciało sztywnieje, serce zamiera…

A ona nie może mu pomóc!

– Uratuj go! – wychrypiała. – Błagam!

Nie wstydziła się prosić.

Boki Edwarda buchnęły krwią. Skrzela zadrżały. Książę wciągnął pierwszy strumień wody, wypuścił ciemną posokę, nabrał płynu raz jeszcze i oddał wodę.

Oddychał.

– Jestem najlepsza… – rzekła Ulza. Źrenice uciekły jej do góry, wywaliła język i znieruchomiała. Macki opadły.

Leira nie patrzyła więcej na czarownicę. Popłynęła, krzywiąc się z bólu, a jednocześnie szczęśliwa jak nigdy. Wzięła Edwarda w objęcia. Oddychał. Powoli i płytko, ale oddychał, a ona tuliła go, przyciskając policzek do rozpalonej głowy. Jęknął. Otworzył oczy.

Uśmiechnęła się i słodycz zalała jej serce.

Krzyknął jak nowo narodzony tryton, pełen bólu, zdumienia i strachu.

Chwyciła go, po czym popłynęła w stronę wyjścia.

W stronę pałacu.

 

***

 

Siostry sprowadziły przed oblicze króla ciało Awicji, przekonane, że zginęła od ludzkiej stali. Ojciec długo rozpaczał nad stratą córki, aż po wielu dniach zrzekł się tronu na rzecz Marany. Zasmakowawszy ludzkiego mięsa, nowa królowa złamała stare traktaty. Oceany spłynęły krwią, a marynarze z najwyższą niechęcią zapuszczali się na głębokie wody.

Tak jak sobie obiecała, Leira wezwała do Edwarda medyków ze wszystkich stron oceanu. Strzaskane ciało wracało szybko do zdrowia – tak wielkie były umiejętności Ulzy. Umysł księcia wymagał więcej czasu. Nocami, wśród lazurowych korytarzy i wyłożonych perłami salach, rozbrzmiewały krzyki i zawodzenia rannego trytona. Nikt nie wiedział, skąd przybył, ale pytania zostawały bez odpowiedzi. Z czasem, dzięki cierpliwej trosce Leiry, Edward umilkł i kilka miesięcy później wypłynął z pałacu. Objęty przez czerwonowłosą syrenę, stał i patrzył na swój nowy świat.

Wkrótce ułożył pierwszy wiersz.

Leira nigdy nie wyznała Edwardowi prawdy. Nawet gdy nosiła w łonie jego dziecko, wciąż powtarzała, że znalazła go w grocie morskiej czarownicy i uratowała od straszliwych eksperymentów. Kłamstwo było niewielką ceną za miłość.

Była szczęśliwa.

Czasem śniła, że jest człowiekiem, ma długie nogi i tańczy z Edwardem w wielkiej sali królewskiego zamku, lecz były to tylko marzenia dziecka.

Pozwalała im umrzeć w świetle poranka. 

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Clariosis 08.05.2020
    Spodziewałam się, że jakoś zapłaci za to, co zrobiła, ale jednak udało się jej zatrzymać Edwarda przy sobie. No cóż. Dobrze dla niej. ;)
    Ale za to doprowadziła do cierpienia niezliczonej ilości ludzi. Naprawdę przykre...
  • Bajkopisarz 11.05.2020
    „przed pozostawieniem Edwarda w rękach wiedźmy powstrzymywała Leirę przed omdleniem”
    2 x przed, więc może: powstrzymywała Leirę od omdlenia
    „i nie pozwoli, aby zrobiła”
    Raczej: pozwoliłaby

    Całkiem nietypowe zakończenie, gdy złe postępki nie znajdują kary, a raczej nagrodę. Mimo wszystko napisane i poprowadzone tak, że nie mam uczucia jakiejś wielkiej niesprawiedliwości, że zatriumfował ktoś absolutnie tego niegodny. Relatywizm się wkradł i bardzo dobrze, bo to jednoznacznie przekreśla prostą baśniowość a wprowadza element szaro-szary. Za ten zabieg brawo.
  • Rafał Łoboda 11.05.2020
    Cześć. Dzięki za komentarz i poprawki :)

    Co do zakończenia miło mi, że się spodobało. Zaznaczę od razu, że nie uważam Leiry za kogoś złego. Śmierć siostry była wypadkiem, Tilian był dupkiem. Oczywiście wszyscy ponieśli śmierć z powodu miłości Leiry, ale nie mogę jej jednoznacznie potępić :) Moje ulubione zakończenia to właśnie wszystkie odcienie szarości.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania