Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Miłości do potworności, do serca całej ludzkości.

Chciałbym kochać, dotknąć ten księżyc odległy, lecz ta się oddala.

 

Choć nigdy kochanka przeze mnie widziana, nadal jest kochana, nadal czuję rezonans, choć oczu mych brak, widzę światło bijące z jej powierzchni, choć odbite, widzę jej cień na

 

ścianie, pięknie tańczący w obłokach chmur błękitnych, w kolorach lapisu.

 

Ja cały czerwony tracę formę, rozlewam się w bieli, wylewam się w miłości.

 

W ten nastaje dzień, cały świat marnieje, coś co było moje, odebrane nigdy niepoznane, wyrwane z martwych okowów mych piersi.

 

Choć nie poznana, nie widziana, łaknę jej miłości.

 

Choć ciała nie widział, to widzę jej oczy w snach. Tak różne od moich, tak piękni różne, niczym purpurowe róże, ledwie człowiecze pożerają mnie, pochłaniają, rozrywają me ciało a dusza ma na to przyzwala, pobladła.

 

Te sidła jej rezonansu, ta miłość, którą pokryła me ściany. Ta biel czystości, nieskalana rtęcią miłości, piękniejsza od każdej troski.

 

Tańczy na niebie, w nocy, pomiędzy gwiazdami mojego grzechu, żyjąca z nimi w harmonii. A ja roztopiony leżę na podłodze, zamek z klamką plugawie wbite w ścianę, okna zamalowane.

 

A drzwi brak, jej spojrzenie zza dziurki klucza.

 

Gdzie ma miłości się podziała, gdzie ona uciekła, cóż za przykrość jej uczyniłem, że bez słowa, bez znaku życia odeszła. Gdzie się podziało uczucie, gdzie uciekł rezonans, dlaczego światło bijące z okien ucichło? A temu wszystkiemu przyklaskują gwiazdy, wieszcząc mą stratę chórem.

 

Czy me ciało ją obrzydziło, czy w snach ujrzała mą duszę. Czy ciepło bijące z mego ciała ku chwale jej światła uznała za gwałt. Czy ma czerwień ją pożarła, czy jest w moim żołądku?

 

Gdzie się ona podziała, tańczyła na mym suficie, tańczyła w obłokach czerni, kiedy ja tonąłem w świetle bieląc cały świat.

 

Oddałem wszystko co miałem, moje sny ku jej czci, a okazało się, że to było wyłącznie koszmarem.

 

Księżyc zmarł, stał się czerwony, krwią naszych dzieci osmolony, jej oczy zafiksowane na mym trupie. A ja na nią patrzę, płaczę, z gardła wydostaje się śmiech.

 

Obraz jej cienia, jej oczu w mym umyśle wypalony, wycięty i przyklejony. Białym garniturem i białą muszkę przyozdobiony, pas niczym obrączka.

 

Lecz nadal jest to wyłącznie jej kopia, mój księżyc mi uciekł, a z nim jej rezonans, moja Luna przecięta, gwałtem pożarta.

 

Nigdy przeze mnie nie widziana, splugawiona i krwawa. Gwiazdy mej plugawości liżące jej zwłoki.

 

Udekorowana cierniami, moimi rękami.

 

A tym wszystkie są kłamstwa. Ma miłość nigdy nie istniała, jej sylwetka na niebie wymalowana, nadal przez zemnie kochana. A ja wiszę na suficie, niczym ozdoba widząc jej cień.

 

Blask powrócił.

 

Zabite i pożarte, jej sztuczne ciało rozerwane, szczęście mego życia przywrócone, okna mej komnaty krwią pobrudzone. Ale co mnie to dłużej obchodzi, skoro jej ciało jest moje, zgwałcone. Nie widzę dłużej jej oczu w snach, jej ciało uwieszone na ścianie, całe pogryzione i krwawe. Nareszcie nie będę dłużej sam, ponieważ jej światło choć martwe jest moje, narkotyczne, wieczne.

 

Tonę w miłości, roztapiam się na podłodze, a dusza płacze wybuchając snami. Nadal płaczę, choć światło jest moje. Tęsknie za jej oczami, wydłubanymi mi odebranymi, tęsknie za jej światłem, żywym, dzikim, mi nie poddanym. Tęsknie za jej tańcem.

 

Czy będę jeszcze kiedyś kochać, martwy jest mój rezonans, oddałem go jej, teraz stracony.

 

Stworzyłem jej kopie, odtworzone z mych trzewi światło defektywne, narkotyczne. Nadal jednak mażę o okowach jej ramion, o spojrzeniu jej w duszę tak różną od mojej, nie plugawej, nie czerwonej.

 

Ale to już koniec, mój księżyc odleciał nie zostawiając mi nawet dziecka.

 

O Śmierci, droga Śmierci, Luno.

 

Dlaczego mnie nie zabrałaś ze sobą?

 

Chciałbym cię kochać do końca, O Śmierci, ale nie żyjesz w mym świecie, nie możesz. Twa miłości, twe miłosierdzie dla ludzkości, niczym Matka.

 

O Luno, ma wybrana przeze mnie nie widziana, proszę, błagam. Spłoń razem ze mną, zawiśnij u mego boku.

 

O Śmierci

 

Twe światło, twej miłości obłoki w powietrzu, O Śmierci.

 

I smak twego mięsa w mych ustach. O Luno.

 

O miłości do ludzkości, O miłości do potworności.

 

Wszystko Roztopione, plugawie rozlewa się na podłodze.

 

Me zwłoki posadzone, w nowy ogród Eden kwitną, wyżej nawet niż wieża Babel. O Śmierci, O Luno. Dotykam twojej powierzchni.

 

To tylko moja głowa, matko wszystkich potworności. O Śmierci. O Luno

 

Nadal płaczę nad talerzem z jej oczami, odcinając swój język nożycami. Nadal kocham, Nadal kocham zwłoki, które pożarłem, O Śmierci, O Luno.

 

Jestem mordercą O Śmierci, jest kanibalem O Luno. Mej własnej miłości, mojego szczęścia.

 

Ten rezonans, ucichł. Teraz jest w tym świecie, wyłącznie czerwień.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • LightRaven89 miesiąc temu
    Prosił bym o ocenę oraz krytykę tekstu.
  • Joan Tiger miesiąc temu
    Kliknęłam w profil z ciekawości. Tekst dodałeś jakiś czas temu, a nie skomentowałeś nikogo - zero, więc... Prosiłbym piszemy razem. Może pójdź tą drogą. Pozdrawiam. :)
  • LightRaven89 miesiąc temu
    Joan Tiger cenie sobie twoją poradę, jak ci się podoba tekst? Jest to część większego ciągu który piszę, więc jeżeli się dobrze przyjmie to opublikuję resztę. Co sądzisz?
  • Joan Tiger miesiąc temu
    Przeczytałam, ale o co chodzi - trudno zdefiniować. Moje skojarzenie, to wariat na oddziale zamkniętym nakłada na płaty mózgowe wyimaginowane wizje czegoś, czego nie ma. Pragnie tego tak mocno, że jest to dla niego wręcz nienamacalne. Smutek, śmierć, strata, łączą się w jedno i przedstawiają potworny obraz jego wnętrza, który przekłada na osobę wykreowaną - istniejącą jedynie w snach. Coś się jednak odkleja i wymysł umysłu zanika, odzyskuje oddech i więzioną duszę.
    Druga opcja, to portret mordercy, którego nękają koszmary. Krew, jasność, niematerialny byt, który nawiedza jego wypaczony umysł. Jakby kochał osobę, której odebrał dech, a jednocześnie była mu obca i po prostu stanęła na drodze.
    Księżyc w pełni - czerwonej - płata figle i chyba jest uosobieniem jego samego. Zmienny, niestabilny. Mam dziwne wizje, więc... :)
  • LightRaven89 miesiąc temu
    Joan Tiger świetnie, bardzo dziękuję za poświęcenie chwili na interpretację ;)
  • Joan Tiger miesiąc temu
    LightRaven89, szczerze, to tekst jest trudny w odbiorze. Pogmatwany, niespójny, przekaz męczy podczas czytania i trzeba niekiedy przeczytać zdanie dwa razy, co wytrąca z ciągu. Mózg nieustannie próbuje odgadnąć, o co chodzi? Niemniej lubię teksty oderwane od rzeczywistości, więc pewnie coś jeszcze twojego przeczytam. :)
  • LightRaven89 miesiąc temu
    ;)
  • LightRaven89 miesiąc temu
    Dzięki wielkie, jak ci się spodobał tekst?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania