Mistrz pocztowy cz.1

,,Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi,

Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi,

Omijam koralowe ostrowy burzanu.’’

- Adam Mickiewicz

 

Wóz odmówił posłuszeństwa już przy pierwszym zetknięciu się z nierównościami drogi, która jako jedyna zmierzała w kierunku południa. W kierunku, którym niezwłocznie przyszło im iść.

Utknęliśmy, kurwa jego mać. - podsumował krótko przysadzisty mężczyzna o nieładnych rysach twarzy. Sigismund Łąpeć od wielu lat zajmował się przewożeniem drogich towarów na terenie całego Królestwa, a niezliczone kilometry i mocne słońce odcisnęło piętno na jego wyglądzie, upodabniając go do cygana z siwiejącym zarostem i mocnym spojrzeniem. Każde zdziwienie, konsternacja, a nawet głupkowata wesołość uwydaniała bruzdy i liczne zmarszczki, jednak twarz ta, pomimo wszelką wątpliwość, budziła zaufanie.

 

W sytuacji takiej, jak ta, znalazł już niejednokrotnie. Przecież to nie pierwszy w jego karierze nieprzejezdny szlak. Jednak tutaj było inaczej, bo też nigdy nie widział tak niemądrze zniszczonej drogi. Rozkopana i nierównomiernie wyszczerbiona. Kamienie najwyraźniej wybierane metodą chybił-trafił były rozłupane lub wyrwane w całości. Tuż przy rancie brakowało sporej części kamiennych molochów, a kilka sążni dalej na samym środku. Droga ewidentnie była zniszczona przez najgorszą plagę tej Ziemi - przez ludzi. Ludzi, którzy zasiedlając pobliskie tereny brali cokolwiek im wpadło w ręce, oczywiście przy okazji dewastując jedyny prowadzący ku większym metropoliom trakt. Na zgliszczach infrastruktury naszych przodków zbudowane nowe osiedla. Ponoć progres cywilizacyjny. Ponoć.

 

- No, kurwa, nie da się. - dodał obejmując wzrokiem wyszczerbione koło bryczki. Wystające kocie łby kamiennych ciosów skutecznie utrudniały przejście, a zionące tu i ówdzie dziury odsłaniały wyjałowioną glebę przez setki lat przykrytą i udeptaną pod ciężarem podróżnych.

Musimy ruszać nazad, mówię Ci. Prędziutko do rzeczki Elki zwrócimy i tam gościńcem lub przez leśne dukty przyszło nam maszerować. - powiedziawszy, Sigismud chwycił za lejce Kili, łagodną klacz brunatnej maści, i skierował ją w stronę północy. Tam, skąd przybywali.

- Albo zostawić wóz i ładować towar do juków. Konie są wytrzymałe, przejdą przez ten szlak, a my nie będziemy nadkładać dni drogi. - dodał od siebie Ammel, siarczyście plując na drogę i kładąc ręce na biodra. Samozwańczy wodzirej wyprawy, charakter miał iście paskudny. Szczególnie dla tych, którzy zaleźli mu za skórę albo wtedy, gdy był faktycznie zmęczony. Tak jak teraz.

- Dupa już niemłoda, kulasy nie tak sprawne, a tędy jesteśmy tylko dzień drogi od celu. Ja mówię: ruszajmy dalej. - Ammel klepnął się jedną ręką po udzie podkreślając swoje słowa, a drugą opierając o cisawego ogiera, który dotąd nazywany był po prostu Koniem.

- O Twojej dupie słuchać mnie się nie chce, ale jedno Ci muszę powiedzieć: nogi nie tak sprawne, jednak zarobić trza. - odpowiedział. - Żonka i dzieciaki jeść przecie muszą, bo o suchym chlebie nie udolą. Ja sam kufel dobrego piwa bym wychylił po wszystkim, ale nie zaryzykuję utraty ładunku, bo Tobie się nie chce iść. - dodał. - Taki fach, więc co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Piniądz zarabiać chcesz, to musisz dbać o zlecenia.

 

Sigismud od młodzieńczych lat wędrował po bezdrożach kraju. Bycie nomadem to jedyne, co według niego nadawało sens jego istnieniu przez te wiele wiosen, które widział. Szczerze kochał swoją pracę kuriera, chociaż dni bywały ciężkie. Sytuacja polityczna nieustannie się zmieniała, nawet zamożni kupcy grosz dusili, o prostym ludku nie wspominając. Obawy o możliwym kryzysie ekonomicznym wcale nie malały, to też kurierów nikt nie wynajmował. Każde zlecenie, nawet to najtrudniejsze, przyjmował, bo jakoś żyć musiał.

 

Lipiec, zazwyczaj upalny, w tym roku był kapryśny. Burzowe chmury goniły ich nieustannie, czasami fundując długie, deszczowe godziny w kulbakach i hemoroidy w miejscu, gdzie światło nie dociera, jednak w tej chwili nic to nie zmieniało.

- Zawracać trzeba, bo ładunek, który tym razem przewoził to ponoć coś, czego sam władca Królestwa Alterii wypatrywał. W trakcie długiego życia to, czego Sigi się nauczył i czego zawsze trzymał, że jeśli ktoś w zamkowych komnatach na przesyłkę tak wytrwale czekał to znaczy, że dotrzeć musi i to w całości. Ni mniej, ni więcej, a dokładnie taki, jaki odebrał od podejrzanego jegomościa, który usługę przewozu u niego zamówił.

 

- A co to takiego właściwie jest, że konie udźwignąć nie mogą, hęęę? Że tak obawiasz się utraty, jakoby to kogoś żyćko ratować miało? Co, Sigi? Co? - Ammel rozpoczął to, co miał w zwyczaju robić niemalże całymi dniami. Zaczął być upierdliwy.

- Sigi, przecież to mały załadunek. Wrzucaj na mojego ogiera, Twoja trochę mniej dostanie, bo słabsza kobyłka jest, z budowy licha. Dojedziemy to i za dobre sprawowanie dostaną od nas po kosteczce cukru. Zobaczysz, aż im w kopyta pójdzie i zapomną, że wcześniej troszku ciężej było. - W swoim narzekaniu kompan dopiero się rozkręcał, ale jaki by nie był, w wyprawie uczestniczyć musiał.

 

W tych czasach drogi nie były tak spokojne, jak kiedyś. Widmo wojen i potyczek zbrojnych pomiędzy zawistnymi Panami Ziemskimi wisiało nad terenami całego Królestwa, a wolne chordy maruderów i zbójów kampiły się w lasach napadając na ludzi właśnie takich, jak oni. Kompan nie tylko był wsparciem, ale też ochraniał tyły lub pilnował majdanu, gdy drugi w krzaki za potrzebą szedł, a i w polowaniu na strawę się przydawał.

We dwoje raźniej. We dwoje bezpieczniej.

- Już mi pilno do cywilizacji, a najprędzej to do gospody. I to tej, w której dobrą strawę podają. Koniecznie z winem! - kontynuował Ammel. - Zobaczysz, pierwszej karczmy tylko zapach poczujemy to i Ty w myślach przytakniesz, żeśmy dobrze zrobili wybierając ten kierunek. To co?

 

Sigi stał w zamyśleniu, nie zważając na powtarzające się pytania Ammela. Załadunek faktycznie nie był ciężki. Chylące się ku horyzontowi słońce zwiastowało nadejście nocy, a wraz z nią kłopoty. Noc to absolutnie najgorsza możliwa pora na poruszanie się po bezdrożach, nie tylko ze względu na wcześniej wspomnianych rabusiów, ale i małą widoczność. Ulewy i dostęp do niedaleko położonej rzeczki Elki sprawiły, że flora w tym roku pokazała, jaka jest na prawdę potęga Mateczki Natury. Mocno zalesione pobocza ścieżki i obszerne korony drzew skutecznie odcinały naturalne oświetlenie. Tylko gdzieniegdzie promyki słońca przedostawały się pstrząc, i tak nierówną już drogę, złotymi plamami.

 

- Wygrałeś. - podsumował. - Idziemy drogą, pakuj na koń ino szybko, bo przecież nie będziemy tutaj stali do północy. Gdzie z tymi łapami do mojej Kili? Najpierw na swojego ładuj.

 

.

 

Charczenie, bluzgi, sapanie i rytmiczne dudnienie kopyt to jedyne odgłosy, które słyszeli przez kolejną godzinę. Wierzchowce w mozolnym tempie szły przez szczerbatą drogę, ale nie poganiali ich. Poły były załadowane pod ostatni kilogram, a mimo to konie dzielnie znosiły wędrówkę, która do najłatwiejszych wcale nie należała.

 

Słońce zdążyło niemalże całkowicie zajść, ostatnimi promieniami oświetlając kępy burzanu rosnące przy skraju drogi. Sigi, im dalej w drogę, tym bardziej zachwycał się urokliwością miejsca. Droga prowadziła wśród strzelistych drzew, których korzenie sięgały bardzo głęboko. Rozmaite odmiany kwitnących krzewów i paproci aż eksplodowały od ilości kolorów i soczystości zieleni. Ptaki latały nisko, co rusz dając popis swoich umiejętności i umilające wędrówkę śpiewem. Jednak nawet piękny krajobraz nie usypiał czujności kuriera.

 

- Musimy poszukać miejsca na nocleg, Ammel. - powiedział odwracając głowę w stronę kompana, który wlekł się tyłem. - Solone mięso już mnie kusi, żołądek aż z głodu ściska, a i człowiek dałby odpocząć rzyci od całego dnia obijania się w siodle.

- Ooo, ogóras soczysty do tego mięska solonego i kolacja prawie jak domowa, co nie, Sigi? - rozmarzył się kłapiąc zębami - Dawno temu byłem tu kiedyś i, o ile pamięć mnie nie myli. Leśniczówka stoi z dwa kwadranse dalej. - skwitował. - Zobaczysz ją, bo miejsce jak z bajdy, mówię Ci. A i Leśnik tam stacjonuje. Stary pryk jest raczej mało przyjacielski, ale prawem gościny przyjąć musi.

 

Prawo gościny stanowiło o tym, że wszyscy pracownicy nadawani z urzędu miast mieli udzielić pomocy tym, którzy jej potrzebowali, bez względu na okoliczności. Dyrektywa ustanowiona niecałe dwadzieścia lat temu przez młodego jeszcze króla Alterii, Zolana, powołana została krótko po tym, gdy władca po dwóch bukłakach wina zabłądził w trakcie polowania. Najbliższe domostwo należało do mieszkającego w okolicy poborcy podatków, który nie chciał go wpuścić nawet do sieni swojej letniej rezydencji, biorąc za śmierdzącego uryną i wódą przybłędę. Na przestrzeni lat ta historia obrosła jednak w miejską legendę i była idealną inspiracją dla bajkopisarzy. Końcowa wersja opowiadania o królu brzmi ni więcej, ni mniej tak, że po próbie otrucia jabłkiem zanurzonym w cyjanku odnalazł siedmiu krasnoludów pracujących w królewskiej kopalni, którzy zaopiekowali się nim i pomogli odzyskać należny mu tron. W geście wdzięczności rzekome krasnoludy zostały obdarowane złotem, a prawo gościny powstało, by wspomóc tym, którzy zbłądzili.

Jakkolwiek absurdalne motywy stały za prawem gościny, nie ulegało jednak wątpliwości, że to właśnie ten prykas teraz był im niesamowicie pomocny. Leśniczy, piastujący opiekę nad terenami zielonymi tego okręgu pił, jadł i wątpliwej urody niewiasty obracał za państwową wypłatę, dlatego przyjęcie podróżnych było w jego obowiązku.

 

- Fiu fiu. - zagwizdał Ammel podziwiając domek ukryty pomiędzy różanymi klombami. -Mówiłem przecie, że jak z bajki! - Białe ściany, pomimo marnego światła, mocno kontrastowały z czarnym tłem leśnych czeluści. Obecność gospodarza potwierdzał nie tylko dym unoszący się z komina, który pachniał nadzwyczaj przyjemnie, ale i jasno odznaczający się punkcik. W oknie przez chwilę można było zauważyć ruch.

 

- Taka no ta, chałupa z widokiem, można powiedzieć. Dobrze Ci leśnicy muszą mieć na państwowym stołeczku, bo w powietrzu czuję, że nie marną zupą, a mięsiwem nas ugości. - Oblizał się teatralnie, po czym oboje odstawili konie blisko domostwa, przywiązawszy je mocno do umieszczonej na dwóch palach kłody. Drzwi chaty były białe, podobnie jak jego ściany, a na samym ich środku umieszczona była elegancko wykaligrafowana tabliczka.

,, Euzebiusz Mucha. Leśnistwo Królestwa Alterri’’.

- Słuchaj no, myślisz, że dostał posadkę ze względu na nazwisko, hęęę? - zaśmiał się Ammel, wyginając usta w głupkowaty łuk. - Jedno jest pewne: jesteśmy bezpieczni. Bo przecież taki to nawet Muchy nie skrzywdzi. - dodał, zginając się w pół z żartu, który najwyraźniej według niego był bardzo trafiony.

- Ciszej że, pysk stul! Przestań rechotać, bo z butów słoma Ci wystaje, a my tutaj z urzędnikiem do czynienia mamy. - zdenerwował się Sigi. - Tutaj trzeba trochę wyrachowania. No już, pukamy.

 

Nim złożona w pięść ręka Sigismuda dotknęła drewnianej powierzchni, drzwi uchyliły się, a ku im zdziwieniu w progu pojawił się wpierw nos, a później cała sylwetka leśnika, który na miłośnika przyrody… nie wyglądał. Idealnie wyprasowana koszula opinała się na jego torsie, lniane spodnie wydawały się być świeżo wyciągnięte z prania. Jegomość ten prezentował się co najmniej jak wysokiej klasy kupiec lub mecenas sztuki, ale na pewno leśnym dziadem Sigi by go nie nazwał.

- Noc ta tak zabawna, czy Panowie po prostu z charakteru weseli? - spytał Eugeniusz.

Jego głos był piskliwy, zupełnie niepasujący do postawnej postury. Mówił z dużą dozą wyniosłości, typową dla urzędników lub… magów.

 

Wraz z prawem gościny pracownicy Królestwa dostali szereg innych udogodnień, takich jak wyższe honorarium czy chociażby możliwość uczestniczenia w dworskich uroczystościach. Wielu z obejmujących wyższe stanowiska poczuli się szczególnie docenieni przez samego Króla, dlatego ich podejście do prostego człowieka, którymi sami niegdyś byli, zmieniło się diametralnie.

- Przepraszamy za niepokojenie, drogi Panieee…?

- Euegniusz. - przedstawił się prostując się. - Eugeniusz Mucha. - dodał.

- Tak, tak. Panie Mucha, myśmy podróżni. Kurierzy, przecie widać. - dłonią pokazał ledwo widoczny od brudu haft na kurtce, który przedstawiał małe skrzydło. Anielskie.

Z dalekiej północy zmierzamy, na południe nam trzeba - kontynuował, pokazując głową na nieopodal stojące wierzchowce. - A jeszcze hen drogi przed nami. Co nam po spaniu w lasach, kiedy niebo takie nieprzewidywalne, a odwiedzić można kogoś, kto doświadczeniem i dobrą radą mógłby uraczyć.

- Czyli po prostu poszukują Panowie noclegu. Krótko i zwięźle proszę, bo do kolacji siadałem. A przerywać jedzenia nie lubi chyba nikt. - Leśniczy zmierzył wzrokiem obu mężczyzn stojących w progu drzwi do jego chaty. Kurierzy ewidentnie byli już długo w drodze, a zdradzał ich nie tylko stan ubrań, ale przede wszystkim smród. Zapach będący kombinacją potu i brudu drażnił nieprzyjemnie nozdrza. Nawet woń gotującego się na bulionie karczku nie był w stanie zamaskować tego odoru.

- Drodzy koledzy kurierzy, oczywiście zapraszam do środka.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • MKP dwa lata temu
    Przykłady ponizej

    Utknęliśmy, kurwa jego mać. - podsumował
    ...ale przede wszystkim smród. Zapach będący...

    Poprawnie

    - Utknęliśmy kurwa jego mać! - podsumował

    ....ale przede wszystkim smród: zapach będący...

    Ale generalnie spoko
    Pozdrawiam
  • Minimimi dwa lata temu
    Dzięki! :)
  • Dekaos Dondi dwa lata temu
    Minimimi↔Przeczytawszy rzeknąć muszę, że jam na tak zaiste i następne części, czytać zamierzam. Treść takowa, jakby coś nie tak, zaistnieć miało, lecz w nie takim przypuszczeniu, pobłądzić mogłem. Dialogi i opisy, też do akcji pasujące są. Być może w pewnych kwestiach tech, inaczej zawrzeć styl by można, ale to szczegóły jeno.
    I tekst pokawałkowany jest. Też lubię.Styl komcia, do stylu tekstu nawiązać chciałem.↔Pozdrawiam??L:)
  • Minimimi dwa lata temu
    Haha, właśnie trochę testuje, w którym kierunku chciałabym w ogóle pójść i jakie formy są dla mnie przyjemne do pisania, wiec wstęp do dłuższego opowiadania musiał być czymś innym, niż zwykle! Pozdrawiam! ☺️
  • Narrator dwa lata temu
    Znakomita proza; tak się zaczytałem, aż mi kawa wystygła. ☕
  • Minimimi dwa lata temu
    Bardzo się cieszę! I smacznej kawy ♥️✨

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania