Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Misza

Stanął na lądzie. Polska. Tak blisko domu i tak daleko zarazem.

Podrapał się w lewy bok pod pachą. Swędziało go tam od dziecka, odkąd pamięta. Pytań w stylu „Czego ty się wciąż tam drapiesz, Miszka?”, padło tyle w ciągu jego życia, że nie zliczy.

Rozglądał się po nabrzeżu. Słyszał, że Polacy mocno wspierali Ukrainę, a znienawidzili Rosję, więc wątpliwości, czy dobrze robi, schodząc na ląd, przykleiły się jak chleb do podniebienia, który mateczka piekła co wieczór, a on podjadał jeszcze gorący. Tęsknił za jego smakiem coraz bardziej.

Ja jestem dobry chłopak – pomyślał.

Zostałby na statku, ale musiał pochodzić po stałym lądzie, jego organizm już tego potrzebował.

Niewiele wiedział o wojnie, tylko tyle, że się toczyła i że Rosja jej tak nie nazywała, a jego mateczka i inni ludzie w wiosce to powtarzali. Mówili, że tak trzeba, że Putin wie, co robi. Ale Misza poznał już świat i znał swój kraj, i wiedział, jak tam kłamią. Serce mu pękało, że jego ukochana ojczyzna dopuszczała się takich okropieństw.

Na greckim drobnicowcu wśród wielonarodowościowej załogi był jedynym Rosjaninem, dwóch pozostałych jakiś czas temu wróciło do domu na zmianę.

Kiedy wybuchła wojna, nikt do niego nie zmienił stosunku. No bo dlaczego mieliby zmienić. Pocieszny był z niego chłop, pomocny, a jak wypił, nie był uciążliwy, tylko sypał kawałami i włączała mu się śmieszna przypadłość – sprzątał po wszystkich w mesie, drapał się pod pachą i siedział ze szmatką w ręce czekając tylko, aż komuś coś spadnie albo się rozleje.

Więc jak mogli zmienić do niego nastawienie ci, co go znali? A ci, co nie znali, szybko się zorientują, że Miszka to swój chłopak.

– No to w miasto, Miszo Gawriłowiczu – rzekł na odwagę i ruszył przed siebie, pogwizdując cicho i drapiąc się co jakiś czas pod pachą.

Przylizał grzywkę, włosy zachodzące na uszy i podszedł do postoju taksówek, ukłonił się rozmawiającym w grupce taryfiarzom, którzy ożywili się na jego widok, czując pieniądz i wypatrując kolejnych marynarzy.

Wsiadł do pierwszej taksówki w kolejce.

– Zdrast… Heloł – poprawił się.

Po angielsku lepiej.

– Aj am Misza – przedstawił się.

Taksówkarz miał gdzieś, jak klient się nazywał i skąd pochodził, pieniądz się liczył.

– Dokąd jedziemy? – zapytał po angielsku starszy, brzuchaty pan w wędkarskiej kamizelce koloru zgniłej zieleni.

– Na dyskotekę. Gdzie fajne dziewczyny.

Taryfiarz uśmiechnął się pod nosem, odpalił silnik i nie pojechał w kierunku żadnej z dyskotek, ale ku perspektywie większego zarobku. Niech sobie tam marynarzyk potańczy.

Będę udawał Ukraińca. Ich tu wszyscy teraz lubią – myślał Misza i oglądał świat za oknem.

Taksówkarz znał język angielski, ale nie lubił używać i wolał milczeć, jednak pasażerowi zebrało się na rozmowę, irytującą, zważywszy na zdradzającą Miszę charakterystyczną aparycję.

– Dużo u was Ukraińców już? – zapytał marynarz.

– Dużo. A co ciebie to obchodzi? Jesteś z Rosji.

– Nie, z Ukrainy, ze wschodu, ale pływam cały czas i nie wiem, co i jak.

– Taki z ciebie Ukrainiec, jak ze mnie Chińczyk. Na Ukrainie to ty pewnie nigdy nie byłeś. Widać, że jesteś z głębokiej Rosji.

– Z Charkowa jestem, swój chłopak.

– Ta.

Może lepiej nic nie mówić?

Wbił gały w szybę.

Podjechali pod klub nocny. Misza wyglądał przez okno. Nie wysiadał jeszcze. Drapał się.

– Dyskoteka? Na pewno? – zapytał.

Zadaszenie łukowe z nazwą klubu przed wejściem świadczyło, że był tu jakiś przybytek, ale jakiś taki mało dyskotekowy.

– Tak, głośna muzyka i piękne dziewczyny. – Ożywił się sztucznie taryfiarz reklamując lokal. – Zapłać za kurs i dawaj do środka, Miszka, wejdę z tobą, żeby ci było raźniej.

Marynarz zapłacił dolarami i wysiadł.

W środku natknął się na bramkarza, który wykasował od niego wstęp i wpuścił dalej, tam Misza poczuł zapach minionych nocnych zabaw.

Nikogo nie było.

Wczesna pora. – Zerknął na zegarek, z którego był dumny. Ludzie w wiosce mogli tylko o takim pomarzyć, jak też o podwieszanym sedesie, który sprawił mateczce w zeszłym roku. Cała wioska zeszła się, żeby zobaczyć toaletę i wypróbować.

Muzyka grała cicho, światła nie migały, kula nad parkietem się nie kręciła i było pusto, tylko dwie kobiety krzątały się za barem.

Skierował tam kroki.

Pamiętaj, tylko po angielsku.

– Heloł.

– Hi.

– Czemu tak pusto?

– Młoda godzina. Za chwilę przyjdą dziewczyny. Co podać do picia?

– Butelkę wódki.

Skąd ona wie, że zaraz przyjdą? I że o nie mi chodzi? Wzięcie ma ta dyskoteka?

Barmanka postawiła przed nim zamówienie i podała cenę. Misza zrobił wielkie oczy.

Łoj, ale drogo.

No nic, trzeba płacić i nie marudzić. Położył banknoty na blacie, po czym zabrał butelkę i usiadł obok w loży. Rozglądał się i czekał.

Miejsce zmęczone czasem. Przydałoby się odmalować i ponaprawiać kilka rzeczy. – Zauważył rozdarcie w czerwonym materiale siedzenia, zszyte na okrętkę słabo dobraną nitką. – Taka prowizorka? Powinni wymienić.

W końcu pojawiły się dziewczyny. Zaczęły wyłaniać się z jednego wyjścia blisko parkietu, jak pszczoły z ula. Wiele ubranych normalnie w sukienki, spódnice, spodenki, oszczędne w materiał oczywiście, ale też sporo odzianych jedynie w bieliznę. Wtedy Misza zorientował się, że to nie dyskoteka, a burdel.

Kurczę, chciałem na dyskotekę, do zwykłych dziewczyn.

Kilka razy, w innych portach, dał się wciągnąć w podobny schemat. Taryfiarze mieli układy z takimi lokalami i robili wszystko, żeby kursować do nich jak najczęściej.

Prostytutki potrafiły rozpoznać klienta. Powtarzalność zdarza się wszędzie. I mimo że Misza siedział sam, po urodzie i mowie ciała, widziały, że to Rusek, i już ustalały między sobą, które się do niego przysiądą. Skąd by nie był, to w końcu klient.

Przysiadły się dwie polki, bo Rosjanki, Ukrainki i dziewczyny z Białorusi unikały krajan, którzy z dziewczynami ze wschodu pozwalali sobie na więcej. Często nie silili się na maniery, byli niegrzeczni, opryskliwi, a nawet agresywni. „Swoje” dziewczyny traktowali jak własność i takie spotkania często kończyły się interwencją bramkarza.

Prostytutki, nauczone doświadczeniem, zawsze miały nadzieję trafić na kogoś normalnego w przypadku klientów ze wschodu, w końcu nie można generalizować. Liczyły na kogoś takiego jak Misza, dobrego, prostego chłopaka-cielaka, z którego da się wycisnąć sporo siana.

Tak też się stało.

Misza opowiadał o życiu na morzu, o sztormach i przygodach, a dziewczyny udawały zafascynowanie, znając prostą męską konstrukcję. Skupiały się na zarobku, który rósł z każdym drinkiem, i na tym z godzin spędzonych „na pokoju”, za dwie dziewczyny, bo bez trudu wywołały w cielaku wrażenie niechęci sprawienia którejś przykrości i pozostawienia samej na dole. A on połechtany atencją najbardziej był szczęśliwy z tego, że temat wojny się nie pojawiał.

I spędził Misza na górze dwie godziny z prostytutkami dotykając tylko jednej. Wcale nie dlatego, że chciał, ale za jej namową, bo żal jej się zrobiło tego ciamajdy, który bez gadania płacił za wszystko, za czas na pokoju i masę koszmarnie drogich drinków, w których nawet alkoholu nie było, a sam pił tylko wódkę.

A idź ty – pomyślał po wszystkim o dziewczynie. – Jadę na łajbę, starczy tego dobrego.

Kiedy zeszli na dół, gości w klubie było już sporo, muzyka grała głośno, światła migały, słychać gwar i śmiechy dokoła.

Towarzyszki próbowały go naciągnąć na kolejne drinki w cenie kolacji w restauracji dla dwojga za jeden, ale miał dość. Próbował się pożegnać, mówiąc, że musi wracać. Stał przy loży i już drugi raz ścierał serwetką to, co kapnęło Weronice ze słomki. Był pijany i nie chciał nawet myśleć, jak ucierpiało jego konto. Jednak grzecznemu chłopakowi nie tak łatwo przychodzi odmawiać, szczególnie że dziewczyny naciskały.

Pokraczną konwersację Miszy z dwiema dziewczynami słyszeli goście w sąsiednich lożach. W jednej bawili się hałaśliwi starsi Norwedzy, którzy mieli już nieźle w czubie i nie skupiali się na tłumaczeniach marynarza zrusyfikowaną angielszczyzną. W drugiej siedziało czterech dobrze zbudowanych młodych panów, którzy świętowali zamknięcie intratnego interesu polegającego na wymuszeniu. Poważni i skupieni na nieokazywaniu emocji, zwrócili uwagę na drażniący akcent.

Miszy udało się w końcu grzecznie pożegnać z dziewczynami i wyjść z klubu. Zaraz za nim wyłonił się taksówkarz w wędkarskiej kamizelce. Czekał na niego inkasując najpierw należność za kurs, potem wstęp do klubu, który zapłacił Misza, a następnie działkę z każdej godziny, które marynarz spędził z prostytutkami na pokoju. Przyszedł czas na ostatni zarobek, za kurs z powrotem na statek. To była całkiem udana noc.

Z klubu wyszło też trzech młodych mężczyzn spośród tych czterech, którym nie spodobał się akcent Miszy i jego aparycja. Czwarty został z dziewczynami, ten, który miał największe problemy z prokuraturą i nie było potrzeby, żeby jeszcze ryzykował.

Jeden z typów klepnął taryfiarza w ramię.

– Jedź stąd – powiedział.

Starszy pan spojrzał na tę trójkę i zrozumiał od razu.

Drugi z nich stanął Miszy na drodze do tylnych drzwi auta.

Oj, coś nie idzie jak trzeba – pomyślał porządnie pijany marynarz.

Z przyćmionym wódką żalem patrzył, jak wędkarska kamizelka taksówkarza znika wewnątrz mercedesa, rozbrzmiewa silnik i gablota odjeżdża.

Chcą się przyczepić. Okradną? Pobiją?

– Co, Rusku, dobrze ci u nas? – zapytał ostrzyżony na krótko, gniewny człowiek.

– Slava Ukraini – wymamrotał Rosjanin. – Ja z Ukrainu.

Popatrzyli po sobie. Wyglądający na przywódcę mężczyzna nie mógł ustać w miejscu, przebierał nogami, jakby szykował się do biegu. Wpatrywał się w Miszę gigantycznymi źrenicami napompowanymi kokainą.

– Może faktycznie – powiedział inny, ale bez przekonania.

– Gówno, nie z Ukrainy. To Rusek, Ukraińcy gadają inaczej, znam dobrze kilku.

– Ale na Ukrainie też mówią po rosyjsku.

– Zobacz jego ryj, to Rusek.

Misza nie rozumiał polskiego języka. Miał nadzieję, że te chłopaki poprzekomarzają się z nim i na tym się skończy. Może nawet przybiją piątki na pożegnanie bratu z Ukrainy.

Niepotrzebnie odesłali taksówkę. Jak teraz wrócę na statek?

Podrapał się w lewy bok pod pachą i spojrzał na rozdeptane opakowanie po papierosach obok niespokojnych nóg przywódcy. Miał ochotę je podnieść i wyrzucić do kosza.

– Patrz, jak się frajer drapie, jaki wyluzowany.

Niespodziewany i mocny policzek zamroczył Miszę na moment.

Co?!

Nie bolało. Znieczulające działanie alkoholu przeszkadzało w kontaktach z kobietami, ale w tej sytuacji było dobre.

– Ruski śmieciu, nauczymy cię pokory.

Misza zauważył, że nogi tych chłopaków zrobiły się jeszcze bardziej niespokojne, jakby chciało im się tańczyć.

Drugi policzek. Kilka pokracznych kroków uchroniło Miszę przed upadkiem.

– Szto?!

Nadzieja, że to tylko przekomarzanie, chwiała się odepchnięta przez inną.

Poszturchają mnie i zostawią. Zdarzają się takie rzeczy.

Zacisnął zęby, żeby to przetrwać, ale poczuł się niesamowicie samotny. Daleko od domu, jak nigdy wcześniej, a pływał przecież po całym świecie.

Cios w brzuch.

– Uff. – Misza zgiął się w pół, stracił na chwilę oddech.

Pomyślał o najbliższej mu osobie.

Mateczka moja…

Spała już na pewno. Było ciepło, więc do zachodu siedziała na stołeczku przed domem i słuchała świerszczy, rozmyślając o swoim prostym wiejski życiu, niezmiennym od dziesięcioleci, i o synu, czy wszystko u niego dobrze, czy krzywda mu się nie dzieje.

Kolejny cios wylądował na kości policzkowej blisko oka. Ledwie zauważył zbliżającą się pięść.

– A teraz, ruska świnio, defiluj nam, pokaż, jaki z ciebie zwycięzca. Obesrana, tępa armia czerwona!

Misza chwiał się na nogach, świat wirował. Słyszał głos warczący do ucha, ale nic nie rozumiał, czuł jedynie zapach z ust i zionącą w niego ogromną nienawiść. Wiedział skąd się wzięła i poczuł wstyd za to, że był Rosjaninem i złość na wierchuszkę rządzącą jego krajem.

Przez nich mnie biją, przez nich.

Oko puchło błyskawicznie i zaczęło się zamykać.

Chwila i koniec. Za chwilę mnie zostawią.

Uczepił się tej nadziei.

– Maszeruj, frajerze, jak na placu czerwonym!

Kolejny cios, a po nim kopniak w dupsko. Marynarz upadł, szorując czołem o bruk. Dzięki Bogu za otępiające działanie alkoholu.

– Panowie, nie trzeba. Ja jestem dobry chłopak, dobry dla każdego, nie bijcie… – bełkotał po rosyjsku tak, że i Rosjanin by nie zrozumiał. Uniósł przy tym ręce, jakby się poddawał, a nie zasłaniał.

– Zamknij ryj. Ruski kłamco – powiedział któryś, jakby zrozumiał bełkot.

– Zostawcie mnie w spokoju… – powtarzał Misza.

Znów myślał o wsi, gdzie się wychowywał, i o miłości, którą słyszał w głosie mamy za każdym razem, kiedy do niej dzwonił, albo czuł we łzach na policzku, gdy witała go przed furtką. Wiele by dał, żeby przytulić się do jej granatowego fartucha i poczuć zapach domu.

Solidne ciosy i kopniaki spadały z każdej strony jeden za drugim.

Wytrzymać…

Marzył, żeby wszystko skończyło się dobrze, żeby znaleźć się już na statku. Ale to bezpieczne miejsce oddalało się z każdym uderzeniem coraz bardziej, jakby łajba już odpłynęła bez niego. Zaczął myśleć o dziwnych rzeczach, że nie był dzieckiem i już się nażył. Jakby chciał się pogodzić z ewentualną śmiercią.

Kiedy stracił przytomność, oprawcy czekali, cucąc go, żeby ją odzyskał. Potem tłukli dalej.

Obok przechodziło dwóch młodych kolesi, zaciekawionych akcją.

– To Rusek, śmieć! – wyjaśnił jeden z gnębicieli.

Kolesie uśmiechnęli się na tę wieść i machnęli ręką, a trójka bandziorów napędzanych nienawiścią, białym proszkiem i poczuciem wykonywania świętego obowiązku pozbywania się komórki rakowej świata poczuła się usprawiedliwiona i dumna ze swego dzieła.

Co jakiś czas padały słowa utwierdzające w słuszności czynu:

– Lubicie zabijać kobiety i dzieci?

– To i tak nic w porównaniu z wami! Won śmiecie do swojego kraju!

Dwóch taryfiarzy wyglądało przez okno klubowej poczekalni. Dowiedzieli się o narodowości Miszy od kolegi, który go przywiózł. Kiedy Rosjanin stracił przytomność i jego ciało stało się bezwładne, wystraszeni odwrócili wzrok i wrócili do wpatrywania się w telewizor.

Źle się dzieje – myślał Misza odzyskując świadomość po raz drugi. – Zginę tu.

Miejsce osamotnienia i tęsknoty zajął strach przed śmiercią, który wypływał jakby z brzucha, a nie z umysłu. Trząsł marynarzem coraz bardziej, szczególnie po tym, kiedy pojawiła się myśl, że już nigdy nie wróci do domu.

Mateczko, moja mateczko...

Ciało biło na alarm, narządy cierpiały, nerki i śledziona były już mocno uszkodzone, stres wewnątrz sięgał zenitu, a ciosy przybierały na sile, bo prześladowców ponosiło coraz bardziej.

– Lubisz nienawidzić i zabijać niewinnych, śmieciu?

– Oko za oko, tępaku.

Czuli się jak bohaterowie, jak wybawcy. W końcu to, w czym byli dobrzy, okazało się potrzebne nie tylko w nielegalnych i samolubnych celach, ale dla dobra ogółu, który przecież odbierze ich czyn z aprobatą. Dźwięczało im w głowach, że nawet jeśli zabiją tego Ruska, nie staną przed sądem, bo w rzeczywistości robią coś dobrego, czego chcieli wszyscy. Zabijanie rosyjskich najeźdźców w Ukrainie jest pożądane, a co za różnica, gdzie znalazła się ruska świnia?

– Skończymy go.

Mateczko… – pomyślał Misza i stracił przytomność po raz ostatni.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • MartynaM 9 miesięcy temu
    No to żeś napisał... wbija w fotel. Mocna rzecz!

    Zaszufladkowali, zabili... niby w imię wojny na Ukrainie, ale jak Putin, trzech na jednego, bez zasad i to Polacy... wydali wyrok i wykonali. Niewinny człowiek zginął.

    I taka mnie myśl naszła, że w każdym narodzie są dobrzy i źli, dlatego nie trzeba wszystkich do jednego worka wrzucać...

    Dobry tekst!
  • Bruno Kadyna 9 miesięcy temu
    Dokładnie tak, dobrzy i źli są wszędzie.
    Pozdrowionka!
  • Józef Kemilk 9 miesięcy temu
    Smutna prawda. Tyle dobrego w swoim mniemaniu robimy na tym świecie, kopiąc, poniżając, wyzywając i zabijając innych.
    5
    Pozd
  • Bruno Kadyna 9 miesięcy temu
    Dzięki :)
  • Marek Adam Grabowski 9 miesięcy temu
    Bardzo mi przykro, ale mój komentarz będzie bardzo krytyczny. Twoje pióro zupełnie mi się nie podoba. Jako główne wady podam: przydługie zdania, nadmiar kolokwializmów, chaotyczną budowę zdań. Poza tym wiele fragmentów opisujesz zbyt rozwlekle; zwłaszcza mam tutaj na myśli wstęp. Co do fabuły; jest prosta i przewidywalna. Fragment o kiblu byłby śmieszny gdyby był elementem komedii absurdu. Tutaj zaburza całość. Czy jest cokolwiek co mogę pochwalić? Otóż przesłanie. Pod nim mogę się podpisać obiema rękami. Pozdrawiam 2
  • Akwadar 9 miesięcy temu
    Jakiż żesz surowy osąd...
    Czy, aby naprawdę zasłużony, panie MAG?...
  • Marek Adam Grabowski 9 miesięcy temu
    Akwadar Pisałem jak to odczuwam. Mojego zdania autorowi i czytelnikom nie narzucam. Pozdrawiam
  • Akwadar 9 miesięcy temu
    Marek Adam Grabowski ja tylko ciekawym tego odczucia, żadnego oskarżenia o narzucanie... pozdr.
  • Marek Adam Grabowski 9 miesięcy temu
    Akwadar luz.
  • Bruno Kadyna 9 miesięcy temu
    Już to kiedyś pisałeś, mimo to dalej czytasz. Toż to masochizm ;)
    Pozdrowienia
  • Marek Adam Grabowski 9 miesięcy temu
    Bruno Kadyna trochę masochista, że mnie jest. A tak na poważnie; nie pamiętam tego. To musiało być dawno, gdyż z archiwum wynika, że to twoje pierwsze opowiadanie od roku, a drugie od dwóch lat. Pozdrawiam Ps. zapewniam, że komentarz nie był żałośliwy.
  • Lotos 9 miesięcy temu
    Podoba się, mocny tekst, znam kilku ruskich i spoko z nich goście, tak to jest, że za czyjeś chore zachcianki płacą niewinni ludzie. Niemniej ci co go pobili, zrobiliby to z każdym innym, i czasem nie taka fryzura, torebka jak ostatnio i mozna dostać łomot.
    Co do przydługich zdań, Marquez często takimi pisał.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania