Moim okiem, sobie.

Poczekaj, poczekaj, czy to nie jest teraz tak, że ludzie późno chodzą spać i późno wstają. Kiedyś było na odwrót,

to osoby, które były jakimiś ekstrawaganckimi kurwami, zachowywali się w ten sposób, mieli wszytko w dupie, coś tam się działo

i "heja" do przodu. Teraz wszyscy robią jak te kurwy, dlatego ja jestem tą grzeczną, robię inaczej, chodzę późno spać i wstaję

wcześnie i raz mam wszytko w dupie, a i innym razem też. Tylko czasami nie.

Tłuściutki wieczór i nic z niego nie pamiętam. Byłem wtedy ujarany. Nie byłem nawet w stanie myśleć, albo inaczej, myślałem, ale bez mojej woli, nie byłem sobą. Proszę sobie wyobrazić, to myśli władają ludźmi, a nie odwrotnie, tak jest w rzeczywistości. To co wydarzyło się następnego dnia, miało duży wpływ na to kim jestem teraz.

Poranek, bardzo cichy, jakby było jakieś święto, albo chociaż niedziela. Słońce wysoko na niebie, a ja patrzyłem spokojnie

na przechodząca kobietę. W głowie cisza, nad niczym się nie zastanawiałem. W tym samym momencie, przelatywał samolot, robiąc tyle hałasu, że niektórzy z przechodniów zwrócili głowę w górę. Trzeba ruszyć się z tego miejsca i przestać świecić gołym tyłkiem na balkonie. Poszedłem do kuchni, która znajdowała się na drugim końcu mojego mieszkania. Była bardzo malutka, miała może z dwanaście metrów kwadratowych, ale to tam zaczynały się moje najlepsze imprezy. Mieszkałem sam już od pięciu lat, a seksu nie uprawiałem już wieki. Nie miałem na to czasu. Cały czas zastanawiałem się nad moim życiem i co chcę właściwie w nim robić. Stale wydawało mi się, że mam mnóstwo czasu, ale niestety dwadzieścia osiem lat już na karku, a ja nie dorobiłem się jeszcze niczego. Całe życie wydawało mi się, że czuję, iż jestem do czegoś większego stworzony. Oczywiście jestem jeszcze młody, ale moje wewnętrzne parcie na sukces sprawia, że głupieję. Chyba zaparzę sobie kawę, piąta jeszcze

nikomu nie zaszkodziła. Nie wiem jak wy, ale dla mnie kawa, to niekończąca się przyjemność, którą zawsze mam ochotę sobie sprawić, nawet bardziej niż jakieś tam kolejne walonko. Znowu sam - pomyślałem. Tak naprawdę, to nie ma znaczenia, mogę tak całe życie, byle tylko udało mi się zrobić to co zaplanowałem.

Myślałem o tym wszystkim stojąc nago w kuchni, patrząc w niebo oraz popijając kawę. Chyba gdzieś wyjdę, w domu nic się nie wydarzy.

Wychodząc zabrałem swoją książkę, w nadziei, że znajdę miejsce w tym mieście, gdzie będę mógł ją spokojnie przeczytać. Po drodze nawinęło się kilku ulotkarzy wciskając mi kolejny kit. Tak, biorę dla ich nadziei i mojej satysfakcji, że daję im zarobić. Pomyślałem sobie, pobiegnę, wszyscy idą to ja sobie pobiegnę, i nie dam już sobie nic wcisnąć. Tak mi się zdaje, że ci którzy biegną mają w życiu łatwiej. Nie zastanawiają się, mniej myślą, biegną i widzą tylko jedno, cel może metę, jakkolwiek to nazwać. Śmieszne jest to, że nigdy tego nie osiągają, bo to tylko ich i ludzi im towarzyszącym złudzenie. Tych, których to złudzenie opuściło, siedzą i upijają się chwilą.

Znalazłem się w parku i właśnie wybiła dwunasta w południe. Był to jeden z tych gorących dni, ludzi ukrywających się w domach przed skwarem południowego słońca. Teraz ludzie są jakby uczuleni na promienie słoneczne, wszyscy się boją, że rak, że wolne rodniki albo szybciej skóra się starzeje i przestają się uśmiechać, bo im się od tego zmarszczki na twarzy porobią. W parku chłodniej i spokojniej, nawet przyjemniej niż w moim domu, jest kilka fontann, można się położyć i schłodzić. Zasnąłem.

Czy kiedykolwiek przestałem wierzyć sobie i światu, i ciągle toczącemu sie procesowi przetwarzania wszytko przez mój mózg w ten sam sposób? Jak uwolnić się od powracających koszmarów nocnych przypominających sobie o mnie nad ranem, gdzie chcę odespać poprzednią nieprzespaną noc? Czy już za każdym razem patrząc na drzewo, nie będę go widział, tylko uśmiechającą się do mnie postać z innego wymiaru? Co takiego jest ukrytego w każdym człowieku i dlaczego jest tak trudno to znaleźć?Wszyscy jedziemy w szalenie rozpędzonym pociągu.

Noc, zapadła nad miastem i gdy tylko otwarłem oczy, ujrzałem niebo pełne gwiazd, a po lewej stronie księżyc mocno świecił mi w twarz. W parku cisza i nie wiem ile tutaj leżałem i nie wiem dlaczego nikt mnie nie obudził. Nie widać mnie? Z pewnością teraz o tej porze jest to całkiem możliwe, ale w dzień, tak słoneczny który właśnie, chyba się skończył, coś tam

trochę mnie widać. Czy to ważne? Przecież tego chcę, chciałem i lubię czuć się niczyj, tylko swój, a gdy już nie będę swój, to może stanę się wszystkim? Jeżeli wiesz czym jest wszytko...

Leżenie i patrzenie w to niebo, to wszystko jakby było dla mnie, ale przecież każdy może tak pomyśleć i życie można tak przeleżeć.

Z daleka, chyba drugiego końca parku usłyszałem dziwne dźwięki, coś jakby zbliżało się do mnie w niezbyt dobrym nastroju, poczułem się pusty. Wiatr zaczął mocniej wiać, a księżyc jakby przestał tak mocno świecić. Jednocześnie otaczała mnie cisza i te dziwne dźwięki, bez harmonii i melodii, brudne groźne dźwięki. Jeszcze się nie rozejrzałem dookoła, bałem się i jednocześnie miałem nadzieje, że jak nie będę patrzył, to nic tam nie będzie. Uciekłem. Znalazłem się w mieście, a tam ludzie ubrani wesoło i ulice całe pomarańczowe od świateł. Światła, jak dobrze, że są tutaj światła, niekoniecznie ludzie. I wiatr przestał wiać, i księżyc znów mocno świecił, a to wszytko to byłem chyba ja. Podświadomie czułem, że gdy tylko zostanę sam, moje ja znów do mnie przyjdzie i wypełni mój czas, swoją nieskładnością, niepewnością i niezdecydowaniem.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania