Mój stuknięty sąsiad

To już piątek, a w piątek kończę ciężki tydzień pracy. Wychodząc z korporacyjnych kleszczy drapaczy chmur, myślę o tym, co zrobię ze sobą przez kolejne dwa dni. Może się upiję, może pójdę na zakupy albo wyjadę za miasto poszukać ciekawych widoków. Najpierw wrócę do swojego mieszkania, zrobię jakiś konkretny obiad. Tak, to jest myśl! Mam już dość tego niezdrowego żarcia z fastfoodów. Chociaż nie mam zielonego pojęcia o gotowaniu, to spróbuję chociaż raz coś upichcić. Skoczyłem do sklepu, niedaleko mojego osiedla. Kupiłem multum warzyw i trochę wołowiny, może znajdę jakiś ciekawy przepis. Po zakupach, rzecz jasna powróciłem do domu. Przed gotowaniem, chciałem uciąć sobie godzinną drzemkę. Strasznie mało sypiam, robią mi się wory pod oczami, przez cholerne monitory zapewne stracę wzrok. Położyłem się na wygodnej sofie w salonie, to uczucie ulgi po pięciu dniach jest niesamowite. Oczy poczęły mi się kleić, już zacząłem zasypiać. Jednak sen z powiek spędził mój stuknięty sąsiad, który nachalnie dzwonił do moich drzwi. "Ding - dong, ding - dong" i tak cały czas. Chciałem udawać, że mnie nie ma. Ale ten czubek chyba mnie prześladuje. Nie wytrzymałem nerwowo, dzwonienie mnie tak irytowało, że miałem ochotę wyskoczyć z okna. Zamiast tego uchyliłem drzwi.

 

- Dzień dobry sąsiedzie! - krzyknął ucieszony.

- Dobry, czego pan chce? - odpowiedziałem ozięble.

- Masz pan jakąś świecę na zbyciu?

- Nie, nie mam!

- To chociaż latarkę...

- Latarki też nie mam! - uniosłem się - Po co panu te rzeczy?

- No widzisz sąsiedzie. Mam misję, wejść do pewnej jaskini i wydobyć złoto.

- To ja wyznaczę panu misję.

- Jaką? - zapytał zaciekawiony.

- Niech pan zacznie leczenie psychiatryczne! Do widzenia!

 

"Co za idiota", pomyślałem. Trzasnąłem mu drzwiami przed nosem. Zawsze co piątek przychodzi, dzwoni do moich drzwi i pyta się o głupie rzeczy. W zeszłym tygodniu chciał pożyczyć kilof, którego rzecz jasna nie posiadam, wątpię żeby ktokolwiek w bloku posiadał kilof. Poszedłem do łazienki przemyć twarz, nerwy we mnie kipiały. Postanowiłem ponownie uciąć drzemkę, nie miałem zupełnie sił na nic. Ponownie zapadałem w sen, jednak po raz kolejny usłyszałem dzwonienie do drzwi. Wstałem z furią z sofy, podszedłem do drzwi i spojrzałem przez wizjer. To znowu on! Ten psychopata! Mam tego dość, ostatni raz mu otwieram!

 

- Przepraszam sąsiedzie, ale mam znowu sprawę.

- Jaką?!

- Masz pan baterie paluszki? Potrzebuję dwie sztuki. Okazało się, że mam latarkę!

- Tak mam baterie! Proszę poczekać...

 

Zamknąłem ponownie drzwi, znalazłem pilot od telewizora. Wyciągnąłem z niego baterie z myślą, że jak mu je dam to już więcej nie zawita w moim progu.

 

- Proszę! Przyniosłem panu dwie sztuki!

- Dziękuję sąsiedzie! - odpowiedział uradowany.

- Proszę mi już dać spokój, próbuję się przespać.

- Nie ma sprawy, już sobie idę. Do widzenia.

- Żegnam!

 

Odetchnąłem z ulgą. Nie próbowałem ponownie zasnąć, robiło się już późno. "Szkoda czasu", stwierdziłem. Zabrałem się za gotowanie. Miałem w planie zrobić steka z warzywami, jak na pierwsze gotowanie, wydawało mi się to dość łatwe. Wrzuciłem mięso na patelnię, zacząłem smażyć. Nalałem sobie szklaneczkę bardzo dobrej whiskey. Oddawałem się chwilom relaksu. Za oknem poczęło się ściemniać, mój obiad zmieni się w kolację, ale cóż, nie przewidziałem tych wszystkich zdarzeń, chociaż mogłem. Już zapomniałem o moim stukniętym sąsiedzie, za to ślinka mi leciała na widok tego steka. Zadowolony z kulinarnych postępów, postanowiłem pokroić warzywa, by potem je udusić na parze. Mój plan doskonały przerwało dzwonienie do drzwi. "Ding - dong, ding - dong", "K***a mać!", pomyślałem. Mam już tego dość, dzwonię na policję. Jest już 21:05, a on dalej mnie nachodzi.

 

- Halo, dobry wieczór!

- Dobry wieczór, chciałby pan coś zgłosić? - odpowiedziała kobieta.

- Tak, mój chory psychicznie sąsiad nie daje mi spokoju.

- W jaki sposób?

- Nachodzi mnie co kilka godzin, narusza mój mir domowy.

- To może... niech mu pan nie otwiera i wtedy sobie pójdzie.

- Proszę mnie posłuchać. On nie da mi spokoju! Rozumie pani!

- Rozumiem, za 15 minut przybędą funkcjonariusze. Proszę podać adres.

- Madstate St. blok nr. 7, mieszkanie nr. 13.

- Proszę czekać, dobranoc!

- Dziękuję, dobranoc!

 

Czekałem na policję. Nie miałem zamiaru mu otwierać, mimo to, ten cały czas dzwonił, bez malutkiej przerwy. Chcąc nie zwracać na to uwagi, znów zająłem się gotowaniem, chociaż nie sprawiało mi to takiej przyjemności jak wcześniej. Po jakimś kwadransie dzwonienie do drzwi ustąpiło, po czym przyszli policjanci, którzy najpierw zadzwonili, a potem zapukali. Spojrzałem przez wizjer, tak to oni! Przyszła moja armia zbawienia, może znajdą jakiś sposób na tego czubka. Po otwarciu drzwi wyjaśniłem im całą sytuację. Obaj funkcjonariusze tylko kiwali głowami. Wskazałem im mieszkanie dwunaste, bo tam mieszkał stuknięty sąsiad. Ci obrócili się i zadzwonili pod wskazany numer. Nikt nie otwierał, zaczęli stukać swoimi pałkami po drzwiach, to też nie dawało efektu. Policjanci zauważyli jedną ciekawą rzecz, że na drzwiach mojego sąsiada nie ma plakietki z nazwiskiem, jakby mieszkanie było puste. Na znak współpracy z nimi, udałem się do dozorcy bloku, by ten otworzył drzwi kluczem zapasowym. Zjechałem windą na parter, by dostać się do portierni. Tam siedział dozorca popijający kawę.

 

- Dobry wieczór panie Martens, ma pan jakąś sprawę?

- Tak, potrzebuję klucza od dwunastki.

- Od dwunastki? Ale po co panu ten klucz?

- Przyszła policja i chcą otworzyć drzwi.

- Policja? Otworzyć drzwi? Ale oni nie mają takiego prawa! Z resztą tam nikt nie mieszka!

- Jak to nikt nie mieszka? Co piątek nachodzi mnie ten stuknięty gość z pod dwunastki!

- Coś musiało się panu pomieszać. Ale by pana uspokoić, możemy tam iść.

 

Udaliśmy się pod dwunastkę wraz z dozorcą. Tam czekali poddenerwowani policjanci. Nie mogłem się doczekać, aż otworzymy te drzwi. Dozorca przekręcił kluczyk i wszedł pewnie do mieszkania. Ja wraz z funkcjonariuszami za nim, okazało się, że mieszkanie jest zupełnie puste, nie ma żywej duszy.

 

- Widzi pan, nikogo nie ma.

- Jak to! To niemożliwe!

- A jednak - odpowiedział dozorca, patrząc na mnie podejrzliwie.

- Może mieszka pod innym numerem, na pewno zaszła pomyłka.

- Proszę pana jest prawie 22:00, jedyną osobą która zakłóca porządek jest pan.

- Ale...

- Proszę wrócić do siebie, uspokoić się. To na pewno zmęczenie panie Martens.

 

Dozorca zamknął mieszkanie. Funkcjonariusze ostrzegli mnie, bym ponownie nie wzywał policji do takich spraw. Wszyscy patrzyli na mnie jak na wariata, jakbym sobie to uroił. Zrezygnowany wróciłem do siebie, przez to wszystko spaliłem swojego steka. Nieszczęścia chodzą parami, dlatego nalałem kolejną, obfitszą szklankę whiskey. Wszyscy mieli gdzieś mój problem, być może popadłem w paranoję, może to pora by udać się do psychiatry? Ale nie, to nie omamy. Nie wybiła nawet 23:00, a dzwonienie znów przerwało mój spokój. W pełnej furii wyskoczyłem z mieszkania...

 

- Dobry wieczór sąsiedzie, przepraszam za tak późne najście...

- Wynoś się człowieku! Wynoś się do cholery! - krzyknąłem.

- Ale proszę się uspokoić...

- Nie uspokoję się!

- Wydobyłem złoto dzięki panu! Przyniosłem kilogramową sztabkę w prezencie!

- Nie chcę żadnego cholernego złota ty idioto!

- Pokażę panu, że to nie blef! - rzekł, wyciągając sztabę złota z pod marynarki.

- I co mam się cieszyć?

- Powinien pan, w tym wymiarze to niezła fortuna.

- W tym wymiarze?

- Proszę wpaść do mnie za chwilę to wszystko ci wytłumaczę sąsiedzie.

- Nie mam takiego zamiaru, a to złoto to sobie wezmę i proszę już mnie nie nachodzić.

 

Po kolejnej rozmowie z wariatem, wróciłem na sofę. Oglądałem sztabkę złota, wydawała się prawdziwa, z resztą miałem wiele razy do czynienia ze złotem w życiu i zauważyłem, że to nie podróbka. Mój wujek był złotnikiem, za młodu dorabiałem w jego zakładzie jubilerskim. Tym razem chwyciłem za butelkę whiskey, upiłem się dość konkretnie. Zastanawiała mnie propozycja sąsiada, abym go odwiedził. Zebrałem w sobie resztki nerwów i udałem się pod dwunastkę. Zadzwoniłem tylko raz, a drzwi jakby były automatyczne, otworzyły się bez ingerencji człowieka. W środku nie zastałem pustki, lecz wystrój rodem z domów kolonistów z XIX wieku. Na ścianach wisiały dziwne obrazy, niektóre przedstawiały bitwy lądowe i morskie, niektóre zaś portrety mężczyzn i kobiet, były też krajobrazy. Podłogę pokrywały skóry dzikich zwierząt, po kątach leżały trofea z polowań. Wkroczyłem do salonu, tam w kapeluszu i pirackim czarnym ubraniu siedział mój sąsiad, usadowiony przy masywnym biurku. Facet zauważył, że wszedłem.

 

- Proszę wygodnie usiąść sąsiedzie.

- Czy to wszystko jest prawdziwe? - zapytałem zdziwiony.

- Czy my jesteśmy prawdziwi? - odpowiedział pytaniem.

- To ja zadałem pierwszy pytanie!

- To już od pana zależy, co jest prawdziwe a co nie.

- Myślę, że jestem już pijany.

- Ale nie do takiego stopnia, żeby coś sobie ubzdurać.

- Może...

- Coś ci pokażę sąsiedzie. Proszę podejść do jednego z obrazów.

 

Wysłuchałem prośby stukniętego sąsiada. Wybrałem obraz przedstawiający bitwę pod Waterloo.

 

- I co mam teraz zrobić? - zapytałem.

- Proszę się dokładnie przyjrzeć, widzi tam pan gdzieś siebie?

 

Spoglądałem chciwie na obraz, szukałem pośród batalii swojej osoby. Okazało się, że jestem tam! Siedziałem na brązowym koniu, wskazując szablą na wrogów Francji. Za moim gestem do boju szła ogromna armia uzbrojona w muszkiety.

 

- Czyli już pan się tam znalazł! - przerwał nagle moją zadumę.

- Tak! Ale jak to możliwe?

- Proszę dotknąć obrazu, wszystkiego się pan dowie.

 

W momencie tknięcia obrazu, poczułem mocne ciśnienie w głowie, jakby miała eksplodować. Na chwilę, przed oczami zrobiło się biało, po czym ocknąłem się na polu bitwy. Kule armat świszczały, kilka metrów dalej walczyli ludzie, w zwarciu, używając bagnetów. Ja siedziałem na brązowym koniu, a obok mnie na białym rumaku siedział mój stuknięty sąsiad, przyodziany w ubrania Napoleona Bonaparte. "To już przesada!", pomyślałem. Uderzyłem się w twarz dla pewności, że to nie złudzenie. Mimo wszystko, otoczenie zdawało się realne, reagowałem także na bodźce. To był dla mnie szok!

 

- Sąsiedzie! Wydaj rozkaz natarcia pozostałym jednostkom!

- Ale jak? Co? Jakie natarcie?

- Podnieś szablę bo zginiemy! - odpowiedział zdenerwowany.

 

Uniosłem szablę na jego rozkaz, pozostałe jednostki rzuciły się w wir walki. Obserwowałem to z wielką pasją i niedowierzaniem. Mój sąsiad siedząc na koniu obok mnie zgrywał Napoleona, a ja jakiegoś generała. Przecierałem oczy ze zdumienia, jednak sen się nie kończył. Doskonale wiedziałem z historii, że Francja przegrała tę bitwę. Dlatego odczuwałem obawę, że w końcu przegramy i nas pojmają. Sąsiad mocno chwycił mnie za ramię i w ciągu chwili przenieśliśmy się z powrotem do jego mieszkania.

 

- Co to do cholery było?! - zapytałem z ogromnym zdziwieniem.

- Bitwa pod Waterloo.

- Ale jak? Przecież mamy 2014 rok.

- To nie są zwykłe obrazy, one są magiczne!

- Magiczne?

- Tak! A ja jestem magikiem!

- Magikiem?

- Ty też możesz nim zostać sąsiedzie!

- Nie, to nie dla mnie. Mam pracę i swoje życie. Z resztą dalej nie wierzę w to co tu zaszło.

- Zostań ze mną! Zobaczysz przeszłość i przyszłość! To lepsze niż szare nudne życie.

- Ze względu na to, że to było ciekawe przeżycie, zostanę jeszcze chwilkę.

 

Zgodziłem się by zostać, ciekawość przerosła moją niechęć do sąsiada. Udawaliśmy się w przeróżne podróże w czasie. Przepłynąłem z Kolumbem Atlantyk, walczyłem wraz z krzyżowcami przeciw Saracenom, poleciałem na Marsa! Za każdym razem powracaliśmy do jego mieszkania, a ja co raz to chętniej udawałem się w podróże. To było niesamowite, aż straciłem poczucie czasu. Po całej nocy chciałem wrócić do swojego mieszkania. Okazało się, że mój klucz nie pasował do zamka. Za oknami było już jasno. Ze względu na to, że nie mogę dostać się do siebie, odczułem niepokój. Zjechałem windą by dopaść dozorcę i spytać co jest zgrane. Gdy tam dotarłem, okazało się, że dozorca się zmienił, jest zupełnie inną osobą. Co gorsza nie znał mnie i nie chciał wydać mi klucza. Zdezorientowany wyszedłem na ulicę, by się rozejrzeć. Wszystko wydawało się takie samo jak wczoraj. Idąc tak chodnikiem, rzuciła mi się gazeta, która leżała na bruku. Popatrzyłem na datę, prawie zemdlałem. Okazało się, że mamy 2020 rok! Minęło 6 lat! Ale jakim cudem? Pobiegłem z powrotem do swojego bloku, by dowiedzieć się wszystkiego od sąsiada. Gdy wkroczyłem do środka, dozorca zauważył to. Prawdopodobnie zadzwonił już na policję, widząc moje podejrzane zachowanie. Udało mi się go przechytrzyć, w momencie gdy za mną biegł drzwi windy zatrzasnęły się. Nerwowo dotarłem pod dwunastkę, zacząłem dzwonić, a potem tłuc w drzwi. Zza drzwi usłyszałem głos kobiety...

 

- Czego pan chce?

- Gdzie on jest? Gdzie on jest?

- Ale kto? Mieszkam tu sama! Proszę odejść bo wezwę policję!

- Nie rozumie mnie pani! Proszę mnie wpuścić!

- Nie ma mowy. Niech się pan natychmiast odsunie od drzwi!.

 

Dozorca dobiegł za mną. Natychmiast potraktował mnie paralizatorem, po czym uderzył czymś twardym w głowę. Padłem jak kłoda. Obudziły mnie syreny, leżałem przypięty pasami do niewygodnego łóżka, nade mną wisiał gość w białym kitlu i maseczce lekarskiej. Szykował jakiś środek uspokajający, bo w jego ręku zauważyłem strzykawkę. Szarpałem się i wydzierałem, by mnie wypuszczono. Jednakże, na nic były moje starania. Pasy całkowicie mnie obezwładniły. Poczułem ogromny strach, miałem pustkę w głowie. Ostatecznie osadzono mnie w szpitalu psychiatrycznym. Zdiagnozowano, że mam schizofrenię. Próbowałem przedstawić lekarzom swoją historię, jednak nikt mi nie uwierzył. Jeszcze bardziej pogłębiałem się w tym bagnie. Odczułem nieskończony gniew w stosunku do sąsiada, przez niego jestem teraz chory psychicznie. Cały czas myślę o tym, czy go jeszcze spotkam...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Szczur 04.12.2015
    Aż chciałoby się zaśpiewać "jak dobrze mieć sąsiada", ale nie... Sympatyczne w treści, lekkie, pomysłowe. Chociaż muszę przyznać, że im bliżej było końca tym bardziej domyślałem się finału. Małe zgrzyty:
    1) Położyłem się na swojej wygodnej sofie w salonie, to odczucie ulgi po pięciu dniach // pierwsze: usunąłbym "swojej" - raczej oczywiste, że w twoim mieszkaniu znajduje się twoja sofa i dwa: "odczucie" zastąpiłbym "uczuciem"
    2) -A jednak. - odpowiedział dozorca, // bez kropki
    3) Pobiegłem spowrotem do swojego bloku // z powrotem
    przez niego jestem teraz psychopatą // nie jestem pewien, czy "psychopata" to odpowiednie słowo, zmieniłbym na coś bardziej ogólnego
  • ausek 04.12.2015
    Fajne! mam pytanie czy słowo ''stek'' nie podlega odmianie? :) 5
    '' zrobić steka z warzywami'' i ''- stek- Pytam, bo sama chciałabym wiedzieć.:)
  • Szczur 04.12.2015
    po co komplikować sobie życie stekiem z warzywami? surowy schaboszczak i wszystko
  • Atropina 04.12.2015
    Dzięki Szczurze za uwagi, muszę wprowadzić poprawki. A co do tego steka, to nie mam pojęcia, pisałem na wyczucie. Ale wydaje mi się, że nie jest to poprawne językowo. Wujek Google będzie wiedział!
  • alfonsyna 04.12.2015
    Dodam jeszcze tylko, że powinno być "zresztą", a nie "z resztą", no i przydałyby się jednak spacje po myślnikach w dialogach :) poza tym, "psychopata" jest tutaj zupełnie nieadekwatnym określeniem, albowiem schizofrenik i psychopata to dwie kompletnie różne sprawy, podejrzewam, że lepiej byłoby dać, np. "przez niego jestem wariatem" - wtedy miałoby to większy sens :)
    W sumie czytało się dość przyjemnie, wielkiego zaskoczenia może nie było, ale i tak wyszło fajnie, pozdrawiam :)
  • _Lucinda_44 06.12.2015
    No i kto, koniec końców wyszedł na wariata? :D
    Bardzo fajny tekst z ciekawymi zwrotami akcji. No i zgodzę się z Alfonsyną, że określenie "psychopata" jest niezbyt trafnie użyte, ale to tak jakbym miała się do czegoś przyczepić ;)
  • Atropina 09.12.2015
    Poprawki wprowadzone. Pozdrawiam!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania