Mój własny anioł cz.2
RAFAŁ
Dzisiejszy dzień okazał się do niczego. Dostałem wycisk na treningu i szczerze mówiąc coraz mniej satysfakcji przynosiło mi uprawianie sportu. Trwałem w drużynie nie dla siebie tylko dla ojca. Jako potomek profesora matematyki chciałem sprostać wymaganiom i wyobrażeniom w stosunku do mojej osoby. Nie wystarczało mu, że dobrze się uczyłem, oczekiwał bowiem znakomitych osiągnięć sportowych. Jedyny syn jakiego posiadał, w jego odczuciu, został skazany na sukces.
Mama zmarła, gdy miałem trzy lata w wypadku samochodowym podczas trasy koncertowej swojego zespołu. Wiem, trochę dziwna z nich była para, matematyk i wokalistka rockowa. Była niesamowitą kobietą, którą rozsadzała energia i miała mnóstwo pomysłów na życie. Jej delikatna uroda kontrastowała z jej żywiołową osobowością. Tak przynajmniej wspominał ją tato.
Ciężko było mu pogodzić się z utratą swojej drugiej połówki. Nie związał się z inną kobietą, postanowił sam zająć się moim wychowaniem i „wyprowadzeniem na ludzi” jak często żartobliwie powtarzał.
Pamiętam nieliczne chwile z nią spędzone. Posiadam wprawdzie kilka jej zdjęć z wczesnego dzieciństwa, które trzymam na dnie szafy. Nie potrzebuję fotek by pamiętać rodzicielkę. Codziennie patrząc w lustro widzę jej oczy, nos i policzki z jakże dziewczęcymi dołeczkami.
Nie chcąc rozczarować ojca starałem się sprostać jego oczekiwaniom. Działo się to kosztem mojego, nikłego życia towarzyskiego. Szczerze mówiąc miałem jednego kumpla, który wiedział jak wygląda poukładane życie syna belfra.
Nie ukrywam, podobałem się dziewczynom. Jako członek drużyny koszykarskiej nie mogłem narzekać na brak powodzenia wśród płci pięknej. Związków nie traktowałem poważnie i nie umawiałem się nigdy więcej niż trzy razy z tą samą laską. Miałem swoją strategię i nie zdarzyło mi się jej złamać. W ten sposób ciężko było przywiązać się do dziewczyny, co nie ukrywam bardzo mi odpowiadało.
Dzisiaj miałem już dość zakuwania do matury i postanowiłem ruszyć z Markiem w miasto. Potrzebowałem chwili bezsensownego relaksu, jak pewnie nazwałby to mój ojciec. Wydawało mu się bowiem, że uprawianie sportu zapewnia mi odpoczynek od nauki. Nic bardziej mylnego. Sport był dla mnie ciężką pracą, o której szczególnie przypominały mi bolące członki.
Po skończonych zajęciach umówiłem się z kumplem na rynku naszego miasta. Jako, że mieszkałem niedaleko centrum dotarcie w umówione miejsce zajęło mi niecałe 10 minut. Marek już na mnie czekał. Uśmiechnął się ironicznie i rzekł:
-No stary zatrzęsło Olimpem, że Zeus dał ci przepustkę? -Jego mało trafiony żart z mojej osoby średnio mi pasował. Uważałem, że relacja ojciec- syn to moja prywatna sprawa i nic mu do tego. Ciężko było mu zrozumieć moje postępowanie, gdyż wychowywał się w pełnej rodzinie z tradycjami. Rodzice prowadzili swoją kancelarię prawna, a on i jego dwaj bracia nie czuli takiego nacisku jak ja, aby koniecznie kształcić się w kierunku wskazanym przez nich. Marek zresztą chciał iść na AWF. Nie było presji ze strony rodziców by pójść w ich ślady.
Westchnąłem, przybiłem piątkę mówiąc:
-Czasami i na Olimpie potrzebny jest mały bunt. Co robimy?
-Kręgle czy kino?
-Nie wiem czy mam ochotę siedzieć w ciemności sam na sam z tobą -odpowiedziałem. -Szczególnie na horrorze. -Dodałem mrugając do niego.
Uśmiechnął się i zdzielił mnie pięściom w ramię udając obrażonego.
-No stary chyba przesadzasz nie często zdarza mi się wymagać od ciebie byś trzymał mnie za rękę dodając otuchy...
Komentarze (2)
Podobał mi się ten rozdział. Mam nadzieję, że w późniejszych rozdziałach uczucia bohaterów będą dobrze opisane. Podoba mi się układ uczeń syn - nauczyciel ojciec.
Daję 5 ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania