Moja droga

Nigdy nie byłam specjalnie ładna, nie wychodziło mi też bycie przeciętną. Dlatego tak bardzo zdziwiło mnie nagłe zainteresowanie właśnie MOJĄ osobą, to "nie odchodź" i "kocham cię" o czwartej nad ranem. Wszystko poplątało się jeszcze bardziej, gdy zauważył mnie on- Dawid. Da-wid.

To nie tak, że nie znaliśmy się wcześniej, albo wzdychałam do niego z oddali. Po prostu spojrzeliśmy na siebie nawzajem jeszcze raz i jeszcze raz, dokładniej. I nie przestaliśmy patrzeć aż do momentu, kiedy wszystko się skończyło. Chociaż... przez chwilę może to było patrzenie jednostronne, pełne obawy i pewności, nadziei i świadomości przegranej.

Nie muszę opisywać jak się czułam, jak czuje się kobieta zauważona, wielbiona i doceniona, wiele osób już to zrobiło, zapewne o wiele lepiej, niż uczyniłabym to ja. Dryfowałam na małej, puchatej chmurce, oderwana od rzeczywistości, szczęśliwa i wolna jak nigdy dotąd. Zrozumiałam wtedy, że może być nam dobrze w nieokreślonej relacji, bez obietnic i przyrzeczeń, bez tego całego nadbagażu.

Trwałam tak aż do pewnego sierpniowego wieczora, ciepłego i beztroskiego jak wiele innych, ale równocześnie zmieniającego tak dużo.

Spotkaliśmy się jak zwykle, przyszły te same osoby co zawsze. Swoim szóstym zmysłem wyczułam jednak, że coś się zmieniło, zauważyłam jakiś przerwany gest, niewypowiedziane słowo, uśmiech skierowany do kogoś innego. Pomimo tak wielu sygnałów nie zapaliła się żadna lampka ostrzegawcza w moim odurzonym wolnością umyśle. Nie dostrzegłam też nic dziwnego w jej nagłym pytaniu

-Czy ty... czujesz coś do niego? Podoba ci się...?

Wtedy potrafiłam tylko nerwowo się roześmiać. Zawsze śmieję się, gdy jestem zdenerwowana. Bez sensu.

Po zbyt długiej chwili odpowiedziałam beztrosko, tak jak powinnam:

-Nie, ja i on? Nie żartuj.

Nie wiedziałam, że w tym samym momencie straciłam miłość odnalezioną pięć minut wcześniej. Później wszystko potoczyło się szybko, za szybko. Jakieś przypadkowe spotkanie ich razem, rozmarzony wzrok zakochanego chłopaka, nieśmiałe ręce szukające się w blasku księżyca Nic nie zostało do końca wyjaśnione, nie powstała "oficjalna wersja wydarzeń". Nie wiedziałam co powinnam czuć. Pojawił się ogromny rozdźwięk między emocjami, myślami i rzeczywistością. W ostatnim odruchu ratunkowym próbowałam chwytać to, co już zostało stracone. Napisałam do niego list, którego rozpaczliwej treści wstydziłam się już minutę po wysłaniu:

"Usiądźmy na schodach katedry, zawstydzeni- nie mówmy nic.. Milczmy, niech nasze spojrzenia się krzyżują. Pozwólmy czasowi płynąć. Smakujmy niespiesznie trwające chwile. Będę udawała,że nie rozumiem co chcesz powiedzieć, jeszcze na to za wcześnie. Za moment może być za późno, ale nie przejmuj się tym. Niewypowiedziane słowa zawisną w powietrzu jak obłok, otuli nas miękki koc tajemnicy. Niektóre sekrety powinny nimi zostać na zawsze."

"O ja głupia, ja naiwna"- powtarzałam sobie, gry w odpowiedzi dostałam sucze "chyba powinniśmy porozmawiać." Chyba? Porozmawiać? Dzika gonitwa myśli. A skutkiem ubocznym myślenia jest mnożenie się pytań i brak odpowiedzi na którekolwiek z nich. Wiele rzeczy nigdy nie powinno się wydarzyć, ale zdarzyły się i nic nie można z tym zrobić. Nie da się w jednej chwili zapomnieć skradzionych w tajemnicy pocałunków, słów wyszeptanych do ucha, godzin rozmów o niczym, a jednak o czymś, gestów nie mówiących nic świadkom, a znaczących tak wiele dla oskarżonych. I nagle coś jakby siarczysty policzek, upadek, obudzenie się na skalistym brzegu. Wszystko stało się oczywiste, jednocześnie wciąż będąc niezrozumiałym. Pojęcie oczywistego stanu rzeczy przyszło tak nagle, że Dawid to już nie Dawid, że Magda, może Ula albo Paula- ale nigdy Dawid. Obrót o sto osiemdziesiąt stopni, inna perspektywa. Schodki prowadzące do katedry przestają mieć jakiekolwiek znaczenie, tak jak nieoświetlona ulica nocą i ukradkowe dotknięcie dłoni. Niepewność przestaje być niepewnością, staje się wybuchem wulkanu, eksplozją światła. Doświadczyłam upokorzenia, spokoju i rozpaczy w tym samym czasie, zagubienia i pewności, że...

Nie padło żadne ważne słowo, ani jedno spojrzenie nie mówiło nic ponad to, co powinno. Wyczytałam z układu ciał wszystko, co wiedziałam dużo wcześniej, ale wypierałam ze świadomości. On i ona. Ona i on. Bez uprzedzenia, bez zdania wyjaśnienia. Potrafił zdobyć się tylko na zimne "nie tak się przecież umawialiśmy. Jesteś moją bliską znajomą, ale nikim więcej. Nigdy kimś więcej. Rozumiesz?" Pewnie, że rozumiem, nie jestem tak głupia, na jaką być może wyglądam. Znowu wyobrażałam sobie za dużo. Niestałość uczuć jest rzeczą ludzką- przeleciało mi przez myśl. Równie dobrze mógł być to jakiś inny banał, jakieś inne pseudo-inteligentne- oczywiste spostrzeżenie.

Później było tylko chłodne pożegnanie i powrót. Noc spokojna, bo taka samotna. I cisza przepełniona ciężkim milczeniem, niewypowiedzianym żalem i rozczarowaniem. Dziwne drżenie serca, uczucie spadania Napisał coś o staniu nad przepaścią. Czułam to samo, tylko inaczej. Nawet zwykłe piosenki brzmiały niezwyczajnie. Tak naprawdę nikt nie rozumiał, że nastąpił przełom, a ja, główna aktorka w tym chorym teatrze, byłam najbardziej zdezorientowaną osobą na scenie.

Następnego dnia już tylko Grochola, pocieszający pyszczek, gadki- szmatki nad deską do prasowania, próby zatajenia rozłamu serca, przede wszystkim wmówienie mamie (zawsze wiedziała, że coś się stało, nawet jak nic jej nie mówiłam), że jest wspaniale, nigdy nie czułam się lepiej. Pojawiło się ostatnie "powinniśmy porozmawiać". Ból wewnętrzny promieniujący na całe ciało, bezradne ruchy dłoni, zduszone łzy. Wieczorem rozpaczliwe skomlenie do słuchawki "Dominika, ja się boję, ja nie chcę, nie dam rady, nie spojrzę im w oczy." Jej ciche wsparcie, nie musiała nic mówić, wiedziałam, że jest ze mną, jest zawsze.

Próbowaliśmy się jeszcze spotykać w tym samym gronie co wcześniej, ale to już nie było to samo. Głębsze uczucia w grupie przyjaciół muszą ją w końcu podzielić. Powoli rozpłynęliśmy sie w natłoku przeżyć, wyjazdów, zawrotnym tempie młodzieńczego życia. Poznawałam kolejne osoby, rzucałam się w wir przelotnych znajomości, nikt nie potrafił zastąpić niego. Nie chciałam się sama przed sobą przyznać, ale tęskniłam za nim, za jego ciepłem. Nie trwałam w bólu, zmieniał się z każdym dniem, nasilał i malał, w końcu wyparował, ale wciąć nie potrafiłam zapomnieć o swojej pierwszej szczerej miłości- znalezionej nagle i straconej tak przypadkowo.

Z letargu przebudziłam się nagle, koniec słodko- gorzkiej beztroski zderzył się ze sztywnym grafikiem zajęć. Zraniło, gdy ostatni raz zobaczyłam ich razem, zrozumiałam zgaszony wzrok i uśmiech bez radości, powolne odchodzenie, mijanie się. Rozstanie bez sentymentów, chociaż niespodziewane, ujawnienie prawdy oczywistej, nie trzeba płakać za kimś, kto już cię nie potrzebuje (nigdy nie potrzebował). Po jakimś czasie przyzwyczajamy się do dzielącego nas muru, on jeszcze pyta czy się złoszczę, mówi, że jego związek rozpadł się wraz z końcem wakacji, ale to nie ma znaczenia. Chwytam uśmiech kogoś innego, liczy się inna dłoń podająca upuszczony parasol, zauważam inny cień obok mojego. I uświadamiam sobie, że cierpiałam tak niepotrzebnie.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • wolfie 08.01.2015
    Cóż mogę napisać... Podobało mi się. Piszesz bardzo dobrze, czytanie Twojego opowiadania było dla mnie przyjemnością. Ode mnie masz 4. Pozdrawiam :)
  • Prue 09.01.2015
    Ciekawe zaplecione słowa w dobrze poukładane zdania. Taka historia o tym jak sobie wyobrażamy uczucia a jakie są naprawdę. Dam 4

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania