Poprzednie częściMojesłowy [I] Esej pierwszy

Mojesłowy [III] O poezji

Poezja jest dla mnie jak wielki ocean. Każdy może zaczerpnąć z niego ile chce i potrzebuje. Dla wszystkich starczy. Poezja to forma ekspresji artystycznej. Ekspresja ta musi być bardzo potężna, skoro z pokolenia na pokolenie budzi podziw, zaskoczenie i głębokie uczucia. Wspomnieć należy, że dzieje się tak od wielu setek lat. Ta niepowtarzalna forma literatury ma wyjątkową zdolność dotykania serc ludzi i przenoszenia ich w różne światy, jedynie za pomocą zestawienia słów i rytmu. Jest formą piśmiennictwa, która korzysta z rytmicznych i metaforycznych elementów języka, aby przekazać emocje, idee lub opowieści. W odróżnieniu od prozy poezja często koncentruje się na formie i dźwięku, używając środków stylistycznych takich jak aliteracja, asonans czy rytm, aby wzmocnić przekaz. Poezja to sztuka, a skoro jest to sztuka, to oznacza to, że jest tak właściwie niedefiniowalna, chociaż w różne ramy, szablony i matrycę ludzie już dawno ją wpakowali. Ze względu na różnorodność jej form podzielono ją jak tylko można. Nie będę jednak analizował: czy to dobrze, czy źle? Tak po prostu jest i przyjmuję to do wiadomości. Uważam jednak, że nie można jej włożyć w jakiś sztywny szablon, nadać jej konkretny wygląd oraz kształt. Ona rozwija się na wszystkie strony i w różnych kierunkach. Niekiedy przybiera najbardziej nieoczekiwane postaci. Termin „poezja” jest więc bardzo szeroki. Wiele w nim można zmieścić. I rzeczywiście tak jest. Wiem po sobie.

 

Przeczytałem sporo różnych utworów, lepszych i gorszych, w tym moje i doszedłem do wniosku, że tyle obrazów poezji, ilu jest autorów i czytelników. Każdy przeżywa po swojemu, każdy widzi z innej perspektywy i każdy inaczej dobiera słowa lub je odczytuje. Pamiętam ze szkoły podstawowej tradycyjne pytania na lekcjach języka polskiego, gdy omawialiśmy jakiś utwór literacki: „Co poeta miał na myśli” ?„O czym chciał powiedzieć pisarz”? To były dwa najczęściej zadawane pytania, z którymi dziś kojarzę te lekcje. I może jeszcze z gramatycznymi formułkami wbijanymi na siłę do głowy.

 

Najpierw więc czytało się wiersz. Z reguły „na głos”. To znaczy głównie ja czytałem dla całej klasy, bo robiłem to zdecydowanie najlepiej a potem występowała gruntowna analiza tekstu. Kiedyś najbardziej wkurzył mnie fakt, że nauczycielka uparcie wyznaczała mnie do czytania tekstu, a ja przechodziłem w tym w okresie mutację. Mój głos załamywał się, co chwilę sięgał po wysokie albo niskie tony, przypominał pianie koguta lub warczenie psa. Dziś śmieję się z tego, ale wtedy był to dla mnie duży problem. Wypomniałem go nawet mojej Pani Polonistce, gdy spotkaliśmy się przypadkiem na ulicy. I wtedy i teraz zastanawiałem się co by było gdybym rzucił nauczycielce: A skąd mam, kuźwa, wiedzieć, co poeta miał na myśli? Nie było mnie tam z nim, nic mi też nie mówił. Mógł równie dobrze myśleć o dupie Maryni, czy ówczesnej sytuacji społeczno-politycznej, a pisał, bo lubił pisać.

 

To pytanie zawsze mnie śmieszyło. Śmieszy zresztą do dziś. Ja przecież mogę powiedzieć tylko o tym, co ja o tym wierszu myślę, jak go rozumiem, co czuję czytając kolejne strofy. Mogę opowiedzieć jakie emocje on we mnie wzbudza, ale nie o tym, co poeta miał na myśli. Bo przecież poezja, a szczególnie ta dobra, charakteryzuje się tym, że każdy może wyczytać w niej coś innego. Może odnaleźć swoje emocje. To sprawa wybitnie indywidualna. A myśli Poety?

 

No, cóż.... Wiem po sobie, a więc w miarę dobrze, że są zakręcone bardziej niż ślimaka domek. Wiem po sobie, jaki w nich panuje burdel. Wiem, jaki to chaos, z którego, dopiero potem, wyłania się coś, co ma jako-taki kształt i formę. Albo też i nie. Bywa różnie. Szczerze więc mówiąc nie obchodzi mnie to, co poeta miał na myśli, lecz to, co na myśli mam ja, czytający jego słowa. A o czym chciał powiedzieć Pisarz, też mnie guzik interesuje. Ważne, co z tego zrozumiałem. Co chciał powiedzieć, to powiedział i tyle. Czyli: jakby się uprzeć, to naprawdę wszystko może być poezją, a tym samym każdy może być poetą. I to jest najwspanialsze w tym wszystkim, więc mam nadzieję, że ja też.

 

Do tej pory zaliczam się do wiernych i oddanych czytelników poezji wszelakiej i staram się dobrze ją odczytywać. Przyswajam sobie wszystko, co jest dostępne. Między innymi klasykę, którą przybliżano mi na lekcjach języka polskiego. Najbardziej jednak wciągały mnie rzeczy niezbyt szeroko dostępne,

 

Pierwszą fascynacją była poezja Edwarda Stachury. Marzyłem, że będę kimś takim, jak on. Takim prawdziwym poetą, Człowiekiem-Nikt, zatopionym w swym świecie i uważającym, że: „Wszystko jest Poezją, każdy jest Poetą".

 

Taka postawa życiowa była wówczas dominująca. Zrobiłem też następny krok. Kupiłem gitarę, zacząłem się uczyć na niej grać i śpiewałem. I tak pisałem sobie i pisałem do szuflady. Pisałem, czytałem, komponowałem muzykę do swych tekstów i śpiewałem je udając że jestem śpiewającym Poetą.

 

Pojawiła się Kraina Łagodności, czyli: poezja śpiewana. Ona też mnie nakręcała. Stare Dobre Małżeństwo, Antonina Krzysztoń, Wolna Grupa Bukowina, Marek Grechuta, Tadeusz Woźniak i wielu innych zawładnęło mną. Największe wrażenie robiły na mnie śpiewane wersje utworów Edwarda Stachury wykonywane przez zespół Stare Dobre Małżeństwo oraz utwór Tadeusza Woźniaka pt. Zegarmistrz światła. Do dziś zresztą jestem pod wielkim jego wrażeniem.

 

To wspaniały, niesamowity utwór. Aż ciarki przechodzą po plecach. Ten wiersz dlatego tak mi się podobał, że dotykał jednego z dwóch moich ulubionych tematów, jakim jest śmierć. Drugim miłość. A gdy oba te tematy znajdują się w jednym tekście, to jest to dla mnie prawdziwe mistrzostwo świata. W swoich tekstach też lubiłem zadawać pytania retoryczne, na które nikt nie potrafił odpowiedzieć.

 

Analizowałem wiele utworów, a moja interpretacja często bywała odmienna od interpretacji większości. Miałem swoje własne zdanie, którego twardo się trzymałem. W międzyczasie gusty się zmieniały i postrzeganie poezji także.

 

Odkryłem „poetów rockowych”, Z tej grupy na pierwszym miejscu: James Douglas Morrison, ale także pojawił się Ian Curtis z Joy Division, Roger Waters, Nick Cave. Wraz z nimi pojawili się „poeci wyklęci". Oni zafascynowali mnie chyba najbardziej. Poeci przeklęci byli, są i na pewno będą w przyszłości. Negatywni bohaterzy, skandaliści, wierszokleci, których twórczość była często nieakceptowana za życia. Natomiast po ich śmierci stawała się przedmiotem kultu. Wszyscy oni byli zbuntowani przeciwko społeczeństwu i lubili przekraczać normy obyczajowe. Nadużywali bądź byli uzależnieni od alkoholu i narkotyków, często popadali w obłęd lub w konflikty z prawem. Bardzo wcześnie pożegnali się z życiem popełniając np.: samobójstwo. Za pierwowzór takiego właśnie poety uznaje się francuskiego średniowiecznego poetę François Villona, który prowadził awanturniczy tryb życia.

 

Dziś myślę, że wyklętym i przeklętym może zostać każdy. Nieważne kim jest i co robi. Może być żołnierzem, architektem, górnikiem, kierowcą. Jeśli ma być potępiony bądź napiętnowany, to na pewno będzie. Myślę, że najmniej zagrożeni są kominiarze, bo oni zwykle przynoszą szczęście. Za to Poeci znajdują się w grupie największego ryzyka. Idąc tym tropem, dochodzę do wniosku, że też jestem na celowniku. A raczej byłem. Dlaczego?

 

Kiedyś bowiem byłem „młody-gniewny”. Zbuntowany przeciwko całemu światu i walczący z jego regułami i zasadami. Świadomie i na przekór łamałem je. Czasem ustanawiałem swoje i według nich postępowałem. Anarchista próbujący rozpieprzyć system, w którym musiałem żyć. Rozmontować go na czynniki pierwsze, wykopać głęboki dół, tam je wrzucić i usypać wysoką górkę, utwardzić, zapomnieć i nie wracać myślami już nigdy. I wreszcie zacząć naprawdę żyć. Żyć pełnią życia, ze wszystkich sił i całą mocą korzystać z niego, by osiągnąć szczęście.

 

„Młody-gniewny” - to brzmiało dumnie. Czułem się jak ktoś zupełnie wyjątkowy wśród podobnych do mnie innych młodych ludzi, którzy byli równie gniewni, jak ja, a może nawet gniewniejsi. Wielu nas było. Stanowiliśmy wielką siłę. Gdybyśmy ruszyli to bryła świata została by zmieciona z powierzchni ziemi. Byliśmy młodzi i naiwni w przeświadczeniu, że cały świat stoi dla nas otworem. I tak jest, w sumie, do tej pory, tyle że wiemy już co to za otwór. Jesteśmy w jednej, wielkiej dupie. Wielu z nas się dostosowało. Ja chyba też, ale wciąż tli się we mnie ten anarchista, krew czasami się burzy i to tyle. Wydoroślałem. Postarzałem się nawet i nie to, że nie mam już ochoty, by walczyć, ale zdrowie nie pozwala.

 

Kiedyś byłem młody-gniewny, dziś jestem stary-wkurwiony na wszystkich i wszystko dookoła mnie, ale najbardziej na siebie....

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania