Mornacka.

Z muzyki, przede wszystkim. Zaprzeczenia anarchii i chaosu, który zamieszkał tam jeszcze zanim spostrzegłem, jak daleko to zaszło. Stąd słuchawki - im większe, tym bardziej odcinają mnie od zgiełku, wrzaw, krzyków i dysharmonii. Pamiętam, jak pierwszy raz podniosłem go z trawy. Otrzepałem, jakby był zaledwie pyłkiem i mógłbym nie patrzeć, czy nie korzystać z przywileju cichnięcia coraz bardziej. A to był kamień, głaz - pod pozorem lekkości wgniatał mnie w piach i miażdżył mi stopy.

To tak jakby słoń mi nadepnął , bo przecież każdy krok odbijał się echem w przestrzeni. Patrzyli z politowaniem, a ja te słuchawki na uszy i dalej - ku cegłom i blachom przystani.

Pamiętam pierwsze kłótnie i to, jak nakładały się na mnie warstwami mchu. Zakorkowane ulice, klaksony aut - ktoś potrącony przez pijanego kierowcę leży w rowie i dogorywa sobie spokojnie, nie ma pretensji - obok siedzi dajmy na to siostra i głaszcze go po głowie. Zamyka w dłoniach twarz - w tym te nieszczęsne uszy i stąd te słuchawki potem. Ta muzyka. Jak słowa, uspokajająco wwiercające się do środka. Na szczęście.

 

Z potrzeby zamknięcia.

 

Skoro wywlekasz już część słońca na okno, to chciałoby się przecież, żeby ktoś go dotknął. Ot tak. Niechby nawet zerknie przypadkiem, przechodząc obok i zastanowi się przez chwilkę, że skoro już - to czemu w tle widać bagno. Może ktoś topi się tam, nieprzytomny i stać go tylko na tę pięść palców, co pod pewnym względem przypominają jutrzenkę?

A niech tam!

Dlatego nauczyłem się gasnąć, schnąć. Jakby ktoś wywiesił mnie na sznurku, czy balkonie - jakbym porastał drewniane papeterie i przyszła jesień, bez zapowiedzi.

 

Bez.

 

Zapowiedzi.

 

Kwiatek, co spadnie na ziemię i pachnie latem. Płatek, co jest jedynie częścią, a jednak samoistnie skrzy się wśród źdźbeł i przykuwa wzrok. Że chciałbyś go podnieść i schować do portfela na przyszły rok, a nawet następne, jeśli pozwoli. To jak ciemność przepaści. Gapisz się jak zaczarowany w te bezdenne ziarnka i zastanawiasz, czy opowieść o fasoli jest prawdą. Czy może być.

A kiedy okazuje się, że owszem - zamiast wspinać się i wbijać palce po same nadgarstki - puszczasz.

 

Z potrzeby wygadania się.

 

A jeśli nie ma przed kim i masz świadomość, że zanim będzie - miną kolejne pokolenia, a i to nie daje przecież gwarancji - szukasz wewnątrz. Kogoś, kto wpadnie na to, że ten sznurek można przecież użyć jako linę - ciągnąc przy tobie, odciąży nieco obolałe stopy, a nawet jeśli nie - wyciągnie rękę i pogłaszcze. Że ta winorośl, może śmiało posłużyć za przykład. Że przecież nawet jeśli jeszcze nie teraz, to kiedyś będziesz musiał nauczyć wspinać się po drzewach i nie skręcić karku. Kogoś, kto zdejmie z ciebie ciszę i otworzy na śmiech. Pokaże, że to nie tylko hałas i kłótnie, ale również radość zabawy i różnica snu. Choć to za za wiele na jeden oddech.

 

*

 

Myślisz o tym wszystkim i nagle słyszysz stukot w piwnicy. Rumor, jakby stek przekleństw zamienił się w ćmy i próbował roztrzaskać podłogę.

Schodzisz po schodach, ostrożnie - z przymrukiem - i widzisz kobietę z deskami i dumę.

 

- Szukam półek - odpowiada, zanim zdążysz nawet spytać

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • laura123 23.09.2021
    Ta Mornacka jakby w peelu znalazla miejce, a raczej ucieczkę od wszystkiego, co za trudne, za silne na słabe ramiona. Jakoś tak mi się widzi. Dobrze?
  • Szalej. 23.09.2021
    Raczej na odwrót.
  • laura123 24.09.2021
    Szalej. No proszę. Też pasuje.

    Za prozę poetycką powinieneś mieć same dziesiątki.
  • Szalej. 24.09.2021
    laura123 dzięki.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania