Most między światami

Deszcz bębnił w szyby kawiarni, gdy Marek po raz pierwszy zobaczył ją w tłumie gości. Galeria sztuki współczesnej tonęła w półmroku, przerywanym jedynie bladym światłem reflektorów skierowanych na obrazy. Nie pamiętał już dokładnie, kto kogo tu zaprosił, jakiś znajomy znajomego, obietnica ciekawych rozmów i darmowego wina. Przyszedł, bo nie miał nic lepszego do roboty w deszczowy piątkowy wieczór.

Ale ona... ona była jak postać wymknięta z jednego z tych surrealistycznych płócien wiszących na ścianach. Nosiła ciemne włosy spięte niedbale, a jej oczy -szare jak listopadowe niebo- zdawały się pochłaniać światło zamiast je odbijać. Stała przy oknie, patrząc w deszczową ulicę, i trzymała w dłoni niedopity kieliszek czerwonego wina. Samotna. Zamyślona. Zawsze lubiła takie miejsca pełne ludzi, którzy przyszli razem. Rodziny, pary, grupy przyjaciół. Obserwowanie ich było jak podglądanie życia, którego nie miała.

- Nie lubisz sztuki? - zagadnął, podchodząc bliżej, bo milczenie zaczynało być głupie, a ona wydawała się jedyną interesującą osobą w tym tłumie udających intelektualistów.

Odwróciła się powoli, jakby znała już brzmienie jego głosu, jakby oczekiwała tego pytania.

- Lubię patrzeć na ludzi, którzy obserwują sztukę - odparła z uśmiechem, który nie sięgał jej oczu - To ciekawsze niż same obrazy.

Rozmawiali godzinami. Marek nie potrafił później przypomnieć sobie wszystkich tematów. Snuli o filozofii przez kino grozy po wspomnienia z dzieciństwa. Dziwne było to, jak wiele mieli wspólnego. Te same książki w dzieciństwie, te same filmy, które ukształtowały ich wyobraźnię, nawet ta sama kawa, espresso z odrobiną cynamonu.

- To nie możliwe - zaśmiał się w pewnym momencie - Nikt nie pije kawy z cynamonem.

- My najwyraźniej pijemy - odpowiedziała, a w jej oczach błysnęło coś, czego nie potrafił nazwać.

Kiedy galeria zaczęła pustoszeć, wymienili numery. Zapisała się w jego telefonie po prostu ''A''.

- A? Jak...? - zaczął.

- Potem - przerwała mu, dotykając palcem jego ust - Imiona mają moc. Trzeba je dawać w odpowiednim momencie.

Wracał do domu pijany. Nie winem, lecz rozmową. Czuł się tak, jakby poznał kogoś. kto rozumiał go lepiej niż przyjaciele, z którymi spędził ostatnie dziesięć lat.

Pierwsze dni były dziwne. Marek wysyłał wiadomości pełne entuzjazmu, pytał o spotkanie, o kawę, o spacer. Ona odpowiadała rzadko, czasem po godzinach, czasem po dniach. Jej wiadomości były krótkie, tajemnicze: ''Pamiętasz deszcz tamtego wieczoru?''. ''Nocami miasto pokazuje inne oblicze'', ''Czekaj. Wszystko w swoim czasie''.

Marek zaczął tracić sen. W nocy wpatrywał się w sufit swojego mieszkania, analizując każde jej słowo. Znajomi mówili, że powinien dać sobie spokój, że to gra, manipulacja. Ale coś w nim wiedziało - to było coś więcej. Czasami, idąc do pracy, miał wrażenie, że ktoś za nim idzie. Odwracał się gwałtownie, ale ulica była pusta. Raz zobaczył kobietę w kawiarni naprzeciwko biura, ciemne włosy, podobna sylwetka, ale gdy ponownie spojrzał, nikogo tam nie było. Przypisywał to zmęczeniu. Obsesji. Temu, że myślał o niej zbyt intensywnie. Dwa tygodnie po ich spotkaniu przyszła wiadomość: ''Jutro. Stary Most nad Odrą. Zmierzch. Przyjdź sam''.

Miasto wyglądało inaczej o zmierzchu. Lampy dopiero się zapalały, a niebo miało ten specyficzny odcień fioletu, który istniej tylko przez kilka chwil między dniem a nocą. Stary Most był jednym z tych miejsc, o których turyści nie wiedzieli. Zapomnianą konstrukcją z XIX wieku, zardzewiałymi balustradami i popękanym betonem. Pod mostem płynęła rzeka. Mgła unosiła się nad wodą jak dym z niewidzialnych ognisk.

Ona czekała dokładnie na środku mostu, oparta o barierkę. Wiatr rozwiewał jej włosy, a w dłoni trzymała niewielką kopertę.

- Przyszedłeś - powiedziała, nie odwracając się.

- Tak - odparł, czując, jak serce łomocze mu w piersi - Muszę wiedzieć... kim jesteś naprawdę.

Teraz się odwróciła. W świetle latarni jej twarz wydawała się krucha, ale w oczach płonęła dziwna nadzieja.

- Zanim ci powiem, musisz zobaczyć coś, co zmieni wszystko.

Wyciągnęła z koperty fotografię. Było to jego zdjęcie. On sam, wychodzący z budynku biurowca, w którym pracował.

- To niemożliwe - wyszeptał - Kiedy to zrobiono.

- Trzy miesiące przed tym, jak się spotkaliśmy - odpowiedziała cicho - Długo przed tamtą galerią.

Marek cofnął się o krok.

- Śledziłaś mnie? Dlaczego?

Pokazała mu więcej zdjęć. Cały wachlarz obrazów - on w supermarkecie, w parku, w autobusie.

- Obserwowałam cię przez cały czas - wyznała, a w jej głosie brzmiała desperacja.

- Ale nie w taki sposób jak myślisz. Muszę ci coś pokazać. Coś, co wyjaśni wszystko.

Wyciągnęła rękę.

- Zaufaj mi, jeśli chcesz poznać prawdę.

Marek wziął jej dłoń.

Pod mostem było ciemniej niż myślał. Schody prowadziły w dół, między betonowe filary. Ona szła przed nim pewnie, jakby znała to miejsce na pamięć.

- To tutaj wszystko się zaczęło - powiedziała, zatrzymując się przed starą, zardzewiałą bramą - Znalazłam to miejsce przypadkiem dwa lata temu. Myślałam, że zwariuję.

Pchnęła drzwi. Otworzyły się z jękiem, odsłaniając korytarz wijący się w głąb fundamentów. Ściany pokrywały dziwne symbole, które zdawały się pulsować w słabym świetle ich telefonów.

- Co to za miejsce? - spytał Marek, starając się brzmieć na zaskoczonego.

- Przestrzeń pomiędzy - odparła - Nie wiem, kto to zbudował i dlaczego. Ale to miejsce... pozwala zobaczyć inne rzeczywistości. Równoległe światy.

Zatrzymała się przy poszerzeniu korytarza. Tam stała dziwna konstrukcja, coś pomiędzy rzeźbą a maszyną, wykutą z kamienia i metalu. Całość wirowała powoli, emitując niskie brzęczenie.

- Kiedy dotknęłam tego po raz pierwszy, zobaczyłam... wszystko - ciągnęła, kładąc dłoń na konstrukcji.

Nad metalem pojawiły się obrazy. Projekcje dziesiątek wersji różnych ludzi, różnych życiorysów. A potem, Marek zobaczył siebie. I ją. Razem.

- To my - wyszeptała Anna, wskazując na jedną z projekcji - W innym świecie. Byliśmy razem. Szczęśliwi. Mieliśmy... dom. Rodzinę. Wszystko, czego tu nie mamy.

Jej głos załamał się.

- Całe życie patrzyłam na innych z zewnątrz. Dom dziecka. Rodziny zastępcze. Zawsze byłam gościem, nigdy nie...swoim. Ale tam, w tamtej rzeczywistości, miałam miejsce, do którego należałam. Z tobą.

Łzy spływały jej po policzkach.

- Oni zginęli w pożarze przed rokiem. Widziałam to. I nie mogłam tego znieść. Więc zaczęłam cię szukać... tutaj. W tej rzeczywistości. Myślałam, że może... może możemy to odtworzyć.

Marek patrzył na projekcję. Widział siebie i Annę, szczęśliwych, trzymających się za ręce, żyjącym życiem, którego nigdy tu nie mieli.

- Dlatego mnie śledziłaś - powiedział cicho.

Kiwnęła głową.

- Przepraszam. Wiem, że to brzmi jak obsesja szaleńca. Ale gdy widzisz życie, które mogłeś mieć...

Odwróciła się do niego, w jej oczach płonęła nadzieja.

- Marku, możemy tam pójść. Razem. Ten mechanizm to nie tylko okno, to przejście. Możemy opuścić ten świat i znaleźć inny, gdzie jesteśmy szczęśliwi. Gdzie mamy rodzinę. Gdzie w końcu należymy.

Wyciągnęła do niego rękę.

- Chodź ze mną.

Marek patrzył na jej dłoń. Na jej twarz pełną desperacji i nadziei. Na projekcję pokazującą ich wspólne życie w innym świecie. Zamknął oczy. A potem otworzył je i zrobił krok w tył.

- Nie mogę - powiedział cicho.

Anna zamarła.

- Co?

- Nie mogę iść z tobą, Anno - powtórzył, a w jego głosie pojawiło się coś innego. Coś zimniejszego - Bo ja idę gdzie indziej.

Położył dłoń na mechanizmie. Symbole zapłonęły jaśniej niż wcześniej. Znał dokładnie, gdzie dotknąć, jak aktywować przejście. Projekcje zmieniły się. Teraz pokazywały inny obraz, młodą kobietę i małą dziewczynkę. Uśmiechnięte. Żywe.

- To jest moja żona - powiedział Marek spokojnie - I moja córka. Zginęły trzy lata temu w wypadku samochodowym. Ale w tej rzeczywistości... w tym jednym, konkretnym świecie... one wciąż żyją.

Anna potrząsnęła głową, nie rozumiejąc.

- Ale... ale my... widziałeś nas razem...

- Widziałem - przyznał - Ale to nie jest ten świat, którego chcę. Przepraszam, Anno, ale moja rodzina jest tam. I to do nich wracam.

- Nie... - wyszeptała - Myślałam, że...

- Myślałaś, że to był los - przerwał jej łagodnie, niemal czule - Że przypadkowo się spotkaliśmy. Że te wszystkie wspólne zainteresowania, ta chemia... że to była magia.

Jego uśmiech był smutny.

- Ale to nie przypadek, Anno. Widziałem, jak przychodzisz tutaj. Miesiącami obserwowałem to miejsce, szukając kogoś odpowiedniego. A potem zobaczyłem cię, samotną dziewczynę, która spędzała wieczory wpatrując się w rzekę, jakby szukała w niej odpowiedzi. Która odkryła portal i zaczęła go badać. Która była idealna, bo... bo nikt by jej nie szukał.

Anna cofnęła się, potykając o własne nogi.

- Co ty mówisz?

- Znałem to miejsce na długo przed tobą - ciągnął Marek - I wiedziałem, jak działa mechanizm. Nie tylko pokazuje inne światy. Pozwala przejść. Ale jest jeden warunek.

Zrobił pauzę.

- Ktoś musi zostać. Ktoś musi być kotwicą w tym świecie, żeby przejście pozostało otwarte. I potrzebowałem kogoś, kto zgodzi się to zrobić.

- Nie... - Anna kręciła głową, łzy spływały po jej policzkach - Nie, to niemożliwe...

- Zaplanowałem nasze spotkanie w galerii. Wyszperałem twoje zainteresowania z internetu. Te książki, ta kawa z cynamonem, wszystko było wyreżyserowane. Pozwoliłem ci myśleć, że mnie obserwujesz, podczas gdy ja cały czas obserwowałem ciebie. Doprowadziłem cię tu, do tego momentu.

Marek wskazał na mechanizm.

- A teraz musisz zostać. Ktoś musi pilnować przejścia. I wybacz, Anno, ale... byłaś dostępna.

Próbowała się cofnąć, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Spojrzała w dół, jej stopy zdawały się przyklejone do posadzki.

- Co mi zrobiłeś? - wyszlochała.

- Mechanizm potrzebuje zgody - wyjaśnił spokojnie - Potrzebuje, żeby ktoś dobrowolnie powiedział, że chce. I ty to powiedziałaś, Anno. Gdy zaproponowałaś, że pójdziemy razem, dodałaś: ''Możemy opuścić ten świat''. To były słowa wyboru. Wybrałaś pozostanie tutaj, podczas gdy ktoś inny odchodzi.

- Ale ja myślałam, że idziemy RAZEM! - krzyknęła.

- Wiem - przyznał, a w jego oczach po raz pierwszy błysnęło coś innego niż żal - I przykro mi. Naprawdę. W innym życiu, w innych okolicznościach... może moglibyśmy być przyjaciółmi. Może nawet czymś więcej.

Zrobił krok w stronę świetlnej projekcji ze swoją rodziną.

- Ale w tym życiu jestem mężem i ojcem, który stracił wszystko. I zrobię wszystko, by to odzyskać. Nawet to.

- Wykorzystałeś mnie - wyszeptała Anna przez łzy - Całe życie byłam sama. I myślałam, że w końcu ktoś mnie zobaczył. Że w końcu będę miała rodzinę. A ty...

- Wiem - powiedział cicho - I dlatego jesteś idealnym wyborem, Anno. Bo byłaś już na wpół niewidzialna dla świata. Nikt nie będzie cię szukał. Nikt nie zauważy, że zniknęłaś.

Jego słowa były jak nóż.

- Żegnaj, Anno.

I zniknął w świetle.

Projekcja zadrżała, a potem zgasła. Mechanizm zwolnił wirowanie. Symbole przyblakły.

Anna została. Sama.

W ciemności pod mostem, przykuta niewidzialnym łańcuchem do maszyny, która karmiła się jej obecnością. Nie mogła odejść. Nie mogła umrzeć. Mogła tylko stać.

Przez jakiś czas krzyczała. Potem płakała. Potem próbowała rozerwać więzy, których nie było widać. Ale nic nie działało. W końcu usiadła na zimnej posadzce i objęła kolana. Znowu została sama. Jak zawsze. Jak w domu dziecka. Jak w rodzinach zastępczych. Jak przez całe swoje życie. Tylko teraz samotność była wieczna.

A mechanizm wirował dalej. Cicho. Miarowo. Jak zegar odmierzający sekundy, które nigdy się nie skończą.

 

W innym świecie. W świecie, w którym wszystko było odrobinę jaśniejsze, cieplejsze - mężczyzna otworzył oczy. Stał przed niewielkim domem na przedmieściach. Przez okno widział kobietę w kuchni, szykującą kolację. Dziewczynka -może pięcioletnia- biegała po salonie z pluszowym misiem. Jego żona. Jego córka. Żywe. Ręce mu drżały, gdy otwierał drzwi. Kobieta podniosła wzrok i uśmiechnęła się, tym uśmiechem, za którym tęsknił przez trzy długie lata.

- Wróciłeś wcześniej - powiedziała ciepło.

- Tak - odpowiedział, czując, jak coś w jego piersi pęka i skleja się jednocześnie - Wróciłem.

Dziewczynka podbiegła do niego z okrzykiem radości. Wziął ją na ręce, czując jej ciepło, zapach dziecięcego szamponu, realność istnienia. Była prawdziwa. Oni byli prawdziwi. Jego żona podeszła i objęła ich oboje. Rodzina. Znowu rodzina.

- Kocham cię - wyszeptał w jej włosy.

- Też cię kocham - odpowiedział.

Ale wtedy dziewczynka uniosła główkę i spojrzała mu w oczy. Długo. Intensywnie.

- Tato... dlaczego jesteś smutny?

- Nie jestem smutny, kochanie - odpowiedział, starając się uśmiechnąć.

- Jesteś - nalegała, marszcząc brwi - Widzę to. W środku jesteś smutny. Dzisiaj... dzisiaj jesteś inny.

Żona też na niego spojrzała. I w jej oczach dostrzegł pytanie. Niepewność.

-Emma ma rację - powiedziała powoli - Jakoś... nie wiem. Jakbyś był gdzie indziej. Jakbyś wrócił, ale zostawił coś z siebie po drodze.

Marek uśmiechnął się szerzej, desperacko.

- To tylko zmęczenie. Trudny dzień.

Ale córka nie przestawała na niego patrzeć.

- Nie wyglądasz już tak samo, tato - wyszeptała - Twoje oczy są inne.

Postawił ją delikatnie na ziemi. Odwrócił się, udając, że zdejmuje kurtkę. W lustrze w przedpokoju zobaczył swoje odbicie. I miała rację. Jego oczy były inne. Starsze. Cięższe. Pełne wiedzy o cenie, jaką zapłacił.

- Marek? - głos żony był pełen niepokoju- Wszystko w porządku?

Odwrócił się. Uśmiechnął się. I skłamał:

- Tak. Wszystko w porządku.

Ale kiedy w nocy leżał obok żony, wpatrując się w sufit, wiedział, że nic nie będzie już w porządku. Każdy uśmiech córki przypominał mu krzyk Anny. Każde objęcie żony ciążyło jak kajdany. Każda chwila radości była skażona wiedzą o tym, co zrobił. Zamknął oczy. I zobaczył ją - Annę, siedzącą w ciemności pod mostem, samotną, przywiązaną, patrzącą w projekcję życia, którego nigdy nie przeżyje. Dziewczynę, która całe życie była niechciana, a teraz została użyta i porzucona przez jedyną osobę, która dała jej nadzieję.

Otworzył oczy. Żona spała spokojnie obok niego. Córka w drugim pokoju śniła swoje dziecięce sny. Żyły. Były prawdziwe. Były tutaj. A on był mężem i ojcem, który zapłacił za swoją rodzinę cudzą duszą. I będzie musiał żyć z tym do końca swoich dni.

Bo nie ma ucieczki od tego, co zrobiłeś.

Nawet jeśli uciekniesz do innego świata.

Nawet jeśli wrócisz do tych, których kochasz.

Wina zostaje.

Zawsze zostaje.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania