Motyl

To wydarzyło się kilka lat temu, mieszkałem wtedy w P., małym mieście w zachodniej Polsce. Tam się urodziłem ale na studia wyjechałem do Warszawy, w końcu co stolica to stolica.

Szybko zdałem sobie sprawę , że żeby coś osiągnąć muszę mieć koneksje, najlepiej partyjne. Jaka partia? A co to kurde za różnica? Można przecież być nowoczesnym Europejczykiem albo obrońcą tradycji i dumy narodowej, można też walczyć o los ludu pracującego. Mnie tam bez różnicy. No dobra, o prawa lesbijek czy pedałów walczyć nie będę, w końcu nawet ja mam jakieś tam granice.

Więc z pomocą kolegów (my chłopaki z prowincji musimy trzymać się razem, nie?) wstąpiłem do partii. Byłem młody, ambitny i zaangażowany. Umiałem jak trzeba włazić do dupy i chciałem szybko piąć się w górę. Ale w Warszawie? Nie ma szans, wyżej dupy nie podskoczysz . Wróć na prowincję to pogadamy. Więc wróciłem.

Koledzy partyjni nie zawiedli, wypromowali młodego, zdolnego. Prawnik, prosto po studiach w stolicy. I już za pierwszym podejściem dostałem się do rady miasta. Spędziłem tam dwie kadencje a za trzecim razem zostałem najmłodszym w historii burmistrzem – ale jaja.

Było dobrze, nie żeby w mieście. Wiadomo, budżet nigdy się nie dopinał. Ale prywatnie ? Kasa płynęła szerokim strumieniem i nawet sam nie musiałem się o to starać. Od tego byli inni.

To były bardzo dobre czasy.

……

To wydarzyło się kilka lat temu, mieszkałam wtedy w P, małym mieście w zachodniej Polsce. Urodziłam się w P. i wychowałam, jeśli tak można to nazwać. Tata umarł gdy miałam sześć lat i prawie go nie pamiętam a Matka zaczęła pić. Wyjechałam tak szybko jak tylko mogłam, do liceum, najbliżej jak się dało, do Szczecina.

Wynajmowałam pokoik u starszej pani a po lekcjach to różnie, raz ulotki, innym razem jakieś promocje w hipciu a potem już dłużej w maku. I tak przez całe liceum i studia. Imprezy rzadko, byłam zmęczona, nie stać mnie było na fajne ciuchy. Trochę odstawałam od koleżanek. Wiadomo – wiocha!

Za to uczyłam się dużo, myślałam że jak zdam studia z dobrym dyplomem to dostanę dobrą pracę. Durna baba! Dostałam pracę w księgowości, żadne rewelacje, blisko najniższej krajowej. No ale od czegoś trzeba zacząć, nie?

Już trzeciego dnia szef niedwuznacznie zasugerował, że droga do awansu wiedzie przez jego gabinet. A raczej kanapę w jego gabinecie. Pozostałe dziewczyny tylko się uśmiechały, każda przez to przeszła. No może oprócz Gabrysi. Ale wystarczyło spojrzeć na Gabrysię żeby wiedzieć dlaczego. Podobno firma miała za to jakieś odpisy czy dotację, nie wnikałam. Grzecznie odmówiłam no i następnego dnia byłam bez pracy.

Załapałam się do fizycznej w magazynie wysyłkowym. Niezła kariera, co? Byłam w kompletnym dole. No i wtedy matka ostatecznie zapiła się na śmierć. Zostawiła mi mieszkanie i długi w spółdzielni, więc chcąc nie chcąc wróciłam do P.

To były bardzo ciężkie czasy.

……….

Bycie burmistrzem było całkiem spoko. Nie trzeba specjalnie się niczym przejmować, przecież i tak wiadomo że się nie da bo się nie da, bo jest dziura w budżecie, nie?

No tak że zupełnie nic się nie da to też nie, w końcu z czegoś trzeba żyć! Na początek wyłożyliśmy kostką brukową co się tylko dało, rynek i okolice, promenadę wzdłuż rzeki. Postawiło się kilka ławek i urządziło parę klombów. I co? Od razu lepiej! Ale w końcu zabrakło już dobrych miejsc do układania kostki, więc i Pan Zdzichu od kostki i my w ratuszu wpadliśmy w depresję. Jak żyć?

W tym trudnym dla nas momencie ratunek przyszedł niespodziewanie. Kochana Unia Europejska postanowiła wesprzeć samorządy w rozwijaniu lokalnej kultury. O dzięki Ci Unio kochana moja. Zaraz przystąpiliśmy do remontu rozpadającej się kamienicy w rynku, bo przecież żeby rozwijać kulturę to trzeba najpierw mieć gdzie. Dom Kultury. Wiecie ile kasy można wyciągnąć z remontu rozpadającej się kamienicy z zeszłego stulecia? Ja też na początku nie wiedziałem. Ale jak Pan Zdzichu (nasz etatowy główny wykonawca od wszystkiego) wykupił kamienicę sąsiadującą, wyremontował i urządził w niej hotel i restaurację a mój zastępca nagle stał się posiadaczem imponującej willi tuż za miastem, to możecie sobie sami wyobrazić. Do tego mieszkańcy w zachwycie, nie dość że mają zadbany rynek to jeszcze i dom kultury i restaurację, pełnia szczęścia.

Jak już wspomniałem bycie burmistrzem nie jest trudne. Wystarczy być wygadanym i dobrze wyglądać. Czasami odwiedzić szpital czy przedszkole , tak dla picu. Czujnym gospodarskim okiem ogarnąć sytuację. Solidaryzować się ze strajkującymi pielęgniarkami czy blokującymi drogę rolnikami. A wieczorem jakaś biba z okazji czy bez okazji. Dżin z tonikiem albo whisky z lodem – zależy czy bardziej czy mniej oficjalnie i jakoś to leci. Pcha się ten ciężki wózek pod górę. Co najśmieszniejsze, zrobili sondaż i wyszło że jestem dobrym burmistrzem, uwierzycie? Że zagłosują na mnie w następnych wyborach.

To chyba właśnie wtedy, z okazji dobrych sondaży urządziliśmy w urzędzie małe przyjęcie. Z małego zrobiło się trochę większe i przeniosło do domu kierownika od niebudowania niczego. Do tej imponującej willi nabytej za ciężko wypracowane łapówki. Było cholernie fajnie. Tak cholernie fajnie, że większości nie pamiętam a rano obudziłem się z Martą.

To były bardzo dobre czasy.

……..

Na pogrzebie matki okazało się , że pomimo picia miała kilkoro znajomych. Taka pani Irenka wyglądała na szczerze zmartwioną śmiercią koleżanki a jeszcze bardziej losem i wyglądem jej biednego osieroconego dziecka, czyli mnie.

Załatwiła mi pracę w magistracie, pomocnik księgowej, dobre i to na początek. Dobre też i to, że w P. ze swoim wyglądem i ciuchami specjalnie nie odstaję od normy, wiadomo prowincja.

No i burmistrza mamy całkiem, całkiem. Młody, przystojny, prawnik po studiach w Warszawie! Wszyscy wierzą, że dzięki niemu miasteczko obudzi się z letargu. Oby! Na razie odremontowali rynek, urządzili dom kultury. Wreszcie można iść do kina a nie koniecznie zasuwać do Szczecina czy Poznania żeby jakiś film obejrzeć. Jest i hotel i restauracja a podobno zaraz ma się otworzyć jeszcze kawiarnia albo jakiś burger, różne chodzą plotki. Do restauracji w weekend to nawet ciężko się dostać, bo ludzie z okolicznych wiosek się zjeżdżają. W ogóle jakoś tak się zrobiło fajniej i ludzie zaczęli z optymizmem patrzyć w przyszłość.

No i to właśnie wtedy burmistrz wyprawił w urzędzie małe przyjęcie z okazji dobrych sondaży, jak mówił. Z małego przyjęcia zrobiło się trochę większe i przeniosło do domu jakiegoś kierownika od nie wiadomo czego. Podobno prawa ręka burmistrza. Ale chałupa, ludzie! To rezydencja nie dom.

Była dobra muzyka, whisky i jeszcze trochę whisky. Nie byłam przyzwyczajona. No i rano obudziłam się z burmistrzem.

Jakie to były czasy? Ciężkie?

…….

Było przyjemnie, cholernie przyjemnie. I to nie tylko dlatego że seks smakował wybornie mimo wypitego alkoholu. Nie chciało mi się spływać jak zwykle po nocy spędzonej z przygodną laską. Chciało mi się leżeć i mruczeć jak zadowolony niedźwiedź.

Niby nic specjalnego, dziewczyna z kucykiem parę lat młodsza ode mnie. Żadna tam piękność. Ale prawie całą noc przegadaliśmy i było nam ze sobą dobrze.

Trzeba było wracać do pracy więc dałem jej całusa w czoło i ubrałem się szybko.

- cześć, widzimy się później? – zagaiłem elokwentnie.

Popatrzyła na mnie jakoś tak smutnie tymi swoimi niebieskimi oczętami

To były bardzo dobre czasy.

……..

No i się stało. Upiłam się i wylądowałam w łóżku z burmistrzem.

Nie żebym żałowała. Nie odstępował mnie przez cały wieczór a ja coś plotłam jak stuknięta blondynka. Jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało, może był o parę drinków przede mną? Nawet się parę razy roześmiał z moich dowcipów.

W łóżku był czuły i delikatny jakby się bał że mnie stłucze jak porcelanową lalkę. I kiedy już wydawało mi się że jest fajnie, on się zerwał, ubrał i rzucił na odchodne:

- cześć, widzimy się później?

No i to by było na tyle, pomyślałam. Laska na jedną noc.

Jakie to były czasy? Ciężkie, nic się nie zmieniło.

……

Przez cały ranek nie mogłem się skupić. Nie żeby kac, nie takie już były imprezy.

Coś w tej dziewczynie nie dawało mi spokoju. Jakieś takie ciepło, spokój . Coś jak dziecięce poczucie bezpieczeństwa w rodzinnym domu.

I ten uśmiech. Robią się jej takie śmieszne dołeczki w policzkach.

Przez cały dzień byłem zajęty. Wciąż ktoś mi dupę zawracał, to podpisz, z tym się spotkaj. Po pracy wyszedłem coś zjeść do knajpki przy rynku i zobaczyłem ją siedzącą w rogu sali. Coś ścisnęło mnie mocno za żołądek. Podszedłem cicho, od tyłu. Lekko złapałem ją za ramiona i pocałowałem w szyję - cześć ślicznotko!

W pierwszym odruchu drgnęła przestraszona, ale potem wyprężyła się jak kotka odwróciła się do mnie i pocałowała. To był długi gorący pocałunek , ciepły i miękki i smakował świetnie i znowu przegadaliśmy pół nocy

to były cholernie dobre czasy

……..

W pracy nie mogłam się skupić, nie żeby kac, chociaż nie byłam przyzwyczajona do alkoholu. Nie mogłam sobie darować, że tak idiotycznie się zachowałam. Co ja sobie wyobrażałam? Ja i Burmistrz – wolne żarty - na pęczki miał takich jak ja, co noc to inna. A ja durna, wyobrażałam sobie nie wiadomo co, no przynajmniej do czasu aż mnie zostawił w tym obcym domu i uciekł. Dzisiaj też, ze dwa razy mijaliśmy się w korytarzu i nawet na mnie nie spojrzał!

A najgorsze to te głupawe uśmieszki koleżanek z pracy. Powinnam była wiedzieć, że w takiej dziurze nic się nie ukryje i każdy powód do plotek jest dobry.

Z trudem dotrwałam do końca pracy i postanowiłam coś zjeść w restauracji, coś mi się w końcu też należy od życia , nie tylko zupki z paczki odgrzane w mikrofali. Siedziałam w kącie sali pogrążona w lekkim letargu kiedy nagle poczułam czyjeś ręce na ramionach , wzdrygnęłam się a wtedy on szepnął

- cześć ślicznotko!

I pocałował mnie w szyję.

To chyba zaczynały się lepsze czasy

…….

Nie było nam dane od razu rozwinąć naszej znajomości, musiałem jechać do Warszawy. Delegacja, wiecie rozumiecie – dwa dni pieprzenia o karabinach i bankietów na koszt podatnika.

Kiedy tylko wróciłem do P. czekała na mnie niezła niespodzianka – reporterzy!

- panie burmistrzu , czy ma pan romans z podwładną?

I podsunęli mi pod nos zdjęcie z restauracji. Moim zdaniem całkiem udane. Marta przy stole, ja z tyłu obejmuję ją i całuję w szyję, ona uśmiecha się z półprzymkniętymi oczami.

Uwierzylibyście, że w takiej dziurze jak P. znajdzie się jakiś pieprzony paparazzi

- prosimy o komentarz, czy ma pan romans z podwładną?

- no cóż, przynajmniej mam taką nadzieję a zdjęcie zatrzymam na pamiątkę, jest super -odpowiedziałem i zostawiłem ich z rozdziawionymi paszczami.

Dobrą stroną tego zamieszania było, że miejscowi przyjęli do wiadomości nasz romans i nie było o czym dalej plotkować. No bo kto zabroni dwojgu dorosłych się spotykać jeśli i tak nikogo nie pytają o zgodę?

To były bardzo dobre czasy

….

Aleksa nie było cale dwa dni – no tak, przecież nie będę go ciągle nazywała burmistrzem. Ma w końcu też imię – Aleksander. Nawet całkiem ładnie, prawda?

Atmosfera w pracy była ciężka jak chmura gradowa, ciągle czułam na sobie zawistne spojrzenia a plotki w korytarzu brzęczały jak rój much. No bo że się z nią przespał, to jeszcze do przyjęcia, w końcu nie pierwsza i nie ostatnia. Ale tak się migdalić w publicznym miejscu?

Gdyby tylko mogły , ukamieniowały by mnie jak średniowieczną ladacznicę na środku rynku. Jedyne co je powstrzymywało , to nieobecność burmistrza. No bo w końcu nie wiadomo jak się to wszystko odwróci więc lepiej się nie wychylać. No a potem Aleks wrócił i wygłosił to swoje słynne już:

- no cóż , przynajmniej mam taką nadzieję..

I zamknął gęby plotkom szybko i skutecznie. Chmura gradowa opadła z hukiem na podłogę i wszyscy zajęli się swoimi sprawami. A dla mnie zaczął się karnawał mojego życia.

To były dobre czasy.

……..

Byliśmy już ze sobą prawie dwa lata i co tu dużo gadać , to były dobre czasy. Zamieszkaliśmy razem w wynajętym mieszkaniu i cieszyliśmy się życiem i sobą nawzajem. Marta piękniała z każdym dniem , jak owoc który dojrzał na słońcu. Była piękna, radosna i roztaczała wokół siebie aurę pozytywnej energii tak, że ludzie do niej lgnęli jakby się chcieli ogrzać w jej blasku. W tym czasie jeździliśmy często do Warszawy. zbliżały się wybory parlamentarne i ktoś tam w partii sobie o mnie przypomniał.

- no wiecie, ten burmistrz z P., przydałby nam się ktoś taki na liście, nie wplątany w żadną aferę i tam u siebie popularny, dobry gospodarz!

To było akurat wtedy, kiedy mój dzielny zastępca wpadł na genialny pomysł jak dorobić trochę kasy kiedy już kostka brukowa się skończyła, i dom kultury i siłownie pod chmurką już też stały na każdym skrawku wolnego trawnika. Strefa Ekonomiczna! Początkowo poradziłem mu żeby się wziął i walnął cegłą w durny łeb, ale potem.. No bo są przecież te nieużytki na południe od miasta co to do Banasia należą i wykupić je można za małe pieniądze. Podciągnie się prąd i wodę, wytyczy drogi i…

- i kostka brukowa – wszedłem mu w słowo – dzwoń do Zdzicha!

To co początkowo wydawało się szaleństwem okazało się strzałem w dziesiątkę. Momentalnie znalazło się kilka firm zainteresowanych ulokowaniem u nas swojego biznesu. Bo to i podatki niskie i miasteczko takie sympatyczne, świeżo wyremontowane kamienice przy rynku i hotel jest i restauracja. Więc nawet najwięksi przeciwnicy, co to mówili, że jeszcze wnuki będą spłacać kaprysy pana burmistrza, w końcu się zamknęli. A firm przybywało, tak że w końcu musieliśmy dokupić więcej nieużytków od Banasia. I kostka brukowa!

A przy okazji wyjazdów do Warszawy były bankiety małe i duże. Może i ta „moja” partia nie była ani największa, ani najbardziej wpływowa ale co by o nie powiedzieć to bankiety umieli urządzać. Po każdym spotkaniu bankiet był obowiązkowo. Co tam bankiet, niejedno wesele mogło by się schować. Bufet, muzyka, tańce i whisky lejąca się strumieniami. Do upodlenia!

Marta uwielbiała tańczyć no i zawsze też znajdowali się chętni żeby ją prosić a ja mogłem wtedy spokojnie sączyć whisky z lodem.

Kiedyś nawet rzuciła mi przelotnie - Aleks, ty to nawet wcale nie jesteś o mnie zazdrosny!

Czemu miałbym być? Nie miałem powodu. Poza tym byłem dumny, że to moja kobieta jest zwykle królową balu.

Tak, to były naprawdę piękne czasy.

…..

Byliśmy ze sobą już prawie dwa lata i to był najpiękniejszy okres w moim życiu. Aleks po prostu mnie rozpieszczał, prezenty, nowe ciuchy, wyjazdy i bankiety. Życie pędziło z prędkością rakiety i byłam po prostu szczęśliwa.

Uwielbiałam tańczyć i nie mogłam zrozumieć czemu Aleks nie lubi. Wolał popijać te swoje whisky rozmawiając z kolegami i tylko czasem pomachał mi ręką albo posłał całusa.

I w ogóle nie był zazdrosny kiedy tak tańczyłam z tymi wszystkimi obcymi facetami!

Zaczęłam się zastanawiać czy on mnie naprawdę kocha? Czy w końcu się oświadczy? Ale czy warto się było zamartwiać?

Przecież to były cudowne czasy!

….

To stało się tak nagle, że poczułem jakby uderzył mnie piorun! Bez ostrzeżenia!

Była kolejna impreza u kierownika od urządzania imprez i jak zwykle bawiliśmy się świetnie. W pewnej chili wniesiono tort i szampana – były czyjeś urodziny , ale już nie pamiętam czyje. Rozejrzałem się za Martą bo oczywiście ktoś wręczył mi dwa talerzyki z tortem i stałem tak jak sierota obrzygana nie wiedząc co mam z tym zrobić. Cholera, ja nawet nie lubię tortu.

Nie mogłem jej znaleźć w pokoju tanecznym i ktoś powiedział, że pewnie jest w łazience. Wyszedłem na korytarz, stało kilka osób z papierosami. Śmichy, chichy i pogaduchy w gęstym dymie.

- widzieliście? Marta była w łazience z jakimś facetem – nawet nie wiem kto to powiedział.

Rzeczywiście drzwi od łazienki się otworzyły i zza nich wyszła Marta. Ale był tam też jakiś taki pospieszny ruch, jakby ktoś za osłoną drzwi łazienki wymknął się na zewnątrz, do ogrodu.

Odciągnąłem ją na bok - Marta, co jest grane? Możesz mi to wytłumaczyć?

- a co, czyżbyś był zazdrosny? - i jakby nigdy nic, poszła z uśmiechem po szampana.

- wiecie, Aleks jest zazdrosny bo byłem w łazience z facetem - rzuciła to w gronie stojących tam kobiet ale roześmiały się tylko te dwie idiotki, które zawsze się śmieją ze wszystkiego bo myślą że tak wypada na imprezie.

Poczułem jakby spadła na mnie tona ołowiu, pociemniało mi w oczach i nogi stały się miękkie jak z waty. Dopiłem łyk whisky i wyszedłem. Tą noc spędziłem na kanapie w swoim biurze w magistracie.

Kurwa mać!

….

To miał być tylko taki niewinny żart, żeby choć trochę był o mnie zazdrosny! W ogóle tego nie planowałam, zobaczyłam jak Tomek wchodzi do łazienki i wemknęłam się za nim. Jego sparaliżowało, nie wiem czy bardziej strach przed szefem czy męska solidarność. Mówiłam mu że to tylko taki żart, żeby Aleks się dowiedział i trochę o mnie pomartwił. Ale on uciekł jak od pożaru, że nawet nikt nie poznał kim był ten facet ze mną w łazience.

Nie wiem jak mogłam być tak głupia , zaślepiło mnie własne szczęście? Chciałam więcej? To miał być tylko żart! Żart, rozumiecie?!

A wyszła z tego totalna katastrofa. Aleks wyszedł z imprezy bez słowa i już nigdy więcej się do mnie nie odezwał. Tak po prostu, było i nie ma. Zabrał swoje rzeczy pod moją nieobecność i się wyprowadził. W pracy znowu zawisła nade mną ta czarna gradowa chmura. Plotki szalały.

Jakaś zazdrosna baba rzuciła tak sobie - wiecie że Marta zrobiła loda facetowi w łazience - i rozeszło się to lotem błyskawicy, P. to przecież straszna dziura.

Z tysiąc razy sięgałam po telefon, żeby pogadać, wytłumaczyć, przeprosić. I tysiąc razy odkładałam słuchawkę.

Ba czy tak powinien postąpić? Czy po tych latach spędzonych razem nie zasługiwałam na odrobinę zaufania? Czy choćby rozmowy? Można tak łatwo wszystko przekreślić?

No ale czas mijał i nic się nie zmieniało, to co miałam robić? Spakowałam manatki i wyjechałam do Poznania.

Czemu tam? A dlaczego by nie.

…..

Podobno im bardziej kochasz, tym bardziej boli zdrada. Mnie złamała serce , dosłownie. Zabolało tak, że w jednym momencie kochałem nad życie , a drugim równie mocno znienawidziłem. Może nie tyle znienawidziłem, co po prostu wszystko się we mnie wypaliło.

Jak mogła zrobić coś tak podłego? W łazience? Z byle kim? Tylko dlatego że dobrze tańczy?

Gdyby spotykała się z kimś ukradkiem, w jakimś hotelu. Kwiaty, szampan cały ten bajer.. Ale w łazience? Szybki numerek?

A potem jeszcze huknęło , że robiła komuś laskę! To był koniec, nie chciałem jej nigdy więcej widzieć. Zresztą szybko wyjechała z miasta i już nigdy jej nie spotkałem.

A ja? Nie dokończyłem kadencji burmistrza , wymówiłem się złym stanem zdrowia. Nie mogłem tam mieszkać, wśród tych wszystkich ludzi i wszystkich tych miejsc, które mi o niej przypominały.

Rzuciłem wszystko i wyjechałem za granicę.

Spytacie co może robić za granicą facet , który w CV może wpisać tylko że był burmistrzem i umie brać łapówki? To proste, nauczyłem się spawać i teraz pracuję ciężko ale uczciwie. Może to jakaś forma pokuty, którą sam sobie narzuciłem?

Jakiś czas potem odwiedził mnie znajomy. Opowiadał, że spotkał Martę przypadkiem.

– ale wiesz, ona jakoś tak poszarzała, chyba nikogo nie ma i nie wygląda na szczęśliwą. Szkoda, że tak między wami wyszło, pasowaliście do siebie jak rękawiczki od pary.

Może pasowaliśmy aż za bardzo? Byliśmy za bardzo podobni? Za bardzo ambitni i zbyt dumni ?

Marta poszarzała? Jeśli była kolorowym motylem, to kim się stała – szarą ćmą?

A kim byłem ja? Pawiem z nastroszonym pióropuszem? Cóż, pióra opadły, kolory wyblakły. Zostało tylko zdjęcie na kominku. Lekko uniesiona broda, półprzymknięte oczy i ten uśmiech. I ja z tyłu całujący ją w szyję.

I taka to była historia. Takie to były czasy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Canulas 28.09.2019
    Przeczytałem tak z pół. Zbyt połebkowe trochę.
    Zapis dialogów do poprawy.
    Pozdrox
  • pakuz 28.09.2019
    thks, to moje pierwsze , więc dzięki za uwagi
  • Pan Buczybór 28.09.2019
    dwie przeplatające się historie... Miejscami sztampowo, ale ogólnie nieźle. Największą wadą jest forma i pomniejsze błędy. Przede wszystkim znaków interpunkcyjnych nie oddziela się z obu stron spacjami. I ogólnie jakoś to dziwnie wierszowo wygląda. Prawie każde zdanie po enterze - strasznie to rozciąga tekst.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania