Poprzednie częściMroczna Enigma Prolog i Rozdział 1

Mroczna Enigma Rozdział 4

Rozdział 4

 

Większość ludzi uważa, że czas leczy rany. Jeśli tak jest naprawdę to albo czas nie był dla Harry'ego tak miłosierny lub stwierdzenie to jest po prostu błędne. Co noc, Harry powracał do Sali śmierci, patrząc bezradnie jak Syriusz wpada za zasłonę. To było wyniszczające.

 

Czasem zastanawiał się jakby wyglądało jego życie, gdyby nie był „tym słynnym Harrym Potterem", a kimś anonimowym. Nigdy nie musiałby borykać się z nałożonymi na niego oczekiwaniami. To brzmiało jak raj.

 

Nowa kryjówka okazała się domem Szaloonokiego Moody'iego. Był on dość…ekscentryczny. Od razu dało się wyczuć, że mieszka w nim ktoś z bzikiem na punkcie bezpieczeństwa. Fałszoskopy oraz inne przedmioty ostrzegające o zagrożeniu rozmieszczone były po całym mieszkaniu.

 

Harry czuł się winny z powodu kłopotów, jakie sprawił członkom zakonu. Szczególnie Weasleyom. NAPRAWDĘ powinien się przyłożyć do oklumencji, kiedy miał okazję. Teraz jednak to było niemożliwe. Chyba, że zwróci się do Dumbledore'a, ale tego nigdy by nie zrobił.

 

Sam nie da rady się tego nie nauczyć. Czuł się tak żałośnie bezradny.

 

W salonie zastał Rona i Hermionę. Wyglądali jakby na niego czekali.

 

- Harry? – odezwała się niepewnie Hermiona.- Możemy porozmawiać.

 

Harry wiedział o co chodzi. Spodziewał się tego. Co nie znaczyło, że był gotowy na tą rozmowę. Stłumił westchnięcie.

 

- Jasne. O co chodzi? – Harry miał szczerą nadzieje, że jego głos nie brzmi kompletnie apatycznie.

 

- My…martwimy się o ciebie. – wypaliła Hermiona. – Izolujesz się od wszystkich, nawet od nas. Naprawdę możesz z nami porozmawiać. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi.

 

- Ona ma rację, stary. – wtrącił Ron. – Jesteśmy tu, żeby ci pomóc, wesprzeć. Zawsze będziemy to robić.

 

Harry, dogłębnie wzruszony ich deklaracją, znowu poczuł wyrzuty sumienia. Może powiedzieć im o swojej umowie z Czarnym Panem? Czy zrozumieliby? A może uznaliby go za zdrajcę lub wystraszyli? Nie wiedział. Poczuł się jakby wpadł w pułapkę. Mimo wszystko nie czuł się gotowy na rozmowę ani o Czarnym Panie, ani umowie i przepowiedni. Ani o Syriuszu. Zwłaszcza o nim.

 

-Dziękuje wam. – powiedział szczerze.- Ale nie jestem gotowy na rozmowę o nim. Możemy tego nie robić teraz? Proszę. Naprawdę nie chciałem, żebyście poczuli się odtrąceni. Jesteście moimi przyjaciółmi. Zawsze tak będzie.

 

Hermiona kiwnęła głową i przytuliła go. Odwzajemnił jej uścisk. Potrzebował tego. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale ten prosty gest, zdjął trochę ciężaru z jego ramion. Napotkał zatroskane spojrzenie Rona i uśmiechnął się do niego. Ten był prawdziwy, może nie do końca beztroski, ale już nie tak apatyczny. Ron także odpowiedział uśmiechem.

 

Może jednak, bycie Harrym Potterem wcale nie było aż takie złe? Przynajmniej miał prawdziwych przyjaciół i mógł zawsze na nich liczyć. Bez względu na wszystko.

 

Następnego ranka, Harry otrzymał sowią pocztą coś, co wprawiło go w osłupienie. Był akurat sam – i Bogu dzięki – gdy piękny puszczyk przyniósł mu list. Był on napisany w wężomowie. To od Voldemorta. Starając się pozostać spokojnym, zaczął czytać słowa, napisane eleganckim charakterem pisma.

 

 

Harry Potterze,

 

Jestem naprawdę rozbawiony, twymi ciągłymi próbami, zaprzeczenia swojej mroczniejszej stronie charakteru. Jaka szkoda, że nie wykorzystałeś tej okazji, do zemsty na naszym, drogim Peterze. Ale nic straconego. W końcu nikt nie może, żyć w zaprzeczeniu z własną naturą. Nawet ktoś tak masochistyczny jak Ty.

 

Czasami naprawdę jest mi Ciebie żal. Magiczni obywatele Anglii wysyłają Cię przeciwko mnie. Samotnego wojownika. Ja odrzucałem ludzi z wyboru, Ty natomiast zostałeś odrzucony, mimo, że tego nie chciałeś. Bo posyłanie Ciebie do walki ze mną właśnie tym jest. Odrzuceniem. Porzuceniem. Zostałeś porzucony przez ludzi, których masz ratować. Czyż to nie jest ironiczne?

 

Nigdy nie przejmowałem się innymi ludźmi, ani ich odczuciami względem mnie. Nie naprawdę. Zawsze tylko manipulowałem ich emocjami tak, aby zrobili to, czego chcę. Widzę w Tobie potencjał, abyś mógł robić to samo. Nie musisz podążać za oczekiwaniami innych. Teraz Ty narzuć im swoje oczekiwania. Możesz to zrobić. Zawsze mogłeś.

 

Tylko nie chciałeś. Twoja moralność Ci nie pozwalała. Mnie ona nie ogranicza. Nie istnieje coś takiego, jak dobro, czy zło. Ludzie sami je wymyślili, ponieważ bali się, pogrążyć w chaosie. A ja mogę odnaleźć w nim spokój i stworzyć z niego porządek.

 

Jesteśmy jak dwie strony tej samej monety. Z jednej strony ty uwięziony przez moralność i oczekiwania, a z drugiej ja, uosobienie wolności, której tak pragniesz.

 

Mam nadzieje, że wybierzesz mądrze.

 

Lord Voldemort

 

Tom Marvolo Riddle

 

PS: Czy wspomniałem, że list jest świstoklikiem? Musiałem zapomnieć. Do zobaczenia za chwilę.

 

 

Zanim Harry zdążył zwerbalizować cisnące mu się na usta słowa;, „ CO TAKIEGO?", poczuł szarpnięcie w okolicach pępka, a jego stopy oderwały się od ziemi.

 

***

 

Wylądował w pogrążonym w półmroku pokoju. Zdezorientowany i lekko wystraszony, – choć do tego, NIGDY by się nie przyznał – rozejrzał się po otaczającym go wnętrzu. A było, na co popatrzeć. Drogie meble, współgrały ze zdobieniami na ścianach. Na regałach pełno było starych ksiąg. Czuł się tu tak bardzo nie na miejscu…

 

Usłyszał trzask zamykanych drzwi i gwałtownie się obrócił, napotykając spojrzenie szkarłatnych oczu. Nie patrzyły one jednak na niego drwiąco, jak się spodziewał. Voldemort patrzył na niego z czystą ciekawością. I to było niepokojące. Czuł się uwięziony pod spojrzeniem tych bystrych, bezlitosnych oczu.

 

Jednak gniew wziął jednak górę nad niepokojem.

 

- Co ty, do diabła,sobie wyobrażasz?! Nie możesz mnie, ot tak sobie-

 

- Porywać? – wszedł mu w słowo Czarny Pan, uśmiechając się chłodno. – Ależ, właśnie to zrobiłem, więc zakładanie, że nie mogę tego zrobić jest logicznie błędne.

 

Czy mu się tylko zdawało, czy Voldemort wydawał się rozbawiony całą tą sytuacją?

 

- Nawiasem mówiąc, nawet powinieneś być mi za to wdzięczny. - kontynuował dziedzic Slytherina, nie zwracając najmniejszej uwagi na drwiące prychnięcie Harry'ego. – Teraz, gdy zaczniemy realizować naszą umowę, nikt nie pomyśli, że się ze mną spoufalasz. Twój niewinny wizerunek pozostanie nienaruszony.

 

Harry długo przyglądał się Czarnemu Panu.

 

- Dlaczego miałby obchodzić cię mój wizerunek? Myślałem, że jest wręcz odwrotnie. Przecież chcesz bym go odrzucił.

 

- Dokładnie. Chce byś ty odrzucił Jasną Stronę, a nie na odwrót. Chcę, by to był TWÓJ wybór.

 

Harry prychnął w myślach. Jak niby kiedykolwiek mógłby wybrać ciemną stronę? Przecież Voldemort zamordował jego rodziców.

 

- Więc, mam tu zostać? Na jak długo? – zapytał, starając się nie ukazywać swoich emocji.

 

- Do końca wakacji. – Czarny Pan uśmiechnął się drwiąco.- Nie zaczyna się zdania, od „więc", Harry. Czy poprawnego wysławiania się, też będę musiał cię nauczyć?

 

Czarny Pan się z nim drażnił? To było dopiero…dziwne.

 

- Nie dziękuje. – odwarknął. – Za to ja mógłbym ciebie czegoś nauczyć. Na przykład jak cywilizowanie obchodzić się z ludźmi. Bez porywania ich czy rzucania Crucio na każdego, kto się tobie sprzeciwi.

 

Spodziewał się wybuchu gniewu, a nie stoickiego spokoju i czającego się w zakamarkach oczu rozbawiania, zaciekawienia oraz wyzwania.

 

- Ale z ciebie bezczelne dziecko. – skomentował Czarny Pan. – Wybacz, że nie zniżę się do twojego poziomu, i nie zacznę wymieniać z tobą obelg. Musimy omówić kilka spraw. Czy mam twoją pełną uwagę?

 

Harry kompletnie nie oczekiwał tak uprzejmego traktowania. To brzmiało, jakby Czarny Pan traktował go, jak równego sobie. Było to zaskakująco przyjemne. Wśród członków Zakonu był spostrzegany jako dziecko, i nawet Dumbledore nie mówił mu niczego.

 

I nagle zrozumiał. Voldemort chciał wzbudzić w nim zaufanie. Kolejna manipulacyjna sztuczka, mistrza w pociąganiu za sznurki. Targnął nim gniew, ale szybko się opanował.

 

- Tak. – odpowiedział utrzymując swój głos spokojnym i niemalże obojętnym.

 

Czarny Pan spojrzał na niego ciekawie. Jakby był jakimś fascynującym stworzeniem.

 

- Chcę abyś wiedział, ze jesteś tutaj gościem. Możesz swobodnie poruszać się po dworze. Nie obawiaj się Śmierciożerców. Wiedzą, co ich spotka, jeśli, w jakikolwiek sposób ośmielą się ciebie tknąć. Radziłbym się trzymać jednak z daleka od lochów. – Czarny Pan spojrzał na niego z powagą. – Nie sądzę byś chciał, aby to anulowało naszą umowę, prawda? Wtedy upewniłbym się, że znaleźliby się tam twoi przyjaciele.

 

Harry zacisnął dłonie w pięści, ale tylko kiwnął głową.

 

- Jeśli zdecydujesz się pozostać po Jasnej Stronie, puszczę cię wolno, ale przy następnym spotkaniu nie będę już taki miłosierny. – Uśmiech na twarzy Mrocznego Lorda sprawił, że Harry'ego przeszły ciarki.

 

Zebrał się w sobie. W końcu był Gryfonem.

 

- Możesz spróbować po raz kolejny się mnie pozbyć. Kto wie może za którymś razem ci się uda?

 

Voldemort pozostał niewzruszony, jednak w jego oczach Harry dostrzegł coś, czego nie potrafił do końca nazwać. Czarny Pan nie był kimś, kogo łatwo było rozszyfrować. Był mistrzem masek.

 

- Kiedyś, Złoty Chłopcze, szczęście się skończy. Kiedy ten dzień nadejdzie, z przyjemnością będę oglądał twój upadek. – Jego uprzejmy ton kontrastował z wypowiedzianymi słowami. – Wracając do naszej umowy…Obiecałem ci udzielenia lekcji. I dotrzymam słowa. Będę cię uczyć Czarnej Magii, ale jeśli masz problem z jakimiś neutralnymi zaklęciami, z tym także zwróć się do mnie.

 

- Neutralnymi zaklęciami?

 

- Są to takie zaklęcia, które, nie należą ani do jasnych, ani do ciemnych. Szkolny przykład to zaklęcie „Lumos". – wyjaśnił spokojnie Voldemort.

 

Harry spojrzał na niego.

 

- A co z jasnymi zaklęciami? Czy ty…- zawahał się, ale Voldemort wykonał zachęcający gest, więc postanowił spytać. – Czy ty potrafisz je rzucać?

 

Czarny Pan patrzył na niego intensywnie.

 

- Potrafię, ale nie są one tak silne jak jasnych czarodziejów. Nie potrafię rzucać wyjątkowo jasnych zaklęć, jak na przykład zaklęcie Patronusa. Dlatego w tej dziedzinie, nie mogę ci pomóc.

 

Harry'ego zaskoczyła szczerość tej wypowiedzi. Po Czarnym Panu mógł spodziewać się wszystkiego, ale nie tak otwartego przyznanie się do słabości. Może to była kolejna manipulacja? Cholera. Nie wiedział.

 

- Jest coś, w czym wiem, że jesteś dobry i możesz mnie tego nauczyć. – zaczął ostrożnie Harry.- Magia Umysłu.

 

Dziedzic Slytherina uśmiechnął się z rozbawianiem.

 

- Uczymy się na błędach, Złoty Chłopcze? –zaszydził.- Dobrze. Jeśli tego chcesz. Właściwie i tak zamierzałem nauczyć cię oklumencji. Nie chcemy ryzykować, żeby Dubledore się dowiedział o naszym małym porozumieniu, prawda?

 

- Dumbledore nie czytałby mi w myślach. Nie jest taki jak ty! – Harry zastanawiał się czy sam wierzy we własne słowa.

 

Voldemort chyba to wyczuł, bo rzucił mu spojrzenie pełne pogardy.

 

-W istocie, nie jest mną. Co nie znaczy jednak, że nie jest zdolny do czynów, które zazwyczaj przypisuje się mnie. I ty to wiesz. Tylko jak zwykle, wolisz żyć w zaprzeczeniu.

 

- Nie żyje w zaprzeczeniu! – oburzył się Harry.

 

- Czyżby? Wszystko, co napisałem w liście Harry było prawdą. Kiedyś w końcu to zrozumiesz. Musimy jednak przerwać tą, jakże interesującą konwersację. Mam dużo pracy. Lekcję zaczniemy od jutra. Ten pokój, będzie twoim na czas naszej umowy. Jakbyś czegoś potrzebował, poproś o to któregoś ze Śmierciożerców. Dostali rozkaz odnoszenia się do ciebie z szacunkiem, jednak nie radziłbym ich drażnić. Masz też dostęp do różnych ksiąg. – Czarny Pan uśmiechnął się. – Choć słyszałem, że nie za bardzo przypadasz za czytaniem, uznałem, że nawet ktoś tak niedouczony jak ty doceni wartość niektórych z nich.

 

Harry już miał na języku ostrą ripostę, ale Czarny Pan wyszedł zanim zdążył się odezwać.

 

I wtedy w Harry'ego, uderzył kompletny surrealizm tej sytuacji. Właśnie rozmawiał z Lordem Voldemortem, mordercą swoich rodziców, bez próby zabicia siebie nawzajem. Wow. Cuda się jednak zdarzają. Co prawda nie była to zbyt uprzejma rozmowa, ale musiał przyznać , że była ona całkiem…uwalniająca.

 

***

 

Gdyby Tom nie był twardo stąpającym po ziemi człowiekiem, zastanawiałby się, czy przypadkiem nie padł ofiarą podłego żartu przeznaczenia.

 

Ten chłopak wzbudził jego zainteresowanie. Tom był przyzwyczajony do ludzi, którzy drżą w jego obecności, albo z uwielbienia, albo ze strachu. I choć mu się to podobało, po tych wszystkich latach stało się to co najmniej nużące.

 

Harry natomiast nie bał się go. Nie całkowicie przynajmniej.

To było ciekawe.

 

I jeszcze był horkruksem. Cząstką samego Toma. Jeśli ktokolwiek mógłby go zrozumieć , jego intencje i pragnienia mógłby to być właśnie Harry.

 

Tylko czy Tom naprawdę tego chce?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania