Mrok - Rozdział I [Gość] Cz. II
Po tylu latach spędzonych w tym domu, zdążył się wyzbyć wszelakich strachów przed ciemnością. Co wieczór sam podróżował do swojego pokoju, otoczony ciemnością, samotnością. Był przyzwyczajony.
Dotarł w końcu pod kolejne drzwi, tym razem jednak otworzył je bez pomocy klucza. Wszedł do środka i zatrzasnął je z hukiem, chcąc dać upust emocjom. Był sfrustrowany, chciał jakoś odreagować, a jedynym pomysłem, jaki przychodził mu do głowy, to zaszyć się u siebie i nie wyściubiać nosa aż do kolacji.
Spojrzał na pomieszczenie.
Po jego prawej stronie stało biurko, przy którym zazwyczaj pisał listy do ojca. Ostatni, jaki pamiętał, był sprzed trzech miesięcy. Potem kontakt zaginął, co oznaczało, że linia frontu się przesunęła i trwają walki. Tak przynajmniej sądził.
Spojrzał na łóżko, potem na szafę, stojącą po jego lewej stronie. To właśnie tam stała świeca, z której sączyło się nikłe światło, a które teraz dawało wrażenie półmroku w pomieszczeniu. Przyjrzał się dokładniej i.... Będę musiał ją wymienić, pomyślał, bo za chwile spalę cały dwór...
Najbardziej jednak zaciekawiło go jego puchate łóżko, z wełnianą kołdrą, puszyste i ciepłe za każdym razem, gdy zawitał w objęcia Morfeusza. Mimo, iż nie czuł zmęczenia, powieki nie opadały mu samowolnie, skorzytał z okazji by odpocząć na miękkim łożu. Rzucił się, jakby wcześniej nigdy nie doznał tego uczucia, przykrył kocem i przymknął powieki, odlatując do krain wiecznych przygód.
*
Wszędzie ogień.
Krew.
Krzyki.
Śpieszył się. Sam nie wiedział, dokąd prowadzą go nogi, mógł tylko oglądać, jak sunie po fałdach śniegu, krzycząc, krwawiąc, z pochodnią w ręku. Gdzie on się kierował? Słyszał tylko krzyk. Tylko krzyk. Nie chciał. Chciał uciec, jak najdalej, jak najszybciej. Ale zbliżał się, a wraz z nim, ten przeraźliwy odglos.
Chciał płakać.
Wyciągnął miecz. Skąd on miał miecz? Nie potrafił nawet się nim posługiwać! Skąd on, do cholery, miał miecz?!
Poczuł ból, krótki, promieniujący. Delikatne ukłócie w prawym barku, potem tylko łoskot. Nim stracił przytomność, dojrzal sterczącą strzałę ze zbroi.
Skąd on miał zbroję...?
Świat się zamazał, a on stracił świadomość.
*
Zimne kropelki potu spływały po jego czole, gdy z krzykiem obudził się w swojej sypialni. Oczy miał szeroko otwarte, spoglądające pusto w sufit i próbujące zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Nie potrafił zrozumieć tego, co śnił. To był w ogóle sen? Był taki realistyczny. Przeczesał włosy, siadł na skraju łóżka i spojrzał na okno. Słońce chyliło się już ku granicy światów, nadchodził zmierzch. Czyli wychodzi na to, pomyślał, że spałem dobre kilka godzin...
Dotknął prawego boku, gdzie jeszcze przed chwilą wbitą miał strzałę. No, nie on, a ktoś ze snu. Było to jednak na tyle realistyczne, że jego mózg wyobraził sobie ten ból i sam wytworzył go u młodzieńca.
- Mathew! - nawet zza grubych ścian swojego pokoju zdołał usłyszeć słowa matki. - Zejdź proszę, mam dla Ciebie niespodziankę!
Niespodziankę? Cóż takiego może mi przygotować, myślał, otwierając drzwi i schodząc na dół.
Nie pamiętał, by czymś się ostatnio wyróżnił, by dostać nagrodę. Co więc skłoniło matkę do takiego hojnego czynu? Z wielkim zaciekawieniem kierował się do jadalni, skąd dobiegały głosy. Trzy. Damski i dwa męskie. Jeden z nich, gardłowy, był mu doskonale znany. Andre! Czyli to jest ta niespodzianka, którą przygotowała dla niego matka. Ojciec wrócił do domu, do rodziny... Drugi jednak był mu całkowicie obcy, głęboki, poważny. Typowo żołnierski. Jak wiele innych.
Więc mamy gościa, pomyślał, ciekawe dlaczego...
- Mathew, jak to tak, z ojcem się nie przywitasz?! - nie zdążył nawet dobrze wejść do pokoju, gdy silne męskie ramiona uchwyciły go w uścisk.
Odwzajemnił ten drobny gest czułości, spoglądając rodzicielowi w oczy. Straciły swój blask. Widział to. Dawniej, jeszcze jak był młody, te oczy tryskały energią, miłością i entuzjazmem. Teraz są już tylko przygaszone, pozbawione wszelakich uczuć. Życie na froncie potrafiło wyzbyć resztkę człowieczeństwa.
- Pozwól, że przedstawię Ci naszego gościa - wskazał dłonią na żołnierza za plecami matki. - To porucznik Zahir, moja prawa ręka. Jest odpowiedzialny za południową flankę mojego oddziału.
Spojrzał na mężczyznę i uśmiechnął się. Nie był wiele starszy, dwa, może trzy lata. Góra pięć. Piękne, błękitne oczy, krótko ścięte blond włosy i ostre rysy. Zero oznak zmęczenia, zero strachu, nic. Był dobrze zbudowanym mężczyzną, do którego idealnie pasowało powiedzenie "Za mundurem panny sznurem". Taak.. Na brak kobiet nie musiał narzekać, był tego pewien. A jednak dostrzegł w jego młodym licu pewien drobny szczegół, który go zadziwił. Był pewny siebie, biła od niego czysta odwaga, coś, czego nie potrafił zrozumieć. Był tak młody, a już walczył na froncie, zabijając bez żadnych skrupułów? I nie czuł żadnego żalu, ni skruchy, ni pogardy?
- Miło poznać - ukłonił się, jak przystało na kogoś z jego grona. - Cóż sprowadza Cię w nasze miłe progi, poruczniku?
Żołnierz nie odpowiedział od razu. Mathew sam nie wiedział, dlaczego. Czuł jego wzrok na sobie, nie potrafił jednak mu odpowiedzieć. Wrodzona nieśmiałość, albo... strach powstrzymywały go przed tym, by obrócić głowę w stronę uzbrojonego mężczyzny.
- Jestem tu na zaproszenie Twojego ojca, chłopcze. Mam pewną sprawę do załatwienia w tych okolicach, którą zamierzam obmówić przy kolacji.
- Mhm. Rozumiem. To, może zasiądziemy do wieczerzy?
*
Kolacja do samego końca przebiegała w wyśmienitej atmosferze. Zahir okazał się osobą o poczuciu humoru, ale także dystansie do siebie i do tego, co mówią o nim inni. Zabawiał towarzystwo do późnej nocy, gdy w końcu nadszedł czas, by Mathew zbierał się do swojej sypialni. Co z tego, że ma szesnaście lat, skoro i tak nie pozwalają mu do późniejszych pór siedzieć? I tak nie ma nic ciekawszego do roboty.
Tym razem jednak nie posłuchał. Tuż po wyjściu z jadalni schował się za jedną z szafek, z zamiarem podsłuchania tego, co miał do przekazania Zahir. Nie rozumiał wiele, ale to, co najważniejsze, zdołał usłyszeć doskonale...:
-...yczułem to, panie. Tak, to na pewno on. Jeśli to prawda, jeśli wizja mnie nie skłamała, nie możemy dopuścić do tego, by żył.
- Zahir, to mój syn! Nie mogę go posłać na pewną śmierć!
- Panie, to może być jedyny sposób, byś dożył spokojnej starości. To na pewno on, choć wizja była nie pełna.
- Nie pełna? To znaczy?
- Byłem z nim zbyt krótko, by odczytać wszystko, co o nim zapisano. Wiem jedynie, że jego losy przepełnione będą krwią. W tym także Twoją...
- Ale.. To mój syn, Zahirze.. Chyba możemy coś na to poradzić? Błagam, powiedz, że tak...
- Jedynym wyjściem jest wysłać go na front. Tam, z dala od tego środowiska, od środka te przepowiedni, być może uda się zmienić los historii.
- Jesteś pewny? Na pewno? - głos barona drżał, ledwo wydobywał z siebie zrozumiały dźwięk.
Nastąpiła chwila milczenia. Mathew nie wiedział, co ma o tym myśleć. Jaka przepowiednia, jaki front, jaka krew?! Miał ochotę wyjść i wykrzyczeć, ze on niczego nie zrobił, że nie chce iść na tereny, gdzie toczą się walki. Był zbyt młody, zbyt... słaby. Czy był słaby? Czy może tylko tchórzył? Nie potrafił zapanować nad własnym losem?
Zaczął szlochać, gdy usłyszał kolejne słowa.
- Tak, panie. Jutro z samego rana wezmę go i wywiozę na front. Z dala od tej posiadłości, od Ciebie. Ty i tak zostajesz na kilka miesięcy poza granicami, tu, we własnym księstwie. Żyj spokojnie, nie martw się.
- Czy... Czy możesz mi obiecać, że przeżyje?
- Nie składam obietnic, których nie mogę dotrzymać..
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania